Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Nawet ten oddział świętego Munga nie wyglądał za dobrze. Popękane ściany i płytki, odpadająca płatami farba oraz mocno porysowana podłoga z ciemnego drewna były wyraźnymi sygnałami, że wojna jak zadomowiła się w szpitalu, tak nie miała zamiaru go opuszczać, mimo “egzorcyzmów” złotem, jakie stosowała ich ród i wiele innych rodzin, którym nie był obojętny los chorych i cierpiących. W końcu szlachetnie urodzeni, często obarczeni od urodzenia różnymi nieprzyjemnymi dolegliwościami musieli się gdzieś leczyć.
-Aha, rozumiem. - ze swojej torby wydostał zaczarowane ministerskie pióro oraz plik dokumentów, przytwierdzonych do czarnej, drewnianej podkładki z wyrzeźbionym i pomalowanym na złoto emblematem Departamentu Tajemnic na spodzie. Strony pergaminu były zaczarowane w taki sposób, że tylko Rigel widział, co tam jest napisane, dla innych patrzących - kartki pergaminu pozostawały puste. Pióro od razu pomknęło w stronę kart i zaczęło coś w nich kreślić.
-A czy zdarzało się, że ktoś mimo powrotu do ludzkiej formy, zapominał, jak się mówi, ponieważ zbyt długo był przemieniony w przedmiot? Albo zmieniła mu się dieta? Może też zmiana w rytmie snu i przejście w pełni na tryb nocny?
Transmutacja od zawsze była piętą achillesową Rigela od momentu, kiedy poszedł na pierwsze zajęcia w szkole. Starał się jak mógł, żeby zaliczyć ją z przyzwoitymi cenami, wynikiem czego było wiele zarwanych nocy i zniszczonych przedmiotów. Zadanie, jakie dostał w pracy, pozwalało mu spojrzeć na transmutacje z innej perspektywy - o wiele ciekawszej, niż przemiana szczura w kielich.
Kiedy usłyszał, że i jego kuzyn zniża głos, nachylił się bliżej. Usłyszawszy o ciekawym pacjencie, w jego oczach dało się dostrzec błysk fascynacji.
-Czy ta osoba nadal tutaj jest? - zapytał gorączkowym szeptem. - Doskonale rozumiem, że jest to delikatna sprawa… Ale gdyby się udało ją odwiedzić? Albo mi o niej opowiesz? Mogę cię zapewnić, że żadne dane tej osoby, ani żadnych innych pacjentów nie zostaną zapisane. Badanie ma inne cele… Sam rozumiesz, nie mogę zdradzić ci więcej szczegółów, chociażbym chciał.
-Aha, rozumiem. - ze swojej torby wydostał zaczarowane ministerskie pióro oraz plik dokumentów, przytwierdzonych do czarnej, drewnianej podkładki z wyrzeźbionym i pomalowanym na złoto emblematem Departamentu Tajemnic na spodzie. Strony pergaminu były zaczarowane w taki sposób, że tylko Rigel widział, co tam jest napisane, dla innych patrzących - kartki pergaminu pozostawały puste. Pióro od razu pomknęło w stronę kart i zaczęło coś w nich kreślić.
-A czy zdarzało się, że ktoś mimo powrotu do ludzkiej formy, zapominał, jak się mówi, ponieważ zbyt długo był przemieniony w przedmiot? Albo zmieniła mu się dieta? Może też zmiana w rytmie snu i przejście w pełni na tryb nocny?
Transmutacja od zawsze była piętą achillesową Rigela od momentu, kiedy poszedł na pierwsze zajęcia w szkole. Starał się jak mógł, żeby zaliczyć ją z przyzwoitymi cenami, wynikiem czego było wiele zarwanych nocy i zniszczonych przedmiotów. Zadanie, jakie dostał w pracy, pozwalało mu spojrzeć na transmutacje z innej perspektywy - o wiele ciekawszej, niż przemiana szczura w kielich.
Kiedy usłyszał, że i jego kuzyn zniża głos, nachylił się bliżej. Usłyszawszy o ciekawym pacjencie, w jego oczach dało się dostrzec błysk fascynacji.
-Czy ta osoba nadal tutaj jest? - zapytał gorączkowym szeptem. - Doskonale rozumiem, że jest to delikatna sprawa… Ale gdyby się udało ją odwiedzić? Albo mi o niej opowiesz? Mogę cię zapewnić, że żadne dane tej osoby, ani żadnych innych pacjentów nie zostaną zapisane. Badanie ma inne cele… Sam rozumiesz, nie mogę zdradzić ci więcej szczegółów, chociażbym chciał.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przyglądał się magicznemu piórze oraz zaczarowanemu papierze z niekrytym zainteresowaniem, przysuwając się nieco bliżej do krewniaka, tak blisko, że można nazwać to naruszaniem przestrzeni osobistej oraz prywatności, gdy głowa Perseusa oparła się na ramieniu Rigela. — Czy Aperacjum niczego nie ujawni? — zapytał wreszcie, dochodząc do wniosku, że i jemu przydałoby się takie cudo. Przynajmniej uniknąłby nieprzyjemnego uczucia niepokoju, gdyby ktoś niepowołany (czytaj: Aquila) znów przypadkiem natrafił na jego listy do obiektu westchnień lub notatki dotyczące pacjentów. To drugie było znacznie gorszą opcją, bowiem nie dotyczyło już samego lorda Blacka i mogło poważnie zaszkodzić jego karierze zanim ta na dobre się rozpoczęła.
— Właściwie, to... całkiem często, pod warunkiem, że mówimy o naprawdę długim czasie przemiany — wyznał szczerze, próbując przywołać z pamięci wszystkie przypadki traum po transmutacji, jakie przewinęły się przez Munga od początku jego pracy na oddziale magipsychiatrycznym. Nie był w stanie teraz wymienić wszystkich, ale umiał wskazać kilka, tych najciekawszych jego zdaniem. — Miałem pod opieką dziewczynę, która zatruła się jakimiś leśnymi owocami... belladonną może? W każdym razie, ta dziewczyna poza odtruwaniem nie wymagała hospitalizacji, więc przychodziła do mnie raz na dwa tygodnie. Okazało się, że młodszy brat, ledwo po tym jak zszedł mu namiar, transmutował ją w ptaka i spędziła w zwierzęcym ciele dobre kilka dni, zanim łaskawie ją odczarował. Och, szkoda, że nie przyszedłeś wcześniej, była u mnie przedwczoraj — wyjaśnił, zastanawiając się, czy może powinien udostępnić Rigelowi dokumentację dotyczącą interesujących go pacjentów; z jednej strony Perseus związany był tajemnicą dotyczącą wykonywania zawodu, z drugiej strony kuzyn nie przyszedł do niego z towarzyską wizytą, a jako przedstawiciel Ministerstwa Magii, przed współpracą z którym młody magipsychiatra nie miał żadnych oporów.
Zainteresowanie krewniaka sprawą, o której mówił, nie uszło jego uwadze. To, co zakazane zawsze wydawało się ciekawsze.
— Jest i podejrzewam, że zostanie z nami już na zawsze. Nie ma rodziny, która mogłaby się nim zająć, a jego stan zdrowia nie pozwala na samodzielne życie — zaprowadził Rigela przed wejście do dużego pokoju służącego jednocześnie za stołówkę i salę do terapii grupowej, ale sam nie wchodził do środka. Zatrzymał się przed otwartymi na oścież dwuskrzydłowymi drzwiami i tylko spojrzał na starszego mężczyznę na wózku inwalidzkim, karmionego zupą przez młodą kursantkę. Pacjent odwrócony był do nich profilem, jednakże kiedy odwrócił głowę w stronę przybyszy, dostrzec można było blizny po oparzeniach szpecące całą jego prawą stronę; na skalpie po tej stronie nie rosły włosy, a zamglona tęczówka świadczyła o tym, nie nie widzi na jedno oko. — Odkąd tu trafił, zrobił duże postępy. Je, porusza się, reaguje na bodźce z zewnątrz, ale z dużym opóźnieniem.
— Właściwie, to... całkiem często, pod warunkiem, że mówimy o naprawdę długim czasie przemiany — wyznał szczerze, próbując przywołać z pamięci wszystkie przypadki traum po transmutacji, jakie przewinęły się przez Munga od początku jego pracy na oddziale magipsychiatrycznym. Nie był w stanie teraz wymienić wszystkich, ale umiał wskazać kilka, tych najciekawszych jego zdaniem. — Miałem pod opieką dziewczynę, która zatruła się jakimiś leśnymi owocami... belladonną może? W każdym razie, ta dziewczyna poza odtruwaniem nie wymagała hospitalizacji, więc przychodziła do mnie raz na dwa tygodnie. Okazało się, że młodszy brat, ledwo po tym jak zszedł mu namiar, transmutował ją w ptaka i spędziła w zwierzęcym ciele dobre kilka dni, zanim łaskawie ją odczarował. Och, szkoda, że nie przyszedłeś wcześniej, była u mnie przedwczoraj — wyjaśnił, zastanawiając się, czy może powinien udostępnić Rigelowi dokumentację dotyczącą interesujących go pacjentów; z jednej strony Perseus związany był tajemnicą dotyczącą wykonywania zawodu, z drugiej strony kuzyn nie przyszedł do niego z towarzyską wizytą, a jako przedstawiciel Ministerstwa Magii, przed współpracą z którym młody magipsychiatra nie miał żadnych oporów.
Zainteresowanie krewniaka sprawą, o której mówił, nie uszło jego uwadze. To, co zakazane zawsze wydawało się ciekawsze.
— Jest i podejrzewam, że zostanie z nami już na zawsze. Nie ma rodziny, która mogłaby się nim zająć, a jego stan zdrowia nie pozwala na samodzielne życie — zaprowadził Rigela przed wejście do dużego pokoju służącego jednocześnie za stołówkę i salę do terapii grupowej, ale sam nie wchodził do środka. Zatrzymał się przed otwartymi na oścież dwuskrzydłowymi drzwiami i tylko spojrzał na starszego mężczyznę na wózku inwalidzkim, karmionego zupą przez młodą kursantkę. Pacjent odwrócony był do nich profilem, jednakże kiedy odwrócił głowę w stronę przybyszy, dostrzec można było blizny po oparzeniach szpecące całą jego prawą stronę; na skalpie po tej stronie nie rosły włosy, a zamglona tęczówka świadczyła o tym, nie nie widzi na jedno oko. — Odkąd tu trafił, zrobił duże postępy. Je, porusza się, reaguje na bodźce z zewnątrz, ale z dużym opóźnieniem.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
-Nie sądzę… - odpowiedział z delikatnym uśmiechem. - I lepiej chyba też nie sprawdzać tego w praktyce. Merlin jeden wie, jak to zostało stworzone i czym zabezpieczone.
Rigel doskonale zdawał sobie sprawę, że nie należy eksperymentować na własną rękę z niczym, co pochodzi z Departamentu Tajemnic, gdyż nie wiadomo, co by mogło się stać. Straciliby wzrok? Pamięć? Życie? Pracę? Wszystko na raz? Tego nie wiedział nikt, ale można było być pewnym, że kara za ciekawość na pewno będzie bolesna.
-Chociaż można spróbować stworzyć coś podobnego. - zamyślił się i w tej samej chwili pióro przestało pisać. - Trzeba będzie tylko popracować nad magicznym wzorem. O. Można spróbować zmodyfikować któreś z zaklęć maskujących. W końcu, po co ponownie wymyślać koło?
Tak straszliwie mu było smutno, że nie miał obecnie czasu zająć się eksperymentami z magią, jak to robił jeszcze niecałe pół roku temu. Praca, obowiązki, zmartwienia i walka z nimi przy pomocy wypadów za miasto zajmowały mu prawie cały czas i czasami odbywały się kosztem snu. Ale z drugiej strony… większości tych rzeczy nie żałował. No, może niektórych wydarzeń, które zmuszały go do pokazania się w towarzystwie.
-Byłbyś w stanie powiedzieć, co to znaczy długo? Dni? Może tygodnie? - lekkim skinieniem dał znać pióru, aby kontynuowało notatki. To posłusznie zaczęło ponownie coś skrobać.
-No naprawdę, co za dzieciak… żeby tak siostrę traktować. - przewrócił oczami. - Szkoda, że się minęliśmy. No ale cóż.
Wzruszył ramionami.
-A ile tak mniej więcej zajmuje wyprowadzenie takiego pacjenta? Jeśli miałbyś wyliczyć średnią? Cały czas chodzi mi o transmutacje w zwierzę lub przedmiot… I czy dłużej trwa leczenie kogoś, kto był tym pierwszym, czy drugim?
Formularz był długi i najgorsze, co musiał robić Rigel to przeinaczać pytania w taki sposób, żeby pozyskiwać odpowiednie informacje, bez czytania pytań, wypisanych na kartach pergaminu. Takie były zasady. Właśnie przez to zadanie, które zostało mu polecone, nie należało do łatwych. Jednak warto było się go podjąć, chociażby żeby bliżej przyjrzeć się efektom wymykającej się spod kontroli magii.
-To straszne! - odrobinę podniósł głos, ale szybko powrócił do szeptu. - Biedny człowiek.
Młodszy Black podążył za kuzynem, aż znaleźli się przed właściwymi drzwiami. Widok, który napotkał, zmroził mu krew w żyłach. Widywał już ofiary wypadków magicznych, ale nigdy nie widział kogoś, kto był w takim stanie. Nie była to nawet kwestia poparzeń, tylko spojrzenie jedynego widzącego oka - było w nim coś ekstremalnie niepokojącego.
Rigel doskonale zdawał sobie sprawę, że nie należy eksperymentować na własną rękę z niczym, co pochodzi z Departamentu Tajemnic, gdyż nie wiadomo, co by mogło się stać. Straciliby wzrok? Pamięć? Życie? Pracę? Wszystko na raz? Tego nie wiedział nikt, ale można było być pewnym, że kara za ciekawość na pewno będzie bolesna.
-Chociaż można spróbować stworzyć coś podobnego. - zamyślił się i w tej samej chwili pióro przestało pisać. - Trzeba będzie tylko popracować nad magicznym wzorem. O. Można spróbować zmodyfikować któreś z zaklęć maskujących. W końcu, po co ponownie wymyślać koło?
Tak straszliwie mu było smutno, że nie miał obecnie czasu zająć się eksperymentami z magią, jak to robił jeszcze niecałe pół roku temu. Praca, obowiązki, zmartwienia i walka z nimi przy pomocy wypadów za miasto zajmowały mu prawie cały czas i czasami odbywały się kosztem snu. Ale z drugiej strony… większości tych rzeczy nie żałował. No, może niektórych wydarzeń, które zmuszały go do pokazania się w towarzystwie.
-Byłbyś w stanie powiedzieć, co to znaczy długo? Dni? Może tygodnie? - lekkim skinieniem dał znać pióru, aby kontynuowało notatki. To posłusznie zaczęło ponownie coś skrobać.
-No naprawdę, co za dzieciak… żeby tak siostrę traktować. - przewrócił oczami. - Szkoda, że się minęliśmy. No ale cóż.
Wzruszył ramionami.
-A ile tak mniej więcej zajmuje wyprowadzenie takiego pacjenta? Jeśli miałbyś wyliczyć średnią? Cały czas chodzi mi o transmutacje w zwierzę lub przedmiot… I czy dłużej trwa leczenie kogoś, kto był tym pierwszym, czy drugim?
Formularz był długi i najgorsze, co musiał robić Rigel to przeinaczać pytania w taki sposób, żeby pozyskiwać odpowiednie informacje, bez czytania pytań, wypisanych na kartach pergaminu. Takie były zasady. Właśnie przez to zadanie, które zostało mu polecone, nie należało do łatwych. Jednak warto było się go podjąć, chociażby żeby bliżej przyjrzeć się efektom wymykającej się spod kontroli magii.
-To straszne! - odrobinę podniósł głos, ale szybko powrócił do szeptu. - Biedny człowiek.
Młodszy Black podążył za kuzynem, aż znaleźli się przed właściwymi drzwiami. Widok, który napotkał, zmroził mu krew w żyłach. Widywał już ofiary wypadków magicznych, ale nigdy nie widział kogoś, kto był w takim stanie. Nie była to nawet kwestia poparzeń, tylko spojrzenie jedynego widzącego oka - było w nim coś ekstremalnie niepokojącego.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Ucichł na moment, a jego spojrzenie utkwiło w oknie na końcu korytarza, za którym widać było jedynie wirujące w powietrzu pierwsze płatki śniegu, jednakże to nie one zwróciły uwagę lorda Blacka. Właściwie, to nawet ich nie widział; pogrążony był we własnych rozmyślaniach, wybrał się na przechadzce po własnym umyśle, przypominającym ogromną bibliotekę — szukał ksiąg napisanych ze wspomnień, kartkował je w poszukiwaniu wniosków na których najbardziej zależało Rigelowi. — To kwestia indywidualna dla każdego człowieka, ale średnio to co najmniej kilka dni bez przerwy lub codziennie, albo prawie codziennie przez dłuższy okres czasu. Przynajmniej w przypadku moich pacjentów — wyjaśnił wreszcie, mając nadzieję, że ta odpowiedź będzie dla kuzyna satysfakcjonująca. Jeżeli miał być szery, to nie obiło mu się o uszy, aby ktoś kiedykolwiek przeprowadzał badania na temat wpływu transmutacji na umysł i obawiał się, że długo nikt za nie się nie weźmie. Chyba, że kombinowali coś w Sali Mózgów i... Och, ale na pewno nie wykorzystają młodego Blacka jako ochotnika do eksperymentów, prawda?
— To również jest kwestią zależną od charakteru czarodzieja, Rigelu. Jednych nie złamią niezliczone tragedię, inni chcą rzucić się z dachu po zawodzie miłosnym — odparł cicho, jakby ze wstydem. Kuzyn wszak nie wiedział wszystkiego o złym stanie Perseusa, a ten niewiele mówił o swoich uczuciach. Nie mógł zatem wiedzieć, że magipsychiatra nawiązuje do siebie. Może powinien porozmawiać z kimś starszym stażem oraz wiekiem? Problem w tym, że takich osób, którym mógłby zaufać, właściwie nie było. — Ciężej leczyło mi się pacjentów zamienionych w przedmioty, ale pamiętaj, że to tylko moje osobiste spostrzeżenia. W przypadku osób transmutowanych w zwierzęta, mózg wciąż pracuje, w końcu muszą się poruszać, pożywiać. Gorzej przedstawia się sprawa z czarodziejami, którzy zostali zamienieni w przedmioty. Obserwuję u nich pewien "zastój", jeżeli mogę się tak wyrazić. Mężczyzna, którego widzisz, był regularnie zamieniany w fotel przez blisko dwa lata. W końcu przestał się poruszać, mówić, jedzenie podawano mu na siłę. Aż któregoś dnia zapalił się od kominka i trafił do Munga. Odbyłem wiele nieprzyjemnych rozmów z jego synową aby dowiedzieć się, co naprawdę się stało — wyjaśnił ściszonym, lecz zobojętniałym tonem — Terapia może trwać nawet latami, ale najintensywniejsze jest pierwsze kilka tygodni.
— To również jest kwestią zależną od charakteru czarodzieja, Rigelu. Jednych nie złamią niezliczone tragedię, inni chcą rzucić się z dachu po zawodzie miłosnym — odparł cicho, jakby ze wstydem. Kuzyn wszak nie wiedział wszystkiego o złym stanie Perseusa, a ten niewiele mówił o swoich uczuciach. Nie mógł zatem wiedzieć, że magipsychiatra nawiązuje do siebie. Może powinien porozmawiać z kimś starszym stażem oraz wiekiem? Problem w tym, że takich osób, którym mógłby zaufać, właściwie nie było. — Ciężej leczyło mi się pacjentów zamienionych w przedmioty, ale pamiętaj, że to tylko moje osobiste spostrzeżenia. W przypadku osób transmutowanych w zwierzęta, mózg wciąż pracuje, w końcu muszą się poruszać, pożywiać. Gorzej przedstawia się sprawa z czarodziejami, którzy zostali zamienieni w przedmioty. Obserwuję u nich pewien "zastój", jeżeli mogę się tak wyrazić. Mężczyzna, którego widzisz, był regularnie zamieniany w fotel przez blisko dwa lata. W końcu przestał się poruszać, mówić, jedzenie podawano mu na siłę. Aż któregoś dnia zapalił się od kominka i trafił do Munga. Odbyłem wiele nieprzyjemnych rozmów z jego synową aby dowiedzieć się, co naprawdę się stało — wyjaśnił ściszonym, lecz zobojętniałym tonem — Terapia może trwać nawet latami, ale najintensywniejsze jest pierwsze kilka tygodni.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Cierpliwie czekał, aż Perseus się odezwie. Rigel nie naciskał, nie poganiał, w końcu jego kuzyn miał do czynienia z najróżniejszymi przypadkami, podczas całej swojej praktyki lekarskiej i, znając go, musiał wszystko dokładnie przeanalizować, żeby odpowiedzieć na zadane pytania.
Czas płynął powoli, wlókł się jak senny człowiek po nieprzespanej nocy. Może to przez leniwie opadające płatki śniegu za oknami, czy też ciężką, szpitalną atmosferę, przepełnioną zapachem eliksirów uspokajających? Chciało się temu poddać i tak trwać w dziwacznym półśnie, który otulał niczym ciężki koc. Niestety, trzeba było wrócić do rzeczywistości, bo tam czekała praca.
-Aha, no tak. - przytaknął kuzynowi. - To całkiem logiczne.
Włożył magiczne pióro za ucho, po czym zaczął przekładać karty pergaminu. Nie do końca rozumiał, dlaczego pytania powtarzały się, mimo że same zdania były zbudowane każde w inny sposób. Czy to znaczy, że będzie musiał zdublować wszystkie odpowiedzi, jak wróci z “brudnopisem” na swoje miejsce w pokoju stażystów? Nie brzmiało to specjalnie ekscytująco, ale Black chciał dobrze wykonać swoją pracę, więc jeśli niewymowni chcą, żeby cztery razy pisać to samo - jemu pozostawało tylko się podporządkować. Na pewno miało to ukryty cel - jak wszystko w Departamencie Tajemnic.
Może każdą z odpowiedzi rozpiszę innymi słowami, żeby jakkolwiek to urozmaicić?
Był ciekaw, do czego przyda się zdobyta informacja i jakim badaniom się przysłuży. Cóż, jak dobrze pójdzie, przekona się o tym sam, kiedy już dostanie awans.
-Też prawda. Aczkolwiek… - znowu ustawił pióro na pergaminie, pozwalając mu notować. - Nie da się chyba też zmierzyć siły charakteru. Może jeden polegnie na zawodzie miłosnym, ale będzie się w stanie podnieść, kiedy straci dom i cały dobytek. A twardy wojownik złamie się jak gałązka, kiedy umrze jego ukochany psidwak.
Black ostatnio zaczął również bardziej się przyglądać temu zagadnieniu, konfrontując go z podejściem, przyjętym w ich otoczeniu. Cóż, kiedy wnikliwiej zgłębia się temat ludzkiego umysłu, zaczyna wychodzić to, że niektóre pojęcia mają się nijak do rzeczywistości. Albo może to kwestia zmiany podejścia do Rigela do życia? Sam nie uważał się za osobę wybitnie wytrzymałą. Przecież jeszcze będąc w szkole, bardzo słabo sobie radził z problemami, szukając ucieczki w ostrzu noża do roślin. Teraz... teraz, na szczęście było inaczej.
Na rozważania jeszcze przyjdzie czas.
Skupił się więc na mężczyźnie przed sobą.
-Czy… Czy to znaczy, że ktoś w taki sposób go torturował? - kontynuował równie cichym głosem. W końcu jak można nazwać umyślne zmienianie kogoś w mebel tak często i do tego jeszcze tak nieudolnie.
Czas płynął powoli, wlókł się jak senny człowiek po nieprzespanej nocy. Może to przez leniwie opadające płatki śniegu za oknami, czy też ciężką, szpitalną atmosferę, przepełnioną zapachem eliksirów uspokajających? Chciało się temu poddać i tak trwać w dziwacznym półśnie, który otulał niczym ciężki koc. Niestety, trzeba było wrócić do rzeczywistości, bo tam czekała praca.
-Aha, no tak. - przytaknął kuzynowi. - To całkiem logiczne.
Włożył magiczne pióro za ucho, po czym zaczął przekładać karty pergaminu. Nie do końca rozumiał, dlaczego pytania powtarzały się, mimo że same zdania były zbudowane każde w inny sposób. Czy to znaczy, że będzie musiał zdublować wszystkie odpowiedzi, jak wróci z “brudnopisem” na swoje miejsce w pokoju stażystów? Nie brzmiało to specjalnie ekscytująco, ale Black chciał dobrze wykonać swoją pracę, więc jeśli niewymowni chcą, żeby cztery razy pisać to samo - jemu pozostawało tylko się podporządkować. Na pewno miało to ukryty cel - jak wszystko w Departamencie Tajemnic.
Może każdą z odpowiedzi rozpiszę innymi słowami, żeby jakkolwiek to urozmaicić?
Był ciekaw, do czego przyda się zdobyta informacja i jakim badaniom się przysłuży. Cóż, jak dobrze pójdzie, przekona się o tym sam, kiedy już dostanie awans.
-Też prawda. Aczkolwiek… - znowu ustawił pióro na pergaminie, pozwalając mu notować. - Nie da się chyba też zmierzyć siły charakteru. Może jeden polegnie na zawodzie miłosnym, ale będzie się w stanie podnieść, kiedy straci dom i cały dobytek. A twardy wojownik złamie się jak gałązka, kiedy umrze jego ukochany psidwak.
Black ostatnio zaczął również bardziej się przyglądać temu zagadnieniu, konfrontując go z podejściem, przyjętym w ich otoczeniu. Cóż, kiedy wnikliwiej zgłębia się temat ludzkiego umysłu, zaczyna wychodzić to, że niektóre pojęcia mają się nijak do rzeczywistości. Albo może to kwestia zmiany podejścia do Rigela do życia? Sam nie uważał się za osobę wybitnie wytrzymałą. Przecież jeszcze będąc w szkole, bardzo słabo sobie radził z problemami, szukając ucieczki w ostrzu noża do roślin. Teraz... teraz, na szczęście było inaczej.
Na rozważania jeszcze przyjdzie czas.
Skupił się więc na mężczyźnie przed sobą.
-Czy… Czy to znaczy, że ktoś w taki sposób go torturował? - kontynuował równie cichym głosem. W końcu jak można nazwać umyślne zmienianie kogoś w mebel tak często i do tego jeszcze tak nieudolnie.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Perseus również był ciekaw tego, po co Niewymownym informacje na temat zmian zachodzących w mózgu pod wpływem transmutacji, jednakże nie zamierzał wypowiadać tego na głos. Nauczył się już, że bezpieczniej było nie zadawać pytań. Musiał jednak przyznać, że fakt, iż poproszono o pomoc właśnie jego — jego, a nie innych uzdrowicieli, magipsychiatrów, którzy pracowali w Mungu dłużej, niż Perseus chodził po ziemi — napawał go olbrzymimi pokładami dumy. Rodzinne koneksje wolał przemilczeć.
— Jeżeli w Departamencie Tajemnic wynajdą sposób na poznanie siły charakteru zanim dojdzie do przykrych w konsekwencjach wydarzeń, daj mi znać — odpowiedział bez żadnej złośliwości. Naprawdę interesowało go, czy na podstawie pewnych predyspozycji można ustalić, jak dana jednostka zareaguje, gdy jej świat dosłownie się zawali. Być może w ten sposób udałoby się odsiewać osoby ze skłonnościami do nałogów od innych zapadających jedynie na melancholię, dzięki czemu można by było zastosować od razu odpowiednie środki i wprowadzić właściwą metodę leczenia, zanim będzie... może niekoniecznie za późno, ale zdecydowanie trudniej.
Ale to chyba zbyt utopijna wizja.
— Torturować? — zmarszczył brwi, przyglądając się swemu pacjentowi — Tak, można to nazwać torturami, choć jego syn wraz z rodziną, którzy mu to zrobili tłumaczyli się, że było to dyktowane troską. Kilka lat temu pojawiły się u niego pierwsze objawy demencji, z czasem stał się zagrożeniem dla samego siebie, a nikt nie miał czasu, by się nim zajmować — wyjaśnił zobojętniałym tonem. Nie dało się wyciągnąć z niego, czy ich usprawiedliwiał, czy też potępiał; jakikolwiek był osąd Perseusa, zamierzał zostawić go dla siebie. — Nie chciałbyś może zobaczyć dokumentacji medycznej kilku przypadków? Oczywiście mówię o tych, których nie prowadziłem samodzielnie, więc nie znam wszystkich szczegółów. Być może znajdziesz w nich coś, co przyda się Niewymownym — zaproponował, kiwając głową w stronę dalszej części korytarza, w której znajdował się gabinet. Oczywiście wszystko, co do tej pory padło z ust Rigela, łącznie z faktem, że został wysłany do Munga w związku ze swoją pracą w Departamencie Tajemnic miało pozostać sekretem.
| zt x2
— Jeżeli w Departamencie Tajemnic wynajdą sposób na poznanie siły charakteru zanim dojdzie do przykrych w konsekwencjach wydarzeń, daj mi znać — odpowiedział bez żadnej złośliwości. Naprawdę interesowało go, czy na podstawie pewnych predyspozycji można ustalić, jak dana jednostka zareaguje, gdy jej świat dosłownie się zawali. Być może w ten sposób udałoby się odsiewać osoby ze skłonnościami do nałogów od innych zapadających jedynie na melancholię, dzięki czemu można by było zastosować od razu odpowiednie środki i wprowadzić właściwą metodę leczenia, zanim będzie... może niekoniecznie za późno, ale zdecydowanie trudniej.
Ale to chyba zbyt utopijna wizja.
— Torturować? — zmarszczył brwi, przyglądając się swemu pacjentowi — Tak, można to nazwać torturami, choć jego syn wraz z rodziną, którzy mu to zrobili tłumaczyli się, że było to dyktowane troską. Kilka lat temu pojawiły się u niego pierwsze objawy demencji, z czasem stał się zagrożeniem dla samego siebie, a nikt nie miał czasu, by się nim zajmować — wyjaśnił zobojętniałym tonem. Nie dało się wyciągnąć z niego, czy ich usprawiedliwiał, czy też potępiał; jakikolwiek był osąd Perseusa, zamierzał zostawić go dla siebie. — Nie chciałbyś może zobaczyć dokumentacji medycznej kilku przypadków? Oczywiście mówię o tych, których nie prowadziłem samodzielnie, więc nie znam wszystkich szczegółów. Być może znajdziesz w nich coś, co przyda się Niewymownym — zaproponował, kiwając głową w stronę dalszej części korytarza, w której znajdował się gabinet. Oczywiście wszystko, co do tej pory padło z ust Rigela, łącznie z faktem, że został wysłany do Munga w związku ze swoją pracą w Departamencie Tajemnic miało pozostać sekretem.
| zt x2
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
2.10.1958
Otchłanie korytarzy św. Munga nigdy nie irytowały mnie bardziej niż w tym momencie, gdy przemierzałem je nerwowym krokiem w poszukiwaniu Hectora. Nie mógł siedzieć – jak każdy szanujący się medyk konsultujący coś okazjonalnie w szpitalu, do którego najwyraźniej czuł spoy sentyment, skoro wracał tu badać trudniejsze przypadki... albo dobrze mu za to płacili – w jednym miejscu, pozwalając, aby inny wykonali za niego całą pracę, tylko szwędał się gdzieś po oddziale. Przy czym słowo „gdzieś” było tu cholernie kluczowe, bo jestem przekonany, ze przeszedłem całe piętro chorób magipsychiatrycznych, a nie natknąłem się nawet na najmniejszy trop mojego przyjaciela. W geście swoistej desperacji zajrzałem po raz trzeci do sali numer jeden, ponurego pomieszczenia, w którym od samego przebywania można się było nabawić z dziesięciu różnych urazów psychicznych, ale prócz dwójki pacjentów wyglądających na średnio przytomnych, nie znalazłem w niej nikogo.
- Kurwa mać, gdzie on jest! - przekląłem z frustracją, co robiłem wyłącznie w stanie najwyższego wzburzenia, odwracając się na pięcie z zamiarem wyjścia i potężnego łupnięcia drzwiami, gdy usłyszałem szum po prawej stronie, gdzie znajdowało się wejście do czegoś, co kiedyś mogło być albo małą dyżurką, albo pieprznikiem dla personelu Munga i nie mam tu na myśli skrytki z przyprawami.
Obrzucając badawczym spojrzeniem dwójkę leżącą na łóżkach, ruszyłem powoli w kierunku sąsiednich drzwi i zajrzałem za framugę. Pomieszczenie było niewielkie i paskudne jak dziewięćdziesiąt procent całego szpitala, ale miało jedną pozytywną cechę: znalazłem w nim Hectora. Pominąłem milczeniem fakt, że siedział w środku całkiem sam, całkiem, absolutnie sam, nie mając za towarzysza nawet malutkiej szklaneczki whisky. Miał też na sobie spodnie, co wykluczało czynności moralnie wątpliwie, odetchnąłem więc z ulgą, że nie przerwałem mu w niczym ważnym.
- Czy ja chcę wiedzieć, dlaczego się tu ukrywasz? - zapytałem, po czym odpowiedziałem sam sobie na tym samym wydechu: - Nie, w żadnym razie nie chcę wiedzieć. - Opadłem na coś, co przy dobrej wyobraźni można było wziąć za rodzaj szezlongu, chociaż znając realia szpitala, w przeszłości pełniło raczej rolę ekstrawaganckiej kozetki. Zmieniłem też zdanie co do przeznaczenia tego pomieszczenia; zdecydowanie nie była to dyżurka, raczej malutki gabinet, w którym medycy mogli porozmawiać prywatnie ze swoimi pacjentami. Albo pieprzyć się między sobą, bo tego też nie mogłem wykluczyć.
- Hectorze – powiedziałem poważnie, mierząc przyjaciela spojrzeniem na poły zdenerwowanym i zaniepokojonym, przechodząc od razu do rzeczy, bo niepewność kotłujących się we mnie emocji przerażała mnie coraz bardziej z każdą upływającą minutą – wiem, że obiecaliśmy sobie, że nie będziesz mnie diagnozował. Ale to stan wyższej konieczności. Coś jest ze mną cholernie nie tak. Nie spałem całą noc – co akurat nie wynikało stricte z mojego stanu psychicznego, lecz z bliskiej obecności Elviry u mojego boku – rozmyślając i zastanawiając się nad czymś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Czuję zazdrość, Hectorze. Zazdrość – powtórzyłem ostatnie słowo z przeciągłym jękiem, bo było wręcz nie do pomyślenia. To uczucie było mi obce równie mocno jak miłość do mugoli. Nigdy nie byłem o nic zazdrosny, nie odczuwałem potrzeby posiadania czegoś, co mieli inni, a czego w danej chwili nie miałem ja. Nie znaczyło to, że godziłem się z taką sytuacją, lecz była mi ona raczej obojętna; wolałem znaleźć sobie inny cel i inną zdobycz.
- I to zazdrość o kobietę! - nakręcałem się coraz bardziej, czując jak emocje wypływają ze mnie jedna po drugiej. Jeszcze chwila i przejdę przed moim najlepszym przyjacielem załamanie nerwowe. To nie tak, że nigdy wcześniej się przed nim nie odsłaniałem i nie zdradzałem tego, co mną wewnętrznie targa. Na Merlina, to on podesłał mi wizytówkę Wenus, abym sobie ulżył w beznadziejnym małżeństwie! Kiedy drugi mężczyzna poleca ci dziwkę jako terapię, możesz mu zaufać we wszystkim innym. Tym razem jednak było zupełnie inaczej, bo uczucie, z którym się mierzyłem, dotykało mnie w najczulsze miejsca i drążyło irytującą i frustrującą dziurę, której nie umiałem zasypać. Wcześniej radziłem sobie tak ze złością i gniewem, ale zazdrość okazała się o wiele poważniejszym przeciwnikiem. Zazdrość oznaczała, że mi zależało i choć nie byłem tym zdziwiony – to naturalne, że ceniłem Elvirę, że chciałem dla niej jak najlepiej, to w przeszłości nigdy, przenigdy nie byłem o nią zazdrosny.
Otchłanie korytarzy św. Munga nigdy nie irytowały mnie bardziej niż w tym momencie, gdy przemierzałem je nerwowym krokiem w poszukiwaniu Hectora. Nie mógł siedzieć – jak każdy szanujący się medyk konsultujący coś okazjonalnie w szpitalu, do którego najwyraźniej czuł spoy sentyment, skoro wracał tu badać trudniejsze przypadki... albo dobrze mu za to płacili – w jednym miejscu, pozwalając, aby inny wykonali za niego całą pracę, tylko szwędał się gdzieś po oddziale. Przy czym słowo „gdzieś” było tu cholernie kluczowe, bo jestem przekonany, ze przeszedłem całe piętro chorób magipsychiatrycznych, a nie natknąłem się nawet na najmniejszy trop mojego przyjaciela. W geście swoistej desperacji zajrzałem po raz trzeci do sali numer jeden, ponurego pomieszczenia, w którym od samego przebywania można się było nabawić z dziesięciu różnych urazów psychicznych, ale prócz dwójki pacjentów wyglądających na średnio przytomnych, nie znalazłem w niej nikogo.
- Kurwa mać, gdzie on jest! - przekląłem z frustracją, co robiłem wyłącznie w stanie najwyższego wzburzenia, odwracając się na pięcie z zamiarem wyjścia i potężnego łupnięcia drzwiami, gdy usłyszałem szum po prawej stronie, gdzie znajdowało się wejście do czegoś, co kiedyś mogło być albo małą dyżurką, albo pieprznikiem dla personelu Munga i nie mam tu na myśli skrytki z przyprawami.
Obrzucając badawczym spojrzeniem dwójkę leżącą na łóżkach, ruszyłem powoli w kierunku sąsiednich drzwi i zajrzałem za framugę. Pomieszczenie było niewielkie i paskudne jak dziewięćdziesiąt procent całego szpitala, ale miało jedną pozytywną cechę: znalazłem w nim Hectora. Pominąłem milczeniem fakt, że siedział w środku całkiem sam, całkiem, absolutnie sam, nie mając za towarzysza nawet malutkiej szklaneczki whisky. Miał też na sobie spodnie, co wykluczało czynności moralnie wątpliwie, odetchnąłem więc z ulgą, że nie przerwałem mu w niczym ważnym.
- Czy ja chcę wiedzieć, dlaczego się tu ukrywasz? - zapytałem, po czym odpowiedziałem sam sobie na tym samym wydechu: - Nie, w żadnym razie nie chcę wiedzieć. - Opadłem na coś, co przy dobrej wyobraźni można było wziąć za rodzaj szezlongu, chociaż znając realia szpitala, w przeszłości pełniło raczej rolę ekstrawaganckiej kozetki. Zmieniłem też zdanie co do przeznaczenia tego pomieszczenia; zdecydowanie nie była to dyżurka, raczej malutki gabinet, w którym medycy mogli porozmawiać prywatnie ze swoimi pacjentami. Albo pieprzyć się między sobą, bo tego też nie mogłem wykluczyć.
- Hectorze – powiedziałem poważnie, mierząc przyjaciela spojrzeniem na poły zdenerwowanym i zaniepokojonym, przechodząc od razu do rzeczy, bo niepewność kotłujących się we mnie emocji przerażała mnie coraz bardziej z każdą upływającą minutą – wiem, że obiecaliśmy sobie, że nie będziesz mnie diagnozował. Ale to stan wyższej konieczności. Coś jest ze mną cholernie nie tak. Nie spałem całą noc – co akurat nie wynikało stricte z mojego stanu psychicznego, lecz z bliskiej obecności Elviry u mojego boku – rozmyślając i zastanawiając się nad czymś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Czuję zazdrość, Hectorze. Zazdrość – powtórzyłem ostatnie słowo z przeciągłym jękiem, bo było wręcz nie do pomyślenia. To uczucie było mi obce równie mocno jak miłość do mugoli. Nigdy nie byłem o nic zazdrosny, nie odczuwałem potrzeby posiadania czegoś, co mieli inni, a czego w danej chwili nie miałem ja. Nie znaczyło to, że godziłem się z taką sytuacją, lecz była mi ona raczej obojętna; wolałem znaleźć sobie inny cel i inną zdobycz.
- I to zazdrość o kobietę! - nakręcałem się coraz bardziej, czując jak emocje wypływają ze mnie jedna po drugiej. Jeszcze chwila i przejdę przed moim najlepszym przyjacielem załamanie nerwowe. To nie tak, że nigdy wcześniej się przed nim nie odsłaniałem i nie zdradzałem tego, co mną wewnętrznie targa. Na Merlina, to on podesłał mi wizytówkę Wenus, abym sobie ulżył w beznadziejnym małżeństwie! Kiedy drugi mężczyzna poleca ci dziwkę jako terapię, możesz mu zaufać we wszystkim innym. Tym razem jednak było zupełnie inaczej, bo uczucie, z którym się mierzyłem, dotykało mnie w najczulsze miejsca i drążyło irytującą i frustrującą dziurę, której nie umiałem zasypać. Wcześniej radziłem sobie tak ze złością i gniewem, ale zazdrość okazała się o wiele poważniejszym przeciwnikiem. Zazdrość oznaczała, że mi zależało i choć nie byłem tym zdziwiony – to naturalne, że ceniłem Elvirę, że chciałem dla niej jak najlepiej, to w przeszłości nigdy, przenigdy nie byłem o nią zazdrosny.
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
2.10
Nigdy nie lubił zleceń w szpitalu równie mocno jak własnych, a dawny ordynator oddziału psychiatrii nie lubił również jego — ale od czasów praktyk zmienił się zarówno ordynator, jak i sytuacja polityczno-finansowa, a prywatna praktyka Hectora prosperowała od ośmiu lat właśnie dlatego, że Vale rzadko odmawiał dodatkowych zleceń. Otrzymawszy zlecenie, lojalnie wysłał list do przyjaciela, bo w Londynie było złapać się nieco prościej niż w siedzibie Parkinsonów lub Walii, ale spodziewał się raczej obiadu na mieście niźli rozmowy w szpitalu. Harland bywał, co prawda, nieco nieprzewidywalny, ale właśnie to było w nim przewidywalne.
W porównaniu z zimnem rodzinnego domu i wybuchami ojcowskiej furii, elegancki Ślizgon — a później kolega po fachu — zdawał się niemal ciepłym i na pewno bezpieczniejszym towarzystwem, a niemal wystarczyło cichemu i niedocenianemu chłopcu o ciętym języku.
Harland nie był też jego bratem bliźniakiem, ale to też wystarczyło. Odkąd Victor znalazł w Gryffindorze zastępy nowych przyjaciół, Hector spędził kilka lat w poczuciu zazdrości i osamotnienia, aż postanowił nie popełniać w młodzieńczo-dorosłej przyjaźni błędów, jakie swoim zdaniem popełnił w relacji z bratem. Po pierwsze, nigdy nie zamierzał być dla Harlanda ciężarem. Po drugie, nigdy nie zamierzał go potępiać ani nic od niego wymagać. Intuicyjnie rozumiał, że pewnego rodzaju mężczyźni tego nie lubią; a poza tym wystarczyło mu, że po prostu ktoś go widział, widząc w dodatku więcej niż laskę czy umiejętność stania się społecznie niewidzialnym. Nauczył się śmiać z żartów Parkinsona, podzielił się swoją złośliwością (wreszcie bez ryzyka, że jakiś Gryfon podstawi mu za to nogę!) i ripostami wobec wszystkich, których Harland nie lubił; nauczył się perfekcyjnie udawać, że wcale go nie obserwuje ani nie psychoanalizuje, a potem ku własnemu zdumieniu przekonał się, że mają niejako podobne problemy małżeńskie. Być może posiadanie podobnych problemów jak przystojny, wysportowany, elegancki i bogaty lord powinno Hectorowi jakoś schlebiać albo go pocieszyć, ale w tamtych latach pocieszali głównie siebie nawzajem i odnajdowali strategie przetrwania w miejscu, w którym można było wyładować się za pieniądze.
Wojna i kryzys ekonomiczny były całkiem wygodną wymówką dla tego, że ich wspólne wizyty w Wenus ustały, choć czasami Hector zastanawiał się czy temat powróci i jak wytłumaczy przyjacielowi, że już nie ma ochoty tam bywać. I obiecał sobie, że miał nie będzie, choć czasami bał się samego siebie, bo na ciemność we własnej duszy trudniej było przymknąć oczy niż na wszystkie sprawy lorda Parkinsona.
- Harland. - spróbował nie zdradzić zaskoczenia, gdy przyjaciel odnalazł go w jego dawnym ulubionym kącie szpitala. W tej dyżurce rzadko ktokolwiek bywał, a Hector spędzał w szpitalu długie dyżury gdy był jeszcze na stażu i unikał towarzystwa żony. Wrócił tu z czystego sentymentu. - Poznałeś już Charona? - pstryknął palcami, rozkazując skrzatu domowemu na moment zostawić ich w spokoju. Miał go od sierpnia i Charon miał mu towarzyszyć w późniejszych sprawunkach.
Obrzucił Harlanda przeciągłym spojrzeniem, od razu wyczuwając, że coś jest nie tak.
- Zaniepokoiłbym się, gdybyś czuł zazdrość o mężczyznę. - zażartował dla rozładowania nastroju, z pokerową twarzą i pełną hipokryzją kogoś, kto przez całe życie był zazdrosny o zdrowe nogi innych mężczyzn i kto w pracy słyszał (a w młodości próbował) o absolutnie wszystkim. - Jaką kobietę? - zapytał poważniej, mrużąc z uwagą oczy. - Nie mów, że jakaś dała tobie kosza. - dodał, ale bardziej po to, by zaoferować Harlandowi bezpieczniejsze alternatywy i tematy do rozmowy. Wiedział, że kobiety nie dawały mu kosza i widział po jego nerwowości, że to nie o to chodziło.
Nigdy nie lubił zleceń w szpitalu równie mocno jak własnych, a dawny ordynator oddziału psychiatrii nie lubił również jego — ale od czasów praktyk zmienił się zarówno ordynator, jak i sytuacja polityczno-finansowa, a prywatna praktyka Hectora prosperowała od ośmiu lat właśnie dlatego, że Vale rzadko odmawiał dodatkowych zleceń. Otrzymawszy zlecenie, lojalnie wysłał list do przyjaciela, bo w Londynie było złapać się nieco prościej niż w siedzibie Parkinsonów lub Walii, ale spodziewał się raczej obiadu na mieście niźli rozmowy w szpitalu. Harland bywał, co prawda, nieco nieprzewidywalny, ale właśnie to było w nim przewidywalne.
W porównaniu z zimnem rodzinnego domu i wybuchami ojcowskiej furii, elegancki Ślizgon — a później kolega po fachu — zdawał się niemal ciepłym i na pewno bezpieczniejszym towarzystwem, a niemal wystarczyło cichemu i niedocenianemu chłopcu o ciętym języku.
Harland nie był też jego bratem bliźniakiem, ale to też wystarczyło. Odkąd Victor znalazł w Gryffindorze zastępy nowych przyjaciół, Hector spędził kilka lat w poczuciu zazdrości i osamotnienia, aż postanowił nie popełniać w młodzieńczo-dorosłej przyjaźni błędów, jakie swoim zdaniem popełnił w relacji z bratem. Po pierwsze, nigdy nie zamierzał być dla Harlanda ciężarem. Po drugie, nigdy nie zamierzał go potępiać ani nic od niego wymagać. Intuicyjnie rozumiał, że pewnego rodzaju mężczyźni tego nie lubią; a poza tym wystarczyło mu, że po prostu ktoś go widział, widząc w dodatku więcej niż laskę czy umiejętność stania się społecznie niewidzialnym. Nauczył się śmiać z żartów Parkinsona, podzielił się swoją złośliwością (wreszcie bez ryzyka, że jakiś Gryfon podstawi mu za to nogę!) i ripostami wobec wszystkich, których Harland nie lubił; nauczył się perfekcyjnie udawać, że wcale go nie obserwuje ani nie psychoanalizuje, a potem ku własnemu zdumieniu przekonał się, że mają niejako podobne problemy małżeńskie. Być może posiadanie podobnych problemów jak przystojny, wysportowany, elegancki i bogaty lord powinno Hectorowi jakoś schlebiać albo go pocieszyć, ale w tamtych latach pocieszali głównie siebie nawzajem i odnajdowali strategie przetrwania w miejscu, w którym można było wyładować się za pieniądze.
Wojna i kryzys ekonomiczny były całkiem wygodną wymówką dla tego, że ich wspólne wizyty w Wenus ustały, choć czasami Hector zastanawiał się czy temat powróci i jak wytłumaczy przyjacielowi, że już nie ma ochoty tam bywać. I obiecał sobie, że miał nie będzie, choć czasami bał się samego siebie, bo na ciemność we własnej duszy trudniej było przymknąć oczy niż na wszystkie sprawy lorda Parkinsona.
- Harland. - spróbował nie zdradzić zaskoczenia, gdy przyjaciel odnalazł go w jego dawnym ulubionym kącie szpitala. W tej dyżurce rzadko ktokolwiek bywał, a Hector spędzał w szpitalu długie dyżury gdy był jeszcze na stażu i unikał towarzystwa żony. Wrócił tu z czystego sentymentu. - Poznałeś już Charona? - pstryknął palcami, rozkazując skrzatu domowemu na moment zostawić ich w spokoju. Miał go od sierpnia i Charon miał mu towarzyszyć w późniejszych sprawunkach.
Obrzucił Harlanda przeciągłym spojrzeniem, od razu wyczuwając, że coś jest nie tak.
- Zaniepokoiłbym się, gdybyś czuł zazdrość o mężczyznę. - zażartował dla rozładowania nastroju, z pokerową twarzą i pełną hipokryzją kogoś, kto przez całe życie był zazdrosny o zdrowe nogi innych mężczyzn i kto w pracy słyszał (a w młodości próbował) o absolutnie wszystkim. - Jaką kobietę? - zapytał poważniej, mrużąc z uwagą oczy. - Nie mów, że jakaś dała tobie kosza. - dodał, ale bardziej po to, by zaoferować Harlandowi bezpieczniejsze alternatywy i tematy do rozmowy. Wiedział, że kobiety nie dawały mu kosza i widział po jego nerwowości, że to nie o to chodziło.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdybym coś właśnie pił albo jadł, niewątpliwie zacząłbym się krztusić w reakcji na swobodny komentarz Hectora. Potrafił mnie zaskoczyć mimo tylu wspólnych lat; owszem, może nie znaliśmy się dogłębnie jak łyse konie, ale niewątpliwie wiedział o mnie na tyle dużo, by w pewnych okolicznościach zaczęło to być niebezpieczne. Wciąż jednak zadziwiał mnie w chwilach takich jak ta, w których bez większego skrępowania poruszał tematy leżące na dalekiej granicy obyczajowego tabu. Zapewne jego zawodowe doświadczenie maczało w tym palce, bo czyż w magipsychiatrii nie chodziło o całkowitą otwartość?
- Zazdrość o mężczyznę by cię zaniepokoiła? - zapytałem, mierząc go w odpowiedzi długim i niemal wyzywającym spojrzeniem. Czy domyślał się, że w latach mojej pierwszej szalonej młodości mógłbym rzeczywiście zrobić podobne głupstwo i sięgnąć po zakazany owoc tylko dlatego, by udowodnić durnemu sobie, że mogę to zrobić? - A myślałem, że psychiatrzy mają takie otwarte umysły – westchnąłem, kontynuując jego żartobliwą zaczepkę i osunąłem się niżej na leżance, aż stopy wystawały mi poza zniszczony mebel. Okazał się zadziwiająco wygodny, chociaż trzymał się w pionie chyba wyłącznie na słowo honoru; wolałem się więc nie wiercić i znieruchomiałem ze wzrokiem wpatrzonym w odpryskujący sufit.
- O bardzo mi bliską, Hectorze – mruknąłem – taką, której nie traktuję jako pola do ćwiczeń mojego osobistego uroku... choć niewątpliwie bywała pod jego wpływem – zastrzegłem od razu z nieco chaotycznym śmiechem, jakbym musiał udowadniać moc mojego flirtu. - Jest moją przyjaciółką, a do tego kuzynką, powinienem być za nią odpowiedzialny a nie zazdrosny! - jęknąłem przeciągle i zamknąłem oczy, świadomy teatralności moich gestów i zachowania. Usprawiedliwiałem się jednak tym, że nigdy nie czułem się tak rozbity i poszatkowany na emocjonalne kawałki. Nowość uczucia, jakim była zazdrość, zrobiła ze mnie miękką galaretę; cud, że utrzymywałem się na tej pseudo kozetce w stałym stanie skupienia.
- Wczoraj wyjawiła mi, że wychodzi za mąż, a mnie sparaliżowało. Dosłownie, Hectorze, przez kilka chwil zapomniałem, jak się oddycha i myśli. W głowie miałem tylko jedno, że nie mogę jej na to pozwolić. - Powstrzymałem się od stwierdzenia, że Elvira zrobiła w swoim życiu niejedną głupią rzecz, ale przed tamtymi nigdy nie chciałem jej powstrzymywać wierząc, że powinna sama o sobie decydować. Tym razem jednak było inaczej. Jakby te niemal dwa lata naszego rozstania coś zmieniły. W głębi siebie podejrzewałem, co jest tego przyczyną: wcześniej miałem ją dla siebie; była blisko, choć niedostępna. Kiedy kontakt się urwał, a ona zaczęła żyć życiem beze mnie, utraciłem coś, co nas łączyło.
Zaśmiałem się w duchu sam z siebie na wydźwięk tej hipokryzji. Z jednej strony pozwalałem jej w przeszłości popełniać błędy, by dzisiaj się wściekać o kolejny, który ma zamiar zrobić.
- Nie rozumiem tego – wyburczałem z nosem skierowanym w sufit, ale spoglądając na przyjaciela kątem oka – skąd ta zazdrość. - Rozmawiam, flirtuję i adoruję dziesiątki kobiet, każdą obdarzając należnym jej szacunkiem, czcią i lubieżnymi uśmiechami. Niektóre są samotne, inne mają mężów, ale wiem, gdzie jest granica i umiem rozpoznać, na co mogę liczyć i jak daleko się posunąć. Nigdy nie byłem zazdrosny o czyjegoś męża czy narzeczonego, gdy któraś mi odmawiała albo uciekała spłoszona. Elvira nigdy nie uciekała i nie była spłoszona, wręcz przeciwnie, a to właśnie przy niej otworzyłem tamę z zazdrością. - Czy ja umieram, Hectorze? - zapytałem dramatycznie, przysłaniając oczy ramieniem. Czy w mojej hardej, nienaruszonej męskości pojawiły się rysy zniewieściałej czułości i troski o los kuzynki, która nie powinna wychodzić za mężczyznę z dziesięć razy od nie starszego?
- Zazdrość o mężczyznę by cię zaniepokoiła? - zapytałem, mierząc go w odpowiedzi długim i niemal wyzywającym spojrzeniem. Czy domyślał się, że w latach mojej pierwszej szalonej młodości mógłbym rzeczywiście zrobić podobne głupstwo i sięgnąć po zakazany owoc tylko dlatego, by udowodnić durnemu sobie, że mogę to zrobić? - A myślałem, że psychiatrzy mają takie otwarte umysły – westchnąłem, kontynuując jego żartobliwą zaczepkę i osunąłem się niżej na leżance, aż stopy wystawały mi poza zniszczony mebel. Okazał się zadziwiająco wygodny, chociaż trzymał się w pionie chyba wyłącznie na słowo honoru; wolałem się więc nie wiercić i znieruchomiałem ze wzrokiem wpatrzonym w odpryskujący sufit.
- O bardzo mi bliską, Hectorze – mruknąłem – taką, której nie traktuję jako pola do ćwiczeń mojego osobistego uroku... choć niewątpliwie bywała pod jego wpływem – zastrzegłem od razu z nieco chaotycznym śmiechem, jakbym musiał udowadniać moc mojego flirtu. - Jest moją przyjaciółką, a do tego kuzynką, powinienem być za nią odpowiedzialny a nie zazdrosny! - jęknąłem przeciągle i zamknąłem oczy, świadomy teatralności moich gestów i zachowania. Usprawiedliwiałem się jednak tym, że nigdy nie czułem się tak rozbity i poszatkowany na emocjonalne kawałki. Nowość uczucia, jakim była zazdrość, zrobiła ze mnie miękką galaretę; cud, że utrzymywałem się na tej pseudo kozetce w stałym stanie skupienia.
- Wczoraj wyjawiła mi, że wychodzi za mąż, a mnie sparaliżowało. Dosłownie, Hectorze, przez kilka chwil zapomniałem, jak się oddycha i myśli. W głowie miałem tylko jedno, że nie mogę jej na to pozwolić. - Powstrzymałem się od stwierdzenia, że Elvira zrobiła w swoim życiu niejedną głupią rzecz, ale przed tamtymi nigdy nie chciałem jej powstrzymywać wierząc, że powinna sama o sobie decydować. Tym razem jednak było inaczej. Jakby te niemal dwa lata naszego rozstania coś zmieniły. W głębi siebie podejrzewałem, co jest tego przyczyną: wcześniej miałem ją dla siebie; była blisko, choć niedostępna. Kiedy kontakt się urwał, a ona zaczęła żyć życiem beze mnie, utraciłem coś, co nas łączyło.
Zaśmiałem się w duchu sam z siebie na wydźwięk tej hipokryzji. Z jednej strony pozwalałem jej w przeszłości popełniać błędy, by dzisiaj się wściekać o kolejny, który ma zamiar zrobić.
- Nie rozumiem tego – wyburczałem z nosem skierowanym w sufit, ale spoglądając na przyjaciela kątem oka – skąd ta zazdrość. - Rozmawiam, flirtuję i adoruję dziesiątki kobiet, każdą obdarzając należnym jej szacunkiem, czcią i lubieżnymi uśmiechami. Niektóre są samotne, inne mają mężów, ale wiem, gdzie jest granica i umiem rozpoznać, na co mogę liczyć i jak daleko się posunąć. Nigdy nie byłem zazdrosny o czyjegoś męża czy narzeczonego, gdy któraś mi odmawiała albo uciekała spłoszona. Elvira nigdy nie uciekała i nie była spłoszona, wręcz przeciwnie, a to właśnie przy niej otworzyłem tamę z zazdrością. - Czy ja umieram, Hectorze? - zapytałem dramatycznie, przysłaniając oczy ramieniem. Czy w mojej hardej, nienaruszonej męskości pojawiły się rysy zniewieściałej czułości i troski o los kuzynki, która nie powinna wychodzić za mężczyznę z dziesięć razy od nie starszego?
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź