Namiot ślubny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Namiot w ogrodzie
Namiot został przygotowany specjalnie na ślub Deimosa. Wszystkie dekoracje mają przypominać o więzi Malfoy-Carrow, która zostanie zaiwązana 13 września A.D. - mamy więc tutaj herby obu rodów i kolory. Króluje biała róża - symbol lordów Carrow.
Jemu się zdawało, że myślami była właśnie pogłębiona w tym kucykowłosowym Skamanderze, który przyprowadził dziś kuzynkę Weasley'a. Może nie byli blisko względem siebie, ale dzięki młodszej siostrze wiedział chociaż tyle. No dobra, chwilę wcześniej wyleciało mu to z głowy całkowicie. Lecz wystarczy uważne przyjrzenie się jej i próba domysłu jej nazwiska. Jeszcze tylko brakuje głosu jego uroczej siostrzyczki, która by mówiła, aby się ogarnął i przywitał się ze swoją kuzynką. Ale po jakiego morsa, skoro nie ma tematu, który mógłby potoczyć w tym samym czasie, gdy Samantha mogłaby realizować swoje pytania względem Samuela.
- Wiesz... niedługo może i kogoś z naszej rodziny to spotkać. Obstawiam, że Garrett niedługo stać na ślubnym kobiercu z Dianą.- dopowiedział zajmując ponownie wolne miejsce. Faktycznie, jak sam widzi na załączonym obrazku, szlacheckie śluby są aż przerysowane dobrą kredką. Nie ma co liczyć na jakąś autentyczność. Jedyne co można zrobić, to dodać coś od siebie, może niezbyt szlacheckiego. Czy ukraść coś ze stołu, czy zatańczyć coś perwersyjnego albo zrobić coś innego. Chyba najłatwiej, jak i najlepiej było ukraść kilka talerzy z jedzeniem. Bo który z Carrowów zauważy?
Równie nieprzyjemnie poczuł na sobie wzrok, jak się po chwili zorientował, swego pracodawcy. Trochę nieprzyjemnie i zagrożony się poczuł w tym momencie. Obawiał się, że zechce podejść i wygonić ich, a przynajmniej Barry'ego do pracy. On nie wie jak jego kuzynka, ale sam pracował na czarno i raczej nie powinien dyskutować z panem Burke'm, gdy ten zażąda czegoś. Nie ważne, że wielokrotnie chciał nawet odejść. Te ciemne zło wie, jakimi słowami zaatakować rudzielca, co jemu właściwie wręcz pogarszał nastrój. Chcąc oderwać od niego myśli, sięgną po raz kolejny po kolejny kieliszek skrzaciego wina, który wypił duszkiem. - Może chcesz zatańczyć? Albo coś innego?- spojrzał na kuzynkę zadając jej jednocześnie pytanie. A niech rzuci, co chciałaby tutaj jeszcze zrobić. Póki jemu humor się poprawia i uśmiech pojawił się na jego piegowatej twarzy. - Bo rozmowa o rodzinnych koligacjach z pewnością nie jest ciekawa. Chyba, że chcesz, jak to wtedy ujmowałaś, nauczyć mnie polityki. Póki mam dobry nastój. - dodał po chwili. Stanowczo wolał nie spotkać się z bratem czy rozmawiać o rodzinie, która nie jest dla niego łatwym tematem.
- Wiesz... niedługo może i kogoś z naszej rodziny to spotkać. Obstawiam, że Garrett niedługo stać na ślubnym kobiercu z Dianą.- dopowiedział zajmując ponownie wolne miejsce. Faktycznie, jak sam widzi na załączonym obrazku, szlacheckie śluby są aż przerysowane dobrą kredką. Nie ma co liczyć na jakąś autentyczność. Jedyne co można zrobić, to dodać coś od siebie, może niezbyt szlacheckiego. Czy ukraść coś ze stołu, czy zatańczyć coś perwersyjnego albo zrobić coś innego. Chyba najłatwiej, jak i najlepiej było ukraść kilka talerzy z jedzeniem. Bo który z Carrowów zauważy?
Równie nieprzyjemnie poczuł na sobie wzrok, jak się po chwili zorientował, swego pracodawcy. Trochę nieprzyjemnie i zagrożony się poczuł w tym momencie. Obawiał się, że zechce podejść i wygonić ich, a przynajmniej Barry'ego do pracy. On nie wie jak jego kuzynka, ale sam pracował na czarno i raczej nie powinien dyskutować z panem Burke'm, gdy ten zażąda czegoś. Nie ważne, że wielokrotnie chciał nawet odejść. Te ciemne zło wie, jakimi słowami zaatakować rudzielca, co jemu właściwie wręcz pogarszał nastrój. Chcąc oderwać od niego myśli, sięgną po raz kolejny po kolejny kieliszek skrzaciego wina, który wypił duszkiem. - Może chcesz zatańczyć? Albo coś innego?- spojrzał na kuzynkę zadając jej jednocześnie pytanie. A niech rzuci, co chciałaby tutaj jeszcze zrobić. Póki jemu humor się poprawia i uśmiech pojawił się na jego piegowatej twarzy. - Bo rozmowa o rodzinnych koligacjach z pewnością nie jest ciekawa. Chyba, że chcesz, jak to wtedy ujmowałaś, nauczyć mnie polityki. Póki mam dobry nastój. - dodał po chwili. Stanowczo wolał nie spotkać się z bratem czy rozmawiać o rodzinie, która nie jest dla niego łatwym tematem.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pogodna rozmowa o radosnych wydarzeniach z życia Rosierów - bo przecież ciągle postrzegała uroczą Druellę jako panienkę z domu róży - prawie zawisła na włosku, kiedy Laidan wyczuła na sobie uważne spojrzenie Tristana, przesuwające się automatycznie w kierunku wirującego na parkiecie Samaela. Mogła natychmiast zareagować sztuczną wesołością, zmienić temat na bardziej przystępny (krytykowanie Carrowów idealnie wpasowywało się w każdą towarzyską sytuację) i odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli, lecz nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, po prostu wzdychając lekko. Ze zmartwieniem matki, z leciutkim uśmiechem na krwistoczerwonych wargach, nie obejmującym jednak nieco smutnych, jasnogranatowych oczu, które ponownie zwróciła na swego rozmówcę, jakby obserwowanie syna sprawiało jej dyskomfort. Zero kłamstwa, tak przecież było: każda sekunda spędzona na oglądaniu omdlewającej w ramionach Samaela młódki o rozmarzonej buzi i posturze dwunastoletniego chłopca, wywoływała w Laidan falę emocji tylko z przyzwoitości mogących zasłużyć na miano nieprzychylnych - bliższe prawdy byłoby z pewnością określenie morderczych. Zwłaszcza w świetle jej ostatniej rozmowy z synem, która rozdmuchała naiwny płomyk nadziei na coś więcej, niż kradzione chwile szczęścia, mające należeć teraz, kiedy w jego życiu pojawiła się ta oślizgła pannica, do rzadkości. Cóż, nie zamierzała rozpaczać, po prostu znów szukając ukojenia w kieliszku wina. Opróżnionym już do końca, co ciągle pozostawiało niedosyt, lecz Laidan powstrzymała chęć sięgnięcia po kolejną porcję płynnego leku na całe zło, odstawiając kryształ na bok i poprawiając złoty kosmyk włosów, opadający na jej ramię.
- Wolałabym, żeby doceniał cierpliwość rodziców, pozwalających mu na tak kapryśne przebieranie w kandydatkach – skomentowała śpiewnie, nie kryjąc w swych słowach odrobiny krytyki, doskonale pasującej do tej całej dwuznacznej sytuacji. Lady Avery zmartwiona swym trzydziestoletnim synem, zbyt długo będącym już wdowcem, w dodatku bez dziedzica. Taki obrazek sprzedawał się łatwo i przyjemnie i nikomu nie przyszłoby na myśl doszukiwać się w tej prostej sytuacji drugiego, grząskiego dna, mogącego doprowadzić do bardziej skomplikowanych sekretów. - Zwłaszcza takich. Uważasz, że jest ładna, Tristanie? – spytała słodko, unosząc lekko jasne brwi, jednocześnie pytająco i sarkastycznie. Podobne salonowe, kobiece zagrywki zawsze spotykały się z jej pogardą, lecz teraz wyjątkowo bawiło ją postawienie Rosiera przed zawoalowanym wyborem. Nie robiła tego ze złośliwości; pytanie było wręcz czułe, z zapowiedzią perlistego śmiechu niezależnie od odpowiedzi mężczyzny, łaskawie powracającego do przyjemniejszych rejonów konwersacji. - Dość...kontrowersyjną zagraniczną artystkę oraz obiecującą debiutantkę z naszych kręgów. I miłośnik klasyki i wielbiciel nowych wpływów znajdzie coś dla siebie – odparła zawoalowanie, nie chcąc od razu zdradzać wszystkich sekretów nadchodzącej wystawy. Czas pędził nieubłaganie w kierunku listopada a im termin wernisażu był bliższy, tym bardziej sfrustrowana stawała się Laidan, rozedrgana pomiędzy prywatnymi wątpliwościami a tymi związanymi z pracą służbową. Nie pozwoliła sobie jednak na kolejny wyraz smutku, skupiona na opinii Tristana. Niemalże artystycznej. Uwielbiała, kiedy mówił o swoim zajęciu a jego ciemne oczy rozpalały iskierki podekscytowania, nadające przystojnej twarzy dodatkowy blask. Pohamowała chęć dołączenia do tych podniosłych peanów, kładąc jednak mężczyźnie dłoń na ramieniu w geście uznania i rozczulenia. Mimowolnie poprawiła kołnierzyk jego szaty i cofnęła palce, widocznie instynktownie błądzące bez oparcia na kieliszku wina. - Tak, tym razem podbija Japonię – odparła z dumą. Międzynarodowa Konfederacja Czarodziei to nie byle co, i nawet, jeśli na samą myśl o Reaganie jej umysł podsyłał same okropne obrazy, to nie mogła zaprzeczyć, że jego nominacja przynosiła rodzinie chwałę. A jej samej – wiele czasu wyłącznie dla siebie. - Całe dwa miesiące. Już tęsknię – dodała dużo ciszej, niemalże szeptem, nieśmiało nie chcąc przyznać się do rozdzierającej rozpaczy za swym odległym mężem, którą musiała koić w towarzystwie syna, teraz doskonale bawiącego się z nawet-nie-szlachcianką. Nie wiedziała, czy gorsza byłaby obecność Reagana, zagarniającego ją władczo do siebie, czy to zirytowanie panną Samaela, jakie teraz doskonale ukrywała.
- Wolałabym, żeby doceniał cierpliwość rodziców, pozwalających mu na tak kapryśne przebieranie w kandydatkach – skomentowała śpiewnie, nie kryjąc w swych słowach odrobiny krytyki, doskonale pasującej do tej całej dwuznacznej sytuacji. Lady Avery zmartwiona swym trzydziestoletnim synem, zbyt długo będącym już wdowcem, w dodatku bez dziedzica. Taki obrazek sprzedawał się łatwo i przyjemnie i nikomu nie przyszłoby na myśl doszukiwać się w tej prostej sytuacji drugiego, grząskiego dna, mogącego doprowadzić do bardziej skomplikowanych sekretów. - Zwłaszcza takich. Uważasz, że jest ładna, Tristanie? – spytała słodko, unosząc lekko jasne brwi, jednocześnie pytająco i sarkastycznie. Podobne salonowe, kobiece zagrywki zawsze spotykały się z jej pogardą, lecz teraz wyjątkowo bawiło ją postawienie Rosiera przed zawoalowanym wyborem. Nie robiła tego ze złośliwości; pytanie było wręcz czułe, z zapowiedzią perlistego śmiechu niezależnie od odpowiedzi mężczyzny, łaskawie powracającego do przyjemniejszych rejonów konwersacji. - Dość...kontrowersyjną zagraniczną artystkę oraz obiecującą debiutantkę z naszych kręgów. I miłośnik klasyki i wielbiciel nowych wpływów znajdzie coś dla siebie – odparła zawoalowanie, nie chcąc od razu zdradzać wszystkich sekretów nadchodzącej wystawy. Czas pędził nieubłaganie w kierunku listopada a im termin wernisażu był bliższy, tym bardziej sfrustrowana stawała się Laidan, rozedrgana pomiędzy prywatnymi wątpliwościami a tymi związanymi z pracą służbową. Nie pozwoliła sobie jednak na kolejny wyraz smutku, skupiona na opinii Tristana. Niemalże artystycznej. Uwielbiała, kiedy mówił o swoim zajęciu a jego ciemne oczy rozpalały iskierki podekscytowania, nadające przystojnej twarzy dodatkowy blask. Pohamowała chęć dołączenia do tych podniosłych peanów, kładąc jednak mężczyźnie dłoń na ramieniu w geście uznania i rozczulenia. Mimowolnie poprawiła kołnierzyk jego szaty i cofnęła palce, widocznie instynktownie błądzące bez oparcia na kieliszku wina. - Tak, tym razem podbija Japonię – odparła z dumą. Międzynarodowa Konfederacja Czarodziei to nie byle co, i nawet, jeśli na samą myśl o Reaganie jej umysł podsyłał same okropne obrazy, to nie mogła zaprzeczyć, że jego nominacja przynosiła rodzinie chwałę. A jej samej – wiele czasu wyłącznie dla siebie. - Całe dwa miesiące. Już tęsknię – dodała dużo ciszej, niemalże szeptem, nieśmiało nie chcąc przyznać się do rozdzierającej rozpaczy za swym odległym mężem, którą musiała koić w towarzystwie syna, teraz doskonale bawiącego się z nawet-nie-szlachcianką. Nie wiedziała, czy gorsza byłaby obecność Reagana, zagarniającego ją władczo do siebie, czy to zirytowanie panną Samaela, jakie teraz doskonale ukrywała.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już za późno, dawno wpadłem w pułapkę pracoholizmu - przeszło mu przez myśl, gdy padły kolejne słowa Diany. Dopiero po krótkiej chwili uświadomił sobie, co naprawdę miała na myśli. Całe dnie sama w domu. Po ślubie. Ich ślubie; przez chwilę próbował sobie wyobrazić, że uroczystość, w której aktualnie brali udział, dotyczyła ich samych - że to Diana ubrana jest w białą, sięgającą ziemi suknię, że wzdłuż jej włosów spływa delikatny welon. Że to na ich palcach lśnią złote obrączki, symbol niewolnictwa wobec szlacheckich konwenansów. Ale mimo wszystko wysłał Dianie ciepły uśmiech, zupełnie jak zawsze, bo miał wrażenie, że właśnie tego wszyscy od niego oczekiwali. Niemego wsparcia i troski jaśniejącej w błękitnych tęczówkach. A on im to dawał, nie śmiejąc sprzeciwić się najmniejszym słówkiem, bo wierzył, że właśnie takie było jego zadanie: dawać wiarę innym, gdy ta uciekała spomiędzy zbyt słabego uścisku palców.
Wziąwszy pospieszny łyk szampana, poprowadził Dianę w kierunku pary młodej - i złożył im szybkie, dość neutralne życzenia, poruszając się po gruncie wytartych formułek; nie znał ich na tyle dobrze, by dodać coś od serca. Po krótkich (i wymuszonych?) gratulacjach wycofali się, a potem Garrett - uśmiechając się szeroko i wyjątkowo beztrosko - pociągnął narzeczoną w kierunku parkietu. Chociaż lata temu przeklinał fakt, że matka, nawet pomimo biedy, na każdym kroku przypominała mu, że wciąż w ich żyłach płynęła szlachecka krew i powinien potrafić robić wszystko, co przystoi młodemu, kulturalnego arystokracie, to po latach musiał przyznać rodzicielce rację - przyjęcia byłyby katorgą, gdyby nie potrafił tańczyć. A wkrótce zaczęło mu to nawet sprawiać sprawiać przyjemność; wsłuchiwanie się w muzykę i obracanie partnerki w jej rytm pozwalało ukoić zszargane nerwy.
Przez chwilę po prostu milczał, kompletnie nie wiedząc, o czym mogliby rozmawiać; wszystkie uwagi, które nasuwały mu się na język, zdawały się nie na miejscu - nie mógł ironicznie zażartować, bo nie wiedział, czy Diana nie weźmie tego (jak przystało na idealną szlachciankę) na serio. - Ostatnio znalazłem ciekawą książkę dotyczącą zaklęć - powiedział w końcu pomiędzy obrotami, nie mogąc już dłużej znieść ciężaru ciszy. - Pomyślałem, że może cię to zainteresować.
Wziąwszy pospieszny łyk szampana, poprowadził Dianę w kierunku pary młodej - i złożył im szybkie, dość neutralne życzenia, poruszając się po gruncie wytartych formułek; nie znał ich na tyle dobrze, by dodać coś od serca. Po krótkich (i wymuszonych?) gratulacjach wycofali się, a potem Garrett - uśmiechając się szeroko i wyjątkowo beztrosko - pociągnął narzeczoną w kierunku parkietu. Chociaż lata temu przeklinał fakt, że matka, nawet pomimo biedy, na każdym kroku przypominała mu, że wciąż w ich żyłach płynęła szlachecka krew i powinien potrafić robić wszystko, co przystoi młodemu, kulturalnego arystokracie, to po latach musiał przyznać rodzicielce rację - przyjęcia byłyby katorgą, gdyby nie potrafił tańczyć. A wkrótce zaczęło mu to nawet sprawiać sprawiać przyjemność; wsłuchiwanie się w muzykę i obracanie partnerki w jej rytm pozwalało ukoić zszargane nerwy.
Przez chwilę po prostu milczał, kompletnie nie wiedząc, o czym mogliby rozmawiać; wszystkie uwagi, które nasuwały mu się na język, zdawały się nie na miejscu - nie mógł ironicznie zażartować, bo nie wiedział, czy Diana nie weźmie tego (jak przystało na idealną szlachciankę) na serio. - Ostatnio znalazłem ciekawą książkę dotyczącą zaklęć - powiedział w końcu pomiędzy obrotami, nie mogąc już dłużej znieść ciężaru ciszy. - Pomyślałem, że może cię to zainteresować.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Tristan jedynie uśmiechnął się na słowa ciotki; oboje dobrze wiedzieli, że i on miał zwyczaj przebierać w kobietach, lecz od zawsze wstrzymywał się podczas oficjalnych uroczystości. Teraz zjawia się na nich z Evandrą, omal pół roku temu zjawiał się z Isoldą, oficjalnie więcej kobiet w jego życiu nie było. Nieoficjalnie... Obłuda była najwytrzymalszą tarczą szlacheckiego półświatka. Skinął toteż ciotce głową, ustępując pola i nie chcąc zapuszczać się w niebezpieczne dla siebie rejony, wciąż w zamyśleniu przyglądając się wirującemu tańcu zakochanej pary. Od spotkania Rycerzy Tristan miał swoje podejrzenia wobec trzydziestoletniego mężczyzny i jego dziwacznie zachowującego się giermka, ale nie odważyłby się wypowiedzieć ich na głos, a już na pewno nie przy jego matce. Upił łyk wina, pozostawiając również swój kieliszek czystym.
Jej kolejne pytanie spowodowało, że kąciki jego ust drgnęły kpiąco. Doskonale je rozumiał, jak i rozumiał to, że ciotka umyślnie nakazuje mu balansować nad przepaścią - co sądził naprawdę? Czy była ładna? Była, młoda, śliczna... może nieco pospolita, z całą pewnością brakowało jej szlacheckich rysów. Tristan, wciąż z uśmiechem, przyglądał się jej płynnym ruchom podczas tańca, wszystkie kobiety, dwudziestoletnie, trzydziestoletnie i nawet te po czterdziestce w gruncie rzeczy były takie same; widział przecież, jakim wzrokiem jego własna matka straszyła podobizny Evandry - młodszej i świeższej od niej, a piękniejszej od każdej.
- Jest piękna - odparł, nie tracąc pewności siebie, w jego głosie pobrzmiewał szczery zachwyt. - Lecz przy tobie jej uroda blednie jak u dwórki będącej jedynie tłem królowej. - I mówił powoli, tak, w tym porównaniu w istocie Eilis mogła być jedynie skromną dziewczyną na tle doświadczonej i dostojnie królewskiej Laidan o rysach charakterystycznie ciosanych podłóg tradycji Averych, tego jednak wprost powiedzieć nie mógł - była wszak jej przyszłą synową... lub przynajmniej kandydatką na nią, małżonką pierworodnego syna. Dopiero teraz przeniósł ku niej spojrzenie, z nie mniej żywym zainteresowaniem wysłuchując jej zapowiedzi wystawy - wciąż z uśmiechem, obiecująca debiutantka z naszych kręgów rzeczywiście brzmiała obiecująco, Tristan od zawsze miał słabość do artystek, a zwłaszcza do artystek będących arystokratkami, te dwa słowa wręcz doskonale ze sobą współgrały. Nie dopytywał jednak - doskonale rozumiał, że wyjątkowość artystycznego wydarzenia zasługiwała na tajemnicę.
- Będę niecierpliwie wyczekiwał zaproszenia - odarł więc i szczerze i kurtuazyjnie. - Kontrowersyjna artystka brzmi intrygująco, jestem pewien, że wystawa nas zaskoczy i zachwyci zarazem. - Bo choć miał głęboko zakorzeniony tradycjonalizm, to mało czemu ufał równie mocno, jak jakości mecenatu ciotki. Potrafiła przesiać całe morze piasku w poszukiwaniu tej jednej wyjątkowej perły. Nie zareagował na jej matczyny gest, jedynie się mu poddając, obserwując ruchy smukłych ramion Laidan, ciepło jej oczu.
- Przynieść kieliszek? - zapytał, zgodnie z dobrą manierą, w tej obserwacji dostrzegając naturalny, jak mu się zdawało, odruch kobiety. - Dwa miesiące to niezwykle długo - podjął ze współczuciem, wuj Reagan w istocie miał świetną posadę w Ministerstwie, jego matka często o tym wspominała. - Zapewne niebawem będzie wracał? - dodał pocieszająco - jak mu się przynajmniej zdawało.
Jej kolejne pytanie spowodowało, że kąciki jego ust drgnęły kpiąco. Doskonale je rozumiał, jak i rozumiał to, że ciotka umyślnie nakazuje mu balansować nad przepaścią - co sądził naprawdę? Czy była ładna? Była, młoda, śliczna... może nieco pospolita, z całą pewnością brakowało jej szlacheckich rysów. Tristan, wciąż z uśmiechem, przyglądał się jej płynnym ruchom podczas tańca, wszystkie kobiety, dwudziestoletnie, trzydziestoletnie i nawet te po czterdziestce w gruncie rzeczy były takie same; widział przecież, jakim wzrokiem jego własna matka straszyła podobizny Evandry - młodszej i świeższej od niej, a piękniejszej od każdej.
- Jest piękna - odparł, nie tracąc pewności siebie, w jego głosie pobrzmiewał szczery zachwyt. - Lecz przy tobie jej uroda blednie jak u dwórki będącej jedynie tłem królowej. - I mówił powoli, tak, w tym porównaniu w istocie Eilis mogła być jedynie skromną dziewczyną na tle doświadczonej i dostojnie królewskiej Laidan o rysach charakterystycznie ciosanych podłóg tradycji Averych, tego jednak wprost powiedzieć nie mógł - była wszak jej przyszłą synową... lub przynajmniej kandydatką na nią, małżonką pierworodnego syna. Dopiero teraz przeniósł ku niej spojrzenie, z nie mniej żywym zainteresowaniem wysłuchując jej zapowiedzi wystawy - wciąż z uśmiechem, obiecująca debiutantka z naszych kręgów rzeczywiście brzmiała obiecująco, Tristan od zawsze miał słabość do artystek, a zwłaszcza do artystek będących arystokratkami, te dwa słowa wręcz doskonale ze sobą współgrały. Nie dopytywał jednak - doskonale rozumiał, że wyjątkowość artystycznego wydarzenia zasługiwała na tajemnicę.
- Będę niecierpliwie wyczekiwał zaproszenia - odarł więc i szczerze i kurtuazyjnie. - Kontrowersyjna artystka brzmi intrygująco, jestem pewien, że wystawa nas zaskoczy i zachwyci zarazem. - Bo choć miał głęboko zakorzeniony tradycjonalizm, to mało czemu ufał równie mocno, jak jakości mecenatu ciotki. Potrafiła przesiać całe morze piasku w poszukiwaniu tej jednej wyjątkowej perły. Nie zareagował na jej matczyny gest, jedynie się mu poddając, obserwując ruchy smukłych ramion Laidan, ciepło jej oczu.
- Przynieść kieliszek? - zapytał, zgodnie z dobrą manierą, w tej obserwacji dostrzegając naturalny, jak mu się zdawało, odruch kobiety. - Dwa miesiące to niezwykle długo - podjął ze współczuciem, wuj Reagan w istocie miał świetną posadę w Ministerstwie, jego matka często o tym wspominała. - Zapewne niebawem będzie wracał? - dodał pocieszająco - jak mu się przynajmniej zdawało.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Poszukiwania kawy okazały się zbędne. Na żadnym ze stoliku nie dostrzegł niczego, co mogłoby choć względnie przypominać ulubiony napój. Nie brakowało za to trunków innego pokroju. Nie sięgnął jednak po żaden, czując, że umysł wciąż powinien mieć przytomny. Szczególnie w takim miejscu, szczególnie pośród arystokracji, której łatwo będzie wytknąć mu jego lekkomyślność. Niedoczekanie. Wolał raczyć się wodą i udawać, że Ognista nie kusi go swoim zapachem. A na chwilę obecną, tylko mrużył oczy, kryjąc niemal czarne źrenice pod powiekami, by zaraz wracać do standardowej obserwacji, szczególnie, często (i z przyjemnością) zatrzymując się na ciemnookim obliczu jego dzisiejszej towarzyszki.
Zastanawiał się przez chwilę, czy Cressida miałaby coś przeciw, by wyszli zapalić? jeśli dobrze pamiętał (albo przynajmniej tak sobie wmawiał), Cressi w swej kociej postaci, zbytnio nie syczała na niego, gdy kłębił falę dymu przy kuchennym oknie w jego mieszkaniu. Myśl ta jednak umknęła, gdy delikatne mrowienie zaznaczyło, że spojrzenie ciemnych oczu dziewczyny, sięgnęło jego osoby. Odwrócił się dopiero po chwili, wodząc jeszcze wzrokiem po namiocie, szukając upragnionej dawki życiodajnej kawy. Wciąż nie odnalazłszy odpowiedniego obiektu, odezwał się, jakby ignorując chwilowo podszepty umysłu, że animagini, swoje słowa kieruje po to, by go od siebie odsunąć.
- Ja próbowałby te drzwi wyważyć, ewentualnie..znaleźć okno - choć słowa padły równie cicho, co przed chwilą zdanie dziewczyny, na wargach Skamandera pojawił się delikatny grymas, unoszący lewy kącik ust do góry. Możliwe, że tym własnie gestem chciał przegonić ledwie wyczuwalną (nawet dla męskiego umysłu) nutę goryczy pomiędzy wypowiadanymi wyrazami - ...albo znaleźć kogoś, kto je dla ciebie otworzy - uzupełnił wypowiedź, tym razem pozwalając, by na wargach zadrgał pełny uśmiech. Nie żeby rozdawał swoja pomoc każdemu, ale panna Morgan wykazywała daleko idące zainteresowanie Samuela, nie mówiąc o tym, jak przyjemnie wspominał jej sylwetkę obok siebie..w łóżku. Nawet, (z żalem to stwierdzał) jeśli w aktualnej, ludzkiej wersji, tylko się obok niego budziła, a zasypiała w swej kociej postaci.
Zamyśleniem i dalszym milczeniem zachęcił Cressi do mówienia, przynajmniej - ofiarując jej przestrzeń, pozwalająca na dalsze słowa, które mogły - choć nie musiały - popłynąć z jej kształtnych warg, które na jedna sekundę przykuły jego uwagę.
Zgodnie z prośba - zatrzymał źrenice na jej licach, ale wciąż się nie odzywał, obserwując jak kolejne wyrazy płyną wartka rzeką, niosącą ze sobą echo przeszłości, wymieszanej z teraźniejszą, bardziej gorzką nutą, której smak wyczuwał na koniuszku języka.
- To wszystko...spokojnie można załatwić - zamyślił się, choć nie oderwał wzroku od niedoszłej aurorki. Sięgnął dłonią swoich ust, by palcem przejechać po dolnej wardze, zatrzymując się w końcu i przenosząc rękę na brodę - możesz podać nawet mój adres, rejestr można wciąż uzupełnić...a bliscy...chyba musiałabyś się zdecydować najpierw kogoś tak nazwać - choć Samuel nie miał problemu z wypowiadaniem szczerych zdań, z pewną ostrożnością dobierał słowa, czując, że dotyka cienkiej i kruchej powłoki, której - nie miał prawa widzieć, spoglądając na nią tylko dlatego, że Cressida odsłoniła ją przed nim - z wciąż nieznanych dla aurora przyczyn.
- A z czyjej woli? - po raz pierwszy pokusił się o pytanie, z równie przyciszonym głosem, co od początku rozmowy, ale przemycając jak złodziej, swoją własną ciekawość i chęć poznania, co za tajemnice kryła za ciemnymi źrenicami, które tak łatwo zamykały się przed jego spojrzeniem.
Zastanawiał się przez chwilę, czy Cressida miałaby coś przeciw, by wyszli zapalić? jeśli dobrze pamiętał (albo przynajmniej tak sobie wmawiał), Cressi w swej kociej postaci, zbytnio nie syczała na niego, gdy kłębił falę dymu przy kuchennym oknie w jego mieszkaniu. Myśl ta jednak umknęła, gdy delikatne mrowienie zaznaczyło, że spojrzenie ciemnych oczu dziewczyny, sięgnęło jego osoby. Odwrócił się dopiero po chwili, wodząc jeszcze wzrokiem po namiocie, szukając upragnionej dawki życiodajnej kawy. Wciąż nie odnalazłszy odpowiedniego obiektu, odezwał się, jakby ignorując chwilowo podszepty umysłu, że animagini, swoje słowa kieruje po to, by go od siebie odsunąć.
- Ja próbowałby te drzwi wyważyć, ewentualnie..znaleźć okno - choć słowa padły równie cicho, co przed chwilą zdanie dziewczyny, na wargach Skamandera pojawił się delikatny grymas, unoszący lewy kącik ust do góry. Możliwe, że tym własnie gestem chciał przegonić ledwie wyczuwalną (nawet dla męskiego umysłu) nutę goryczy pomiędzy wypowiadanymi wyrazami - ...albo znaleźć kogoś, kto je dla ciebie otworzy - uzupełnił wypowiedź, tym razem pozwalając, by na wargach zadrgał pełny uśmiech. Nie żeby rozdawał swoja pomoc każdemu, ale panna Morgan wykazywała daleko idące zainteresowanie Samuela, nie mówiąc o tym, jak przyjemnie wspominał jej sylwetkę obok siebie..w łóżku. Nawet, (z żalem to stwierdzał) jeśli w aktualnej, ludzkiej wersji, tylko się obok niego budziła, a zasypiała w swej kociej postaci.
Zamyśleniem i dalszym milczeniem zachęcił Cressi do mówienia, przynajmniej - ofiarując jej przestrzeń, pozwalająca na dalsze słowa, które mogły - choć nie musiały - popłynąć z jej kształtnych warg, które na jedna sekundę przykuły jego uwagę.
Zgodnie z prośba - zatrzymał źrenice na jej licach, ale wciąż się nie odzywał, obserwując jak kolejne wyrazy płyną wartka rzeką, niosącą ze sobą echo przeszłości, wymieszanej z teraźniejszą, bardziej gorzką nutą, której smak wyczuwał na koniuszku języka.
- To wszystko...spokojnie można załatwić - zamyślił się, choć nie oderwał wzroku od niedoszłej aurorki. Sięgnął dłonią swoich ust, by palcem przejechać po dolnej wardze, zatrzymując się w końcu i przenosząc rękę na brodę - możesz podać nawet mój adres, rejestr można wciąż uzupełnić...a bliscy...chyba musiałabyś się zdecydować najpierw kogoś tak nazwać - choć Samuel nie miał problemu z wypowiadaniem szczerych zdań, z pewną ostrożnością dobierał słowa, czując, że dotyka cienkiej i kruchej powłoki, której - nie miał prawa widzieć, spoglądając na nią tylko dlatego, że Cressida odsłoniła ją przed nim - z wciąż nieznanych dla aurora przyczyn.
- A z czyjej woli? - po raz pierwszy pokusił się o pytanie, z równie przyciszonym głosem, co od początku rozmowy, ale przemycając jak złodziej, swoją własną ciekawość i chęć poznania, co za tajemnice kryła za ciemnymi źrenicami, które tak łatwo zamykały się przed jego spojrzeniem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Nie tańczę zbyt wiele, prawie wcale, wszak z moim zdrowiem to nie wypada. Nie uczono mnie od czasów maleńkości kolejnych figur i przejść, nie żałowałam. Więcej miałam czasu na książki czy psoty w parku.
Dlatego też w tańcu polegam całkowicie na tobie, nie będę nawet udawać, że jest inaczej. Od ciebie zależy nasz sukces na parkiecie, musisz mnie poprowadzić. Z czasem pewnie pojawi się więcej takich kwestii. W których to ty okażesz się mi przewodnikiem - a przynajmniej chciałabym, żeby tak było. Równowaga i harmonia powinny zostać zachowane. Bo małżeństwo, tak myślę, to nie jest walka o władzę, a współpraca - chociaż nikt tego nie powiedział naszej dzisiejszej szczęśliwej parze.
Prowadź mnie, Caesarze, kiedy podaję ci swoją smukłą rączkę ozdobioną pierścionkiem i zmierzam za tobą w stronę parkietu. Mogę z tobą wirować całą noc.
Kiedy zabraknie mi oddechu - a ostrzegam, i tak może się stać - to wsłucham się w twój. Zobaczymy, może ta sztuczka wystarczy? I w tym momencie będziesz mi przewodnikiem, kiedy uspokoję przerażone brakiem powietrza płuca, wsłuchując się i naśladując twój równomierny oddech.
Nie chciałabym robić scen, myślę, że tego dnia było już ich wystarczająco.
Zatańczmy więc, najdroższy. Wiesz, miałam wykorzystać tę chwilę intymności by wyszeptać kilka słów na temat genetyki, ale teraz już nie mam na to ochoty. Na naukę przyjdzie jeszcze czas, po co psuć ten moment wykładem, którego i tak nie chcesz usłyszeć? Chyba… Chyba nie czuję potrzeby udowadniania własnej racji, nie w tym momencie.
Teraz podoba mi się ten taniec i perspektywa przyjemnej reszty wieczoru. Zaczynam przepadać za byciem blisko ciebie. Szczególnie kiedy muzyka nieco zwalnia tempa, ja mogę ułożyć głowę wygodnie na twojej piersi. To bardzo przyjemne uczucia.
Dzisiaj też okazję mamy szczególną, dzieli nas dziesięć centymetrów mniej niż zazwyczaj, wszystko dzięki najnowszej modzie. Niezbyt wygodnej, ale kto będzie się tym przejmował, skoro zdobywam nową perspektywę. Oglądanie świata powyżej wysokości stołu jest fascynujące.
Dlatego też w tańcu polegam całkowicie na tobie, nie będę nawet udawać, że jest inaczej. Od ciebie zależy nasz sukces na parkiecie, musisz mnie poprowadzić. Z czasem pewnie pojawi się więcej takich kwestii. W których to ty okażesz się mi przewodnikiem - a przynajmniej chciałabym, żeby tak było. Równowaga i harmonia powinny zostać zachowane. Bo małżeństwo, tak myślę, to nie jest walka o władzę, a współpraca - chociaż nikt tego nie powiedział naszej dzisiejszej szczęśliwej parze.
Prowadź mnie, Caesarze, kiedy podaję ci swoją smukłą rączkę ozdobioną pierścionkiem i zmierzam za tobą w stronę parkietu. Mogę z tobą wirować całą noc.
Kiedy zabraknie mi oddechu - a ostrzegam, i tak może się stać - to wsłucham się w twój. Zobaczymy, może ta sztuczka wystarczy? I w tym momencie będziesz mi przewodnikiem, kiedy uspokoję przerażone brakiem powietrza płuca, wsłuchując się i naśladując twój równomierny oddech.
Nie chciałabym robić scen, myślę, że tego dnia było już ich wystarczająco.
Zatańczmy więc, najdroższy. Wiesz, miałam wykorzystać tę chwilę intymności by wyszeptać kilka słów na temat genetyki, ale teraz już nie mam na to ochoty. Na naukę przyjdzie jeszcze czas, po co psuć ten moment wykładem, którego i tak nie chcesz usłyszeć? Chyba… Chyba nie czuję potrzeby udowadniania własnej racji, nie w tym momencie.
Teraz podoba mi się ten taniec i perspektywa przyjemnej reszty wieczoru. Zaczynam przepadać za byciem blisko ciebie. Szczególnie kiedy muzyka nieco zwalnia tempa, ja mogę ułożyć głowę wygodnie na twojej piersi. To bardzo przyjemne uczucia.
Dzisiaj też okazję mamy szczególną, dzieli nas dziesięć centymetrów mniej niż zazwyczaj, wszystko dzięki najnowszej modzie. Niezbyt wygodnej, ale kto będzie się tym przejmował, skoro zdobywam nową perspektywę. Oglądanie świata powyżej wysokości stołu jest fascynujące.
Szacunek? Nie mam go ani trochę do marionetek, bezustannie przez kogoś szamotanych, a nie wątpię, że takową właśnie jest mężczyzna, którego zobaczyłam u boku Allison. Nie żebym miała szacunek do więcej niż kilku osób znajdujących się w tym namiocie. Nie rozdawałam go w końcu, wręcz nie darzyłam nim prawie nikogo. Ściskam Twoją szorstką dłoń, nie zważając na jej fakturę - w końcu i moje dłonie są poznaczone setkami blizn związanymi z zawodem Brygadzisty. Coraz więcej par wiruje dookoła nas, na parkiecie pojawiają się nowe osoby. Cyrk.
Cyrk pełen ładnie ubranych pajaców. Wesele pozbawione uczucia będącego w jego nazwie. Wisząca w powietrzu sztuczna atmosfera, kreowana przez lata szlacheckich tradycji. Lubię trunki obdarzone odpowiednią liczbą procentów, ale nie potrafię utopić w nich moich problemów. W sumie trochę szkoda.
Kiwam głową, odpowiadam uśmiechem. Cieszę się, że jestem tu z Tobą Sorenie, bo inaczej prawdopodobnie przyszłabym sama. Sama, podobnie jak i Ty, uciekam od wypełniania szlacheckich powinności - miałam wprawdzie już kilku potencjalnych kandytatów na męża, ale wszyscy z nich skończyli tragicznie lub bardzo szybko rozmyślili się po wypowiedzeniu słów jednego, krótkiego zaklęcia.
Kiedyś myślałam, że legilimencja to klątwa, ale jest wręcz przeciwnie - to niespotykany dar.
Równe, rytmiczne kroki, lekkie, niewymuszone i takty muzyki grającej dookoła. Moje jasne loki, spięte w misternej fryzurze niekiedy się spod niej wymykają, więc odgarniam pojedyncze pasma, tak, by nie wpadały mi do oczu. Wyglądamy równie arystokratycznie jak wszyscy dookoła nas, a ja dzięki nauce pod okiem Laidan tańczę niemal perfekcyjnie - nie ma mowy o nadepnięciu na liliowe fałdy sukni, która spływa kaskadami do ziemi. Jestem pewna, że gdyby ktoś widział mnie po raz pierwszy nie pomyślałby o mnie jako o dziewczynie, która łowi wilkołaki, a nocami prowadzi czarne interesy w przestępczym półświatku.
- Średnio? - unoszę głos ironicznie, a kąciki moich ust mimowolnie unoszą się w lekkim uśmiechu. - Widzę, że potrzebujesz jeszcze więcej lekcji!
Spoglądam w Twoje oczy spojrzeniem z wyzywającą nutą, nadal jednak na mojej twarzy goszczą nienaganne maniery i uprzejmość.
Kiedy po raz kolejny mam okazję wyszeptać Ci coś do ucha, postanawiam odpowiedzieć z rozmysłem, uważnie bacząc na słowa.
- Mam nadzieję, że niedługo, bowiem chwilowo ten widok wzbudza we mnie jedynie obrzydzenie i agresję. Uczucie to mogę porównać jedynie z tym, towarzyszącym mi w pracy - mówię cicho, tak, że nikt inny nie może usłyszeć. - Niestety z tego co mi wiadomo, pan Selwyn nie jest wilkołakiem.
Zdanie dodane na końcu przesycone jest ironią. W końcu wiem, że Sylvain, z którym widziałabym Allison, do grupy ściganych przeze mnie stworzeń należy. Och, czy nie lepiej byłoby gdyby te role się odwróciły? Jest ono również w pewnym stopniu żartobliwe, wiesz w końcu, że nie życzyłabym jej niczego złego. Nie mam w zwyczaju oceniania ludzi po pozorach, jednak to co przedstawia sobą szlachcic zdecydowanie nie daje mi żadnych powodów do darzenia go sympatią. Masz go na oku?
- Ja mam wszystkich na oku, ale myślę, że również powinnam zainteresować się tą sprawą.
To nie tak, że obrzydza mnie myśl o zamążpójściu którejkolwiek z moich przyjaciółek, ale sprawa Avery szczególnie mnie niepokoi - Megary również, ale w tym wypadku najwyraźniej nie mogę nic na nią poradzić, różni się ona także w kilku aspektach. Zwracam swój wzrok w stronę Twojej siostry, ale nie widzę jej już tańczącej na parkiecie - prawdopodobnie dała sobie spokój i jestem z tego niezwykle rada. Czy powinniśmy jej szukać?
Cyrk pełen ładnie ubranych pajaców. Wesele pozbawione uczucia będącego w jego nazwie. Wisząca w powietrzu sztuczna atmosfera, kreowana przez lata szlacheckich tradycji. Lubię trunki obdarzone odpowiednią liczbą procentów, ale nie potrafię utopić w nich moich problemów. W sumie trochę szkoda.
Kiwam głową, odpowiadam uśmiechem. Cieszę się, że jestem tu z Tobą Sorenie, bo inaczej prawdopodobnie przyszłabym sama. Sama, podobnie jak i Ty, uciekam od wypełniania szlacheckich powinności - miałam wprawdzie już kilku potencjalnych kandytatów na męża, ale wszyscy z nich skończyli tragicznie lub bardzo szybko rozmyślili się po wypowiedzeniu słów jednego, krótkiego zaklęcia.
Kiedyś myślałam, że legilimencja to klątwa, ale jest wręcz przeciwnie - to niespotykany dar.
Równe, rytmiczne kroki, lekkie, niewymuszone i takty muzyki grającej dookoła. Moje jasne loki, spięte w misternej fryzurze niekiedy się spod niej wymykają, więc odgarniam pojedyncze pasma, tak, by nie wpadały mi do oczu. Wyglądamy równie arystokratycznie jak wszyscy dookoła nas, a ja dzięki nauce pod okiem Laidan tańczę niemal perfekcyjnie - nie ma mowy o nadepnięciu na liliowe fałdy sukni, która spływa kaskadami do ziemi. Jestem pewna, że gdyby ktoś widział mnie po raz pierwszy nie pomyślałby o mnie jako o dziewczynie, która łowi wilkołaki, a nocami prowadzi czarne interesy w przestępczym półświatku.
- Średnio? - unoszę głos ironicznie, a kąciki moich ust mimowolnie unoszą się w lekkim uśmiechu. - Widzę, że potrzebujesz jeszcze więcej lekcji!
Spoglądam w Twoje oczy spojrzeniem z wyzywającą nutą, nadal jednak na mojej twarzy goszczą nienaganne maniery i uprzejmość.
Kiedy po raz kolejny mam okazję wyszeptać Ci coś do ucha, postanawiam odpowiedzieć z rozmysłem, uważnie bacząc na słowa.
- Mam nadzieję, że niedługo, bowiem chwilowo ten widok wzbudza we mnie jedynie obrzydzenie i agresję. Uczucie to mogę porównać jedynie z tym, towarzyszącym mi w pracy - mówię cicho, tak, że nikt inny nie może usłyszeć. - Niestety z tego co mi wiadomo, pan Selwyn nie jest wilkołakiem.
Zdanie dodane na końcu przesycone jest ironią. W końcu wiem, że Sylvain, z którym widziałabym Allison, do grupy ściganych przeze mnie stworzeń należy. Och, czy nie lepiej byłoby gdyby te role się odwróciły? Jest ono również w pewnym stopniu żartobliwe, wiesz w końcu, że nie życzyłabym jej niczego złego. Nie mam w zwyczaju oceniania ludzi po pozorach, jednak to co przedstawia sobą szlachcic zdecydowanie nie daje mi żadnych powodów do darzenia go sympatią. Masz go na oku?
- Ja mam wszystkich na oku, ale myślę, że również powinnam zainteresować się tą sprawą.
To nie tak, że obrzydza mnie myśl o zamążpójściu którejkolwiek z moich przyjaciółek, ale sprawa Avery szczególnie mnie niepokoi - Megary również, ale w tym wypadku najwyraźniej nie mogę nic na nią poradzić, różni się ona także w kilku aspektach. Zwracam swój wzrok w stronę Twojej siostry, ale nie widzę jej już tańczącej na parkiecie - prawdopodobnie dała sobie spokój i jestem z tego niezwykle rada. Czy powinniśmy jej szukać?
i might be on the side of angels
But don't think for a second I'm one of them endlesslove
Mavis Travers
Zawód : Łowię wilkołaki i robię czarne interesy
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Stars can't shine without darkness
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdzieś pomiędzy 12 a 30 tańcem na chwilę zapomniałam, gdzie się znajduję. To przecież mógł być tylko kolejny bal w czyjejś rezydencji. Mimo całej swojej niechęci do sztywnych reguł rządzących życiem arystokracji uwielbiałam tańce. Te chwilę gdy twoje ciało układało się w takt muzyki. Gdy mogłaś się uśmiechać i przeprowadzać ciche rozmowy, które miały być tajemnicą twoją i twojego partnera. Nie musiałam być niczyją żoną. Nie musiałam punkt po punkcie odhaczać kolejnych zadań na liście. Miałam przy sobie krewnych i przyjaciół. Czy mogłam prosić o więcej? Nawet mój brat był dla mnie miły. Tak jak Astoria mówił, że jest ze mnie dumny, że zachowywałam się jak na damę przystało. Ale dlaczego tak mówił? Przecież nigdy nie dałabym ojcu pretekstu, żeby szybciej zabrał mnie do domu. Przecież tak rzadko mogę wychodzić. Wtedy Abaraxas zniknął i pojawił się Fobos. Z początku nie mogłam rozpoznać kim jest i czego ode mnie chce. Jego słowa zupełnie do mnie nie docierały. Wystarczył jeden obrót by biały materiał zaczął wirować wokół mnie. Biała suknia…takie przecież nosi się tylko na ślubie? Jestem na ślubie? No tak tak…to przecież mój ślub. Teraz jestem Carrowem. Wesoły sen dobiegł końca i trzeba było wrócić do ponurej rzeczywistości. Gdy to utwór dobiegł końca zeszłam z parkietu opróżniając tacę pierwszego kelnera jakiego napotkałam. Pamiętałam, że miałam nie pić ale przecież wcześniej wypity alkohol zdążyłam spalić w tańcu…więc mogłam. Ostrożnie omijając gości wyszłam z namiotu. Nawet nie zauważyłam gdy zrobiło się już tak późno. Jeszcze chwila i….nie chcę nawet o tym myśleć. Upiłam łyk drinka przenosząc spojrzenie na rozgwieżdżone wrześniowe niebo. Noc była dość chłodna ale mnie to nie przeszkadzało. Upiłam kolejny łyk zastanawiają się jaką przyszłość przyniosą nam gwiazdy. Co widzą astronomowie i astrolodzy gdy dziś patrzyli w niebo przez swe niezwykłe urządzenia. Upiłam kolejny łyk nie mogąc się powstrzymać od lekko autoironicznego uśmiechu. To brzmiało zupełnie tak jakbym wierzyła, że czeka nas coś poza nieustanną wojną. Chyba nikt nie zauważył mojego zniknięcia albo goście wiedząc co się zbliża postanowili mi dać choć chwilę spokoju. Zamknęłam na moment oczy znów odpływając w sferę własnych myśli i rozważań. Wszystko przerwał cichy głos mojej bratowej. Przyszła po mnie…nadszedł już czas. Przeniosłam na nią pytające spojrzenie a ona kiwnęła potakująco głową. Wśród wszystkich zebranych gości to ona okazała się największym wsparciem. Zadbała o to by w ostatnim drinku Deimos znalazł się eliksir na uspokojenie. Mogłam go uśpić i sprawić, że do niczego nie dojdzie. Mogłam wykorzystać prezent Inary i sprawić, że nie będzie widział świata poza mną. Mogłam zrobić co tylko chciałam w wybrałam spokój. Mając wciąż w pamięci jego groźby chciałam tylko by był spokojny. Przecież to nie mogło długo trwać. Chciała by to było jak najmniej upokarzające zarówno dla mnie jak i dla niego. Byle by to wszystko nie trwało długo. Weszłam do namiotu zaraz za Lucienne i stanęłam obok męża. Goście wznieśli za nas ostatnie toast po czym opuściliśmy namiot. Czas przypieczętować rodową umowę.
/zt + Deimos
Bardzo dziękujemy wszystkim gościom za przybycie. Oczywiście, może spokojnie zamykać swoje wątki lub dalej się bawić (?!).
/zt + Deimos
Bardzo dziękujemy wszystkim gościom za przybycie. Oczywiście, może spokojnie zamykać swoje wątki lub dalej się bawić (?!).
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego przyjmował jej słowa z takim spokojem. Chociaż od czasu do czasu zerkała na niego niepewnie, próbując doszukać się w jego oczach rozczarowania, pogardy, albo jakichkolwiek innych uczuć, które budziły się w niej samej za każdym razem, gdy patrzyła w lustro, to nie dostrzegła żadnego z nich. Negatywne emocje nie wykwitały na jego twarzy, nie przesączały się też do tonu głosu i przez chwilę naprawdę miała wrażenie, że po prostu przyjmował jej przeszłość do wiadomości, powstrzymując się od pochopnego oceniania i podsuwając możliwe rozwiązania. Pewnie powinno ją to podnieść na duchu, ale aktualnie czuła jedynie coraz większą dezorientację, bo mimo najszczerszych chęci nie umiała przestać przesiewać każdego zasłyszanego wyrazu przez gęste sito, mające za zadanie wychwycić drugie dno i nieszczere intencje. Nie znalazła ani jednego, ani drugiego, i coś podpowiadało jej, że nie miało się to zmienić. Bo Samuel był po prostu dobry. I z jakiegoś powodu, który pozostawał dla niej już kompletną, niezrozumiałą tajemnicą, chciał jej pomóc.
Chciał jej p o m ó c.
Nie skomentowała w żaden sposób jego uwagi o drzwiach, przez dłuższą chwilę po prostu wsłuchując się w jego słowa, chociaż w pewnym momencie nie potrafiła już nie odwrócić wzroku. Wypowiedź mężczyzny, mimo że logiczna i sensowna, budziła w jej nastawionym na ucieczkę umyśle odruchowy sprzeciw, przypominający bardziej dziecinny upór niż cokolwiek innego. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy jej trzymająca widelczyk do ciasta dłoń, zaczęła z pasją wyżywać się na leżącym na talerzyku kawałku ciasta, najpierw dzieląc go na maleńkie cząstki, a później rozgniatając płaską stroną sztućca. – Mówisz tak, jakby to wszystko było takie proste – mruknęła w końcu, z nutą niedowierzania, zazdrości i lekkiego wyrzutu. A przecież miał rację; musiała to przyznać, choćby sama przed sobą, choć pełne zrozumienie obrazu sytuacji docierało do niej stopniowo, w miarę jak poznawała inny punkt widzenia, podsuwany jej przez Samuela. Czy to nie było tak, że więzienie, w którym tkwiła, zostało zbudowane jej własnymi siłami? Czy nie zaczęła wznosić go mozolnie dwa lata wcześniej, na własne życzenie odcinając się od normalnego życia, ludzi, na których jej zależało i marzeń, po które zwyczajnie bała się sięgnąć? Odruchowo dopatrywała się wrogów we wszystkich dookoła, podczas gdy sama stanowiła dla siebie największe zagrożenie?
Westchnęła cicho, słysząc jego pytanie. W normalnych okolicznościach po prostu by je zignorowała, zazdrośnie broniąc swojej prywatności, ale wyglądało na to, że jedynie częściowe odsłonięcie się nie było możliwe. Przeszłość, raz poruszona, przelewała się teraz przez jej myśli wartkim strumieniem, nie pozwalając jej po prostu odbić piłeczki i zmienić tematu na inny, neutralny. – Biuro Aurorów – powiedziała cicho, ledwie zaznaczając poszczególne głoski i wciąż uparcie na niego nie patrząc. – Złamanie Kodeksu Tajności – dodała niemal szeptem, ale nie powiedziała już nic więcej, bo nagle boleśnie ścisnęło ją w gardle. Zamrugała szybko oczami, pozbywając się dziwnej wilgoci, która musiała być spowodowana intensywnym zapachem róż. Tak, na pewno miała alergię na kwiaty i to dlatego oddychało jej się jakby ciężej, a w powietrzu wydawało się brakować tlenu.
Odkaszlnęła lekko, przywołując się do porządku, co okazało się tym trudniejsze, że nadal czuła na sobie fantomowy wzrok zbyt wielu par oczu. Nie wiedziała, że po tylu latach nadal podchodziła do sprawy tak emocjonalnie, ale wspomnienie urzędowej koperty, którą pewnego dnia znalazła na swoim biurku, i która przekreśliła wszystko, o czym kiedykolwiek naiwnie marzyła, utkwiło w jej głowie jak ostre, rozsypane odłamki. Teoretycznie niegroźne, ale przy poruszaniu wywołujące nieznośny ból.
Zmusiła się, żeby spojrzeć na Samuela, posyłając mu słaby, trochę przepraszający uśmiech. – Nie masz ochoty się przejść? – zapytała, pamiętając, jak rozglądał się dookoła jeszcze kilka chwil wcześniej i czując, że oddałaby wiele, żeby chociaż na chwilę uciec przed tymi wszystkimi ludźmi.
Chciał jej p o m ó c.
Nie skomentowała w żaden sposób jego uwagi o drzwiach, przez dłuższą chwilę po prostu wsłuchując się w jego słowa, chociaż w pewnym momencie nie potrafiła już nie odwrócić wzroku. Wypowiedź mężczyzny, mimo że logiczna i sensowna, budziła w jej nastawionym na ucieczkę umyśle odruchowy sprzeciw, przypominający bardziej dziecinny upór niż cokolwiek innego. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy jej trzymająca widelczyk do ciasta dłoń, zaczęła z pasją wyżywać się na leżącym na talerzyku kawałku ciasta, najpierw dzieląc go na maleńkie cząstki, a później rozgniatając płaską stroną sztućca. – Mówisz tak, jakby to wszystko było takie proste – mruknęła w końcu, z nutą niedowierzania, zazdrości i lekkiego wyrzutu. A przecież miał rację; musiała to przyznać, choćby sama przed sobą, choć pełne zrozumienie obrazu sytuacji docierało do niej stopniowo, w miarę jak poznawała inny punkt widzenia, podsuwany jej przez Samuela. Czy to nie było tak, że więzienie, w którym tkwiła, zostało zbudowane jej własnymi siłami? Czy nie zaczęła wznosić go mozolnie dwa lata wcześniej, na własne życzenie odcinając się od normalnego życia, ludzi, na których jej zależało i marzeń, po które zwyczajnie bała się sięgnąć? Odruchowo dopatrywała się wrogów we wszystkich dookoła, podczas gdy sama stanowiła dla siebie największe zagrożenie?
Westchnęła cicho, słysząc jego pytanie. W normalnych okolicznościach po prostu by je zignorowała, zazdrośnie broniąc swojej prywatności, ale wyglądało na to, że jedynie częściowe odsłonięcie się nie było możliwe. Przeszłość, raz poruszona, przelewała się teraz przez jej myśli wartkim strumieniem, nie pozwalając jej po prostu odbić piłeczki i zmienić tematu na inny, neutralny. – Biuro Aurorów – powiedziała cicho, ledwie zaznaczając poszczególne głoski i wciąż uparcie na niego nie patrząc. – Złamanie Kodeksu Tajności – dodała niemal szeptem, ale nie powiedziała już nic więcej, bo nagle boleśnie ścisnęło ją w gardle. Zamrugała szybko oczami, pozbywając się dziwnej wilgoci, która musiała być spowodowana intensywnym zapachem róż. Tak, na pewno miała alergię na kwiaty i to dlatego oddychało jej się jakby ciężej, a w powietrzu wydawało się brakować tlenu.
Odkaszlnęła lekko, przywołując się do porządku, co okazało się tym trudniejsze, że nadal czuła na sobie fantomowy wzrok zbyt wielu par oczu. Nie wiedziała, że po tylu latach nadal podchodziła do sprawy tak emocjonalnie, ale wspomnienie urzędowej koperty, którą pewnego dnia znalazła na swoim biurku, i która przekreśliła wszystko, o czym kiedykolwiek naiwnie marzyła, utkwiło w jej głowie jak ostre, rozsypane odłamki. Teoretycznie niegroźne, ale przy poruszaniu wywołujące nieznośny ból.
Zmusiła się, żeby spojrzeć na Samuela, posyłając mu słaby, trochę przepraszający uśmiech. – Nie masz ochoty się przejść? – zapytała, pamiętając, jak rozglądał się dookoła jeszcze kilka chwil wcześniej i czując, że oddałaby wiele, żeby chociaż na chwilę uciec przed tymi wszystkimi ludźmi.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poruszanie tematu urody było tyleż narcystyczne co niebezpieczne, zwłaszcza jeśli kobieta prosiła o porównanie z dziewczyną dużo młodszą, będącą przy okazji - tu kolejny poziom niepokojącej interpretacji - jej ewentualną konkurentką. Laidan, zadając to słodkie, głupiutkie pytanie, wykazywała się jednak sporym wyrachowaniem i pewnością siebie, które owszem, zakrawały na emocjonalny masochizm, ale jednocześnie pozwalały jej odetchnąć nieco spokojniej. Wiedziała przecież jakie słowa padną z ust Tristana; wiedziała też, że będą komplementami prawdziwymi. Łaskawy los i równie hojne geny obdarzyły Lai wyjątkową urodą: pieczołowicie o nią dbała, podkreślając liczne atuty i tuszując jedyny mankament niewielkiego wzrostu zabójczo wysokimi szpilkami. Nie goniła ślepo za młodością, akceptując pojawiające się zmarszczki, nie próbowała stawać w szranki z panienkami dopiero wchodzącymi w towarzyskie życie: znała swoją wartość i praktyczne nikt nie mógł wytrącić jej z tej złotej miłości własnej...oprócz syna, prowadzącego w tańcu pochlebstw inną kobietę. Musiała to jednak zaakceptować, a o wiele łatwiej było przymknąć oko (także dosłownie) na ten dyskomfort w towarzystwie przystojnego Tristana, wsłuchując się w brzmienie jego ciepłego głosu. Komplement skomentowała tylko cichym, dźwięcznym śmiechem, ciągle unoszącym się w jej tonie czułym rozbawieniem, gdy kontynuowała rozmowę.
- Evandra swoją urodą przyćmi pewnie niejedno dzieło debiutantek - podsumowała bez zazdrości, wiedząc, że przyszła pani Rosier z pewnością będzie stanowiła swoistą ozdobę wernisażu. Może i spoglądała na półwile nieco przedmiotowo, jako iskierki dekorujące bale i bankiety, ale przecież nikt nie wiedział o jej mało feministycznym podejściu, jakie pewnie podzielała większość magicznego społeczeństwa. Wątpiła, by Tristan w pierwszej chwili spoglądał na swą narzeczoną przez pryzmat jej fascynującej osobowości: liczył się wygląd i pragnienie. W jakiś pokrętny, niemalże męski sposób potrafiła go zrozumieć.
- Przede mną jeszcze ponad miesiąc oczekiwania...ale z pewnością przygotowania do wystawy nie pozwolą mi zupełnie poddać się tęsknocie - odparła melancholijnie, po czym pokręciła głową na kuszącą propozycję Tristana. Kolejny kieliszek jawił się jako najsłodsza nagroda, jednakże nie mogła wychylić ich na ślubie zbyt wiele, zwłaszcza w tym samym towarzystwie, mogącym policzyć znikającą zawartość butelek. Poprawiła opadające jej na ramiona włosy i kątem oka złapała uśmiech seniora Averych. - A teraz wybacz, mój drogi, rodzinne obowiązki wzywają. Ciebie także - uśmiechnęła się wesoło, wiedząc, że w tłumie weselników na pewno oczekuje Rosiera pewna piękna półwila o smutnych, sarnich oczach. - Przekaż ode mnie pozdrowienia Cedrinie, uściskaj Druellę i wycałuj cudowną Narcyzę - poleciła mu w surowym rozbawieniu, składając na policzku Tristana przelotny pocałunek, po czym zniknęła w tłumie, kierując swe kroki ku staruszkowi Avery'emu, któremu miała dzisiaj godnie towarzyszyć. W międzyczasie korzystając z winnej hojności Carrowów.
Lai zt
- Evandra swoją urodą przyćmi pewnie niejedno dzieło debiutantek - podsumowała bez zazdrości, wiedząc, że przyszła pani Rosier z pewnością będzie stanowiła swoistą ozdobę wernisażu. Może i spoglądała na półwile nieco przedmiotowo, jako iskierki dekorujące bale i bankiety, ale przecież nikt nie wiedział o jej mało feministycznym podejściu, jakie pewnie podzielała większość magicznego społeczeństwa. Wątpiła, by Tristan w pierwszej chwili spoglądał na swą narzeczoną przez pryzmat jej fascynującej osobowości: liczył się wygląd i pragnienie. W jakiś pokrętny, niemalże męski sposób potrafiła go zrozumieć.
- Przede mną jeszcze ponad miesiąc oczekiwania...ale z pewnością przygotowania do wystawy nie pozwolą mi zupełnie poddać się tęsknocie - odparła melancholijnie, po czym pokręciła głową na kuszącą propozycję Tristana. Kolejny kieliszek jawił się jako najsłodsza nagroda, jednakże nie mogła wychylić ich na ślubie zbyt wiele, zwłaszcza w tym samym towarzystwie, mogącym policzyć znikającą zawartość butelek. Poprawiła opadające jej na ramiona włosy i kątem oka złapała uśmiech seniora Averych. - A teraz wybacz, mój drogi, rodzinne obowiązki wzywają. Ciebie także - uśmiechnęła się wesoło, wiedząc, że w tłumie weselników na pewno oczekuje Rosiera pewna piękna półwila o smutnych, sarnich oczach. - Przekaż ode mnie pozdrowienia Cedrinie, uściskaj Druellę i wycałuj cudowną Narcyzę - poleciła mu w surowym rozbawieniu, składając na policzku Tristana przelotny pocałunek, po czym zniknęła w tłumie, kierując swe kroki ku staruszkowi Avery'emu, któremu miała dzisiaj godnie towarzyszyć. W międzyczasie korzystając z winnej hojności Carrowów.
Lai zt
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Minuty mijają powoli, wloką się niemiłosiernie, jakby Czas umyślnie zwolnił. Samael znał z autopsji podobne sytuacje: tak właśnie przebiegała agonia, ostatnie przedśmiertne drgawki, kiedy każda sekunda wydawała się okropną, wieczną męczarnią. Powtarzalne sytuacje, mechaniczne rekcje na każdy kolejny etap wesela. Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, Avery doskonale wpasowywał się w obraz tej ogólnej radości, tańców i szumu rozmów. Prowadząc je raczej niewerbalnie; utkana cienka siateczka niewerbalnych sygnałów oraz nikłych gestów znakomicie zastępowała niewiele warte słowa. Przebywanie tak blisko Eilis najzupełniej mu wystarczyło, jakakolwiek konwersacja była zupełnie zbędna, gdy umiejętnie prowadził ją w tańcu (zmysłów?), obiecując jej wszystko jedynie czułym gestem, w jakim zamykał ją w swoich objęciach. Zaborczo, jednakowoż miał nadzieję, że nikt nie zwraca uwagi na ich małą scenkę pośród tak wielu identycznych. Pozornie; między nimi rozgrywała się niemożliwa do opowiedzenia historią, powolne zawładnięcie myślami i uczuciami, przepojone niewinnym, a jednak mocno erotycznym dotykiem, jakim obdarzali się oboje. Nieśmiało i zupełnie pewnie, kontrastując ze sobą – a może znakomicie się uzupełniając? Avery cierpliwie tańczył, odliczając kolejne takty, cierpliwie przyjmował wszelkie uwagi Eilis, cierpliwie wytrzymywał wzrok otaczających go ludzi, i wreszcie, cierpliwie znosił separację od Laidan. Odgrodzoną przeszkodami trywialnymi, aczkolwiek w momencie, kiedy już-już, zdecydował o przerwaniu farsy i podejściu do matki, z ust jego uroczej blondyneczki padły mocno krzepiące słowa… i podsuwające Samaelowi znacznie lepszą alternatywę od kurtuazyjnej wymiany zdań z Lai oraz przy okazji z Rosierem.
-Odprowadzę cię do domu – rzekł miękko, oferując jej ramię. Po dopełnieniu tego obowiązku, planował poczekać na matkę w jej rezydencji. Sprawiając jej wyczekiwaną (?) niespodziankę.
/zt
-Odprowadzę cię do domu – rzekł miękko, oferując jej ramię. Po dopełnieniu tego obowiązku, planował poczekać na matkę w jej rezydencji. Sprawiając jej wyczekiwaną (?) niespodziankę.
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeśli miałabym porównać młodą parę do księżyca w pełni, byłoby to jak najbardziej możliwe. Oboje lśnili na całej Sali... bladością swych twarzy. Złożyłam im prędkie gratulacje, zamiast kondolencji, i oddaliłam się wraz z Garrettem czym prędzej z tego towarzystwa, jak gdyby było one trędowate. Powinno być, ale jakoś nie potrafiłam o tym myśleć. Ogólnie miałam wrażenie, że zostałam nieco wyprana z emocji, blada jak Młoda Para i nijaka jak mgła.
Wdzięczna partnerowi, że porwał mnie do tańca, nieco ubarwiając ten monotonny obraz nieszczęścia, posłałam mu nieznaczny uśmiech. Ciekawa byłam, co siedziało w jego głowie... Teraz sam mógł swobodnie oddać się rozmyślaniu, oddając się muzyce i całemu temu kołysaniu. Ja w tej chwili umierałam na nie nadaję się na żonę i nie chcę o tym myśleć... Szło mi całkiem nieźle, gdyż uwagę można było łatwo skierować na inny, gorszy aspekt mojego życia...
Podobnie w sumie było z tematem Garretta i odkrywaniem jego osoby. Nie skrzywił się, kiedy dotarły do niego me wcześniejsze słowa. Posłał mi lekki uśmiech... Trochę tak, jakby uznał to za dobry żart, warty chociażby nieznacznego poświęcenia uwagi.
– Książkę? – zapytałam nieco zaskoczona, kiedy przerwał ciszę. W mojej głowie obudowało się coś na kształt nagany za poprzednie słowa przez to całe milczenie.
– O zaklęciach, powiadasz? – ogarnęłam się, właściwie zainteresowana tym faktem. Z braku zajęcia, przewertowałam już wiele ksiąg. – Cóż w niej takiego ciekawego? – zapytałam, poruszając się z godnością prawdziwej damy. Ma francuska szkoła przykładała wiele uwagi do tańca i śpiewu. Nieszczególnie za nią tęskniłam, ale było w niej coś, czego mi teraz brakowało... Może to przez klątwę i śmiejącego się ze mnie księżyca?
Wdzięczna partnerowi, że porwał mnie do tańca, nieco ubarwiając ten monotonny obraz nieszczęścia, posłałam mu nieznaczny uśmiech. Ciekawa byłam, co siedziało w jego głowie... Teraz sam mógł swobodnie oddać się rozmyślaniu, oddając się muzyce i całemu temu kołysaniu. Ja w tej chwili umierałam na nie nadaję się na żonę i nie chcę o tym myśleć... Szło mi całkiem nieźle, gdyż uwagę można było łatwo skierować na inny, gorszy aspekt mojego życia...
Podobnie w sumie było z tematem Garretta i odkrywaniem jego osoby. Nie skrzywił się, kiedy dotarły do niego me wcześniejsze słowa. Posłał mi lekki uśmiech... Trochę tak, jakby uznał to za dobry żart, warty chociażby nieznacznego poświęcenia uwagi.
– Książkę? – zapytałam nieco zaskoczona, kiedy przerwał ciszę. W mojej głowie obudowało się coś na kształt nagany za poprzednie słowa przez to całe milczenie.
– O zaklęciach, powiadasz? – ogarnęłam się, właściwie zainteresowana tym faktem. Z braku zajęcia, przewertowałam już wiele ksiąg. – Cóż w niej takiego ciekawego? – zapytałam, poruszając się z godnością prawdziwej damy. Ma francuska szkoła przykładała wiele uwagi do tańca i śpiewu. Nieszczególnie za nią tęskniłam, ale było w niej coś, czego mi teraz brakowało... Może to przez klątwę i śmiejącego się ze mnie księżyca?
Diana Crouch
Zawód : szlachcicuje
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Caught in a landslide, no escape from reality.
Open your eyes, look up to the skies and see.
Open your eyes, look up to the skies and see.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jej serdeczny śmiech przyjął z uśmiechem. Nie kłamał, Laidan Avery była damą wyjątkową, a pojawiwszy się na balu kradła więcej uwagi, niż niejedna o wiele młodsza od niej kobieta. Biło od niej coś - może to ta pewność siebie dojrzałej kobiety - co wabiło męskie oko jak umyślnie rzucona przynęta. Nie tylko jej uroda, w rzeczy samej zjawiskowa, ale i sposób poruszania się - ten odważny - spojrzenie, przepełnione w istocie królewską, pogardliwą wyższością i ta czerwona szminka nienachalnie podkreślająca usta pogodzone ze swoim wiekiem. I choć nie mógł mieć pewności jak zareaguje na jego komplement, porównanie z przyszłą synową, przyszłą żoną jej syna, zdał się na instynkt łowcy, który kolejnymi salonowymi podbojami pielęgnował już dekady. Nie zawiódł go.
Tak też skinął w podzięce głową, przyjmując od ciotki komplement zamiast nieobecnej Evandry, do której poniekąd był on kierowany. Nie tylko - Evandra należała przecież do niego, jako męskie trofeum, za które dałby się zabić niejeden mężczyzna. Niezwykłość jej urody była dla niego bardziej niż oczywista, toż to ona mamiła go i zwodziła od tylu długich lat, spędzała sen z powiek i kusiła w najśmielszych fantazjach, toż to jej uroda doprowadzała go do obłędu i pchała w sidła alkoholowych pokus, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Cóż za ironia, że swój swojego nie potrafił poznać.
- Minie szybko - odparł tylko, w zamierzeniu pocieszająco, bo czas był pojęciem względnym, bo zwalniał i przyśpieszał wtedy, kiedy nie powinien; nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo miał rację, ci, których nie chcieliśmy widzieć, powracali do nas zaskakująco prędko.
Momentalnie obejrzał się przez ramię, gdy wspomniała o czekających go obowiązkach, rzeczywiście jego słodka narzeczona opuściła krewnych i stała samotnie nieopodal. Sam nie chciał jej zostawiać na dłużej, niż było to konieczne - zazdrośnie strzegł swojego skarbu.
- Pozdrowię z pewnością - przyrzekł entuzjastycznie, wchodząc w rolę i usłuchując surowego rozkazu ciotki. - Pozdrów również od nas wszystkich wuja - dodał kurtuazyjnie, gdy Laidan składała na jego policzku matczyny pocałunek. - Oraz bliźnięta - Bo w tłumie dostrzegł jedynie Samaela, z którym być może zdoła jeszcze zamienić kilka słów. Krótką chwilę odprowadził ją spojrzeniem, by ledwie moment później zabrać ze stołu dwa kielichy z winem i dołączyć do narzeczonej, z którą wzniósł ostatni toast za młodą parę. Koniec - część oficjalna dobiegła końca, a on nie miał zamiaru pozostawać w Yorkshire dłużej niż było to konieczne. Nie rozumiał, dlaczego Evandra również nie była chętna temu weselu - czyż nie byli krewnymi? - jej niechęć była mu jednak na rękę i zniknęli z uroczystości jej kuzyna krotko po zakończeniu oficjalnej części.
/ zt
Tak też skinął w podzięce głową, przyjmując od ciotki komplement zamiast nieobecnej Evandry, do której poniekąd był on kierowany. Nie tylko - Evandra należała przecież do niego, jako męskie trofeum, za które dałby się zabić niejeden mężczyzna. Niezwykłość jej urody była dla niego bardziej niż oczywista, toż to ona mamiła go i zwodziła od tylu długich lat, spędzała sen z powiek i kusiła w najśmielszych fantazjach, toż to jej uroda doprowadzała go do obłędu i pchała w sidła alkoholowych pokus, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Cóż za ironia, że swój swojego nie potrafił poznać.
- Minie szybko - odparł tylko, w zamierzeniu pocieszająco, bo czas był pojęciem względnym, bo zwalniał i przyśpieszał wtedy, kiedy nie powinien; nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo miał rację, ci, których nie chcieliśmy widzieć, powracali do nas zaskakująco prędko.
Momentalnie obejrzał się przez ramię, gdy wspomniała o czekających go obowiązkach, rzeczywiście jego słodka narzeczona opuściła krewnych i stała samotnie nieopodal. Sam nie chciał jej zostawiać na dłużej, niż było to konieczne - zazdrośnie strzegł swojego skarbu.
- Pozdrowię z pewnością - przyrzekł entuzjastycznie, wchodząc w rolę i usłuchując surowego rozkazu ciotki. - Pozdrów również od nas wszystkich wuja - dodał kurtuazyjnie, gdy Laidan składała na jego policzku matczyny pocałunek. - Oraz bliźnięta - Bo w tłumie dostrzegł jedynie Samaela, z którym być może zdoła jeszcze zamienić kilka słów. Krótką chwilę odprowadził ją spojrzeniem, by ledwie moment później zabrać ze stołu dwa kielichy z winem i dołączyć do narzeczonej, z którą wzniósł ostatni toast za młodą parę. Koniec - część oficjalna dobiegła końca, a on nie miał zamiaru pozostawać w Yorkshire dłużej niż było to konieczne. Nie rozumiał, dlaczego Evandra również nie była chętna temu weselu - czyż nie byli krewnymi? - jej niechęć była mu jednak na rękę i zniknęli z uroczystości jej kuzyna krotko po zakończeniu oficjalnej części.
/ zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Krok w przód. I leniwy w tył. Zamykasz oczy, czując tylko, jak unosi cię muzyka, jak łagodzi natrętne myśli, wyostrza zmysły, rozmywa problemy; wszystko staje się prostsze, liczą się tylko tony rozbrzmiewające w ciężkim powietrzu.
Teraz nie potrafił tak po prostu się odciąć.
Ale i tak wykonał krok w przód, potem leniwy w tył, choć nie zamknął oczu, nie czuł muzyki tętniącej jak krew w żyłach; wszystko, zamiast błogo się rozpłynąć, przypominać sen, beztroską iluzję, wciąż posiadało zbyt wyraźne krawędzie. Było rzeczywiste, tak rzeczywiste, jak tylko być mogło. Nigdy nie umiał uciekać.
- Nie wolisz przekonać się sama? - pytanie spłynęło z jego - a to ci nowość! - uśmiechniętych ust pomiędzy obrotami. Czy przyjmowanie wszystkiego podanego na tacy nie przypominało obchodzenia się smakiem? Czy życie nie traciło tej pięknej fuzji słodyczy i goryczy, gdy z zaciśniętymi powiekami pozwalało się innym bezpiecznie przeprowadzić przez labirynt zagwozdek i potyczek? To jak odejście bez żalu, jak mocny smak kawy zabity mlekiem, jak słodki entuzjazm zduszony racjonalnością. Jesteś młoda, Diano. Nie pytaj, działaj, próbuj. Zakrztuś się pełną paletą emocji, zanim ktoś ci ją odbierze. Popełniaj błędy. Przeklinaj się w duchu. Przekonuj się na własnej skórze i lecz rany, które zadasz sobie sama.
Kilkanaście (kilkadziesiąt? przestał je liczyć) obrotów później wreszcie zastała ich długo oczekiwana noc. A razem z nią - czas, w którym można było niezauważenie wymknąć się z przyjęcia, szczególnie że młoda para i tak zniknęła, by w sypialnianych odmętach przypieczętować umowę rodów. Reszta gości już dawno pozwoliła, żeby zwiodło ich echo cichego szumu wywołanego alkoholem, a Garrett do samego końca zazdrościł im, że chociaż na chwilę potrafili zrzucić z barków ciężar wszystkich odpowiedzialności.
| zt x2
Teraz nie potrafił tak po prostu się odciąć.
Ale i tak wykonał krok w przód, potem leniwy w tył, choć nie zamknął oczu, nie czuł muzyki tętniącej jak krew w żyłach; wszystko, zamiast błogo się rozpłynąć, przypominać sen, beztroską iluzję, wciąż posiadało zbyt wyraźne krawędzie. Było rzeczywiste, tak rzeczywiste, jak tylko być mogło. Nigdy nie umiał uciekać.
- Nie wolisz przekonać się sama? - pytanie spłynęło z jego - a to ci nowość! - uśmiechniętych ust pomiędzy obrotami. Czy przyjmowanie wszystkiego podanego na tacy nie przypominało obchodzenia się smakiem? Czy życie nie traciło tej pięknej fuzji słodyczy i goryczy, gdy z zaciśniętymi powiekami pozwalało się innym bezpiecznie przeprowadzić przez labirynt zagwozdek i potyczek? To jak odejście bez żalu, jak mocny smak kawy zabity mlekiem, jak słodki entuzjazm zduszony racjonalnością. Jesteś młoda, Diano. Nie pytaj, działaj, próbuj. Zakrztuś się pełną paletą emocji, zanim ktoś ci ją odbierze. Popełniaj błędy. Przeklinaj się w duchu. Przekonuj się na własnej skórze i lecz rany, które zadasz sobie sama.
Kilkanaście (kilkadziesiąt? przestał je liczyć) obrotów później wreszcie zastała ich długo oczekiwana noc. A razem z nią - czas, w którym można było niezauważenie wymknąć się z przyjęcia, szczególnie że młoda para i tak zniknęła, by w sypialnianych odmętach przypieczętować umowę rodów. Reszta gości już dawno pozwoliła, żeby zwiodło ich echo cichego szumu wywołanego alkoholem, a Garrett do samego końca zazdrościł im, że chociaż na chwilę potrafili zrzucić z barków ciężar wszystkich odpowiedzialności.
| zt x2
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
- Jak dobrze, że mnie na takie szopki nie zapraszają... - westchnęła, rozglądając się po sali.
Sali, która powoli, z chwili na chwilę coraz bardziej pustoszała. Goście zaczęli opuszczać grono zaproszonych na przyjęcie, żegnali się powoli z parą młodą, kierowali się do wyjścia. Niewiele już brakowało, by w namiocie ilość skrzatów przeważyła nad ilością ludzi. Nawet sami nowożeńcy opuścili swoje wesele - dość wcześnie, co stwierdziła krótko pod nosem Samantha Weasley.
Oj, Barry... Naprawdę słodkie propozycje złożyłeś swojej eks-kuzynce. Taniec... Gdyby dopasować do duszy tej kobiety jeden styl tańca... Byłoby to wściekłe tango? Czy może trzymający w ryzach balet? A może zwykłe bujanie? Lub swoisty, cóż, po prostu brak tańca? Tego wieczoru widocznie nikt nie miał poznać odpowiedzi na to pytanie, gdyż Weasley na słowa partnera odpowiedziała jedynie cichym parsknięciem i kręceniem głową.
- Coś innego... - dodała po chwili, spoglądając na stoły.
Tak, w jej głowie też zrodził się ten pomysł. Wielcy Weasleye myślą podobnie. Taka prawda. Nędza - napędza. Zmusza do kreatywności. A Samantha była największą nędzarką, jaką świat czarodziejski znał (no dobrze, może nie tak na poważnie, chociaż była jędną z większych!). Deimosa już nie było, goście już też prawie wszyscy zniknęli - a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Lord Carrow nawet nie zauważyłby, gdyby parę półmisków nagle wyparowało z weselnego stołu, tak-o! Ma teraz poważniejsze sprawy na głowie. Zresztą, pewnie nie żałowałby swojej Samanthcie jedzenia. Z pewnością sam jada lepsze rzeczy na co dzień. Ruda nie miałaby wyrzutów sumienia.
- Barry, z przyjemnością porozmawiałabym z Tobą na ten temat, ale nie jestem pewna czy to miejsce i ta atmosfera temu sprzyjają. - odpowiedziała na jego ostatnią propozycję - Patrz. - kiwnęła głową w stronę środka namiotu - Prawie nikogo już nie ma...
Dziewczyna wstała z krzesła, poprawiła odruchowo sukienkę i zaczęła szukać w pobliżu jakiejś torby. Coś takiego musiało się gdzieś tam znaleźć. Kiedy tylko wpadła jej takowa w ręce, skinęła Barry'emu głową - jakby miał zrozumieć ten znak - i zaczęła pakować resztki jedzenia ze stołu do torby. Miała nadzieję, że jej kuzyn załapie pomysł i pomoże w działaniu.
Następnym ich krokiem miało być wyjście z namiotu i opuszczenie dworku w Marseet. W drodze do domu, Samantha poruszyła temat polityki...
[oboje zt]
Sali, która powoli, z chwili na chwilę coraz bardziej pustoszała. Goście zaczęli opuszczać grono zaproszonych na przyjęcie, żegnali się powoli z parą młodą, kierowali się do wyjścia. Niewiele już brakowało, by w namiocie ilość skrzatów przeważyła nad ilością ludzi. Nawet sami nowożeńcy opuścili swoje wesele - dość wcześnie, co stwierdziła krótko pod nosem Samantha Weasley.
Oj, Barry... Naprawdę słodkie propozycje złożyłeś swojej eks-kuzynce. Taniec... Gdyby dopasować do duszy tej kobiety jeden styl tańca... Byłoby to wściekłe tango? Czy może trzymający w ryzach balet? A może zwykłe bujanie? Lub swoisty, cóż, po prostu brak tańca? Tego wieczoru widocznie nikt nie miał poznać odpowiedzi na to pytanie, gdyż Weasley na słowa partnera odpowiedziała jedynie cichym parsknięciem i kręceniem głową.
- Coś innego... - dodała po chwili, spoglądając na stoły.
Tak, w jej głowie też zrodził się ten pomysł. Wielcy Weasleye myślą podobnie. Taka prawda. Nędza - napędza. Zmusza do kreatywności. A Samantha była największą nędzarką, jaką świat czarodziejski znał (no dobrze, może nie tak na poważnie, chociaż była jędną z większych!). Deimosa już nie było, goście już też prawie wszyscy zniknęli - a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Lord Carrow nawet nie zauważyłby, gdyby parę półmisków nagle wyparowało z weselnego stołu, tak-o! Ma teraz poważniejsze sprawy na głowie. Zresztą, pewnie nie żałowałby swojej Samanthcie jedzenia. Z pewnością sam jada lepsze rzeczy na co dzień. Ruda nie miałaby wyrzutów sumienia.
- Barry, z przyjemnością porozmawiałabym z Tobą na ten temat, ale nie jestem pewna czy to miejsce i ta atmosfera temu sprzyjają. - odpowiedziała na jego ostatnią propozycję - Patrz. - kiwnęła głową w stronę środka namiotu - Prawie nikogo już nie ma...
Dziewczyna wstała z krzesła, poprawiła odruchowo sukienkę i zaczęła szukać w pobliżu jakiejś torby. Coś takiego musiało się gdzieś tam znaleźć. Kiedy tylko wpadła jej takowa w ręce, skinęła Barry'emu głową - jakby miał zrozumieć ten znak - i zaczęła pakować resztki jedzenia ze stołu do torby. Miała nadzieję, że jej kuzyn załapie pomysł i pomoże w działaniu.
Następnym ich krokiem miało być wyjście z namiotu i opuszczenie dworku w Marseet. W drodze do domu, Samantha poruszyła temat polityki...
[oboje zt]
Namiot ślubny
Szybka odpowiedź