Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Krucza wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krucza wieża
Położona na na wzgórzach wyspy Wight, sprawiająca wrażenie opuszczonej, wieża stanowi niezwykłe centrum zainteresowania kruków. Trudno stwierdzić, dlaczego miejsce jest tak licznie obsiadane przez czarnoskrzydłe, wieszcze stworzenia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście wybierasz się w te okolice, nie próbuj samotnie zwiedzać ciemnych zakamarków i strzelistej wieży, otulonej ciężkim zapachem piór i ciszy naruszanej tylko przez pojedyncze skrzeki.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Niósł Catherine, rozglądając się dookoła kontrolnie. Miał świadomość tego, że przed nimi byli ludzie, którzy w razie czego by im pomogli, miał też świadomość faktu, że takowi byli również za nimi. Mimo wszystko jednak czuł oczywistą obawę, która w tej sytuacji była jak najbardziej na miejscu. Niosąc osłabioną kobietę był niczym wystawione na pożarcie zwierzątko. Nie miał bowiem pewności czy w razie potrzeby zdążyłby zareagować ratując ich obojga. Kroczył przed siebie nie wiedząc co ich czeka w dalszej części korytarza. Z jakiegoś powodu był przekonany, że na jego końcu czeka ich tylko więcej problemów, a na pewno nie wyjście. Jakże bardzo się mylił.
Był zdziwiony, a wręcz lekko skołowany, gdy jego twarz owiała chłodna, nadmorska bryza, a stopy dotknęły piachu. Czuł się tak, jakby ktoś oszukiwał jego zmysły, nie ufał im. A jednak po czasie zaczęło do niego docierać, że opuścili wieżę. Nie wiedział jednak czy powinni się z tego cieszyć. Czuł, że to jeszcze nie koniec, a całe jego ciało i umysł były nastawione na kolejne niebezpieczeństwo. Odstawił Catherine, pomagając jej usiąść jeżeli dalej nie była w stanie ustać na nogach sama. Potrzebował chwili by odsapnąć. Jako uzdrowiciel przyzwyczajony był do raczej mało ruchliwej pracy, która nie wymagała siły. Niesienie kobiety przez tunel okazało się więc bardziej wyczerpujące niż sądził.
- Sally - odezwał się, gdy już trochę odetchnął. Zauważyła go, czy nie? Była zbyt skołowana, a może nie chciała go widzieć? Podszedł do niej, gdy na chwilę się zatrzymała i obejrzał jej ranę. - Spróbujemy to wyleczyć. Nie ruszaj się. - Poprosił, starając się nadać swemu tonowi jak najwięcej łagodności. Wiedział, że musi być przerażona. On też był, lecz chyba lepiej wychodziło mu ukrywanie tego. - Episkey. - Skierował różdżkę ku jej skroni. - Czy coś Ci jeszcze dolega? Masz więcej ran? - Spojrzał na nią pytająco. Martwił się o nią i było to widoczne.
Był zdziwiony, a wręcz lekko skołowany, gdy jego twarz owiała chłodna, nadmorska bryza, a stopy dotknęły piachu. Czuł się tak, jakby ktoś oszukiwał jego zmysły, nie ufał im. A jednak po czasie zaczęło do niego docierać, że opuścili wieżę. Nie wiedział jednak czy powinni się z tego cieszyć. Czuł, że to jeszcze nie koniec, a całe jego ciało i umysł były nastawione na kolejne niebezpieczeństwo. Odstawił Catherine, pomagając jej usiąść jeżeli dalej nie była w stanie ustać na nogach sama. Potrzebował chwili by odsapnąć. Jako uzdrowiciel przyzwyczajony był do raczej mało ruchliwej pracy, która nie wymagała siły. Niesienie kobiety przez tunel okazało się więc bardziej wyczerpujące niż sądził.
- Sally - odezwał się, gdy już trochę odetchnął. Zauważyła go, czy nie? Była zbyt skołowana, a może nie chciała go widzieć? Podszedł do niej, gdy na chwilę się zatrzymała i obejrzał jej ranę. - Spróbujemy to wyleczyć. Nie ruszaj się. - Poprosił, starając się nadać swemu tonowi jak najwięcej łagodności. Wiedział, że musi być przerażona. On też był, lecz chyba lepiej wychodziło mu ukrywanie tego. - Episkey. - Skierował różdżkę ku jej skroni. - Czy coś Ci jeszcze dolega? Masz więcej ran? - Spojrzał na nią pytająco. Martwił się o nią i było to widoczne.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
Szybka reakcja Fredericka była w tym momencie nieoceniona. Auror bez problemu zdołał pochwycić dziewczynkę w wodzie i mimo tego, że w dalszym ciągu się rzucała wymanewrował wraz z nią aż do poszarpanej krawędzi chodnika. Waldy obserwował ich chwilę nim sam nie wziął głębokiego oddechu i biorąc niewielki rozbieg dał susa na drugą stronę wyrwy. Wylądował z głośnym strzyknięciem w kolanach na drugiej stronie. Staruszek stęknął, jednak nie zatrzymał się - widział, jak zaklęcie Brendana nie powodzi się trafiając obok inferiusa (3), próbującego znów dopaść do Michaela, któremu na szczęście udało się wyślizgnąć z rąk potwora i ponownie wdrapać na kamienną kładkę. Waldy podszedł do przodu by dobrze wymierzyć. - Petrificus Totalus! - krzyknął, a świetlisty promień tym razem pomknął w kierunku monstrum i trafił w nie. Inferius znieruchomiał i momentalnie zniknął pod wodą.
W tym czasie Fox i milcząca dziewczynka znaleźli się już bezpiecznie na kamiennym podłożu. Mała popluła chwilę wodą aż w końcu powstała na obie nogi. Obejrzała się na Fredericka, a w jej oczach przemknął błysk zaufania. Złapała aurora za rękę i pociągnęła go do przodu, za Waldym idącym najszybciej jak był w stanie w stronę Brendana. Nim dotarli na brzeg w jaskini rozległ się skrzek, a do tej pory leżący nieruchomo inferius (6) pokracznie powstał. Monstrum błyskawicznie rzuciło się do przodu, prosto w stronę Brendana.
Na plaży panował spokój, jedynie szum fal i odgłosy generowane przez grupę uciekinierów zakłócały ciszę. W oddali na tle nocnego nieba majaczyła sylwetka wysokiej wieży na wzgórzu, górująca nad otoczeniem.
Upuszczona przez Sally pochodnia zgasła, zagrzebana w piasku, kiedy kobieta rzuciła się w kierunku łodzi. Kiedy złapała za drewno i pociągnęła z łodzi obsypał się piasek. Była długa, na pierwszy rzut oka mogło zmieścić się w niej wiele osób. Sally była jednak dość osłabiona, toteż dopiero kiedy przy jej boku pojawiła się Margaux łódź ruszyła się z miejsca. Mała Suzanne doskoczyła do nich, również chcąc pomóc popychała łódkę z drugiej strony. Dołączył do nich także starszy pan, z którego pomocą udało im się odwrócić łódź i do połowy wsunąć ją w wodę. Teraz było doskonale widać, że jedna łódka była w stanie zmieścić osiem osób.
Gdy Alan ułożył Catherine na piasku momentalnie znalazła się przy niej jej siostra bliźniaczka, Carolynn. Jako, że bardziej pokiereszowana z kobiet nie została sama Alan mógł zająć się Sally. Jego zaklęcie szybko usunęło powstały wokół rozcięcia obrzęk, także krew prawie przestała wyciekać z rozcięcia, lecz panna Moore nadal odczuwała okropny ból głowy. Pozbycie się krwiaka umożliwiło Alanowi dostrzeżenie, że łuk brwiowy dziewczyny nie wydaje się być w najlepszym stanie. Szybkie dorknięcie wykaże, że Sally ma pęknięty łuk brwiowy. Miała wiele szczęścia - gdyby potwór uderzył ją ledwie dwa cale niżej najprawdopodobniej mogłaby stracić wzrok w lewym oku.
Florean nie próżnował, łapiąc się drugiej łodzi. Udało mu się wyciągnąć ją z piasku i przeciągnąć kilka kroków bliżej wody zanim nie dopadł do niego Everett. Ratownik nie wyglądał jednak najlepiej: od wysiłku zaczął blednąć, potykał się i przewracał. Widząc to, Carolynn zostawiła swoją siostrę ze starszą panią i stanęła po przeciwnej stronie Fortescue. W trójkę szybko przetransportowali łódź na brzeg, a po jej odwróceniu okazało się, że ta również jest ośmioosobowa.
Jedynym problemem mogło być to, że przy łodziach nie było żadnych wioseł, ani nawet uchwytów do wiosłowania. W każdej z łodzi znajdowała się jedna latarnia ręczna, możliwa do wyjęcia z trzymającego ją na dziobie uchwytu.
| Kontynuujemy kolejkę dziewiętnastą.
Na odpis macie 48 godzin.
W tym czasie Fox i milcząca dziewczynka znaleźli się już bezpiecznie na kamiennym podłożu. Mała popluła chwilę wodą aż w końcu powstała na obie nogi. Obejrzała się na Fredericka, a w jej oczach przemknął błysk zaufania. Złapała aurora za rękę i pociągnęła go do przodu, za Waldym idącym najszybciej jak był w stanie w stronę Brendana. Nim dotarli na brzeg w jaskini rozległ się skrzek, a do tej pory leżący nieruchomo inferius (6) pokracznie powstał. Monstrum błyskawicznie rzuciło się do przodu, prosto w stronę Brendana.
Na plaży panował spokój, jedynie szum fal i odgłosy generowane przez grupę uciekinierów zakłócały ciszę. W oddali na tle nocnego nieba majaczyła sylwetka wysokiej wieży na wzgórzu, górująca nad otoczeniem.
Upuszczona przez Sally pochodnia zgasła, zagrzebana w piasku, kiedy kobieta rzuciła się w kierunku łodzi. Kiedy złapała za drewno i pociągnęła z łodzi obsypał się piasek. Była długa, na pierwszy rzut oka mogło zmieścić się w niej wiele osób. Sally była jednak dość osłabiona, toteż dopiero kiedy przy jej boku pojawiła się Margaux łódź ruszyła się z miejsca. Mała Suzanne doskoczyła do nich, również chcąc pomóc popychała łódkę z drugiej strony. Dołączył do nich także starszy pan, z którego pomocą udało im się odwrócić łódź i do połowy wsunąć ją w wodę. Teraz było doskonale widać, że jedna łódka była w stanie zmieścić osiem osób.
Gdy Alan ułożył Catherine na piasku momentalnie znalazła się przy niej jej siostra bliźniaczka, Carolynn. Jako, że bardziej pokiereszowana z kobiet nie została sama Alan mógł zająć się Sally. Jego zaklęcie szybko usunęło powstały wokół rozcięcia obrzęk, także krew prawie przestała wyciekać z rozcięcia, lecz panna Moore nadal odczuwała okropny ból głowy. Pozbycie się krwiaka umożliwiło Alanowi dostrzeżenie, że łuk brwiowy dziewczyny nie wydaje się być w najlepszym stanie. Szybkie dorknięcie wykaże, że Sally ma pęknięty łuk brwiowy. Miała wiele szczęścia - gdyby potwór uderzył ją ledwie dwa cale niżej najprawdopodobniej mogłaby stracić wzrok w lewym oku.
Florean nie próżnował, łapiąc się drugiej łodzi. Udało mu się wyciągnąć ją z piasku i przeciągnąć kilka kroków bliżej wody zanim nie dopadł do niego Everett. Ratownik nie wyglądał jednak najlepiej: od wysiłku zaczął blednąć, potykał się i przewracał. Widząc to, Carolynn zostawiła swoją siostrę ze starszą panią i stanęła po przeciwnej stronie Fortescue. W trójkę szybko przetransportowali łódź na brzeg, a po jej odwróceniu okazało się, że ta również jest ośmioosobowa.
Jedynym problemem mogło być to, że przy łodziach nie było żadnych wioseł, ani nawet uchwytów do wiosłowania. W każdej z łodzi znajdowała się jedna latarnia ręczna, możliwa do wyjęcia z trzymającego ją na dziobie uchwytu.
| Kontynuujemy kolejkę dziewiętnastą.
Na odpis macie 48 godzin.
- Mapa:
Spalone inferiusy zaznaczone są czarną kropką. Spetryfikowane inferiusy oznaczone są szarą kropką.
Legenda:
Alan | Brendan | Florean | Frederick | Margaux | Michael | Dziewczynka | Waldy | Sally | SP - starszy pan | SPi - starsza Pani | E - Everett | S - Suzanne | Ct - Catherine | Cr - Carolynn | Inferiusy
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALAN 215 Brak BRENDAN 312 Brak FLOREAN 210 Brak FREDERICK 245 Brak MARGAUX 205 Brak MICHAEL 198 -5 [-15 do czarów] SALLY 201 -5
- Żywotność NPC:
Postać Wartość Kara Carolynn 165/215 -10 Catherine 100/200 -30; blokowanie ciosów Dziewczynka 80/80 Everett 137/215 -15; zaklęcia z ST > 90; potężne ciosy Starszy pan 200/200 Starsza pani 200/200 Suzanne 100/100 Waldy 210/210 [-15 do czarów]
- Żywotność inferiusów:
Inferius Wartość Kara 1 30/75 petryfikacja (sześć tur) 2 75 petryfikacja (trzy tury) 3 75 petryfikacja (dwie tury) 4 75 petryfikacja (jedna tura) 5 57/75 petryfikacja (cztery tury) 6 55/75 7 70/75 petryfikacja (trzy tury)
Nie miała pojęcia, dlaczego więźniowie postanowili im zaufać – byli w końcu zaledwie zbieraniną nieznajomych twarzy, pojawiających się znikąd i zapewniających, że mają dobre intencje – ale widok małej dziewczynki i starszego mężczyzny, którzy bez słowa rzucili się, żeby pomóc im z łodzią, dodał jej jakiejś nieuchwytnej, dziwnej pewności siebie. Nadal co prawda piętrzyły się przed nimi problemy; nie miała pojęcia, jak i dokąd powinni płynąć, wciąż nigdzie nie widziała też śladów drugiej, pozostawionej w tyle grupy, ale postanowiła skupić się na kwestiach najbardziej naglących i rozwiązywać je po kolei, jedna po drugiej. To była tylko kolejna akcja ratunkowa, powtarzała sobie.
Może chwilami nawet udawało jej się w to uwierzyć.
Gdy łodzie kołysały się już na wodzie, przeliczyła szybko zarówno wolne miejsca, jak i znajdujące się na plaży osoby. Była ich dziesiątka, jedna łódka mogła zmieścić ośmiu; dwie osoby musiały więc zostać na brzegu i zaczekać na resztę. Odwróciła się, kalkulując milcząco. Świadomość kruczych posiłków, które mogły nadejść w każdej chwili, majaczyła jej nad głową jak ponury cień. Co w tej sytuacji zrobiliby Brendan i Fred? – Słuchajcie, zdaję sobie sprawę, że wszyscy jesteście zdezorientowani i zmęczeni, ale musimy się pospieszyć – zwróciła się do wszystkich. – Jedna łódź uniesie osiem osób, ale proponuję, żeby znalazły się w niej przynajmniej dwie, które mają ze sobą różdżki. Pozostali zaczekają na brzegu z drugą łodzią, nasi przyjaciele są zaraz za nami. – Oby. – Pomóżcie sobie nawzajem, to pójdzie nam sprawniej – dodała jeszcze, zanim odwróciła się w stronę Alana, odzywając się już ciszej. – Wydaje mi się, że starsi ludzie, dzieci i ranni powinni ewakuować się pierwsi – powiedziała, w myślach odhaczając kolejne osoby (nie miała pojęcia, ile dokładnie lat miały bliźniaczki, ale na pierwszy rzut oka nie mogły mieć więcej, niż osiemnaście; zaliczała je więc do tej drugiej grupy). – Zostaniesz z Everettem? Jest ratownikiem, będzie wiedział, co robić, w razie gdyby pozostali… napotkali po drodze na problemy. – Zerknęła przez ramię w stronę znajomego medyka; nie znosiła świadomości, że musieli (znów) zostawić kogoś w tyle, ani tego, że to nie ona była tą osobą, ale zdrowy rozsądek kazał jej odrzucić własną kandydaturę. Alan był lepszy w zaklęciach, był też od niej znacznie silniejszy – gdyby się okazało, że trzeba będzie kogoś przenieść albo podsadzić, byłaby tylko dodatkowym ciężarem.
Wdrapała się do łodzi jako ósma i ostatnia, upewniając się wcześniej, że pozostali nie mieli problemów z dostaniem się do środka. Nigdzie nie widziała wioseł, ale nie było też na nie uchwytów; wszystko pozostałe na wyspie wydawało się przesiąknięte magią, być może przesycone nią były również łodzie?
Ściągnęła lampę z uchwytu i zerknęła przelotnie na Floreana, przez moment czując się niesamowicie głupio i zastanawiając się, co zrobią, gdy po zapaleniu lampionu nic się nie stanie. Trzymając go w lewej dłoni, prawą sięgnęła po różdżkę i zbliżyła jej koniec do knota. – Incendio – mruknęła cicho, wstrzymując oddech i – starając się ignorować niepokojące uczucie kołysania, przypominające, że miała pod sobą nieskończoną połać wody – czekała na efekty.
Może chwilami nawet udawało jej się w to uwierzyć.
Gdy łodzie kołysały się już na wodzie, przeliczyła szybko zarówno wolne miejsca, jak i znajdujące się na plaży osoby. Była ich dziesiątka, jedna łódka mogła zmieścić ośmiu; dwie osoby musiały więc zostać na brzegu i zaczekać na resztę. Odwróciła się, kalkulując milcząco. Świadomość kruczych posiłków, które mogły nadejść w każdej chwili, majaczyła jej nad głową jak ponury cień. Co w tej sytuacji zrobiliby Brendan i Fred? – Słuchajcie, zdaję sobie sprawę, że wszyscy jesteście zdezorientowani i zmęczeni, ale musimy się pospieszyć – zwróciła się do wszystkich. – Jedna łódź uniesie osiem osób, ale proponuję, żeby znalazły się w niej przynajmniej dwie, które mają ze sobą różdżki. Pozostali zaczekają na brzegu z drugą łodzią, nasi przyjaciele są zaraz za nami. – Oby. – Pomóżcie sobie nawzajem, to pójdzie nam sprawniej – dodała jeszcze, zanim odwróciła się w stronę Alana, odzywając się już ciszej. – Wydaje mi się, że starsi ludzie, dzieci i ranni powinni ewakuować się pierwsi – powiedziała, w myślach odhaczając kolejne osoby (nie miała pojęcia, ile dokładnie lat miały bliźniaczki, ale na pierwszy rzut oka nie mogły mieć więcej, niż osiemnaście; zaliczała je więc do tej drugiej grupy). – Zostaniesz z Everettem? Jest ratownikiem, będzie wiedział, co robić, w razie gdyby pozostali… napotkali po drodze na problemy. – Zerknęła przez ramię w stronę znajomego medyka; nie znosiła świadomości, że musieli (znów) zostawić kogoś w tyle, ani tego, że to nie ona była tą osobą, ale zdrowy rozsądek kazał jej odrzucić własną kandydaturę. Alan był lepszy w zaklęciach, był też od niej znacznie silniejszy – gdyby się okazało, że trzeba będzie kogoś przenieść albo podsadzić, byłaby tylko dodatkowym ciężarem.
Wdrapała się do łodzi jako ósma i ostatnia, upewniając się wcześniej, że pozostali nie mieli problemów z dostaniem się do środka. Nigdzie nie widziała wioseł, ale nie było też na nie uchwytów; wszystko pozostałe na wyspie wydawało się przesiąknięte magią, być może przesycone nią były również łodzie?
Ściągnęła lampę z uchwytu i zerknęła przelotnie na Floreana, przez moment czując się niesamowicie głupio i zastanawiając się, co zrobią, gdy po zapaleniu lampionu nic się nie stanie. Trzymając go w lewej dłoni, prawą sięgnęła po różdżkę i zbliżyła jej koniec do knota. – Incendio – mruknęła cicho, wstrzymując oddech i – starając się ignorować niepokojące uczucie kołysania, przypominające, że miała pod sobą nieskończoną połać wody – czekała na efekty.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Zanim jeszcze stanąłem na nogach, pochyliłem się nad dziewczynką, chcąc upewnić się, że nie potrzebuje pomocy. Kaszlenie uznałem za słuszną oznakę żywotności – delikatnie poklepałem dziecko po plecach, licząc na to, że pomoże to małej w odkrztuszeniu wody z płuc, jednocześnie uważnie śledząc znajdujące się w jaskini inferiusy, które - na całe szczęście – przynajmniej przez chwilę zachowywały się tak, jak zwłokom wypadało. Kiedy już podniosła się o własnych siłach, mogłem dostrzec odbijający się w jej tęczówkach strach, ale także nadzieję, którą zdawała się pokładać we mnie.
- Jesteś silna. - Przyznałem pokrzepiająco, nie potrafiąc choćby w połowie objąć umysłem tego, jakie piekło musiało właśnie trawić jej dziecięcą głowę. A jednak, mimo otaczających ją inferiusów, obcych ludzi i popłochu, nie uroniła ani jednej łzy, a z jej ust nie padł najmniejszy grymas czy pisk. Moment, w którym ujęła moją dłoń i – być może podbudowana słowami – ruszyła dzielnie przed siebie, na chwilę zasiał we mnie spokój. Choć pozostali więźniowie i zakonnicy już dawno umknęli przez gardziel jaskini, nie dając znaków życia, pozostawałem dobrej myśli. Parliśmy do przodu poprzez kamienną ścieżkę w kolumnie, na czele której kroczył Tonks. Widziałem także Brendana, który zdawał się na nas czekać.
- Tonks, pospiesz się. - Rzuciłem do Michaela, chcąc jak najszybciej dołączyć do reszty. Mimowolnie odwróciłem głowę przez ramię, jakby upewniając się, czy wszystkie spetryfikowane inferiusy nadal pozostawały nieprzytomne. Zamiast niechcianych upiorów dostrzegłem błysk szklanej fiolki. Tej samej, której zawartość niosła ze sobą zniszczenie. W głowie mimowolnie zamajaczył mi szaleńczy pomysł – lekkomyślny, absurdalny, niepoprawny politycznie, gwałcący wszystkie zasady BHP i z pewnością niegodny aurora. Niemoralny. Jednak niechęć do systemu, do równie absurdalnych praw, do nieludzkich zachowań, która rosły we mnie z każdym krokiem postawionym w tej plugawej wieży, nie mogły pozostać bez echa.
Mikstura buchorożca była naszą sprawiedliwością.
- Uciekajcie. - Powiedziałem do pozostałych, gdy już znaleźliśmy się na suchym lądzie. - Biegnijcie przez grotę ile sił w nogach i nie zatrzymujcie się, cokolwiek by się nie stało. Znajdźcie pozostałych. - Puściłem dłoń dziewczynki, posyłając jej krótkie spojrzenie. - Dasz sobie beze mnie radę. - Zapewniłem ją, po czym zwróciłem się do Brendana i Michaela. - Pamiętacie fiolkę z napisem uwaga? Leży tam, na kamiennym chodniku. - Nie musiałem mówić więcej – zakonnikom nie trzeba było więcej tłumaczeń, aby pojęli moje zamiary. A kiedy żaden z nich nie postanowił mnie zatrzymać, stanąłem w wyrwie, w której wcześniej znajdowały się kraty. - Biegnijcie. JUŻ! - Krzyknąłem, po czym odczekałem chwilę, chcąc mieć pewność, że wszyscy zdążą znaleźć się w bezpiecznej odległości, z dala od pola rażenia. Zacisnąłem mocno palce na rękojeści różdżki, starając się wyciszyć umysł, który pulsował niespokojnie. Skupiłem swój wzrok na celu, odcinając się od emocji. Nie mogłem pozwolić sobie na potknięcie – w końcu obiecałem jednej zołzowatej Osie, że nie dam się zabić.
- Confringo – Jedna formułka. A później ucieczka.
- Jesteś silna. - Przyznałem pokrzepiająco, nie potrafiąc choćby w połowie objąć umysłem tego, jakie piekło musiało właśnie trawić jej dziecięcą głowę. A jednak, mimo otaczających ją inferiusów, obcych ludzi i popłochu, nie uroniła ani jednej łzy, a z jej ust nie padł najmniejszy grymas czy pisk. Moment, w którym ujęła moją dłoń i – być może podbudowana słowami – ruszyła dzielnie przed siebie, na chwilę zasiał we mnie spokój. Choć pozostali więźniowie i zakonnicy już dawno umknęli przez gardziel jaskini, nie dając znaków życia, pozostawałem dobrej myśli. Parliśmy do przodu poprzez kamienną ścieżkę w kolumnie, na czele której kroczył Tonks. Widziałem także Brendana, który zdawał się na nas czekać.
- Tonks, pospiesz się. - Rzuciłem do Michaela, chcąc jak najszybciej dołączyć do reszty. Mimowolnie odwróciłem głowę przez ramię, jakby upewniając się, czy wszystkie spetryfikowane inferiusy nadal pozostawały nieprzytomne. Zamiast niechcianych upiorów dostrzegłem błysk szklanej fiolki. Tej samej, której zawartość niosła ze sobą zniszczenie. W głowie mimowolnie zamajaczył mi szaleńczy pomysł – lekkomyślny, absurdalny, niepoprawny politycznie, gwałcący wszystkie zasady BHP i z pewnością niegodny aurora. Niemoralny. Jednak niechęć do systemu, do równie absurdalnych praw, do nieludzkich zachowań, która rosły we mnie z każdym krokiem postawionym w tej plugawej wieży, nie mogły pozostać bez echa.
Mikstura buchorożca była naszą sprawiedliwością.
- Uciekajcie. - Powiedziałem do pozostałych, gdy już znaleźliśmy się na suchym lądzie. - Biegnijcie przez grotę ile sił w nogach i nie zatrzymujcie się, cokolwiek by się nie stało. Znajdźcie pozostałych. - Puściłem dłoń dziewczynki, posyłając jej krótkie spojrzenie. - Dasz sobie beze mnie radę. - Zapewniłem ją, po czym zwróciłem się do Brendana i Michaela. - Pamiętacie fiolkę z napisem uwaga? Leży tam, na kamiennym chodniku. - Nie musiałem mówić więcej – zakonnikom nie trzeba było więcej tłumaczeń, aby pojęli moje zamiary. A kiedy żaden z nich nie postanowił mnie zatrzymać, stanąłem w wyrwie, w której wcześniej znajdowały się kraty. - Biegnijcie. JUŻ! - Krzyknąłem, po czym odczekałem chwilę, chcąc mieć pewność, że wszyscy zdążą znaleźć się w bezpiecznej odległości, z dala od pola rażenia. Zacisnąłem mocno palce na rękojeści różdżki, starając się wyciszyć umysł, który pulsował niespokojnie. Skupiłem swój wzrok na celu, odcinając się od emocji. Nie mogłem pozwolić sobie na potknięcie – w końcu obiecałem jednej zołzowatej Osie, że nie dam się zabić.
- Confringo – Jedna formułka. A później ucieczka.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Chybił - może to nerwy, może zmęczenie sprawiło, że omsknęła mu się różdżką; inferius i tak został unieruchomiony - Waldy trafił w niego zaklęciem petryfikującym. Pozostałe stworzenia zaczynały się już wybudzać: niedobrze, walka z nimi nie miała żadnego sensu - musieli jak najszybciej wycofać się w głąb korytarza i puścić to przeklęte miejsce z dymem. Nie mieli czasu się przed nimi bronić ani ponownie ich unieruchamiać, Brendan widział ożywieńca i dostrzegał jego coraz żywsze ruchy, kątem oka wyłapał w końcu bieg, w który się rzucił - bieg prowadzący prosto na niego. Nie drgnął, zaciskając dłoń na różdżce, czekając na odpowiedni moment - małe draśnięcie nic mu nie zrobi, a to nie on był tutaj priorytetem. Trzeba było zabrać stamtąd dziecko - a jeśli Morgana pozwoli, również Waldy'ego.
Fiolka - oczywiście, że ją pamiętał. Rozwalenie tego wszystkiego w drobny mak było jedyną słuszną drogą wyjścia, nie tylko dlatego, że skutecznie odcięłoby drogę pieprzonym ożywieńcom, które zaraz - jeden po drugim - zaczną wybudzać się z petryfikusów, byłoby oddaniem sprawiedliwości wszystkim tym, których tutaj pożegnano i wszystkim tym, których stąd zabierali. Biegnij, mała, mruknął w myślach do dziewczynki wypuszczonej przez Foxa; sam cofnął się tylko pół kroku - obserwując aurora. Nie był pewien, czy jego zaklęcie zostało rzucone poprawnie - a oni, do jasnej cholery, nie mieli czasu tego poprawiać. Pośpiesz się Tonks, spojrzeniem usiłował odnaleźć nauczyciela - sunącego wzdłuż kamiennego mostu, zdąży. Wiedział, że zdąży, jego droga była prosta.
Cofnięty krok wrócił więc do przodu, wraz z paroma kolejnymi, które musiał podjąć, by wycelować różdżką w fiolkę, odnalezioną wzrokiem tam, gdzie wspomniał Fred. Uniósłszy różdżkę, bez namysłu powtórzył inkantację wypowiedzianą przez aurora - miał rację, to było właśnie to, co należało w tym momencie zrobić.
- Confringo! - warknął ze złością, tą całą, którą kumulował w sobie od wejścia do tego makabrycznego miejsca; gniewnie, wstrętnie i zajadle. Ogień: Margie wspomniała o ogniu, uważajcie na ogień. Brendan nie był pewien, co miało to właściwie oznaczać, ale tuż po wywiedzeniu formuły zaklęcia, cisnął przed siebie płonącą pochodnię kierując ją w skupisko inferiusów. - Fox - szarpnął jego ramię, szykując się do odwrotu. Ucieczki - musieli się stąd wydostać. I przeżyć, żeby móc opowiedzieć o wszystkich okropieństwach, jakich byli tutaj świadkami.
Fiolka - oczywiście, że ją pamiętał. Rozwalenie tego wszystkiego w drobny mak było jedyną słuszną drogą wyjścia, nie tylko dlatego, że skutecznie odcięłoby drogę pieprzonym ożywieńcom, które zaraz - jeden po drugim - zaczną wybudzać się z petryfikusów, byłoby oddaniem sprawiedliwości wszystkim tym, których tutaj pożegnano i wszystkim tym, których stąd zabierali. Biegnij, mała, mruknął w myślach do dziewczynki wypuszczonej przez Foxa; sam cofnął się tylko pół kroku - obserwując aurora. Nie był pewien, czy jego zaklęcie zostało rzucone poprawnie - a oni, do jasnej cholery, nie mieli czasu tego poprawiać. Pośpiesz się Tonks, spojrzeniem usiłował odnaleźć nauczyciela - sunącego wzdłuż kamiennego mostu, zdąży. Wiedział, że zdąży, jego droga była prosta.
Cofnięty krok wrócił więc do przodu, wraz z paroma kolejnymi, które musiał podjąć, by wycelować różdżką w fiolkę, odnalezioną wzrokiem tam, gdzie wspomniał Fred. Uniósłszy różdżkę, bez namysłu powtórzył inkantację wypowiedzianą przez aurora - miał rację, to było właśnie to, co należało w tym momencie zrobić.
- Confringo! - warknął ze złością, tą całą, którą kumulował w sobie od wejścia do tego makabrycznego miejsca; gniewnie, wstrętnie i zajadle. Ogień: Margie wspomniała o ogniu, uważajcie na ogień. Brendan nie był pewien, co miało to właściwie oznaczać, ale tuż po wywiedzeniu formuły zaklęcia, cisnął przed siebie płonącą pochodnię kierując ją w skupisko inferiusów. - Fox - szarpnął jego ramię, szykując się do odwrotu. Ucieczki - musieli się stąd wydostać. I przeżyć, żeby móc opowiedzieć o wszystkich okropieństwach, jakich byli tutaj świadkami.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Szarpnął się i poczuł, że oślizgła dłoń inferiusa zwalnia uścisk wokół jego kostki. Odepchnął się raz jeszcze i po chwili udało mu się dopłynąć do kładki, na którą ponownie się wdrapał. Inferius nie dawał za wygraną, ale szybka reakcja starego Waldy’ego uratowała go przed ponownym pochwyceniem i wylądowaniem w wodzie. Spetryfikowany stwór zniknął pod powierzchnią, a Michael pospiesznie ruszył do przodu, zachęcając Waldy’ego i dziewczynkę do szybszego tempa. Musieli stąd uciekać, jak najszybciej.
Opuścili kładkę, docierając do krat. Przez chwilę zastanawiał się, o co chodziło Foxowi, ale potem zrozumiał. Nie było już czasu wspomnieć o ryzyku wysadzenia fiolki z eliksirem w jaskini wypełnionej gazem, którego zapach czuł już wcześniej. Nie było to zbyt rozsądne, ale auror wydawał się pewny słuszności swojej decyzji. Pozostało im tylko jedno – uciekać ile sił w nogach i znaleźć wyjście na zewnątrz.
- Uciekamy! Już! – krzyknął do staruszka i dziewczynki, zdając sobie sprawę, że poczynania aurorów mogły nie skończyć się dobrze dla żadnego z nich. Jeszcze zanim zaklęcie dosięgło fiolki popędził do przodu przez przejście, mając nadzieję, że pozostali dotrzymają mu kroku, i że Fred i Brendan także zdołają się wydostać, zanim flakonik wybuchnie, być może wysadzając też podziemną jaskinię z inferiusami. Liczył też, że droga, którą podążał i w której wcześniej zniknęła reszta grupy złożonej z członków zakonu i z uciekinierów, prowadziła do wyjścia. Nie zwalniał tempa; chciał jak najszybciej opuścić to miejsce, więc biegł, co jakiś czas upewniając się tylko, czy Waldy i dziewczynka wciąż mu towarzyszą.
Opuścili kładkę, docierając do krat. Przez chwilę zastanawiał się, o co chodziło Foxowi, ale potem zrozumiał. Nie było już czasu wspomnieć o ryzyku wysadzenia fiolki z eliksirem w jaskini wypełnionej gazem, którego zapach czuł już wcześniej. Nie było to zbyt rozsądne, ale auror wydawał się pewny słuszności swojej decyzji. Pozostało im tylko jedno – uciekać ile sił w nogach i znaleźć wyjście na zewnątrz.
- Uciekamy! Już! – krzyknął do staruszka i dziewczynki, zdając sobie sprawę, że poczynania aurorów mogły nie skończyć się dobrze dla żadnego z nich. Jeszcze zanim zaklęcie dosięgło fiolki popędził do przodu przez przejście, mając nadzieję, że pozostali dotrzymają mu kroku, i że Fred i Brendan także zdołają się wydostać, zanim flakonik wybuchnie, być może wysadzając też podziemną jaskinię z inferiusami. Liczył też, że droga, którą podążał i w której wcześniej zniknęła reszta grupy złożonej z członków zakonu i z uciekinierów, prowadziła do wyjścia. Nie zwalniał tempa; chciał jak najszybciej opuścić to miejsce, więc biegł, co jakiś czas upewniając się tylko, czy Waldy i dziewczynka wciąż mu towarzyszą.
Zacisnęłam palce na chropowatej burcie i naprałam na nią. Ta jednak w pierwszej chwili się nie poruszyła. Mój zapał nie zmalał bo wiedziałam, że ta drewniana sklejka jest jedyną szansą do pozostawienia klatek, niebezpieczeństwa i odoru rozkładających się ciał za sobą. Nie akceptowałam więc myśli, że łudź nie mogła się poruszyć - musiała.
Początkowo niechętnie się przechyliła, by zaraz faktycznie ruszyć się z miejsca zachęcona uporem nie tylko moich, lecz i dłoni innych. Piasek zaczął się przysypywać pod sunącym się nad nim ciężarem. Nierozgrzane,zmuszone do wysiłku mięśnie napinały się. Krok za krokiem, powoli, wszystko stawało się być bliższe niż dalsze.
Zatrzymałam się dopiero gdy stopy obmyła mi lodowata woda. Podparłam się wówczas o burtę łodzi czując zmęczenie. W głowie mi się zakołysało w rytm tempo pulsującego bólu mającego swe źródło nad okiem. Wszystko to zdawało się jednak nie być takie ważne. Właściwie nie bardzo wiedziałam już co takie powinno być. Stałam więc w pewnym odrętwieniu przy tej łodzi czekając na sama nie wiem co. Chyba na to aż ktoś znajdzie wiosła...?
Wtedy go usłyszałam. Drgnęłam niczym spłoszone zwierze, a potem odwróciłam się w stronę głosu by z szeroko otwartymi oczami przyglądać się podchodzącej sylwetce - wysokiej, męskiej i przecież tak dobrze mi znanej.
Alan
Pomyślałam bo nie wiedziałam co powiedzieć. Bo głupio byłoby się odezwać do wyobrażenia albo sennej mary. Stałam więc i się tylko mu przyglądałam będąc rozsadzaną od wewnątrz przez niepewność i oszołomienie. Potem się odezwał znów i dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić, że przecież on tu ciągle był. Że jasnowłosa kobieta przecież też się do niego zwracała.
- Alan... - wydusiłam z siebie walcząc narastającym uciskiem w gardle. Przymrużyłam nieco oczy, gdy z jego różdżki wydobył się blask zaś gdy przygasł - poruszyłam się nagle, bezmyślnie czując potrzebę pochwycenia czegoś mi znanego, dobrego, bezpiecznego. W jednej chwili znalazłam się więc przy nim i oplotłam jego tors ramionami na tyle ściśle na ile pozwalała mi na to ich rozpiętość.
- Następnym razem...następnym razem nie czekaj aż pojawię się nad wodą - wymamrotałam, łamiącym się głosem w poły jego szaty siląc się nieudolnie na udawaną pretensję. Byłam jednak wdzięczna, że tu jest, jednocześnie temu nie dowierzając. Nie chciałam go puszczać. Zmieszałam się więc, gdy usłyszałam, że proszą by został i czekał na innych. Poczułam się rozrywana - z jednej strony chciałam być na łodzi, a z drugiej wcale nie zamierzałam zostawiać Alana samego. Może wydać się to bardzo głupie, lecz tak po prostu przestało mi się chcieć tak po prostu uciekać. Wahałam się. Szukałam więc jakiejś podpowiedzi co dalej u Alana - zadarłam brodę ku górze by móc na niego spojrzeć i to wystarczyło. Przygryzłam nerwowo dolną wargę/
- Nie rób nic głupiego - poprosiłam go, zdając sobie sprawę, jak głupio to brzmi dopiero po tym jak usadowiłam się w łodzi. W końcu...co głupiego można zrobić podczas plądrowania pełnej nieumarłych wieży z mugolaków...?
Początkowo niechętnie się przechyliła, by zaraz faktycznie ruszyć się z miejsca zachęcona uporem nie tylko moich, lecz i dłoni innych. Piasek zaczął się przysypywać pod sunącym się nad nim ciężarem. Nierozgrzane,zmuszone do wysiłku mięśnie napinały się. Krok za krokiem, powoli, wszystko stawało się być bliższe niż dalsze.
Zatrzymałam się dopiero gdy stopy obmyła mi lodowata woda. Podparłam się wówczas o burtę łodzi czując zmęczenie. W głowie mi się zakołysało w rytm tempo pulsującego bólu mającego swe źródło nad okiem. Wszystko to zdawało się jednak nie być takie ważne. Właściwie nie bardzo wiedziałam już co takie powinno być. Stałam więc w pewnym odrętwieniu przy tej łodzi czekając na sama nie wiem co. Chyba na to aż ktoś znajdzie wiosła...?
Wtedy go usłyszałam. Drgnęłam niczym spłoszone zwierze, a potem odwróciłam się w stronę głosu by z szeroko otwartymi oczami przyglądać się podchodzącej sylwetce - wysokiej, męskiej i przecież tak dobrze mi znanej.
Alan
Pomyślałam bo nie wiedziałam co powiedzieć. Bo głupio byłoby się odezwać do wyobrażenia albo sennej mary. Stałam więc i się tylko mu przyglądałam będąc rozsadzaną od wewnątrz przez niepewność i oszołomienie. Potem się odezwał znów i dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić, że przecież on tu ciągle był. Że jasnowłosa kobieta przecież też się do niego zwracała.
- Alan... - wydusiłam z siebie walcząc narastającym uciskiem w gardle. Przymrużyłam nieco oczy, gdy z jego różdżki wydobył się blask zaś gdy przygasł - poruszyłam się nagle, bezmyślnie czując potrzebę pochwycenia czegoś mi znanego, dobrego, bezpiecznego. W jednej chwili znalazłam się więc przy nim i oplotłam jego tors ramionami na tyle ściśle na ile pozwalała mi na to ich rozpiętość.
- Następnym razem...następnym razem nie czekaj aż pojawię się nad wodą - wymamrotałam, łamiącym się głosem w poły jego szaty siląc się nieudolnie na udawaną pretensję. Byłam jednak wdzięczna, że tu jest, jednocześnie temu nie dowierzając. Nie chciałam go puszczać. Zmieszałam się więc, gdy usłyszałam, że proszą by został i czekał na innych. Poczułam się rozrywana - z jednej strony chciałam być na łodzi, a z drugiej wcale nie zamierzałam zostawiać Alana samego. Może wydać się to bardzo głupie, lecz tak po prostu przestało mi się chcieć tak po prostu uciekać. Wahałam się. Szukałam więc jakiejś podpowiedzi co dalej u Alana - zadarłam brodę ku górze by móc na niego spojrzeć i to wystarczyło. Przygryzłam nerwowo dolną wargę/
- Nie rób nic głupiego - poprosiłam go, zdając sobie sprawę, jak głupio to brzmi dopiero po tym jak usadowiłam się w łodzi. W końcu...co głupiego można zrobić podczas plądrowania pełnej nieumarłych wieży z mugolaków...?
Ciągnął łódkę z całych sił, zdając sobie sprawę, że to ich jedyna deska ratunku. Załamałby się gdyby coś jej się stało, gdyby podczas transportu do wody połamała się jakaś jej część. Nawet jeżeli wystarczyłoby to naprawić zwykłym reparo, zmarnowaliby na to kolejne ważne sekundy, które powinni poświęcić na ucieczkę z tego przeklętego miejsca. Kiedy tylko dołączyli do niego Carolynn i Everett, łódź jakby straciła połowę swoich kilogramów. Całkiem sprawnie dociągnęli ją do wody, a Florean spojrzał na jej taflę, jakby obawiając się kolejnych martwych rąk, usiłujących go złapać. Zaraz potem policzył miejsca w łodzi: osiem. Policzył wszystkich obecnych, z ulgą stwierdzając, że tyle im wystarczy. Gdzie reszta? Zerknął w kierunku jaskini, oczekując ujrzeć znajome twarze. Pocieszał się jedynie faktem, że są bardziej doświadczeni. Poradzą sobie. Muszą. Pomógł wejść na łódź ocalałym zakładnikom, po czym sam usadowił się zaraz obok Margo. Chciał powiedzieć coś do Alana, uważaj na siebie, ale ostatecznie tego nie zrobił. Odwrócił od niego wzrok, mając nadzieję, że nic mu się nie stanie. Florence by tego nie zniosła.
Kiwnął głową, kiedy spojrzała na niego niepewnie - sam nie wiedział jak można płynąć tą łodzią bez wioseł, zrobiłby dokładnie to samo co ona, gdyby tylko go nie wyprzedziła. Kontrolnie spojrzał na nocne niebo, sprawdzając czy przypadkiem nie leci do nich chmara czarnych kruków. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że już nic złego ich nie spotka podczas tej podróży.
Kiwnął głową, kiedy spojrzała na niego niepewnie - sam nie wiedział jak można płynąć tą łodzią bez wioseł, zrobiłby dokładnie to samo co ona, gdyby tylko go nie wyprzedziła. Kontrolnie spojrzał na nocne niebo, sprawdzając czy przypadkiem nie leci do nich chmara czarnych kruków. Jakoś nie chciało mu się wierzyć, że już nic złego ich nie spotka podczas tej podróży.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się tylko, gdy siostra Catherine podeszła do nich. Odstawił kobietę na ziemię, wcześniej upewniając się, że nie potrzebuje jego pomocy. A potem oddalił się i rozejrzał się po twarzach obecnych. Części z nich nie znał, druga część natomiast przybyła tu wraz z nim. Ale kilku osób ciągle nie było z nimi na plaży. Czuł niepokój, wręcz strach. Przybyli tu po to, aby uratować tych, którzy zostali porwani przez ministerstwo. Przybyli tu, by zabrać ich wszystkich. Chciał, by również wszyscy wrócili do domów cali i zdrowi.
Wyleczył Sally, a przynajmniej tak sądził na początku. Wystarczyła chwila, by zorientować się, że nie wyleczył wszystkiego. Gdy obrzękł znikł dostrzegł, że jej łuk brwiowy jest pęknięty. Dotknął go delikatnie, chcąc się upewnić, a przy tym sprawić jak najmniej bólu. Miał zamiar zaraz się tym zająć, lecz uprzedziła go, przytulając się do niego. Uśmiechnął się lekko, przytulając ją do siebie i klepiąc po plecach pokrzepiająco. Uśmiech poszerzył się tuż po jej słowach.
- Byłem tu dużo wcześniej, ale pojawiło się trochę przeszkód na mojej drodze. Widać spotkania nad wodą są nam pisane. - Odparł nieco luźniej, w ten żartobliwy sposób chcąc nieco ukoić jej i jego zszargane nerwy.
To jeszcze nie koniec.
Pomógł ludziom wejść na łodzie. Z pewną dozą ulgi przyjmował fakt, że Florean, Margaux oraz Sally płyną jako pierwsi. Popatrzył na nich zaciskając usta w wąską linię jak gdyby bał się, że nigdy się już nie zobaczą. Ale potem sam zganił się w myślach, by odsunąć się od łodzi.
- Płyńcie bezpiecznie i poczekajcie na nas - rzucił krótko, wodząc wzrokiem po ich twarzach. - Margo, Sally ma pęknięty łuk brwiowy. Jeśli znajdziesz chwilę czy to w łodzi, czy już po dopłynięciu w bezpieczne miejsce - zajmij się nią proszę.
Odsunął się od łodzi i odwrócił się, nie komentując słów młodej Moore. Co głupiego mógł zrobić? Nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie patrzył nawet na łódź, a odwrócił się w stronę jaskini i wpatrywał się w nią wyczekująco. Gdzie wy jesteście? Co wy robicie? Jesteście bezpieczni? Strach o towarzyszy ściskał jego serce, gdy bezwiednie coraz mocniej zaciskał palce na różdżce. Co jakiś czas posyłał pełne obaw spojrzenie w stronę Everetta, co jakiś czas postępował też o krok w stronę jaskini. Czy powinien pobiec tam i przekonać się czy nie potrzebują pomocy?
Wyleczył Sally, a przynajmniej tak sądził na początku. Wystarczyła chwila, by zorientować się, że nie wyleczył wszystkiego. Gdy obrzękł znikł dostrzegł, że jej łuk brwiowy jest pęknięty. Dotknął go delikatnie, chcąc się upewnić, a przy tym sprawić jak najmniej bólu. Miał zamiar zaraz się tym zająć, lecz uprzedziła go, przytulając się do niego. Uśmiechnął się lekko, przytulając ją do siebie i klepiąc po plecach pokrzepiająco. Uśmiech poszerzył się tuż po jej słowach.
- Byłem tu dużo wcześniej, ale pojawiło się trochę przeszkód na mojej drodze. Widać spotkania nad wodą są nam pisane. - Odparł nieco luźniej, w ten żartobliwy sposób chcąc nieco ukoić jej i jego zszargane nerwy.
To jeszcze nie koniec.
Pomógł ludziom wejść na łodzie. Z pewną dozą ulgi przyjmował fakt, że Florean, Margaux oraz Sally płyną jako pierwsi. Popatrzył na nich zaciskając usta w wąską linię jak gdyby bał się, że nigdy się już nie zobaczą. Ale potem sam zganił się w myślach, by odsunąć się od łodzi.
- Płyńcie bezpiecznie i poczekajcie na nas - rzucił krótko, wodząc wzrokiem po ich twarzach. - Margo, Sally ma pęknięty łuk brwiowy. Jeśli znajdziesz chwilę czy to w łodzi, czy już po dopłynięciu w bezpieczne miejsce - zajmij się nią proszę.
Odsunął się od łodzi i odwrócił się, nie komentując słów młodej Moore. Co głupiego mógł zrobić? Nie chciał się nad tym zastanawiać. Nie patrzył nawet na łódź, a odwrócił się w stronę jaskini i wpatrywał się w nią wyczekująco. Gdzie wy jesteście? Co wy robicie? Jesteście bezpieczni? Strach o towarzyszy ściskał jego serce, gdy bezwiednie coraz mocniej zaciskał palce na różdżce. Co jakiś czas posyłał pełne obaw spojrzenie w stronę Everetta, co jakiś czas postępował też o krok w stronę jaskini. Czy powinien pobiec tam i przekonać się czy nie potrzebują pomocy?
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Byli więźniowie na Kruczej Wieży sprawnie wsiedli do łodzi, pomagając sobie wzajemnie w tym zadaniu - wydawało się, że wszyscy chcieli jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Kiedy Margaux wymówiła inkantację zaklęcia, a knot rozpalił się ogniem zarówno ona jak i siedzący przy niej Florean dostrzegli wygrawerowane na podstawie lampionu słowa: światło wskaże ci drogę. Poczuli nagłe szarpnięcie, a łódź sama z siebie odbiła od brzegu. Znając podstawy astronomii Vance była w stanie ocenić, że poruszają się w kierunku północnym; oznaczało to, że łódź płynęła w kierunku południowego brzegu Anglii, najprawdopodobniej do Hampshire, które leżało najbliżej na północ od wyspy Wight.
Kiedy łodka znalazła się kilkanaście metrów od brzegu w cichym nocnym powietrzu rozległ się okropny huk. Stojący na piaszczystej plaży Alan i Everett poczuli, jak ziemia pod ich stopami zaczyna drżeć. Następnym co mogli zarejestrować wszyscy znajdujący się na powierzchni był kamienny rumor. Górująca nad krajobrazem Krucza Wieża zatrzęsła się i zaczęła opadać, niknąc pod ziemią i rozsypując się w gruz. Z wylotu tunelu buchnęło gorące powietrze. Po kilkudziesięciu długich sekundach ze środka wypadły dwie postacie: Michaela i Waldy'ego.
Łódka Margo i Floreana coraz szybciej oddalała się od brzegu zmieniając się w coraz mniejszy punkt w ciemności, a na plaży nigdzie nie było widać ani Brendana i Fredericka, ani milczącej dziewczynki. Z daleka, nie do końca wiadomo skąd, przez noc mknął rozpaczliwy kruczy krzyk. Wstrząs ziemi towarzyszący wybuchowi sprawił jednak, że łódka przy której stał Everett osunęła się z brzegu i zaczęła kawałek po kawałku od niego oddalać. Za kilka chwil odpłynie zbyt daleko, by móc do niej wsiąść.
Waldy nie potrzebował, by mu powtarzać polecenie. Rzucił się do ucieczki na tyle szybko, na ile pozwalały mu jego stare nogi. Staruszek był jednak dość żwawy, w ciemnym korytarzu trzymał stałą odległość kilku metrów za młodszym Michaelem. Dziewczynka, choć na początku trzymała się dzielnie została w tyle i zniknęła w ciemności w momencie, w którym usłyszeli przeraźliwie głośny huk, przez który ich słuch zdawał się być trochę przytępiony. Buchnęło w nich od tyłu gorące powietrze, które utrudniało oddychanie i omal ich nie przewróciło. Byli jednak w stanie biec dalej i już po chwili ich oczom ukazała się... plaża. Chłodne nocne powietrze nieprzyjemnie kąsało ich nosy i gardła, z miejsca obu mężczyzn przeszły dreszcze. Waldy, ciężko dysząc padł na kolana i oparł się dłońmi w piasku. Nie był w stanie sam się podnieść, bliski zawału.
Frederick chybił. Jednakże działania Brendana przyniosły dokładnie taki skutek, jakiego należało się spodziewać. Fiolka, rozsadzona zaklęciem wydała na świat chmurę płomieni, w akompaniamencie huku rozsadzanych skał. Wybuch w pomieszczeniu zawierającym gaz był tak silny, że ściany jaskini nie wytrzymały. Sufit zawalił się, a z góry spadały nieskończone ilości kamienia, drewna i innych materiałów. Brendan zniszczył fundamenty wieży, która teraz runęła im prawie dosłownie na głowy. Tym, co było jednakże pewne w tej sytuacji był fakt, że żaden inferius nie miał prawa przetrwać takiej eksplozji.
Choć mężczyźni rzucili się do ucieczki najszybciej jak mogli to i tak byli zbyt wolni. Fala gorącego powietrza uderzyła w nich z pełną mocą zwalając z nóg i ciskając nimi do przodu niczym szmacianymi lalkami. Jednocześnie wybuch cisnął w nich ostre skalne odłamki. Tylko dzięki niezwykłemu szczęściu Frederickowi nie stała się większa krzywda oprócz kilku otarć, sińców i niewielkich ran na szyi, głowie i dłoniach. Jeden z większych odłamków uderzył go w głowę powodując, że przez najbliższe minuty Fox może mieć problem z utrzymaniem równowagi. Bolało, jednak było to nic w porównaniu z Brendanem. Lecąc, dość spory i rozpędzony kawałek skały opadł ku ziemi odbijając się od niej w miejscu, gdzie znajdowała się lewa ręka Brendana. Niewyobrażalny ból trwał tylko chwilę. Po nim przyszła błoga obojętność, chwilowe zamroczenie gdy adrenalina zaczęła robić swoje. Łokieć i przedramię aurora były pogruchotane, ramię zwisało bezwładnie, palce nie chciały się poruszać. Tylko dzięki niezwykłej silnej woli Weasley będzie w stanie powstać i biec dalej - korytarz za nimi bowiem zaczynał się walić, grożąc pogrzebaniem Gwardzistów żywcem.
Gdzieś kawałek za połową kamiennego korytarza na ziemi leży bezwładne ciałko małej dziewczynki - omdlałej lub martwej.
| Brendan i Frederick - otrzymaliście obrażenia odbierające Wam część żywotności. Jednak ponieważ posiadacie bardzo wysokie poziomy biegłości silnej woli nie musicie wykonywać rzutu na powodzenie ucieczki i w tej kolejce możecie dotrzeć aż do łodzi, jeżeli nie zdecydujecie się wziąć ze sobą dziewczynki. Jeżeli któreś z Was zdecyduje się ją zabrać ST wyniesienia jej z tunelu i podania do odpływającej łodzi wyniesie 30. ST uratowania dziewczynki oraz wskoczenia do łodzi wynosi 50. Do rzutu zostanie dodana podwójna wartość statystyki sprawności. Jeżeli udzielicie jej pomocy we dwójkę Wasze rzuty zostaną zsumowane.
ST wyniesienia dziewczynki z korytarza i dostania się wraz z nią do łodzi dla osoby znajdującej się na plaży wynosi 30, do rzutu zostanie dodana podwojona wartość statystyki sprawności postaci.
Kolejka dwudziesta - ostatnia. (nie będzie podzielona na dwie części)
Na odpis macie 48 godzin.
Jest to jednocześnie koniec wydarzenia dla Floreana, Margaux i Sally - gratulacje! Magiczna łódka dotarła aż do Hampshire, skąd mogliście już bezpiecznie teleportować się w dowolnie wybrane miejsce. Możecie założyć, że pomogliście mugolakom wrócić do ich domów lub w inne bezpieczne miejsca. Jeżeli chcecie możecie napisać w tym wątku kończące posty. Punkty doświadczenia i biegłości zostaną rozdane po zakończeniu wszystkich trzech odsieczy.
Głowa Sally wymaga dokładniejszej kontroli przez uzdrowiciela lub osoby w równym stopniu zaznajomionej z magią leczniczą. Masz pęknięty łuk brwiowy, przez najbliższe kilka dni dokuczać ci mogą również bolesne migreny. Nie masz obowiązku odgrywania leczenia fabularnie w osobnym wątku, wystarczy wspomnienie o takim zdarzeniu w innych Twoich fabularnych grach.
Kiedy łodka znalazła się kilkanaście metrów od brzegu w cichym nocnym powietrzu rozległ się okropny huk. Stojący na piaszczystej plaży Alan i Everett poczuli, jak ziemia pod ich stopami zaczyna drżeć. Następnym co mogli zarejestrować wszyscy znajdujący się na powierzchni był kamienny rumor. Górująca nad krajobrazem Krucza Wieża zatrzęsła się i zaczęła opadać, niknąc pod ziemią i rozsypując się w gruz. Z wylotu tunelu buchnęło gorące powietrze. Po kilkudziesięciu długich sekundach ze środka wypadły dwie postacie: Michaela i Waldy'ego.
Łódka Margo i Floreana coraz szybciej oddalała się od brzegu zmieniając się w coraz mniejszy punkt w ciemności, a na plaży nigdzie nie było widać ani Brendana i Fredericka, ani milczącej dziewczynki. Z daleka, nie do końca wiadomo skąd, przez noc mknął rozpaczliwy kruczy krzyk. Wstrząs ziemi towarzyszący wybuchowi sprawił jednak, że łódka przy której stał Everett osunęła się z brzegu i zaczęła kawałek po kawałku od niego oddalać. Za kilka chwil odpłynie zbyt daleko, by móc do niej wsiąść.
Waldy nie potrzebował, by mu powtarzać polecenie. Rzucił się do ucieczki na tyle szybko, na ile pozwalały mu jego stare nogi. Staruszek był jednak dość żwawy, w ciemnym korytarzu trzymał stałą odległość kilku metrów za młodszym Michaelem. Dziewczynka, choć na początku trzymała się dzielnie została w tyle i zniknęła w ciemności w momencie, w którym usłyszeli przeraźliwie głośny huk, przez który ich słuch zdawał się być trochę przytępiony. Buchnęło w nich od tyłu gorące powietrze, które utrudniało oddychanie i omal ich nie przewróciło. Byli jednak w stanie biec dalej i już po chwili ich oczom ukazała się... plaża. Chłodne nocne powietrze nieprzyjemnie kąsało ich nosy i gardła, z miejsca obu mężczyzn przeszły dreszcze. Waldy, ciężko dysząc padł na kolana i oparł się dłońmi w piasku. Nie był w stanie sam się podnieść, bliski zawału.
Frederick chybił. Jednakże działania Brendana przyniosły dokładnie taki skutek, jakiego należało się spodziewać. Fiolka, rozsadzona zaklęciem wydała na świat chmurę płomieni, w akompaniamencie huku rozsadzanych skał. Wybuch w pomieszczeniu zawierającym gaz był tak silny, że ściany jaskini nie wytrzymały. Sufit zawalił się, a z góry spadały nieskończone ilości kamienia, drewna i innych materiałów. Brendan zniszczył fundamenty wieży, która teraz runęła im prawie dosłownie na głowy. Tym, co było jednakże pewne w tej sytuacji był fakt, że żaden inferius nie miał prawa przetrwać takiej eksplozji.
Choć mężczyźni rzucili się do ucieczki najszybciej jak mogli to i tak byli zbyt wolni. Fala gorącego powietrza uderzyła w nich z pełną mocą zwalając z nóg i ciskając nimi do przodu niczym szmacianymi lalkami. Jednocześnie wybuch cisnął w nich ostre skalne odłamki. Tylko dzięki niezwykłemu szczęściu Frederickowi nie stała się większa krzywda oprócz kilku otarć, sińców i niewielkich ran na szyi, głowie i dłoniach. Jeden z większych odłamków uderzył go w głowę powodując, że przez najbliższe minuty Fox może mieć problem z utrzymaniem równowagi. Bolało, jednak było to nic w porównaniu z Brendanem. Lecąc, dość spory i rozpędzony kawałek skały opadł ku ziemi odbijając się od niej w miejscu, gdzie znajdowała się lewa ręka Brendana. Niewyobrażalny ból trwał tylko chwilę. Po nim przyszła błoga obojętność, chwilowe zamroczenie gdy adrenalina zaczęła robić swoje. Łokieć i przedramię aurora były pogruchotane, ramię zwisało bezwładnie, palce nie chciały się poruszać. Tylko dzięki niezwykłej silnej woli Weasley będzie w stanie powstać i biec dalej - korytarz za nimi bowiem zaczynał się walić, grożąc pogrzebaniem Gwardzistów żywcem.
Gdzieś kawałek za połową kamiennego korytarza na ziemi leży bezwładne ciałko małej dziewczynki - omdlałej lub martwej.
| Brendan i Frederick - otrzymaliście obrażenia odbierające Wam część żywotności. Jednak ponieważ posiadacie bardzo wysokie poziomy biegłości silnej woli nie musicie wykonywać rzutu na powodzenie ucieczki i w tej kolejce możecie dotrzeć aż do łodzi, jeżeli nie zdecydujecie się wziąć ze sobą dziewczynki. Jeżeli któreś z Was zdecyduje się ją zabrać ST wyniesienia jej z tunelu i podania do odpływającej łodzi wyniesie 30. ST uratowania dziewczynki oraz wskoczenia do łodzi wynosi 50. Do rzutu zostanie dodana podwójna wartość statystyki sprawności. Jeżeli udzielicie jej pomocy we dwójkę Wasze rzuty zostaną zsumowane.
ST wyniesienia dziewczynki z korytarza i dostania się wraz z nią do łodzi dla osoby znajdującej się na plaży wynosi 30, do rzutu zostanie dodana podwojona wartość statystyki sprawności postaci.
Kolejka dwudziesta - ostatnia. (nie będzie podzielona na dwie części)
Na odpis macie 48 godzin.
- Mapa:
Pomarańczem zaznaczony został zasięg płomieni, będzie się on sukcesywnie powiększać.
Legenda:
Alan | Brendan | Frederick | Michael | Dziewczynka | Waldy | E - Everett
- Żywotność postaci:
Postać Wartość Kara ALAN 215 Brak BRENDAN 232 -10 FREDERICK 205 -5 MICHAEL 198 -5 [-15 do czarów]
- Żywotność NPC:
Postać Wartość Kara Dziewczynka 0/80 Everett 137/215 -15; zaklęcia z ST > 90; potężne ciosy Waldy 210/210 [-15 do czarów]
Jest to jednocześnie koniec wydarzenia dla Floreana, Margaux i Sally - gratulacje! Magiczna łódka dotarła aż do Hampshire, skąd mogliście już bezpiecznie teleportować się w dowolnie wybrane miejsce. Możecie założyć, że pomogliście mugolakom wrócić do ich domów lub w inne bezpieczne miejsca. Jeżeli chcecie możecie napisać w tym wątku kończące posty. Punkty doświadczenia i biegłości zostaną rozdane po zakończeniu wszystkich trzech odsieczy.
Głowa Sally wymaga dokładniejszej kontroli przez uzdrowiciela lub osoby w równym stopniu zaznajomionej z magią leczniczą. Masz pęknięty łuk brwiowy, przez najbliższe kilka dni dokuczać ci mogą również bolesne migreny. Nie masz obowiązku odgrywania leczenia fabularnie w osobnym wątku, wystarczy wspomnienie o takim zdarzeniu w innych Twoich fabularnych grach.
Nie patrzył już za promieniem zaklęcia, nie patrzył za lotem pochodni; nie patrzył za ogniem - rzucił się przed siebie w opętańczym biegu, myśląc już tylko o przetrwaniu. Ich zadanie zostało wykonane - pamiętał swoją wizję, kiedy dotknął ciała wieży, pamiętał dziwny twór i zło, które tutaj zamieszkiwało. Widział je: kości budowniczych - czyżby? - przeklęte kruki, inferiusy będące ciałami ofiar chorych czarnoksiężników, być może nawet samych Lestrange'ów. Zepsucie. Śmierć. Obrzydlistwo - to wszystko miało pójść z dymem; wiedział, że jeszcze długo przed oczyma będzie miał te widoki - brodzące przez wodę ożywience i ich puste oczodoły, dziwaczna sala tortur, ludzkie klatki; będzie miał w pamięci zgniecione upadkiem zwłoki strażnika, człowieka, który sam upił truciznę, będzie miał w pamięci to wszystko i jeszcze więcej - wizje przeszłości, o której czytali, wizję przyszłości, która nigdy się nie ziści. Miał nadzieję, że tunel prowadził już tylko do wyjścia - że nie rozpętali tego piekła na daremne, wychodząc prosto w paszczę - szpony? - kruków, które spotkali na samym początku. Nie był pewien, czy wciąż miał przy sobie pióro - ale to nie miało żadnego znaczenia, walka z nimi była z góry skazana na porażkę. Cokolwiek nie miało się wydarzyć - zrobili wszystko, co było w ich mocy.
Łomot gruzów zza pleców świadczyć mógł tylko o jednym - biegli za wolno. Eksplozja, danina sprawiedliwości, uderzyła w posady z niszczącą siłą; poczuł ból - nie był nawet pewien od czego - przeszywający, potężny, zmuszający go do zaciśnięcia zębów i wydania z siebie bolesnego syku przy zderzeniu z twardą, kamienną podłogą. Stracił czucie w ramieniu, może było złamane, a może już wcale go nie miał, nieważne, wciąż zaciskając zęby poderwał się do dalszego biegu, wspierając się na zdrowej; zatoczył się pół kroku - nim rzucił się w dalszy bieg.
Nie spoglądał na Fredericka, nie sprawdzał, czy jest cały, wiedział, że jest. Dasz radę, Fox. Oboje damy - od tego tu jesteśmy. Opuścimy ten cholerny tunel zanim się zawali, choć jego ściany drżały niepewnie i złowieszczo, a kolejne grudy opadały tuż za nami; nie pierwszy raz czujemy zimny oddech śmierci na karku.
Dostrzegł ciało dziewczynki - eksplozja musiała ją tutaj wyrzucić; szlag jasny, miał nadzieję, że mała zdąży uciec. Poczuł złość - na Waldy'ego - starzec mógł ją osłonić samym sobą. Niewiele myśląc, po drodze chowając różdżkę w podarte kieszeni szaty, padł do niej - dopiero teraz odnajdując spojrzeniem drugiego gwardzistę - i resztę krajobrazu. Łodzie, łodzie i pozostali - czy byli bezpieczni? Udało im się - dokonali niemożliwego. Został Alan, jeden z mężczyzn, w końcu Tonks i starzec - ledwo żywy. Nigdzie nie widział Margie i Floreana, zniknęli pozostali - co się z nimi stało?
Nie musiał nic mówić - wiedział, że Fox go zrozumie. Zdrowym ramieniem zagarnął dłonie małej, unosząc jej głowę na tyle, by nie poobijała się w trakcie biegu - i pociągnął ją ku łodzi, wiedząc, że auror zaraz uchwyci jej nogi. Nie mogli tracić czasu - była lekka, ale we dwójkę dużo łatwiej i przede wszystkim bezpieczniej wrzucą ją na łódź.
Toteż - kiedy znaleźli się wraz z małą pod łodzią z zamiarem umieszczenia jej na pokładzie - Brendan chciał choć chwycić się zdrową ręką burty odpływającej łodzi. Nie miał zamiaru dać jej odpłynąć bez siebie - i pozostałych; wierzył, że starczy mu sił, by utrzymać się w ten sposób choć przez chwilę - a potem wdrapać się na nią samemu.
- Gdzie reszta? - zapytał pomiędzy kolejnymi urywanymi oddechami, nie oglądając się na Alana. Uzdrowiciel widział, że dziewczynka potrzebowała pomocy. Adrenalina nie ustępowała - nie wiedział jeszcze, że byli już bezpieczni.
Bądź silna, mała.
Łomot gruzów zza pleców świadczyć mógł tylko o jednym - biegli za wolno. Eksplozja, danina sprawiedliwości, uderzyła w posady z niszczącą siłą; poczuł ból - nie był nawet pewien od czego - przeszywający, potężny, zmuszający go do zaciśnięcia zębów i wydania z siebie bolesnego syku przy zderzeniu z twardą, kamienną podłogą. Stracił czucie w ramieniu, może było złamane, a może już wcale go nie miał, nieważne, wciąż zaciskając zęby poderwał się do dalszego biegu, wspierając się na zdrowej; zatoczył się pół kroku - nim rzucił się w dalszy bieg.
Nie spoglądał na Fredericka, nie sprawdzał, czy jest cały, wiedział, że jest. Dasz radę, Fox. Oboje damy - od tego tu jesteśmy. Opuścimy ten cholerny tunel zanim się zawali, choć jego ściany drżały niepewnie i złowieszczo, a kolejne grudy opadały tuż za nami; nie pierwszy raz czujemy zimny oddech śmierci na karku.
Dostrzegł ciało dziewczynki - eksplozja musiała ją tutaj wyrzucić; szlag jasny, miał nadzieję, że mała zdąży uciec. Poczuł złość - na Waldy'ego - starzec mógł ją osłonić samym sobą. Niewiele myśląc, po drodze chowając różdżkę w podarte kieszeni szaty, padł do niej - dopiero teraz odnajdując spojrzeniem drugiego gwardzistę - i resztę krajobrazu. Łodzie, łodzie i pozostali - czy byli bezpieczni? Udało im się - dokonali niemożliwego. Został Alan, jeden z mężczyzn, w końcu Tonks i starzec - ledwo żywy. Nigdzie nie widział Margie i Floreana, zniknęli pozostali - co się z nimi stało?
Nie musiał nic mówić - wiedział, że Fox go zrozumie. Zdrowym ramieniem zagarnął dłonie małej, unosząc jej głowę na tyle, by nie poobijała się w trakcie biegu - i pociągnął ją ku łodzi, wiedząc, że auror zaraz uchwyci jej nogi. Nie mogli tracić czasu - była lekka, ale we dwójkę dużo łatwiej i przede wszystkim bezpieczniej wrzucą ją na łódź.
Toteż - kiedy znaleźli się wraz z małą pod łodzią z zamiarem umieszczenia jej na pokładzie - Brendan chciał choć chwycić się zdrową ręką burty odpływającej łodzi. Nie miał zamiaru dać jej odpłynąć bez siebie - i pozostałych; wierzył, że starczy mu sił, by utrzymać się w ten sposób choć przez chwilę - a potem wdrapać się na nią samemu.
- Gdzie reszta? - zapytał pomiędzy kolejnymi urywanymi oddechami, nie oglądając się na Alana. Uzdrowiciel widział, że dziewczynka potrzebowała pomocy. Adrenalina nie ustępowała - nie wiedział jeszcze, że byli już bezpieczni.
Bądź silna, mała.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Krucza wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight