Namiot ślubny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Namiot w ogrodzie
Namiot został przygotowany specjalnie na ślub Deimosa. Wszystkie dekoracje mają przypominać o więzi Malfoy-Carrow, która zostanie zaiwązana 13 września A.D. - mamy więc tutaj herby obu rodów i kolory. Króluje biała róża - symbol lordów Carrow.
Cóż by mógł kupić szanownemu synowi swojego przyjaciela, który właśnie dzisiaj się żenił. William sam pamiętał, jakby to było wczoraj, kiedy wraz ze swoją ukochaną żoną przechodzili przez to wszystko sami. Cieszył się, że Deimosowi trafiła się tak piękna kobieta. Baudelaire był bowiem starej daty i prawdę mówiąc nie interesowało go to, czy państwa młodych łączyło teraz coś więcej niż wspólna przysięga. Skoro zostali razem połączeni, to był w tym jakiś cel. Jednej bądź drugiej strony, dokładnie tak jak w jego własnym małżeństwie.
Został zaproszony jako przyjaciel rodziny i nikt nie miał prawa mu teraz wytykać to, że się tu pojawił. Ubrał się w swoją odświętną czarodziejską szatę, przyniósł ze sobą alkohol. Specjalnie kupione Toujours Pur, coby umilić życie Deimosowi.
Po skończonej ceremonii krążył pomiędzy gośćmi witając się i kłaniając pięknym damom. Wnet tuż przed jego twarzą przemknęła, nie kto inny, jak Inara Carrow. Chwycił ją za rękę i zatrzymał w pół kroku. Może nie powinien, ale dziewczyna wyglądała na tak zamyśloną, że może by nie zauważyła jego wołania.
- Lady Carrow - powiedział krótko, kłaniając się i całując jej dłoń. - Proszę się tak nie śpieszyć.
Uśmiechnął się do niej i puścił jej dłoń. Kiedy już rozpoczął rozmowę, był pewien, że dziewczyna tak łatwo mu się nie wymknie. Spojrzał na nią, ocenił swoim sprawnym wzrokiem i kiwnął z uznaniem głową.
- Moja droga, ojciec musi być z ciebie dumny. Wyglądasz, jak zawsze, niezwykle pięknie - powiedział. - Żałuję, że Raven nie pojawiła się dzisiaj tutaj.
Sam nie do końca wiedział, dlaczego jego córka się nie odzywa. Zawsze go to bardzo dziwiło, no ale cóż poradzić. Tak wychował swoje dziecko i teraz cierpiał niemiłosiernie z tego powodu.
- Państwo młodzi chyba podają poczęstunek, czy zechcesz mi potowarzyszyć? Twój ojciec nie zając, nie ucieknie. A ja dawno nie miałem okazji z tobą porozmawiać, Inaro - powiedział chwytając ją pod ramie.
Został zaproszony jako przyjaciel rodziny i nikt nie miał prawa mu teraz wytykać to, że się tu pojawił. Ubrał się w swoją odświętną czarodziejską szatę, przyniósł ze sobą alkohol. Specjalnie kupione Toujours Pur, coby umilić życie Deimosowi.
Po skończonej ceremonii krążył pomiędzy gośćmi witając się i kłaniając pięknym damom. Wnet tuż przed jego twarzą przemknęła, nie kto inny, jak Inara Carrow. Chwycił ją za rękę i zatrzymał w pół kroku. Może nie powinien, ale dziewczyna wyglądała na tak zamyśloną, że może by nie zauważyła jego wołania.
- Lady Carrow - powiedział krótko, kłaniając się i całując jej dłoń. - Proszę się tak nie śpieszyć.
Uśmiechnął się do niej i puścił jej dłoń. Kiedy już rozpoczął rozmowę, był pewien, że dziewczyna tak łatwo mu się nie wymknie. Spojrzał na nią, ocenił swoim sprawnym wzrokiem i kiwnął z uznaniem głową.
- Moja droga, ojciec musi być z ciebie dumny. Wyglądasz, jak zawsze, niezwykle pięknie - powiedział. - Żałuję, że Raven nie pojawiła się dzisiaj tutaj.
Sam nie do końca wiedział, dlaczego jego córka się nie odzywa. Zawsze go to bardzo dziwiło, no ale cóż poradzić. Tak wychował swoje dziecko i teraz cierpiał niemiłosiernie z tego powodu.
- Państwo młodzi chyba podają poczęstunek, czy zechcesz mi potowarzyszyć? Twój ojciec nie zając, nie ucieknie. A ja dawno nie miałem okazji z tobą porozmawiać, Inaro - powiedział chwytając ją pod ramie.
Gość
Gość
Odezwał się. Na spróchniałe kości moich przodków jednak postanowił się odezwać! Dobrze…wdech i wydech. Jeśli dalej chcesz się bawić w wymachiwanie białą flagą na początku trzeba zignorować tą groźbę. . Kierowana tą właśnie myślą nawet nie drgnęłam a za to wydawałam się zmartwiona jego wzburzeniem. Taka ze mnie wspaniała i kochająca żona. - Sam najlepiej wiesz, że ten okres to jedna wielka tortura. Ze względu na Adriana mógłbyś jej to odpuścić. - drążę temat zupełnie tak jakby dochodziło do mnie co drugie słowo Deimosa. Przed kolejną groźbą uratował mnie Fobos. Nie trzeba być geniuszem by widzieć, że Deimos słucha go niemal na każdym kroku. Przenosząc wzrok ze starszego Carrowa na mojego brata gdzieś przez głowę przechodzi mi myśl, że jesteśmy do siebie bardziej podobni niż myśleliśmy. Gdy czując na sobie jego dotyk nie próbuje się jak najszybciej wyrwać w podświadomości oddycham z głęboką ulgą. Tak! Wytrwam i nie dam się sprowokować żadnym groźbą. Po usłyszeniu z ust Deimosa pierwszego ludzko brzmiącego zdania skierowanego do mnie od dnia naszych zaręczyn uśmiecham się nieznacznie. - Oczywiście, przepraszam za tamto - Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że interesuje się moim zdaniem. Co prawda nie do końca byłam pewna po co się właściwie o to pyta ale zasady kurtuazji zostały zachowane. Zresztą magiczne słowo przepraszam . Mogło go choć na chwilę udobruchać. Podczas tego dziwnego spaceru moją uwagę przykuła dziewczyna wyraźnie nie pasująca do całego towarzystwa i nawet nie chodziło o przestarzałą sukienkę. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest jedną z Weasleyów ale coś było z nią nie tak. Musiałam wiedzieć kim jest i co właściwie tutaj robi ale to za moment. Czas pokroić tort! Ta sterta ciasta, lukru i dziwny ozdób nie przyciąga na długo mojej uwagi. Moje myśli krążą gdzieś pomiędzy wewnętrznym hipisem a ową dziewczyną. Potrafię odpłynąć w towarzystwie Deimosa…no pięknie. Wracam do świata żywych dopiero gdy drogi mąż wkłada mi w rękę nóż. Tradycja nakazuje żebyśmy zrobili to razem a kimże jesteśmy by sprzeciwiać się tradycji? Zdecydowanie lepiej nie odpowiadać na to pytanie.
Nie mam skojarzeń z krwią gdy patrzę na tą wielką górę cukru. Nie mam skojarzeń z torturami gdy nóż zatapia się w miękką masę. Ty przecież tylko kolejny element przedstawienia. Więc po co się nad tym rozwodzić? Oczywiście to tylko moje podejście. Słysząc kolejną groźbę tak niewinnie szeptaną do mojego ucha nieznacznie się wyprostowałam. Z początku mocno ugryzłam się w język by nic nie odpowiedzieć ale nie byłam wstanie tak po prostu tego znieść. Gdy tylko wręczył pierwszy kawałek tortur i znów był odwrócony w moją stronę delikatnie dotykam jego policzka patrząc prosto w oczy. - Nie mogę się doczekać uśmiechnęłam się nieznacznie by chwilę później zająć swoje miejsce. Kątem oka spojrzała na Astorię Malfoyem zostaje się do końca co? . Może nieświadomie własna siostra rzuciła na mnie klątwę? Wszystko tylko nie to… Na ostatnie słowa Deimosa reaguje tylko ujmującym uśmiechem. Próbuje kawałek tortury ale dużo bardziej smakuje mi szampan. To był tylko jeden łyk. Nikt nie może mi niczego zarzucić. W tym samym czasie uciekam wzorkiem to tu to tam w poszukiwaniu czegoś co będzie wstanie odciągnąć moją uwagę.
Nie mam skojarzeń z krwią gdy patrzę na tą wielką górę cukru. Nie mam skojarzeń z torturami gdy nóż zatapia się w miękką masę. Ty przecież tylko kolejny element przedstawienia. Więc po co się nad tym rozwodzić? Oczywiście to tylko moje podejście. Słysząc kolejną groźbę tak niewinnie szeptaną do mojego ucha nieznacznie się wyprostowałam. Z początku mocno ugryzłam się w język by nic nie odpowiedzieć ale nie byłam wstanie tak po prostu tego znieść. Gdy tylko wręczył pierwszy kawałek tortur i znów był odwrócony w moją stronę delikatnie dotykam jego policzka patrząc prosto w oczy. - Nie mogę się doczekać uśmiechnęłam się nieznacznie by chwilę później zająć swoje miejsce. Kątem oka spojrzała na Astorię Malfoyem zostaje się do końca co? . Może nieświadomie własna siostra rzuciła na mnie klątwę? Wszystko tylko nie to… Na ostatnie słowa Deimosa reaguje tylko ujmującym uśmiechem. Próbuje kawałek tortury ale dużo bardziej smakuje mi szampan. To był tylko jeden łyk. Nikt nie może mi niczego zarzucić. W tym samym czasie uciekam wzorkiem to tu to tam w poszukiwaniu czegoś co będzie wstanie odciągnąć moją uwagę.
Logiczne słowa Megary i jej mily ton, znów zbijają z tropu pełnego rozdrażnień Deimosa. Nie jest przysposobiony do takiego... współżycia z ludźmi. To mu trochę.. trochę przypomina Cynthię? Tylko ona umiała rozmawiać z Deimosem tak, że nie męczyło go to. A nawet nieco relaksowało. Kłótnie z Cynthią wszak nie były kłótniami z prawdziwego zdarzenia. Byly przekomarzankami. Ale nie o kłótnie się teraz rozchodzi, a o ten ton głosu, który wprowadza Carrowa w konsternację. Nawet pojął, co do niego mówi. I jak wstawia się za Inarą, i jak chce jej oszczędzić przygłupich uwag Deimosowych. - Inara jest dorosła - w przeciwieństwie do ciebie, kochana Megaro , mysli on, a dodaje z widocznym niezrozumieniem - Tortura wyczekiwania - bo chce pewnie myśleć o wyczekiwaniu na noc poślubną, zaś Megara mogła myśleć bardziej o torturach, niż czekaniu.
Przeprosiny. I maska na jego twarzy, chociaż podoba mu się niesamowicie, kiedy kobieta przyznaje racje i mówi to tak otwarcie. Kiedyś wytresuje sobie Megarę tak, żeby za każdym razem mówiła to dźwięczne przepraszam , jak zdenerwuje go jakąkolwiek rzeczą.
Mają ten moment, chwilę jedną. Na skrzyżowanie spojrzeń, na wymienienie niewypowiedzialnego. Nie będą mogli powiedzieć na głos tego dziś, nie będą mówili jutro. Ale któregoś dnia, kiedy zostaną na prawdę s a m i, wtedy wszystko zostanie skonfrontowane. Wydają się na to czekać. Niezdrowe tortury wyczekiwania skręcają w brzuchu. Megara nie wydaje się być przerażona, jest wyzywająca. Ona chce w t e j c h w i l i, mówi to zresztą. A Deimos źle odczytuje jej znaki. Powoli zaczyna się przekonywać, że pojął za żonę wariatkę. Megara chce iść w ślady środkowej siostry z rodu Malfoy, tej która siedzi w psychiatryku. Carrow dowiedział się o niej niedawno, wciąż także wie niewiele. A jednak, kiedy zarzuca na niego przynęte i każe mu się później jeszcze skupiać na gościach, a jemu w głowie tylko obsmarowane krwią usta, smak festiwalu u Prewettów - wtedy już wie, że coś jest z Megarą nie tak.
- Jest ktoś kogo chciałabyś, żebym ci przedstawił ?
Graham. Milburga. Samantha. Barry. William.
Na kogo masz ochotę?
Przeprosiny. I maska na jego twarzy, chociaż podoba mu się niesamowicie, kiedy kobieta przyznaje racje i mówi to tak otwarcie. Kiedyś wytresuje sobie Megarę tak, żeby za każdym razem mówiła to dźwięczne przepraszam , jak zdenerwuje go jakąkolwiek rzeczą.
Mają ten moment, chwilę jedną. Na skrzyżowanie spojrzeń, na wymienienie niewypowiedzialnego. Nie będą mogli powiedzieć na głos tego dziś, nie będą mówili jutro. Ale któregoś dnia, kiedy zostaną na prawdę s a m i, wtedy wszystko zostanie skonfrontowane. Wydają się na to czekać. Niezdrowe tortury wyczekiwania skręcają w brzuchu. Megara nie wydaje się być przerażona, jest wyzywająca. Ona chce w t e j c h w i l i, mówi to zresztą. A Deimos źle odczytuje jej znaki. Powoli zaczyna się przekonywać, że pojął za żonę wariatkę. Megara chce iść w ślady środkowej siostry z rodu Malfoy, tej która siedzi w psychiatryku. Carrow dowiedział się o niej niedawno, wciąż także wie niewiele. A jednak, kiedy zarzuca na niego przynęte i każe mu się później jeszcze skupiać na gościach, a jemu w głowie tylko obsmarowane krwią usta, smak festiwalu u Prewettów - wtedy już wie, że coś jest z Megarą nie tak.
- Jest ktoś kogo chciałabyś, żebym ci przedstawił ?
Graham. Milburga. Samantha. Barry. William.
Na kogo masz ochotę?
Megara
Gdy dostrzegła znajomą jasnowłosą postać, aż westchnęła, pozwalając kącikom ust drgać ku górze. Ileż musiało być w niej siły, odwagi? Czy widziała jednak w tym związku coś więcej, czy..przybyła z ratunkiem Inarze, która wciąż nie mogła się pogodzić ze świadomością, że została sprzedana?. Czy...wciąż działało wypite w buduarze wino, które skrupulatnie pomogła opróżnić.? Nie zadała żadnego z tych pytań, nie odsłoniła myśli, kłaniając się wdzięcznie Deimosowi i obdarzając ciepłym spojrzeniem Megarę i umykając pomiędzy wymianą "uprzejmości" między młodą parą. I zanim znikła, w myślach przyznała...że kuzynowi ostatnio się schudło. Czyżby dieta przedmałżeńska?
Cokolwiek dziś robiła, zdawało się, że urywała w trakcie każdą czynność i popychana nieznaną siłą, mknęła dalej, co chwilę spotykając nowe-znajome twarze. I wciąż nie mogła złapać tych, które podparłyby jej uśmiech szczerością. Skupiła się więc na słowach Megary i ruszyła pomiędzy stołami, by odnaleźć swego rodziciela. I już dostrzegła znajomą, brodata postać, gdy poczuła niebolesne szarpnięcie. Odwróciła się zaskoczona, wpatrując się (jak zwykle odwracając twarz ku górze) ku...
- Pan William - odezwała się, gdy rozpoznała twarz przyjaciela Adriena i..ojca Raven. Doskonale pamiętała rozmowę z lipca, nie zapomniała o obietnicy, a wspomnienia blizn na ciele znajomej pojawiły się niemal natychmiastowo. Nie mogła jednak dopasować oblicza mężczyzny do czynów, jakich dokonał - już nigdzie nie gonię - pozwoliła ująć swoją dłoń i dygnęła uprzejmie, posyłając szlachcicowi delikatny uśmiech. Wobec starszych zawsze starała się być grzeczniejsza niż wobec podobnych jej wiekiem, mając przed sobą wizję swego ojca.
- Dziękuję, choć o to trzeba by zapytać mego ojca - oczywiście wiedziała, że Adrien tak myślał. Udowadniał jej to na każdym kroku, często wzbudzając spore zainteresowanie swoimi bezcennymi pochwałami i przydomkami, jakimi obdarzał córkę - a..Raven, jak się miewa? - starała się być grzeczna, naturalnie doceniając kierowane ku niej słowa. Naturalnie szukając dodatkowych odpowiedzi w brązowych źrenicach starszego mężczyzny.
- Oczywiście, miło mi będzie towarzyszyć Panu - pozwoliła ująć się pod ramie, raz jeden oglądając się na stojącą tak niedaleko ojca, który zajmował się wesołą rozmową z przyjacielem - dziś jestem skłonna stwierdzić, że tato ma skłonności umykania dziś jak zasugerowany zając - wargi lekko odsłaniają białe ząbki, gdy mimowolnie pozwoliła sobie na żart - choć nie powinnam się dziwić - dodała jeszcze, gdy już wędrowali w stronę wspomnianego poczestunku. Podejrzewała w sumie, że Adrien wyczuje w powietrzu słodycze, tak jak Inara będąc ich smakoszem i w końcu pojawiając się w ich pobliżu, tym samym dostrzegając w końcu córkę.
Gdy dostrzegła znajomą jasnowłosą postać, aż westchnęła, pozwalając kącikom ust drgać ku górze. Ileż musiało być w niej siły, odwagi? Czy widziała jednak w tym związku coś więcej, czy..przybyła z ratunkiem Inarze, która wciąż nie mogła się pogodzić ze świadomością, że została sprzedana?. Czy...wciąż działało wypite w buduarze wino, które skrupulatnie pomogła opróżnić.? Nie zadała żadnego z tych pytań, nie odsłoniła myśli, kłaniając się wdzięcznie Deimosowi i obdarzając ciepłym spojrzeniem Megarę i umykając pomiędzy wymianą "uprzejmości" między młodą parą. I zanim znikła, w myślach przyznała...że kuzynowi ostatnio się schudło. Czyżby dieta przedmałżeńska?
Cokolwiek dziś robiła, zdawało się, że urywała w trakcie każdą czynność i popychana nieznaną siłą, mknęła dalej, co chwilę spotykając nowe-znajome twarze. I wciąż nie mogła złapać tych, które podparłyby jej uśmiech szczerością. Skupiła się więc na słowach Megary i ruszyła pomiędzy stołami, by odnaleźć swego rodziciela. I już dostrzegła znajomą, brodata postać, gdy poczuła niebolesne szarpnięcie. Odwróciła się zaskoczona, wpatrując się (jak zwykle odwracając twarz ku górze) ku...
- Pan William - odezwała się, gdy rozpoznała twarz przyjaciela Adriena i..ojca Raven. Doskonale pamiętała rozmowę z lipca, nie zapomniała o obietnicy, a wspomnienia blizn na ciele znajomej pojawiły się niemal natychmiastowo. Nie mogła jednak dopasować oblicza mężczyzny do czynów, jakich dokonał - już nigdzie nie gonię - pozwoliła ująć swoją dłoń i dygnęła uprzejmie, posyłając szlachcicowi delikatny uśmiech. Wobec starszych zawsze starała się być grzeczniejsza niż wobec podobnych jej wiekiem, mając przed sobą wizję swego ojca.
- Dziękuję, choć o to trzeba by zapytać mego ojca - oczywiście wiedziała, że Adrien tak myślał. Udowadniał jej to na każdym kroku, często wzbudzając spore zainteresowanie swoimi bezcennymi pochwałami i przydomkami, jakimi obdarzał córkę - a..Raven, jak się miewa? - starała się być grzeczna, naturalnie doceniając kierowane ku niej słowa. Naturalnie szukając dodatkowych odpowiedzi w brązowych źrenicach starszego mężczyzny.
- Oczywiście, miło mi będzie towarzyszyć Panu - pozwoliła ująć się pod ramie, raz jeden oglądając się na stojącą tak niedaleko ojca, który zajmował się wesołą rozmową z przyjacielem - dziś jestem skłonna stwierdzić, że tato ma skłonności umykania dziś jak zasugerowany zając - wargi lekko odsłaniają białe ząbki, gdy mimowolnie pozwoliła sobie na żart - choć nie powinnam się dziwić - dodała jeszcze, gdy już wędrowali w stronę wspomnianego poczestunku. Podejrzewała w sumie, że Adrien wyczuje w powietrzu słodycze, tak jak Inara będąc ich smakoszem i w końcu pojawiając się w ich pobliżu, tym samym dostrzegając w końcu córkę.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Przywitanie z bratem nie było najlepszym posunięciem. Nawet jeśli chciał się przekonać, jak bardzo zły jest nadal na niego, to jednak nie chciał ryzykować kolejną rodzinną sprzeczką tutaj. Szczególnie, że tu jest pełno świadków, niekoniecznie dotyczących jego problemów. A gdyby do tego dołączył się pan Burke, to już totalnie miałby, prosto mówiąc, przesrane.
- Nie sądzę, aby to było dobrym pomysłem. Pokłóciliśmy się ostatnio i to dosyć ostro. - wyjaśnił jej swą niechęć, czy raczej obawę przed rozmową z własnym bratem. Barry co prawda mógłby udawać, że nic się nie stało, ale czy Garrett będzie potrafił opanować swe emocje? Nie wiedział, czy mógł liczyć na to od swego brata. Dlatego spojrzał raz jeszcze w jego stronę, po czym już skupił się na tym, co było na stole, które świeciły jedzeniem. Spokojnie zrobił rozeznanie tego, co mógłby sobie nałożyć na talerz i skonsumować.
- Podać ci coś? - zdążył zadać pytanie, ale Samantha już jego wyręczyła, bo sobie zaczęła nakładać. Ona to chyba naprawdę jest głodna. Kiedy jadła coś porządnego? Nie żeby on się obżerał, bo sam ograniczał jedzenie do minimum, ale jakoś przywykł do tego. teraz to raczej zaczął boleć jego brzuch z powodu przepychu tego wszystkiego. O nie, nie zje tego wszystkiego dzisiaj. Nawet połowy rzeczy nie posmakuje, bo boi się że wtedy jego brzuch eksploduje. Rzucił jej ciche "smacznego', po czym nałożył sobie coś na talerz jak i nalał trochę wina do kieliszka. Przy okazji starał się być czujny, gdyby ktoś postanowił podejść do nich. Jednak wolał, aby ze względu na kuzynkę, jak najmniej osób podeszło do niego.
- Miałaś kiedyś okazję być na takich typu weselach? - zarzucił swobodny temat. Głupio by wyglądało, gdyby tylko jedli, a ich słowa tworzyłyby się tylko w myślach. Ciężko tu było rozmawiać o sprawach, które nie dotyczą pracy, a chciał też trochę lepiej poznać kuzynkę. Oczywiście wiedział również, że nie może na weselu ją o wszystko dosłownie pytać, więc starał się wybierać tematy rozsądne z dzisiejszą imprezą.
- Nie sądzę, aby to było dobrym pomysłem. Pokłóciliśmy się ostatnio i to dosyć ostro. - wyjaśnił jej swą niechęć, czy raczej obawę przed rozmową z własnym bratem. Barry co prawda mógłby udawać, że nic się nie stało, ale czy Garrett będzie potrafił opanować swe emocje? Nie wiedział, czy mógł liczyć na to od swego brata. Dlatego spojrzał raz jeszcze w jego stronę, po czym już skupił się na tym, co było na stole, które świeciły jedzeniem. Spokojnie zrobił rozeznanie tego, co mógłby sobie nałożyć na talerz i skonsumować.
- Podać ci coś? - zdążył zadać pytanie, ale Samantha już jego wyręczyła, bo sobie zaczęła nakładać. Ona to chyba naprawdę jest głodna. Kiedy jadła coś porządnego? Nie żeby on się obżerał, bo sam ograniczał jedzenie do minimum, ale jakoś przywykł do tego. teraz to raczej zaczął boleć jego brzuch z powodu przepychu tego wszystkiego. O nie, nie zje tego wszystkiego dzisiaj. Nawet połowy rzeczy nie posmakuje, bo boi się że wtedy jego brzuch eksploduje. Rzucił jej ciche "smacznego', po czym nałożył sobie coś na talerz jak i nalał trochę wina do kieliszka. Przy okazji starał się być czujny, gdyby ktoś postanowił podejść do nich. Jednak wolał, aby ze względu na kuzynkę, jak najmniej osób podeszło do niego.
- Miałaś kiedyś okazję być na takich typu weselach? - zarzucił swobodny temat. Głupio by wyglądało, gdyby tylko jedli, a ich słowa tworzyłyby się tylko w myślach. Ciężko tu było rozmawiać o sprawach, które nie dotyczą pracy, a chciał też trochę lepiej poznać kuzynkę. Oczywiście wiedział również, że nie może na weselu ją o wszystko dosłownie pytać, więc starał się wybierać tematy rozsądne z dzisiejszą imprezą.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmierzyłam zaskoczonym wzrokiem dziewczynę – Samanthę Weasley – towarzyszącą Barry’emu. Dopiero teraz tak naprawdę ją rozpoznałam. Pracowała z nami u Burke’a i wyglądała nieco inaczej niż tam. Choć ta sukienka świetnie pasowała do tamtej panienki Weasley. Nie miałam pojęcia, że była wydziedziczona. Właściwie o niczym nie miałam pojęcia. Nawet o tym, czy przypadkiem Barry nie opowiadał Garrettowi o swoich nokturnowych sprawkach... Miałam nadzieję, że praca Garretta go do tego zniechęciła na starcie. Mogło to skomplikować nieco nasze coraz lepsze stosunki. Chyba były lepsze, prawda?
– Wydziedziczona, powiadasz? – powtórzyłam, jakbym chciała zapamiętać tę informację. Z pewnością miałam ją zatrzymać. Mogła się kiedyś może przydać...? A może nie. Mnie, z moją przypadłością, raczej nie miano zapraszać na śluby z powodu szlacheckich przywilejów. Ona w sumie też nie powinna tu być... Czy i ja, o ile mnie nie zabiją, również będę taką czarną wisienką na torcie? Taką zgniłą, bądź spleśniałą?
– To interesujące... Że tu jest – zauważyłam i zamilkłam, póki nie został mi zaproponowany kieliszek jakiegoś alkoholu. Zapewne szampana. Wzięłam kryształ do ręki i z gracją godną samej Arachne upiłam łyczek. Wzrokiem płynnie przeskakiwałam między zebranymi tu osobami... Może by tak wytropić jakiś skandalik? Gdzież to się podziewała Młoda Para? Nie powinna zabawiać gości swą wspólną obecnością?
A może lepiej zainteresować się Garrettem i jego bolączkami? Czy wcześniej miałam omamy słuchowe, czy może naprawdę coś grzmiało między nim a jego bratem?
– Wszystko w porządku? – zapytałam, postanawiając iść na żywioł. Czasem warto było się zagłębić w czyjeś problemy. Wtedy własne demony były nieco zagłuszane przez konkurencję.
– Wydziedziczona, powiadasz? – powtórzyłam, jakbym chciała zapamiętać tę informację. Z pewnością miałam ją zatrzymać. Mogła się kiedyś może przydać...? A może nie. Mnie, z moją przypadłością, raczej nie miano zapraszać na śluby z powodu szlacheckich przywilejów. Ona w sumie też nie powinna tu być... Czy i ja, o ile mnie nie zabiją, również będę taką czarną wisienką na torcie? Taką zgniłą, bądź spleśniałą?
– To interesujące... Że tu jest – zauważyłam i zamilkłam, póki nie został mi zaproponowany kieliszek jakiegoś alkoholu. Zapewne szampana. Wzięłam kryształ do ręki i z gracją godną samej Arachne upiłam łyczek. Wzrokiem płynnie przeskakiwałam między zebranymi tu osobami... Może by tak wytropić jakiś skandalik? Gdzież to się podziewała Młoda Para? Nie powinna zabawiać gości swą wspólną obecnością?
A może lepiej zainteresować się Garrettem i jego bolączkami? Czy wcześniej miałam omamy słuchowe, czy może naprawdę coś grzmiało między nim a jego bratem?
– Wszystko w porządku? – zapytałam, postanawiając iść na żywioł. Czasem warto było się zagłębić w czyjeś problemy. Wtedy własne demony były nieco zagłuszane przez konkurencję.
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kręcił się w tłumie jednocześnie do niego nie należąc. Krzątał się bowiem sprawnie w cieniu wystawnych zdobień z którymi się niemalże zlewał, a wszystko dzięki temu, że przezornie przyodział rynsztunek godny arystokraty w gustownym odcieniu ecru. Nie żeby zrobił to przypadkiem by jeszcze mniej rzucać się w oczy niewygodnej części rodziny. Nie wszystkich wszak lubił, tak jak oni go nie lubili, a nie chciał się użerać z wszelakiej maści kuzynostwem zwłaszcza gdy wieść o narzeczeństwie Inary była...dość powszechnie znana w rodzinnym świadku. Na samo to wspomnienie słyszał te mentalne, szydercze śmieszki i żarty dotyczące jego nadopiekuńczości. Ponadto ojciec Deimosa...Ostatnio wymienił z nim parę listów i jak na razie wolał go unikać. Tak dla własnego dobra. Kręcił się zatem po namiocie niczym smród po gaciach w sposób wyjątkowo inteligentny, czyli taki, że tylko właściciel owych galotów miał świadomość istnienia konsekwencji tego tajemniczego ciepła, które musnęło jego pośladki. A przynajmniej on sam był o tym święcie przekonany.
W całym tym zgiełku wypatrywał swej jedynej latorośli nie zdając sobie sprawy, że już po kilkakroć się z nią minął. Martwił się o nią w sposób wyjątkowo irracjonalny, lecz nikt nie mógł go za to winić zwłaszcza mając na uwadze całe to narzeczeństwo. Dlatego cieszył się, jak dziecko, gdy ostatecznie udało mu się dostrzec swą córkę. Niepokoiło go towarzystwo Williama. Jego czoło mimowolnie wręcz pokryło się licznymi bruzdami. Udało mu się jednak nawiązać porozumiewawcze spojrzenie z Inarą i wiedział, że wszytko jest w porządku. Na konto tego wymrugał jej porozumiewawczo ślepiami, że na konto tego on idzie zapolować dla swej Kruszynki na porcję ciasta - podwójną rzecz jasna. W tym celu skierował swe koki ku zapierającej dech w żołądku budowli z niezliczonej masy kalorii. Nie odważył się jednak podejść za blisko, a przynajmniej dopóki Deimos i Megara nie zwieńczą tradycji ślubnej, a tłum się nie rozmyje po stolikach. Pochwycił więc na chwilę obecną kieliszek szampana i uraczył się garścią migdałów, które miały łożyć za dekorację jakiejś przystawki. Stanął przy finezyjnie upchanym białymi różami wazonie, tak wielkim, że gdyby się postarał mógłby użyć go jako zmyślnej wanny. Następnie wychylił się nieznacznie zza niego i obserwował całe zajście będąc całkowicie anonimowym dopóki dopóty Dejmos nie postanowił pokazać światu swego odwiecznie skrywanego oblicza. Widząc to uzdrowiciel momentalnie uwolnił trzymany w ustach trunek zraszając nim jakąś niewinną ofiarę. Szybko się zreflektował zaraz po tym, jak nawiązał kontakt wzrokowy z Dejmosem, a następnie z Fobosem. Schował się więc w pośpiechu za wazon nim ludzie zaczną oglądać się za siebie w poszukiwaniu źródła nietypowego dźwięku czy niewielkiego zamieszania. Sam stary Carrow, jeszcze przez chwilę musiał powstrzymywać się by nie wybuchnąć na głos śmiechem. Był na kuzyna śmiertelnie zły, lecz jednocześnie nie potrafił nijak na tą sytuację nie zareagować. Upił kolejnego łyka trunku myśląc, że już się opanował tym razem niemal się krztusząc, przyłapując się na rozmyślaniu czy jakikolwiek fotograf to uchwycił. Bo na bank będzie chciał odbitki. W setkach kopii. Tak na wszelki wypadek, gdyby kuzyn wykazywał chęci destrukcyjne względem nich.
W każdym razie, gdy się uspokoił, zmienił swą kryjówkę, zauważając, że jego śmieszkowanie do samego siebie chcąc niechcący przyciąga spojrzenia. Krył się więc teraz za...finezyjną końską rzeźbą w skali 1:1 z którą niemalże się zlewał barwą swego odzienia. Czaił się na służbę roznosząca kawałki ciasta, lecz wcześniej zdołał dostrzec znaną mu sylwetkę, która znajdowała się na wyciągniecie ręki. Dosłownie. Sam bowiem to udowodnił w momencie gdy ułożył dłoń w kształt pistoletu i nadział na palec plecy Tośka. Mimowolnie przywdział na twarzy szeroki uśmiech, a w oczach zaiskrzyła mu figlarna iskra. Potencjalni towarzysze Anthonego mogli dostrzec Adriena o ile tak jak łamacz klątw nie stali do niego tyłem. Uzdrowiciel naturalnie się tym nie zrażał.
- Ręce do góry, Panie Bruke.
W całym tym zgiełku wypatrywał swej jedynej latorośli nie zdając sobie sprawy, że już po kilkakroć się z nią minął. Martwił się o nią w sposób wyjątkowo irracjonalny, lecz nikt nie mógł go za to winić zwłaszcza mając na uwadze całe to narzeczeństwo. Dlatego cieszył się, jak dziecko, gdy ostatecznie udało mu się dostrzec swą córkę. Niepokoiło go towarzystwo Williama. Jego czoło mimowolnie wręcz pokryło się licznymi bruzdami. Udało mu się jednak nawiązać porozumiewawcze spojrzenie z Inarą i wiedział, że wszytko jest w porządku. Na konto tego wymrugał jej porozumiewawczo ślepiami, że na konto tego on idzie zapolować dla swej Kruszynki na porcję ciasta - podwójną rzecz jasna. W tym celu skierował swe koki ku zapierającej dech w żołądku budowli z niezliczonej masy kalorii. Nie odważył się jednak podejść za blisko, a przynajmniej dopóki Deimos i Megara nie zwieńczą tradycji ślubnej, a tłum się nie rozmyje po stolikach. Pochwycił więc na chwilę obecną kieliszek szampana i uraczył się garścią migdałów, które miały łożyć za dekorację jakiejś przystawki. Stanął przy finezyjnie upchanym białymi różami wazonie, tak wielkim, że gdyby się postarał mógłby użyć go jako zmyślnej wanny. Następnie wychylił się nieznacznie zza niego i obserwował całe zajście będąc całkowicie anonimowym dopóki dopóty Dejmos nie postanowił pokazać światu swego odwiecznie skrywanego oblicza. Widząc to uzdrowiciel momentalnie uwolnił trzymany w ustach trunek zraszając nim jakąś niewinną ofiarę. Szybko się zreflektował zaraz po tym, jak nawiązał kontakt wzrokowy z Dejmosem, a następnie z Fobosem. Schował się więc w pośpiechu za wazon nim ludzie zaczną oglądać się za siebie w poszukiwaniu źródła nietypowego dźwięku czy niewielkiego zamieszania. Sam stary Carrow, jeszcze przez chwilę musiał powstrzymywać się by nie wybuchnąć na głos śmiechem. Był na kuzyna śmiertelnie zły, lecz jednocześnie nie potrafił nijak na tą sytuację nie zareagować. Upił kolejnego łyka trunku myśląc, że już się opanował tym razem niemal się krztusząc, przyłapując się na rozmyślaniu czy jakikolwiek fotograf to uchwycił. Bo na bank będzie chciał odbitki. W setkach kopii. Tak na wszelki wypadek, gdyby kuzyn wykazywał chęci destrukcyjne względem nich.
W każdym razie, gdy się uspokoił, zmienił swą kryjówkę, zauważając, że jego śmieszkowanie do samego siebie chcąc niechcący przyciąga spojrzenia. Krył się więc teraz za...finezyjną końską rzeźbą w skali 1:1 z którą niemalże się zlewał barwą swego odzienia. Czaił się na służbę roznosząca kawałki ciasta, lecz wcześniej zdołał dostrzec znaną mu sylwetkę, która znajdowała się na wyciągniecie ręki. Dosłownie. Sam bowiem to udowodnił w momencie gdy ułożył dłoń w kształt pistoletu i nadział na palec plecy Tośka. Mimowolnie przywdział na twarzy szeroki uśmiech, a w oczach zaiskrzyła mu figlarna iskra. Potencjalni towarzysze Anthonego mogli dostrzec Adriena o ile tak jak łamacz klątw nie stali do niego tyłem. Uzdrowiciel naturalnie się tym nie zrażał.
- Ręce do góry, Panie Bruke.
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Rozumiem. Nie sądziłam, że Weasleyowie potrafią się kłócić. Przecież jesteście jak baranki. - odpowiedziała cynicznie na wiadomość o zwadzie swoich kuzynów.
Oczywiście nie uznawała takiej sytuacji za niemożliwą, ale powszechne mniemanie o rodzie Rudzielców było zgoła inne i prawie nie dopuszczało do myśli kłótni pomiędzy jego członkami. W Hogwarcie najczęściej Gryfoni, zawsze prawi, mili, obrońcy uciśnionych i opiekunowie biednych. Chyba, że jest się kimś złym do szpiku kości. I jak tutaj wyobrazić sobie dwóch kłócących się Weasleyów? Ludzie "do rany przyłóż" sami ran nie tworzą, przecież to bez sensu.
Bez sensu było też spekulowanie na ten temat i rozwodzenie się nad nim, więc Sam postanowiła już się za to nie brać. Wolała dalej próbować różnych potraw wystawionych na stole. Niektóre z nich widziała jedynie za gablotami, a o jeszcze innych dane jej było tylko usłyszeć. W końcu zauważyła tort weselny i postanowiła zająć się także nim. Miała nie przybliżać się do centrum imprezy, to prawda, jednak nie mogła przecież nie spróbować tortu weselnego - czy tradycja czasami nie nakazuje gościom wziąć przynajmniej jednego kawałku?
- Barry. - zwróciła się całym ciałem w jego stronę i obdarowała jego twarz takim spojrzeniem, by widział od razu, że jego pytanie - skierowane do jej osoby - mogłoby mieć raczej naturę retoryczną, a odpowiedź na nie powinna nasunąć mu się, jeszcze zanim je zadał - Jestem Samantha. - dalej ściszyła jeszcze głos - Nawet nie mogę używać nazwiska Weasley. Nie należę ani do rodu mojej matki, ani mojego ojca. Jak myślisz? - mówiąc ostatnie słowa, zaczęła już zbliżać się do miejsca, w którym znajdował się tort i - co za tym idzie - cała śmietanka imprezy, ciągając za sobą rozmówcę pod rękę - Już pewnie nigdy na takim nie będę, więc trzeba sobie poużywać. Zjedzmy tort. - oznajmiła, rozkazała czy może poprosiła, w każdym razie jak powiedziała, tak zrobiła i chwilę później na jej talerzyku znalazł się kawałek deseru.
Przewertowała spojrzeniem twarze najważniejszych gości. Nie wystraszyła się ich, ale odwróciła się dla świętego spokoju tyłem - nie chciała niszczyć tego wspaniałego dnia Deimosowi, którego obdarowała przy stole nienaturalnym dla niej uśmiechem. W końcu i tak już nabroiła w ogóle znajdując się na jego weselu. Znowu powędrowała wzrokiem po namiocie. Spostrzegła patrzącą się na nią towarzyszkę Garretta, ale nic z tym faktem nie zrobiła. Samuel Skamander. To on. Z nim miała pomówić.
Prezent dla Deimosa.
Oczywiście nie uznawała takiej sytuacji za niemożliwą, ale powszechne mniemanie o rodzie Rudzielców było zgoła inne i prawie nie dopuszczało do myśli kłótni pomiędzy jego członkami. W Hogwarcie najczęściej Gryfoni, zawsze prawi, mili, obrońcy uciśnionych i opiekunowie biednych. Chyba, że jest się kimś złym do szpiku kości. I jak tutaj wyobrazić sobie dwóch kłócących się Weasleyów? Ludzie "do rany przyłóż" sami ran nie tworzą, przecież to bez sensu.
Bez sensu było też spekulowanie na ten temat i rozwodzenie się nad nim, więc Sam postanowiła już się za to nie brać. Wolała dalej próbować różnych potraw wystawionych na stole. Niektóre z nich widziała jedynie za gablotami, a o jeszcze innych dane jej było tylko usłyszeć. W końcu zauważyła tort weselny i postanowiła zająć się także nim. Miała nie przybliżać się do centrum imprezy, to prawda, jednak nie mogła przecież nie spróbować tortu weselnego - czy tradycja czasami nie nakazuje gościom wziąć przynajmniej jednego kawałku?
- Barry. - zwróciła się całym ciałem w jego stronę i obdarowała jego twarz takim spojrzeniem, by widział od razu, że jego pytanie - skierowane do jej osoby - mogłoby mieć raczej naturę retoryczną, a odpowiedź na nie powinna nasunąć mu się, jeszcze zanim je zadał - Jestem Samantha. - dalej ściszyła jeszcze głos - Nawet nie mogę używać nazwiska Weasley. Nie należę ani do rodu mojej matki, ani mojego ojca. Jak myślisz? - mówiąc ostatnie słowa, zaczęła już zbliżać się do miejsca, w którym znajdował się tort i - co za tym idzie - cała śmietanka imprezy, ciągając za sobą rozmówcę pod rękę - Już pewnie nigdy na takim nie będę, więc trzeba sobie poużywać. Zjedzmy tort. - oznajmiła, rozkazała czy może poprosiła, w każdym razie jak powiedziała, tak zrobiła i chwilę później na jej talerzyku znalazł się kawałek deseru.
Przewertowała spojrzeniem twarze najważniejszych gości. Nie wystraszyła się ich, ale odwróciła się dla świętego spokoju tyłem - nie chciała niszczyć tego wspaniałego dnia Deimosowi, którego obdarowała przy stole nienaturalnym dla niej uśmiechem. W końcu i tak już nabroiła w ogóle znajdując się na jego weselu. Znowu powędrowała wzrokiem po namiocie. Spostrzegła patrzącą się na nią towarzyszkę Garretta, ale nic z tym faktem nie zrobiła. Samuel Skamander. To on. Z nim miała pomówić.
Prezent dla Deimosa.
W tłumie ludzi kompletnie mu obojętnych czuł się źle, choć paradoksalnie – bardzo swobodnie. Mógł godzinami odgrywać to samo przedstawienie, lawirując między osobnikami doskonale mu znanymi bądź też zupełnie obcymi, układać usta w uprzejmy grymas uśmiechu, składać komplementy i wymieniać grzeczności. Od których panny mdlały, a mężczyźni wzdychali (najprawdopodobniej ze smutku, iż sami nie zostali obdarzeni podobną charyzmą), czyniąc za Avery’ego pana sytuacji. Irytującej, lecz zdołał do tego przywyknąć, pojawiając się na podobnych przyjęciach od maleńkości. Z drobnymi różnicami, naturalnie. Począwszy od reprezentowania rodu (gdzie się podział jego ojciec) po uwieszoną jego ramienia Eilis, której niegdysiejsze przyszłościowe plany Samaela w ogóle nie uwzględniały. Szlachectwo jednak zobowiązywało; musiał zacisnąć zęby i znosić to w s z y s t k o. Tandetne dekoracje, tandetną muzykę, tandetne kreacje, tandetną tandetę całego wesela. Na czele z tandetną manifestacją uczuć wszędzie dookoła. Świeżo upieczeni małżonkowie i on wraz z Eilis stanowili zaś tego najlepsze przykłady. Megara cokolwiek by o niej rzec, była przynajmniej świadoma swego stanu, zaś panna Sykes mogła jedynie gdybać, snuć domysły i gubić się w labiryncie zostawionych przez Avery’ego niedopowiedzeń. Obejmował ją niemal czule, jednak nie odzywał się prawie wcale – rzekomo woląc gesty i czyny od słów. Spoglądał na nią intensywnym wzrokiem, jakby chciał przewiercić ją na wylot – zapewne zazdrośnie strzegąc jej przed potencjalnymi fircykami, gotowymi wyrwać mu ją choćby na jeden taniec. Groteskowy dramat rozgrywający się tuż obok tragedii nieco większej (bo już zainicjowanej) w otoczeniu bezrozumnych gapiów, z których każdy bawił się (lub udawał) świetnie. Dołączająca do nich Rosalie najwyraźniej znajdowała się w swoim żywiole: plotki, miłość (nienawiść?), jaką ciężko już było oddychać w parnym namiocie, skandale. Kobiece priorytety, cóż jednak, gdy ma się do czynienia z gatunkiem niewieścim, a przy tym ta konkretna osóbka w połowie jest kapryśną wilą? Urodą robiła (nie)małe wrażenie, co przyznawał z niechęcią, Eilis swą prezencją także nie przyniosła mu wstydu, jednakowoż Avery i tak pozostawał wiernym entuzjastą wyłącznie piękna własnej matki. I żadna wila nie mogła tego poglądu odmienić.
Zwłaszcza, iż wspólnie z Eilis zaczęły trajkotać; Samael najchętniej zakneblowałby obie, choć nie był pewny, czy by to wystarczyło. Czcza gadanina wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że łaskawie przyjął kieliszek szampana od kelnera, chcąc ukoić nadchodzącą migrenę w lekkim alkoholu. Którego zwykle nie pił, nie potrzebując dodatkowych podniet. Takich jak… pojawienie się Colina? Niespodzianka dnia i niemalże gwóźdź programu; Avery zdecydowanie nie spodziewał się go tutaj ujrzeć. Powtórny debiut? Czas chyba najwyższy, biorąc pod uwagę zaawansowany wiek księgarza… nie stanowiących jednak przeszkody we wszystkich kwestiach.
-Jeszcze nie pani – poprawił go, uśmiechając się zagadkowo i przesuwając swą dłoń na talię Eilis. Delikatnie, jakby była kruchą, porcelanową laleczką w jego rękach, a on bał się ją połamać. Przedwcześnie.
Zwłaszcza, iż wspólnie z Eilis zaczęły trajkotać; Samael najchętniej zakneblowałby obie, choć nie był pewny, czy by to wystarczyło. Czcza gadanina wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że łaskawie przyjął kieliszek szampana od kelnera, chcąc ukoić nadchodzącą migrenę w lekkim alkoholu. Którego zwykle nie pił, nie potrzebując dodatkowych podniet. Takich jak… pojawienie się Colina? Niespodzianka dnia i niemalże gwóźdź programu; Avery zdecydowanie nie spodziewał się go tutaj ujrzeć. Powtórny debiut? Czas chyba najwyższy, biorąc pod uwagę zaawansowany wiek księgarza… nie stanowiących jednak przeszkody we wszystkich kwestiach.
-Jeszcze nie pani – poprawił go, uśmiechając się zagadkowo i przesuwając swą dłoń na talię Eilis. Delikatnie, jakby była kruchą, porcelanową laleczką w jego rękach, a on bał się ją połamać. Przedwcześnie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie musiałam być legimentą by odczytać jego myśli. Jednak nie pozwoliłam na to by ten dziwny podział na dorosłych i niedorosłych wprawił mnie w rozdrażnienie. Niby dla czego uważasz, że jestem gorsza od ciebie? Czyżby przez te dwanaście lat które nas dzieli nauczyłeś się tak wiele i tak bardzo wydoroślałeś? Wciąż przecież jesteś uzależniony od rodzinnego biznesu. Wciąż we wszystkim słuchasz ojca…i brata. . Ze wszystkich sił starałam się zepchnąć podobne myśli gdzieś na tył głowy. Dziś miała królować biel a nie krew.
Widziałam, że moje wysiłki się opłaciły. Konsternacja w błękicie a później ta iskierka zadowolenia pozwoliły mi poczuć smak zwycięstwa. Skoro tak niewiele trzeba było by choć na chwilę się uspokoił może ten dzień rzeczywiście obędzie się bez większych perturbacji. Byłoby tak pięknie… Naprawdę nie chciałabym pokazywać swojej córce zdjęć ślubnych z wyrazem obrzydzenia i dezaprobaty. Na podobne uczucia będzie jeszcze cała masa rodzinnych wspomnień.
Gdy goście częstują się ciastem ze wszystkich sił starałam się skupić na czymś swoje myśli. Niestety one wciąż krążą wokół wypowiedzianych przeze mnie słów. Powoli zaczęła mnie przerażać własna buta. Jeszcze przed chwilą tak silne przekonanie, że dam sobie z tym wszystkim radę powoli zaczęło upadać. Czyżby tak ciągnęło mnie do destrukcji? Może rzeczywiście coś w tym jest, że wszyscy Malfoyowie są trochę szaleni. Przeniosłam wzrok na najbliższych członków rodziny wzdychając ciężko. Jest jeszcze krew Averych… z takiego połączenia nie mogła wyjść nic dobrego. Droga siostro, drogi bracie czy jesteście wstanie zaprzeczyć? Chyba niestety nie. Z rozmyślań nad własnymi problemami wyciąga mnie głos Deimosa. Z początku nie odpowiadam przyglądając się interesującym mnie osobą. Największą uwagę przyciąga kobieta poznana tak niedawno w na Pokątnej…a może raczej to co z niej zostało. Po głowie wciąż chodzą mi wypowiedziane przez nią słowa. To ją chciałam najmocniej poznać. Chciałam zrozumieć co ich łączyło i poznać ich historię. Kolejna tajemnica, której nikt przede mną nie odkryję. Prawda jest taka, że nie mogę nawet do niej podejść…jeśli chce być bezpieczna. A przecież tego właśnie chce prawda? Upiłam kolejny łyk szampana chcąc oderwać myśli od tej kobiety. Jeśli chodzi o innych znajomych sama chętnie się im przedstawię. Nie mam ochoty słyszeć kłamstw o relacjach wiążących ich z Deimosem. Chce sama zmierzyć się ze wszystkimi przez co może lepiej poznam swojego drogiego męża. Już chciałam zmienić swoje myśli w słowa gdy nagle coś innego przyszło mi do głowy.
- Zatańczmy- opierając głowę na łokciach przeniosłam wzrok na Deimosa nie zapominając przy tym lekko się uśmiechnąć. Tak! Wiem, że pchałam się paszczę lwa! Na to są tylko dwa wytłumaczenia. Smak zwycięstwa uderzył mi do głowy albo jak najszybciej chce mieć kolejny element tradycji za sobą. Zdecydowanie lepiej będzie się trzymać drugiej opcji. W końcu prędzej czy później będziemy musieli to zrobić więc czemu nie teraz? Wyprostowałam się nieznacznie na krześle. - Później chętnie poznam każdego kogo zechcesz mi przedstawić - nie mogłam się powstrzymać od lekko rozbawionego uśmiechu na samą myśl o tym, że Deimos będzie wisiał nade mną jak cień i próbował kontrolować każdą rozmowę z jego znajomymi. Jeśli tak to będzie dla niego bardzo nudny wieczór.
Widziałam, że moje wysiłki się opłaciły. Konsternacja w błękicie a później ta iskierka zadowolenia pozwoliły mi poczuć smak zwycięstwa. Skoro tak niewiele trzeba było by choć na chwilę się uspokoił może ten dzień rzeczywiście obędzie się bez większych perturbacji. Byłoby tak pięknie… Naprawdę nie chciałabym pokazywać swojej córce zdjęć ślubnych z wyrazem obrzydzenia i dezaprobaty. Na podobne uczucia będzie jeszcze cała masa rodzinnych wspomnień.
Gdy goście częstują się ciastem ze wszystkich sił starałam się skupić na czymś swoje myśli. Niestety one wciąż krążą wokół wypowiedzianych przeze mnie słów. Powoli zaczęła mnie przerażać własna buta. Jeszcze przed chwilą tak silne przekonanie, że dam sobie z tym wszystkim radę powoli zaczęło upadać. Czyżby tak ciągnęło mnie do destrukcji? Może rzeczywiście coś w tym jest, że wszyscy Malfoyowie są trochę szaleni. Przeniosłam wzrok na najbliższych członków rodziny wzdychając ciężko. Jest jeszcze krew Averych… z takiego połączenia nie mogła wyjść nic dobrego. Droga siostro, drogi bracie czy jesteście wstanie zaprzeczyć? Chyba niestety nie. Z rozmyślań nad własnymi problemami wyciąga mnie głos Deimosa. Z początku nie odpowiadam przyglądając się interesującym mnie osobą. Największą uwagę przyciąga kobieta poznana tak niedawno w na Pokątnej…a może raczej to co z niej zostało. Po głowie wciąż chodzą mi wypowiedziane przez nią słowa. To ją chciałam najmocniej poznać. Chciałam zrozumieć co ich łączyło i poznać ich historię. Kolejna tajemnica, której nikt przede mną nie odkryję. Prawda jest taka, że nie mogę nawet do niej podejść…jeśli chce być bezpieczna. A przecież tego właśnie chce prawda? Upiłam kolejny łyk szampana chcąc oderwać myśli od tej kobiety. Jeśli chodzi o innych znajomych sama chętnie się im przedstawię. Nie mam ochoty słyszeć kłamstw o relacjach wiążących ich z Deimosem. Chce sama zmierzyć się ze wszystkimi przez co może lepiej poznam swojego drogiego męża. Już chciałam zmienić swoje myśli w słowa gdy nagle coś innego przyszło mi do głowy.
- Zatańczmy- opierając głowę na łokciach przeniosłam wzrok na Deimosa nie zapominając przy tym lekko się uśmiechnąć. Tak! Wiem, że pchałam się paszczę lwa! Na to są tylko dwa wytłumaczenia. Smak zwycięstwa uderzył mi do głowy albo jak najszybciej chce mieć kolejny element tradycji za sobą. Zdecydowanie lepiej będzie się trzymać drugiej opcji. W końcu prędzej czy później będziemy musieli to zrobić więc czemu nie teraz? Wyprostowałam się nieznacznie na krześle. - Później chętnie poznam każdego kogo zechcesz mi przedstawić - nie mogłam się powstrzymać od lekko rozbawionego uśmiechu na samą myśl o tym, że Deimos będzie wisiał nade mną jak cień i próbował kontrolować każdą rozmowę z jego znajomymi. Jeśli tak to będzie dla niego bardzo nudny wieczór.
Zajęta rozmową Eilis nie od razu wyczułam obecność kogoś tak wyjątkowego jak pan Fawley. Skoro nawet nie wyczułam wzrastającej irytacji z panu Avery, to co dopiero ktoś nadbiegający niemalże do nas od wejścia. Dopiero, kiedy w pewnej chwili coś tknęło mnie, aby obrócić głowę, ujrzałam jego. I aż dostałam skrzydeł. Nogi mi się ugięły i doznałam dziwnego uczucia ciepła.
Gdy już do nas doszedł i zginał się w pół do ukłonu, ja przywitałam go najpiękniej jak umiałam, nie spuszczając z niego wzroku. Przywitał się najpierw z panem Avery, potem ze mną, na końcu spoglądając na Eilis. Pan Avery nie pokwapił się, aby dziewczyny przedstawić, więc wzięłam ten obowiązek na siebie.
- Panna Sykes - przedstawiłam ją.
Tak bardzo cieszyłam się z obecności Fawley’a tutaj razem ze mną. Ani moja siostra, ani ojciec nie pojawili się dzisiejszego dnia na uroczystości i bałam się, że będę musiała spędzić ten dzień i wieczór samotnie lub z innymi osobami, którym w sumie nie chciałam przeszkadzać. Ale skoro pojawił się tu pan Fawley, na pewno nie będzie dane mi się nudzić.
- Bardzo się cieszę, że udało się panu do mni… do nas dotrzeć. Bałam się, że ominie pana jakże cudowna zabawa - powiedziałam.
Oczywiście dobra zabawa w moim towarzystwie, bo jakże inaczej. Czarodziejskie śluby nigdy nie były jakieś specjalne i raczej nic ciekawego się na nich nie odbywało. Rzadko organizowane były ciekawe atrakcje. No, przynajmniej tak je pamiętałam, może Megara i Deimos organizowali dla nas coś ciekawego? Może zaczną się bić na środku? Albo któreś z nich dramatycznie zacznie umierać? To byłoby ciekawe. Ciekawe czy jest na sali magomedyk.
Upiłam łyk alkoholu z kieliszka, który w sumie to już się kończył. Nie chcąc wyjść na jakąś psychopatkę, która cały czas patrzy się na swoją ofiarę, ponownie rozejrzałam się po namiocie. Nie dostrzegając jednak nic nad wyraz ciekawego (po za tym, że chyba właśnie kroili tort), zwróciłam się ponownie do Colina. Chyba pan Carrow zeszedł właśnie na dalszy plan i przestał mi zawracać głowę, swoją obecnością w moich myślach. A jeśli o Carrowach mowa.
- Panie Fawley, miałam niezwykłe przeczucie, że jednak się pan pojawi, ponieważ nie byłam jeszcze pogratulować i złożyć życzeń parze młodej - zaczęłam rumieniąc się lekko. - Czy zechce mi pan potowarzyszyć?
Z boku musiało to niezwykle zabawnie wyglądać. Młoda, dwudziestoletnia piękność, wpatrzona w o połowę starszego od siebie mężczyznę, jak w obrazek.
Gdy już do nas doszedł i zginał się w pół do ukłonu, ja przywitałam go najpiękniej jak umiałam, nie spuszczając z niego wzroku. Przywitał się najpierw z panem Avery, potem ze mną, na końcu spoglądając na Eilis. Pan Avery nie pokwapił się, aby dziewczyny przedstawić, więc wzięłam ten obowiązek na siebie.
- Panna Sykes - przedstawiłam ją.
Tak bardzo cieszyłam się z obecności Fawley’a tutaj razem ze mną. Ani moja siostra, ani ojciec nie pojawili się dzisiejszego dnia na uroczystości i bałam się, że będę musiała spędzić ten dzień i wieczór samotnie lub z innymi osobami, którym w sumie nie chciałam przeszkadzać. Ale skoro pojawił się tu pan Fawley, na pewno nie będzie dane mi się nudzić.
- Bardzo się cieszę, że udało się panu do mni… do nas dotrzeć. Bałam się, że ominie pana jakże cudowna zabawa - powiedziałam.
Oczywiście dobra zabawa w moim towarzystwie, bo jakże inaczej. Czarodziejskie śluby nigdy nie były jakieś specjalne i raczej nic ciekawego się na nich nie odbywało. Rzadko organizowane były ciekawe atrakcje. No, przynajmniej tak je pamiętałam, może Megara i Deimos organizowali dla nas coś ciekawego? Może zaczną się bić na środku? Albo któreś z nich dramatycznie zacznie umierać? To byłoby ciekawe. Ciekawe czy jest na sali magomedyk.
Upiłam łyk alkoholu z kieliszka, który w sumie to już się kończył. Nie chcąc wyjść na jakąś psychopatkę, która cały czas patrzy się na swoją ofiarę, ponownie rozejrzałam się po namiocie. Nie dostrzegając jednak nic nad wyraz ciekawego (po za tym, że chyba właśnie kroili tort), zwróciłam się ponownie do Colina. Chyba pan Carrow zeszedł właśnie na dalszy plan i przestał mi zawracać głowę, swoją obecnością w moich myślach. A jeśli o Carrowach mowa.
- Panie Fawley, miałam niezwykłe przeczucie, że jednak się pan pojawi, ponieważ nie byłam jeszcze pogratulować i złożyć życzeń parze młodej - zaczęłam rumieniąc się lekko. - Czy zechce mi pan potowarzyszyć?
Z boku musiało to niezwykle zabawnie wyglądać. Młoda, dwudziestoletnia piękność, wpatrzona w o połowę starszego od siebie mężczyznę, jak w obrazek.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Był prawie pewien, że wymieniali na odległość spojrzenia z Barrym i Samanthą - dlatego uparcie i za wszelką cenę starał się tam nie patrzeć, przypominając sobie nagle o istnieniu pary młodej i próbując odnaleźć ich wśród niekończących się tłumów gości. Może on również powinien tam podejść, by złożyć wymuszone życzenia nowożeńcom (ba, wręcz wypadałoby tak zrobić), ale rozpaczliwe stanie w jednym miejscu bez najmniejszej ochoty na konfrontację z arystokracją ślącą na lewo i prawo sztuczne uśmiechy pasowało do niego bardziej. - Nasza rodzina wykazuje zaskakujące skłonności do wydziedziczania - rzucił lekko, zupełnie jakby ledwie trzy lata temu nie miało to dotyczyć jego samego; w końcu był krok od podjęcia ostatecznej decyzji, która obróciłaby jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. - Też mnie to zastanawia - dodał, dopiero teraz wracając spojrzeniem do brata; trzymali się z Samanthą razem, czy to on zdecydował się tu ją przeprowadzić, przecząc wszystkich (spisanym i niespisanym) szlacheckim konwenansom? A może po prostu swoim towarzystwem chciał ją uratować przed pożarciem przez szlachecki półświatek, które najpewniej zbliżało się wielkimi krokami?
Garrett wreszcie uniósł kieliszek do ust, niespiesznie biorąc niewielki łyk - miał ochotę na o wiele większy, ale powstrzymał się, nie chcąc upokarzać się jeszcze bardziej przed niezliczonymi parami oczu weselnych gości. Mimowolnie rozejrzał się, jakby próbując odnaleźć znajome twarze, przy których umiałby zachowywać się stosunkowo naturalnie, ale po natychmiastowym fiasku zrezygnował.
A kolejne pytanie Diany niemal go rozbawiło. Wsłuchując się w brzmienie każdego słowa z osobna, wziął kolejny, nieco większy łyk szampana. Nie, nie było w porządku. Rodzący się zakon wciąż brzmiał wyłącznie jak podniosła idea, a przecież już trzeba było zacząć działać, Lyrę co rusz spotykały nieszczęśliwe wypadki, a ich natężenie wskazywało na to, że nie mogły być wyłącznie niefortunnymi zbiegami okoliczności, prowadził prywatną wojnę z bratem, którego pobudek nie rozumiał i chyba zrozumieć nie chciał, Grindelwald siał spustoszenie w Hogwarcie, a na dodatek spotkał po latach - w momencie, w którym spodziewałby się tego najmniej - osobę, która niegdyś znaczyła wszystko, co teraz odbijało się po jego głowie echem wyrzutów sumienia. Nie mogło być bardziej nie w porządku.
- Tak - odpowiedział jednak machinalnie, odrywając wzrok od nieokreślonego punktu w przestrzeni i wreszcie przenosząc go na Dianę. - To znaczy... trochę posprzeczałem się z bratem, ale to nic poważnego. - I kolejne kłamstwo; Garretcie, kiedy nauczyłeś się przeciskać je przez gardło? - Diano, masz może ochotę do kogoś podejść i porozmawiać? - rzucił w przestrzeń, zmieniając szybko temat i - korzystając z pretekstu, by nie musieć patrzeć jej w oczy - znów rozejrzał się za znajomymi twarzami.
Garrett wreszcie uniósł kieliszek do ust, niespiesznie biorąc niewielki łyk - miał ochotę na o wiele większy, ale powstrzymał się, nie chcąc upokarzać się jeszcze bardziej przed niezliczonymi parami oczu weselnych gości. Mimowolnie rozejrzał się, jakby próbując odnaleźć znajome twarze, przy których umiałby zachowywać się stosunkowo naturalnie, ale po natychmiastowym fiasku zrezygnował.
A kolejne pytanie Diany niemal go rozbawiło. Wsłuchując się w brzmienie każdego słowa z osobna, wziął kolejny, nieco większy łyk szampana. Nie, nie było w porządku. Rodzący się zakon wciąż brzmiał wyłącznie jak podniosła idea, a przecież już trzeba było zacząć działać, Lyrę co rusz spotykały nieszczęśliwe wypadki, a ich natężenie wskazywało na to, że nie mogły być wyłącznie niefortunnymi zbiegami okoliczności, prowadził prywatną wojnę z bratem, którego pobudek nie rozumiał i chyba zrozumieć nie chciał, Grindelwald siał spustoszenie w Hogwarcie, a na dodatek spotkał po latach - w momencie, w którym spodziewałby się tego najmniej - osobę, która niegdyś znaczyła wszystko, co teraz odbijało się po jego głowie echem wyrzutów sumienia. Nie mogło być bardziej nie w porządku.
- Tak - odpowiedział jednak machinalnie, odrywając wzrok od nieokreślonego punktu w przestrzeni i wreszcie przenosząc go na Dianę. - To znaczy... trochę posprzeczałem się z bratem, ale to nic poważnego. - I kolejne kłamstwo; Garretcie, kiedy nauczyłeś się przeciskać je przez gardło? - Diano, masz może ochotę do kogoś podejść i porozmawiać? - rzucił w przestrzeń, zmieniając szybko temat i - korzystając z pretekstu, by nie musieć patrzeć jej w oczy - znów rozejrzał się za znajomymi twarzami.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Taniec miał ukoronować główną część zaślubin. Tradycja nakazywała, by zabawę rozpoczeła para małżeńska. Ja zaś kiedy tylko myślałem o tym, że miałbym.. tańczyć. Ech. Nie wychodziło mi to wcale dobrze, a na wszelkich balach unikałem tańca jak mogłem. Zresztą, jeżeli akurat byłem na balu z Milburgą, wcale nam w głowie nie były tańce. Gorzej było, kiedy raz poszedłem z Cynthią i za nic nie umiałem zmusić się do choćby jednego. A musiałem.
Teraz jednak nie mogłem uniknąć tańca. Wydawało mi się jednak, że to za szybko? Kiedy Megara proponuje więc przyśpieszenie, spoglądam na nią przelotnie i wracam do jedzenia malinowego nadzienia. - Jeszcze nie czas - odpowiadam, chcąc dodać na końcu panienko, kiedy uświadamiam sobie, że żadnej panienki już z nami nie ma. Zwracanie się do Megary po imieniu wydawało mi się niestosowne, więc powiedziałem tylko - pani i kończę jedzenie tortu, udając, że wcale nie szukałem spojrzenia Fobosa, który mógłby potwierdzić, że nie, jeszcze nie czas.
Zwracam się do Caesara, który siedzi blisko nas. Zachęcam go skinieniem głowy, by odpowiedział mi wreszcie na pytanie, czy po nieszczęściu, które zesłało go do łóżka szpitalnego, już wydobrzał? Czy na pewno ma siłę podnosić do ust kawałki ciasta? Bo moze nalezy mu przyprowadzić slużkę od tego? Nie bacząc na stan, podaje mu jedną ze szklaneczek, które to dwie przywędrowały zagubione. Isolda i Megara milczący świadkowie tej durnej wymiany zdań pomiędzy półgłówkami z ogranizacji Walpurgii. - Cygnus znów nie doczekal się syna. To druzgocące, szczególnie, że zakładal się, jak pamiętasz z Fobosem. Moj brat chodzi od tygodnia zadowolony, podnoż lord Black już wyszykował stawkę, która niedługo przybędzie do Reeth. Nie mogę tego przegapić - kręcę głową i z półuśmiechem daję Cezarowi do przemyślenia, że na prawdę jest o czym mówić. Od ośmiu miesięcy nie bylo wiadomym do kogo będzie należała pamiątka rodowa Blacków, a teraz miała zawisnąć w dworze nad rzeką Swale! Wypijamy po szklance i (by panie nie czuły się wykluczone), kontynuuję. - Ja oczywiście szybko doczekam się męskiego potomka, w mojej rodzinie nietrudno o chłopców
A jak u ciebie, Cezarze? Ty masz już Rudolfa. Ten zresztą siedzi nieopodal i patrzy na mnie i Megarę intensywnie. Cóż to za szaleńczy wzrok!
Teraz jednak nie mogłem uniknąć tańca. Wydawało mi się jednak, że to za szybko? Kiedy Megara proponuje więc przyśpieszenie, spoglądam na nią przelotnie i wracam do jedzenia malinowego nadzienia. - Jeszcze nie czas - odpowiadam, chcąc dodać na końcu panienko, kiedy uświadamiam sobie, że żadnej panienki już z nami nie ma. Zwracanie się do Megary po imieniu wydawało mi się niestosowne, więc powiedziałem tylko - pani i kończę jedzenie tortu, udając, że wcale nie szukałem spojrzenia Fobosa, który mógłby potwierdzić, że nie, jeszcze nie czas.
Zwracam się do Caesara, który siedzi blisko nas. Zachęcam go skinieniem głowy, by odpowiedział mi wreszcie na pytanie, czy po nieszczęściu, które zesłało go do łóżka szpitalnego, już wydobrzał? Czy na pewno ma siłę podnosić do ust kawałki ciasta? Bo moze nalezy mu przyprowadzić slużkę od tego? Nie bacząc na stan, podaje mu jedną ze szklaneczek, które to dwie przywędrowały zagubione. Isolda i Megara milczący świadkowie tej durnej wymiany zdań pomiędzy półgłówkami z ogranizacji Walpurgii. - Cygnus znów nie doczekal się syna. To druzgocące, szczególnie, że zakładal się, jak pamiętasz z Fobosem. Moj brat chodzi od tygodnia zadowolony, podnoż lord Black już wyszykował stawkę, która niedługo przybędzie do Reeth. Nie mogę tego przegapić - kręcę głową i z półuśmiechem daję Cezarowi do przemyślenia, że na prawdę jest o czym mówić. Od ośmiu miesięcy nie bylo wiadomym do kogo będzie należała pamiątka rodowa Blacków, a teraz miała zawisnąć w dworze nad rzeką Swale! Wypijamy po szklance i (by panie nie czuły się wykluczone), kontynuuję. - Ja oczywiście szybko doczekam się męskiego potomka, w mojej rodzinie nietrudno o chłopców
A jak u ciebie, Cezarze? Ty masz już Rudolfa. Ten zresztą siedzi nieopodal i patrzy na mnie i Megarę intensywnie. Cóż to za szaleńczy wzrok!
Ślub najdroższej Megary, przechodzącej z doskonałego rodu Malfoyów do jakiejś plugawej rodziny koniuszych, powinien odbywać się w atmosferze skrajnej żałoby – niesnaski między Averymi a Carrowami ciągnęły się latami, raz przybierając na sile do spektakularnych rozmiarów, raz przygasając do zaledwie tlącego się ogniska niechęci. Jako doskonale wychowywane dziecko Laidan uczyła się o każdej scysji dotyczącej terenów, najazdów oraz politycznych zakusów, ale nudne informacje nigdy nie chciały na stałe pozostać w jej główce, przeznaczonej przecież do wyższych celów niż pielęgnowanie nienawiści do wrogiego rodu. Tę pozostawiała mężczyznom, samej zawsze zajmując stanowisko neutralne – tak mogła zyskać najwięcej, zarówno dla siebie jak i swojej galerii. Sztuka (a raczej pieniądze) nie pytały o pochodzenie, zresztą, w obecnych czasach, kiedy czysta krew rozrzedzała się coraz częściej, mieszając się ze szlamem, istną głupotą byłoby przekreślanie związku dwójki arystokratów. Nawet, jeśli urocza przedstawicielka najbliższej rodziny Lai przechodziła pod panowanie rodu znienawidzonego. By zawrzeć jakiś układ, osiągnąć tajemniczy cel seniorów, przedłużyć ród: na pewno w grę nie wchodziło tutaj szaleńcze uczucie, należące w narzucanych małżeństwach do rzadkości. Cóż, niezależnie od planów wobec tej dwójki i relacji łączących Averych z Carrowami, pojawienie się na ślubie tego szlacheckiego kalibru należało do obowiązków przedstawicieli reszty dwudziestu siedmiu wspaniałych, by celebrować rozwijanie się kolejnej gałęzi silnego drzewa prawdziwych czarodziejów.
Na miejscu kaźni – albo inaczej szczęśliwego połączenia się dwóch zakochanych sobie bez pamięci dusz – Laidan pojawiła się więc w towarzystwie brata seniora rodu Averych. Reagan od tygodnia przebywał na wizycie dyplomatycznej w Japonii a nie zamierzała zrzucać obowiązku towarzyszenia jej na ślubie na swoich synów, z względną radością przyjmując ramię wiekowego Zachary’ego, co rusz zerkającego w dekolt jej sukni. Jak zwykle szkarłatnej, z lejącego się atłasu, o klasycznym kroju – nie dla niej były te nowomodne rozkloszowane, krótkie kiecki, przytłoczone setką dodatków. Intensywny kolor, złote kolczyki oraz odsłonięte ramiona i tak przyciągały uwagę, nawet nieco za bardzo…ale czyż nie właśnie z tego słynęła? Jasnowłosa, artystyczna Avery, drobniutka, zawsze na wysokich obcasach, zawsze u boku swego święcącego dyplomatyczne triumfy męża. Nieobecnego fizycznie, ale – niestety – i tak krążącego wokół niej. Najpierw we wspomnieniach, kiedy mimowolnie smutno wzruszona wysłuchiwała przysięgi Megary i Deimosa, później: w słowach otaczających ją ludzi, rozpoczynających każdą swobodną pogawędkę od gratulacji dotyczących awansu Reagana na przedstawiciela w Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Nie wiedziała, czy gorsze były te ciągłe zachwyty czy też nachalne spojrzenia, rzucane jej przez co śmielszych mężczyzn. Obecność siwiutkiego Zachary’ego u jej boku wcale nie pomagała w utrzymaniu przyzwoitości, dlatego tak szybko jak tylko mogła uwolniła się z kręgu rozmów pseudopolitycznych i ruszyła ku młodej parze, składając najszczersze życzenia. Ucałowała Megarę, posłała łagodny uśmiech Deimosowi – z bliska właściwie nie prezentował się tak źle i wcale nie pachniał stajnią, co przyjęła z mimowolnym zaskoczeniem – po czym od razu skierowała swoje kroki w kierunku ozdobnego stołu z alkoholami. Po drodze kontrolnie przyjrzała się stercie prezentów, by upewnić się, że namalowany przez nią obraz nie został brutalnie zrzucony z podestu. Mimo wszystko chciała podarować młodej parze coś swojego, co nie było ciężką sakwą złotych galeonów – Avery słynęli z hojnych acz oschłych prezentów, zazwyczaj ograniczających się do stosu pieniędzy. Zapakowany w szmaragdowy materiał obraz stał na swoim miejscu, więc Laidan mogła w końcu utopić zniechęcenie w kieliszku drogiego wina, który pochwyciła z lewitującej tacy. Poprawiła złote loki, luźno opadające na ramiona – żadnych wysokich, posklejanych błyszczącymi zaklęciami upięć – rozglądając się wśród towarzystwa, instynktownie poszukując w tłumie twarzy Samaela. Na razie spostrzegła jedynie Ceasara Lestrange’a, któremu posłała lekki uśmiech i już-już miała zmierzać w jego kierunku, gdy w kącie namiotu mignęła mu twarz ukochanego syna. Syna Cedriny, chociaż traktowała przecież Tristana jako część swojego rodu, rozkochana zarówno w trójce (już dwójce) uroczych córek jak i w pierworodnym dziedzicu Rosierów, do którego podeszła, zgrabnie wymijając czyhających na nią rozmówców.
- Tristanie, jakże miło mi cię widzieć przy tej wspaniałej okazji– powitała go kurtuazyjnie, przelotnie muskając ustami jego policzki w krótkich pocałunkach. Pomimo butów na obcasach ciągle pozostawała sporo niższa od górującego nad nią mężczyzny, do którego uśmiechała się szczerze i bez skrępowania, upijając w końcu łyk wina. - Jak się czuje kochana Druella i jej mała ślicznotka? - spytała od razu, nie mogąc powstrzymać napływu ciepłych uczuć na myśl o uroczej dziewczynce Rosierów.
Na miejscu kaźni – albo inaczej szczęśliwego połączenia się dwóch zakochanych sobie bez pamięci dusz – Laidan pojawiła się więc w towarzystwie brata seniora rodu Averych. Reagan od tygodnia przebywał na wizycie dyplomatycznej w Japonii a nie zamierzała zrzucać obowiązku towarzyszenia jej na ślubie na swoich synów, z względną radością przyjmując ramię wiekowego Zachary’ego, co rusz zerkającego w dekolt jej sukni. Jak zwykle szkarłatnej, z lejącego się atłasu, o klasycznym kroju – nie dla niej były te nowomodne rozkloszowane, krótkie kiecki, przytłoczone setką dodatków. Intensywny kolor, złote kolczyki oraz odsłonięte ramiona i tak przyciągały uwagę, nawet nieco za bardzo…ale czyż nie właśnie z tego słynęła? Jasnowłosa, artystyczna Avery, drobniutka, zawsze na wysokich obcasach, zawsze u boku swego święcącego dyplomatyczne triumfy męża. Nieobecnego fizycznie, ale – niestety – i tak krążącego wokół niej. Najpierw we wspomnieniach, kiedy mimowolnie smutno wzruszona wysłuchiwała przysięgi Megary i Deimosa, później: w słowach otaczających ją ludzi, rozpoczynających każdą swobodną pogawędkę od gratulacji dotyczących awansu Reagana na przedstawiciela w Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Nie wiedziała, czy gorsze były te ciągłe zachwyty czy też nachalne spojrzenia, rzucane jej przez co śmielszych mężczyzn. Obecność siwiutkiego Zachary’ego u jej boku wcale nie pomagała w utrzymaniu przyzwoitości, dlatego tak szybko jak tylko mogła uwolniła się z kręgu rozmów pseudopolitycznych i ruszyła ku młodej parze, składając najszczersze życzenia. Ucałowała Megarę, posłała łagodny uśmiech Deimosowi – z bliska właściwie nie prezentował się tak źle i wcale nie pachniał stajnią, co przyjęła z mimowolnym zaskoczeniem – po czym od razu skierowała swoje kroki w kierunku ozdobnego stołu z alkoholami. Po drodze kontrolnie przyjrzała się stercie prezentów, by upewnić się, że namalowany przez nią obraz nie został brutalnie zrzucony z podestu. Mimo wszystko chciała podarować młodej parze coś swojego, co nie było ciężką sakwą złotych galeonów – Avery słynęli z hojnych acz oschłych prezentów, zazwyczaj ograniczających się do stosu pieniędzy. Zapakowany w szmaragdowy materiał obraz stał na swoim miejscu, więc Laidan mogła w końcu utopić zniechęcenie w kieliszku drogiego wina, który pochwyciła z lewitującej tacy. Poprawiła złote loki, luźno opadające na ramiona – żadnych wysokich, posklejanych błyszczącymi zaklęciami upięć – rozglądając się wśród towarzystwa, instynktownie poszukując w tłumie twarzy Samaela. Na razie spostrzegła jedynie Ceasara Lestrange’a, któremu posłała lekki uśmiech i już-już miała zmierzać w jego kierunku, gdy w kącie namiotu mignęła mu twarz ukochanego syna. Syna Cedriny, chociaż traktowała przecież Tristana jako część swojego rodu, rozkochana zarówno w trójce (już dwójce) uroczych córek jak i w pierworodnym dziedzicu Rosierów, do którego podeszła, zgrabnie wymijając czyhających na nią rozmówców.
- Tristanie, jakże miło mi cię widzieć przy tej wspaniałej okazji– powitała go kurtuazyjnie, przelotnie muskając ustami jego policzki w krótkich pocałunkach. Pomimo butów na obcasach ciągle pozostawała sporo niższa od górującego nad nią mężczyzny, do którego uśmiechała się szczerze i bez skrępowania, upijając w końcu łyk wina. - Jak się czuje kochana Druella i jej mała ślicznotka? - spytała od razu, nie mogąc powstrzymać napływu ciepłych uczuć na myśl o uroczej dziewczynce Rosierów.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rosalie chyba nie pomyślała, że mój dystans nie bierze się dlatego, że jej nie pamiętam, ale czuję się wyjątkowo niekomfortowo na tej uroczystości. Dla Ciebie takie imprezy to norma. Wiesz, jaką sukienkę założyć, kiedy dygnąć, a kiedy jedynie skinąć głową. Chociaż jestem guwernantką i jako tako mam opanowane wszystkie „powinności”, to czuję się tu jak marionetka, kierowana przez Samaela. Nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Uratował mi życie, więc w zasadzie to nie miałam wyboru. Dobrze, że z Harriett jestem tak blisko, bo nie wiem, czy byłoby mnie stać na inną sukienkę „na raz”. Udawanie szlachty gdy się do niej nie należy, jest niesamowicie wykańczające.
- Jak byłam mała, to zawsze chodziłam z mamą do domu mody Parkinsonów, ale Harriet jest obiecującą, młodą projektantką – chwalę ją po raz kolejny, a Rosalie nie wie, że mieszkam u osoby, którą tak ochoczo promuje. Nie wbijam paznokci w ramię Samaela, ale chcę go prosić tak bardzo chcę go prosić, abyśmy stąd po prostu wyszli. Najchętniej uwiesiłabym się na jego ramieniu i przeczekała to wszystko, ale wiedziałam, że każda propozycja z moich ust pod tytułem „wyjdźmy stąd, znajdziemy lepsze miejsce na rozrywkę” będzie wręcz nieprzyzwoita.
- Na pewno im się uda – dodaje pokrzepiająco, chociaż każde dziecko, które będzie zdrowe powinno ich radować. Ale w rodach to inne rzeczy się dzieją. Tam nawet Dotyk Meduzy nie jest ważny, istotne, aby wydać na świat męskiego potomka. Przyjmuje kolejny kieliszek szampana, zastanawiając się, czy Samael jest tak samo poddenerwowany jak ja. Poddaje mu również kieliszek. Taka uczynna, taka dobra. Samaelu, kim są dla ciebie ci państwo? Co my tu robimy?
- Kim jest Samantha Weasley? – pytam bardziej Samaela niż Rosalie, bo ta wydaje się być zbyt zaabsorbowana śledzeniem ruchów jakieś kobiety. Czułam się tu naprawdę obco. Nie chciałam też mówić Samaelowi, że wypada podejść do państwa młodych, bo to nie ja dyktowałam tu warunki. Trudno życzyć cokolwiek obcym osobom. Och, Avery, czy nie mogłeś zaprosić mnie na każdy inny ślub? Czy każdy z obecnych musi patrzeć na mnie z kpiną i z niedowierzaniem? Co za tortury! Podchodzi do nas mężczyzna, który jak mniemam jest kolejnym przyjacielem któreś z rodzin. Z jednej strony nie mogę pić aż tyle szampana, a z drugiej strony mam wrażenie, że zaraz z tego wesela ucieknę z krzykiem.
- Panno Sykes – poprawiam go automatycznie, nie wiedząc jak bardzo nieodpowiednio brzmi „Pani Eilis Avery”. Prawie się zadławiłam szampanem, gdy te trzy słowa wirowały mi w głowie. Czując rękę na swojej talii, od razu się zarumieniłam. Chciałam ja zrzucić, przecież nie umawialiśmy się na żadne bliższe spotkanie, panie Avery. Nawet mówię do ciebie wciąż „lordzie Avery”, a Ty… dyktujesz swoje warunki, nie mogę się wycofać, nie mogę po prostu stąd wyjść. Nie wiem, kim są Ci ludzie, a dłoń Samaela nie pozwala mi nawet dygnąć ani się ukłonić.
- Lord…? – zgaduje, bo pewnie tylko ja tu jestem „nie ta szlachetna”, co jeszcze pogarsza mój humor. Czy to jest właśnie twoja tortura za rozbicie ponad dwunastu fiolek eliksiru? Litości, wołam litości.
- Jak byłam mała, to zawsze chodziłam z mamą do domu mody Parkinsonów, ale Harriet jest obiecującą, młodą projektantką – chwalę ją po raz kolejny, a Rosalie nie wie, że mieszkam u osoby, którą tak ochoczo promuje. Nie wbijam paznokci w ramię Samaela, ale chcę go prosić tak bardzo chcę go prosić, abyśmy stąd po prostu wyszli. Najchętniej uwiesiłabym się na jego ramieniu i przeczekała to wszystko, ale wiedziałam, że każda propozycja z moich ust pod tytułem „wyjdźmy stąd, znajdziemy lepsze miejsce na rozrywkę” będzie wręcz nieprzyzwoita.
- Na pewno im się uda – dodaje pokrzepiająco, chociaż każde dziecko, które będzie zdrowe powinno ich radować. Ale w rodach to inne rzeczy się dzieją. Tam nawet Dotyk Meduzy nie jest ważny, istotne, aby wydać na świat męskiego potomka. Przyjmuje kolejny kieliszek szampana, zastanawiając się, czy Samael jest tak samo poddenerwowany jak ja. Poddaje mu również kieliszek. Taka uczynna, taka dobra. Samaelu, kim są dla ciebie ci państwo? Co my tu robimy?
- Kim jest Samantha Weasley? – pytam bardziej Samaela niż Rosalie, bo ta wydaje się być zbyt zaabsorbowana śledzeniem ruchów jakieś kobiety. Czułam się tu naprawdę obco. Nie chciałam też mówić Samaelowi, że wypada podejść do państwa młodych, bo to nie ja dyktowałam tu warunki. Trudno życzyć cokolwiek obcym osobom. Och, Avery, czy nie mogłeś zaprosić mnie na każdy inny ślub? Czy każdy z obecnych musi patrzeć na mnie z kpiną i z niedowierzaniem? Co za tortury! Podchodzi do nas mężczyzna, który jak mniemam jest kolejnym przyjacielem któreś z rodzin. Z jednej strony nie mogę pić aż tyle szampana, a z drugiej strony mam wrażenie, że zaraz z tego wesela ucieknę z krzykiem.
- Panno Sykes – poprawiam go automatycznie, nie wiedząc jak bardzo nieodpowiednio brzmi „Pani Eilis Avery”. Prawie się zadławiłam szampanem, gdy te trzy słowa wirowały mi w głowie. Czując rękę na swojej talii, od razu się zarumieniłam. Chciałam ja zrzucić, przecież nie umawialiśmy się na żadne bliższe spotkanie, panie Avery. Nawet mówię do ciebie wciąż „lordzie Avery”, a Ty… dyktujesz swoje warunki, nie mogę się wycofać, nie mogę po prostu stąd wyjść. Nie wiem, kim są Ci ludzie, a dłoń Samaela nie pozwala mi nawet dygnąć ani się ukłonić.
- Lord…? – zgaduje, bo pewnie tylko ja tu jestem „nie ta szlachetna”, co jeszcze pogarsza mój humor. Czy to jest właśnie twoja tortura za rozbicie ponad dwunastu fiolek eliksiru? Litości, wołam litości.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Namiot ślubny
Szybka odpowiedź