Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
Źrebięta - lub dzieci, w zależności od tego jak woleli myśleć o nich Zakonnicy - nie zwracały większej uwagi na czarodziejów, lecz Olivier i Ted mogli mieć pewność, ta obojętność była wyłącznie efektem ich ogólnego osłabienia. Ostateczna decyzja pozostawiła ich kopyta swobodne - Eric w drodze analogii sądził, ze słusznie, podobne poczucie towarzyszyło Tedowi, który potrafił rozpoznać funkcje poszczególnych tkanek organizmu. Uzdrowiciel spowolnił truciznę w ciele dziewczynki - i choć wiedział, że nie mają do czynienia z typową ani nawet typowo nietypową trucizną, zaklęcie miało szansę kupić jej czas. Dzieci nie były zdrowe, lecz poczynione przez Zakonników starania winny zachować je przy życiu przynajmniej do jutra. Co będzie dalej - w tym momencie trudno im było szacować.
Almatea odebrała eliksir od Oliviera i kiwnęła dziękczynnie głową, spoglądając na swoją siostrę. Nie wypowiedziała w jej kierunku ni słowa - lecz ponownie Zakonnicy mogli mieć poczucie, że porozumiewały się ze sobą bez słów.
- Ja i moje plemię składamy wam podziękowania - odparła po dłuższej chwili, przekazując fiolkę drugiej kobiecie. Dopiero wówczas podeszła bliżej dzieci, przyglądając się im ze zmartwieniem.
Spytana o drogę spojrzała na Oliviera z pewnym zmieszaniem, nie odpowiadając od razu. Uniosła spojrzenie w kierunku Teda, potem Erica - kiwając brodą na słowa tego ostatniego. - Nasz wodopój jest strumieniem dającym życie - przytaknęła tym słowom. - Mogę wskazać wam do niego drogę, lecz nie podejdę z wami. Woda jest dzisiaj bardziej zdradliwa. Noc Duchów ją drażni - wyznała, obrzucając Zakonników spojrzeniem, w którym dostrzegli subtelną zmianę, lichą i niezwerbalizowaną iskrę nadziei. Kiwnęła głową na słowa uzdrowiciela, po czym wyruszyła w kierunku wyjścia z jaskini.
- Będziecie musieli wyruszyć na zachód stąd... - zaczęła, znów spoglądając w niebo, nim zaczęła opisywać drogę: jej wskazówki odnajdywały swój punkt odniesienia pośród gwiazd, które bez trudu potrafił zlokalizować młody alchemik, ale przede wszystkim były serią trudnych do wyłapania przez przypadkowe oko znaków wyrytych na korach mijanych drzew i kamieniach. Eric znał Zakazany Las, pracował w nim w przeszłości - wiedział, że przecinały go trzy strumienie mające wspólne źródło i wiedział, jak je znaleźć. Wprawiony w podobnych wędrówkach cieszył się dobrą orientacja w terenie, miał też czujne oko, które bez trudu odnajdywało ślady szlaku wybitego kopytami, który musiały codziennie pokonywać centaury - i potrafił przeprowadzić na miejsce pozostałych Zakonników, za połową drogi orientując się, że w istocie zmierzali do źródła - stamtąd sam znał już drogę. Słyszeli wilcze wycie. Wyraźniejsze, niż za pierwszym razem.
Droga zabrała wam około piętnastu minut, źródło wychodziło z wysokiej szczeliny skalnej w zachodniej części Zakazanego Lasu, dla Teda i Oliviera ta część lasu nie różniła się niczym od wcześniejszych - Eric się nie zgubił, wiedział, że będzie potrafił doprowadzić z tego miejsca Zakonników zarówno na kraniec lasu, jak i do obozowiska centaurów - choć nocą orientacja w terenie wydawało się znacząco utrudniona. Od źródła odbiegał strumień ciągnący się do leśnej gęstwiny, z obu stron porośnięty wysokimi starymi drzewami - Ted i Olivier mogli spostrzec, że drzewa, podobnie jak trawa, mchy i pozostałe niższe rośliny charakterystyczne dla podobnej scenerii, schły. Woda płynąca strumieniem była kompletnie czarna - barwiła ją maź skapująca z rozdartej przestrzeni pobłyskującej krwistym blaskiem tuż przy szczelinie, około dwóch metrów nad ziemią. Przypominało to cięcie, rozdarcie pośrodku niczego, rozdarcie rzeczywistości, z której sączyła się czarna woda. Cuchnęła dziegciem. Nad wodą - wzdłuż całego strumienia - unosiła się czarna mgła, nienaturalna, zła, plugawa. Budziła naturalny niepokój, wejście w nią wydawało się złym pomysłem - ale gdyby Zakonnicy chcieli przedostać się na drugi brzeg strumienia, musieliby znaleźć sposób.
Przyroda niszczała na ich oczach - czy to magia dzisiejszej nocy przyśpieszała ten postęp? Liście kruszały na wietrze, nie brązowe, szare, jak spalone, trzask gałęzi poprzedzał ich upadki. Drzewa zaczynały się walić - nie było tu bezpiecznie. I wycie - wilcze wycie stawało się coraz wyraźniejsze...
Zbliżała się północ.
Czas na odpis: do czwartku, godziny 20. Możecie wykonać dowolną ilość akcji ujętych w dowolnej ilości postów.
Energia magiczna:
Olivier: 45/50
Ted: 47/50
Elric: 50/50
Almatea odebrała eliksir od Oliviera i kiwnęła dziękczynnie głową, spoglądając na swoją siostrę. Nie wypowiedziała w jej kierunku ni słowa - lecz ponownie Zakonnicy mogli mieć poczucie, że porozumiewały się ze sobą bez słów.
- Ja i moje plemię składamy wam podziękowania - odparła po dłuższej chwili, przekazując fiolkę drugiej kobiecie. Dopiero wówczas podeszła bliżej dzieci, przyglądając się im ze zmartwieniem.
Spytana o drogę spojrzała na Oliviera z pewnym zmieszaniem, nie odpowiadając od razu. Uniosła spojrzenie w kierunku Teda, potem Erica - kiwając brodą na słowa tego ostatniego. - Nasz wodopój jest strumieniem dającym życie - przytaknęła tym słowom. - Mogę wskazać wam do niego drogę, lecz nie podejdę z wami. Woda jest dzisiaj bardziej zdradliwa. Noc Duchów ją drażni - wyznała, obrzucając Zakonników spojrzeniem, w którym dostrzegli subtelną zmianę, lichą i niezwerbalizowaną iskrę nadziei. Kiwnęła głową na słowa uzdrowiciela, po czym wyruszyła w kierunku wyjścia z jaskini.
- Będziecie musieli wyruszyć na zachód stąd... - zaczęła, znów spoglądając w niebo, nim zaczęła opisywać drogę: jej wskazówki odnajdywały swój punkt odniesienia pośród gwiazd, które bez trudu potrafił zlokalizować młody alchemik, ale przede wszystkim były serią trudnych do wyłapania przez przypadkowe oko znaków wyrytych na korach mijanych drzew i kamieniach. Eric znał Zakazany Las, pracował w nim w przeszłości - wiedział, że przecinały go trzy strumienie mające wspólne źródło i wiedział, jak je znaleźć. Wprawiony w podobnych wędrówkach cieszył się dobrą orientacja w terenie, miał też czujne oko, które bez trudu odnajdywało ślady szlaku wybitego kopytami, który musiały codziennie pokonywać centaury - i potrafił przeprowadzić na miejsce pozostałych Zakonników, za połową drogi orientując się, że w istocie zmierzali do źródła - stamtąd sam znał już drogę. Słyszeli wilcze wycie. Wyraźniejsze, niż za pierwszym razem.
Droga zabrała wam około piętnastu minut, źródło wychodziło z wysokiej szczeliny skalnej w zachodniej części Zakazanego Lasu, dla Teda i Oliviera ta część lasu nie różniła się niczym od wcześniejszych - Eric się nie zgubił, wiedział, że będzie potrafił doprowadzić z tego miejsca Zakonników zarówno na kraniec lasu, jak i do obozowiska centaurów - choć nocą orientacja w terenie wydawało się znacząco utrudniona. Od źródła odbiegał strumień ciągnący się do leśnej gęstwiny, z obu stron porośnięty wysokimi starymi drzewami - Ted i Olivier mogli spostrzec, że drzewa, podobnie jak trawa, mchy i pozostałe niższe rośliny charakterystyczne dla podobnej scenerii, schły. Woda płynąca strumieniem była kompletnie czarna - barwiła ją maź skapująca z rozdartej przestrzeni pobłyskującej krwistym blaskiem tuż przy szczelinie, około dwóch metrów nad ziemią. Przypominało to cięcie, rozdarcie pośrodku niczego, rozdarcie rzeczywistości, z której sączyła się czarna woda. Cuchnęła dziegciem. Nad wodą - wzdłuż całego strumienia - unosiła się czarna mgła, nienaturalna, zła, plugawa. Budziła naturalny niepokój, wejście w nią wydawało się złym pomysłem - ale gdyby Zakonnicy chcieli przedostać się na drugi brzeg strumienia, musieliby znaleźć sposób.
Przyroda niszczała na ich oczach - czy to magia dzisiejszej nocy przyśpieszała ten postęp? Liście kruszały na wietrze, nie brązowe, szare, jak spalone, trzask gałęzi poprzedzał ich upadki. Drzewa zaczynały się walić - nie było tu bezpiecznie. I wycie - wilcze wycie stawało się coraz wyraźniejsze...
Zbliżała się północ.
Energia magiczna:
Olivier: 45/50
Ted: 47/50
Elric: 50/50
Czuł, jak pewien ciężar ucieka z jego ramion, gdy Almatea odebrała od niego eliksir. Miał przedziwne poczucie, że obie kobiety w jakiś sposób potrafiły porozumieć się bez słów. Właściwie nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony chyba chciałby wiedzieć, o czym rozmawiały, z drugiej — ostrożnie zakładał, że i tak nie zrozumiałby ich języka. Niemniej jednak, jego twarz rozświetlił uśmiech, gdy usłyszał podziękowania. Pochylił głowę jeszcze raz, za chwilę zwracając ją w stronę Teda i Elrica. Mówili z sensem, Almatea im przytaknęła. Cieszył się, że miał ich przy sobie, całą trójką idealnie się uzupełniali. W pamięci zanotował sobie słowa o zdradliwości wody, póki co zakładając, że chodziło o znajdującą się w niej truciznę. Gdy minie północ, gdy zapalą świece, będzie musiał zostać na miejscu, opracować sposób na odtrucie źródła, na pomoc stadu.
Elric miał rację — nie mieli czasu. Almatea wskazała im kierunek, całą wędrówkę — prędką, znów się zasapał — spędził z głową zadartą w górę, odnajdując odpowiedni kierunek przy pomocy gwiazd, chociaż przez wzgląd na swoje nikłe warunki fizyczne nie prowadził. Na całe szczęście dostali się w odpowiednie miejsce, choć włosy na jego karku stanęły, gdy znów usłyszał wilcze wycie. Wilcze, wilcze, wilcze, to nie pełnia, to nie wilkołak. Nie poprawiało to ich sytuacji drastycznie, ale przynajmniej nie pogorszało. Wiedział, że stracili sporo czasu, że musieli działać szybko. Problem wilków został przez niego zepchnięty na dalszy plan. Dobrodusznie liczył, że poczekają ze swoim ujawnieniem się do północy.
— Skażone jest wszystko — wydusił z trudem, po części z niedowierzania, po części przez zadyszkę. Ogarnął wzrokiem marniejący krajobraz, czując jak serce w jego piersi przyspiesza bicie, a dłonie poczynają drżeć. To nie był jednak czas na wątpliwości, chciał nabrać większy wdech dla uspokojenia, ale wtedy uderzył go silny odór dziegciu. Z rozdrażnieniem niespodziewanym zapachem zwrócił się ku jego źródłu, dostrzegając... Co właściwie? Trudno było uwierzyć w rozcięcie rzeczywistości, ale tak to właśnie wyglądało. Szczelina ponad ich głowami, pośrodku niczego, z której wylewała się czarna maź, a nad wodą — czarna mgła. Niewątpliwie było to źródło skażenia, źródła czarnej magii. Zacisnął mocniej dłoń na różdżce, w drugą, lewą, chwytając świecę otrzymaną od lorda Longbottoma. — Musimy dostać się też na drugi brzeg, jakoś obstawić tę szczelinę — odezwał się po chwili, walcząc z chrypką. — Nie wszyscy, wystarczy, jak zamkniemy to... — nakreślił różdżką okrąg pokazując na rozcięcie. — W trójkącie — w połowie słowa dosłyszał trzask łamanych gałęzi. Teraz już naprawdę nie mieli czasu. — Uwaga na głowy! Subeo! — skierował różdżkę na czerń wody, oczekując, że ta rozstąpi się, umożliwiając bezpieczne przejście.
Elric miał rację — nie mieli czasu. Almatea wskazała im kierunek, całą wędrówkę — prędką, znów się zasapał — spędził z głową zadartą w górę, odnajdując odpowiedni kierunek przy pomocy gwiazd, chociaż przez wzgląd na swoje nikłe warunki fizyczne nie prowadził. Na całe szczęście dostali się w odpowiednie miejsce, choć włosy na jego karku stanęły, gdy znów usłyszał wilcze wycie. Wilcze, wilcze, wilcze, to nie pełnia, to nie wilkołak. Nie poprawiało to ich sytuacji drastycznie, ale przynajmniej nie pogorszało. Wiedział, że stracili sporo czasu, że musieli działać szybko. Problem wilków został przez niego zepchnięty na dalszy plan. Dobrodusznie liczył, że poczekają ze swoim ujawnieniem się do północy.
— Skażone jest wszystko — wydusił z trudem, po części z niedowierzania, po części przez zadyszkę. Ogarnął wzrokiem marniejący krajobraz, czując jak serce w jego piersi przyspiesza bicie, a dłonie poczynają drżeć. To nie był jednak czas na wątpliwości, chciał nabrać większy wdech dla uspokojenia, ale wtedy uderzył go silny odór dziegciu. Z rozdrażnieniem niespodziewanym zapachem zwrócił się ku jego źródłu, dostrzegając... Co właściwie? Trudno było uwierzyć w rozcięcie rzeczywistości, ale tak to właśnie wyglądało. Szczelina ponad ich głowami, pośrodku niczego, z której wylewała się czarna maź, a nad wodą — czarna mgła. Niewątpliwie było to źródło skażenia, źródła czarnej magii. Zacisnął mocniej dłoń na różdżce, w drugą, lewą, chwytając świecę otrzymaną od lorda Longbottoma. — Musimy dostać się też na drugi brzeg, jakoś obstawić tę szczelinę — odezwał się po chwili, walcząc z chrypką. — Nie wszyscy, wystarczy, jak zamkniemy to... — nakreślił różdżką okrąg pokazując na rozcięcie. — W trójkącie — w połowie słowa dosłyszał trzask łamanych gałęzi. Teraz już naprawdę nie mieli czasu. — Uwaga na głowy! Subeo! — skierował różdżkę na czerń wody, oczekując, że ta rozstąpi się, umożliwiając bezpieczne przejście.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Oliver Summers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Poczuł się nieco nieswój, kiedy Almatea im podziękowała. Towarzyszyło temu smutne uczucie, że właściwie naprawdę niewiele zrobili - zatrzymanie na kilka dłuższych chwil rozlewającej się po małych ciałach trucizny i próba jej całkowitego wyciszenia w organizmie według Teda to było nic w porównaniu z tym, co mogliby zrobić, gdyby mieli więcej środków. A może jednak nie mogliby? Jak wiele trzeba walki, by zmienić przeznaczenie wypisane w gwiazdach? Jedyne, co przywróciło jego uwagę z powrotem do towarzystwa, był głos opiekunki centaurów, mówiący o tym, że nie mogli im towarzyszyć - i bardzo dobrze, wystarczy ofiar wśród waszego stada, pomyślał. Słuchał uważnie, kiedy wyjaśniana była im droga, ale z astronomii nie był tak biegły jak Oliver, dlatego zamiast skupiać się na odnajdywaniu drogi, strarał się zapamiętać choć słowa, które były im przekazywane. Ufał, że jeśli jeden z nich zapomni, on może przywoła z pamięci kierunek.
Szedł zaraz za Oliverem, zamykając tym samym szereg, co jakiś czas w trakcie szybkiego chodu oglądając się za siebie, pilnując, żeby nic ich nie zaskoczyło. Wkraczali bowiem na niebezpieczny trakt, a wilcze wycie tylko upewniało go w tym, że brnęli tym traktem wprost w paszczę wroga.
Spojrzeniem wciąż biegł po wszystkim, co mijali, z przestrachem i zmartwieniem najdokładniej lustrując wygląd niszczejących drzew, z których wysuszona w wióry kora niemal sama odpadała od pni. Zapach śmierci nie był dotkliwy, choć wyczuwalny, znacznie bardziej dominował swąd gorzkich ziół, powoli gnijących albo palonych. Skrzywił się, nie mogąc nawać tego zapachu.
Aż w końcu dotarli, zdawałoby się, do centrum zdarzeń, o których opowiadały centaury. Teed zatrzymał się na chwilę, dając również przestrzeń Oliverowi, i uktwił spojrzenie w rozdarciu, oglądając je dokładnie z rosnącym niepokojem.
- Mgłę trzeba rozgonić - podrzucił, widząc, że magia Olivera dała efekty. - Nie wiemy nic o jej właściwościach, ale nie wróżę nic dobrego... - odparł, starając się nie oddychać zbyt głęboko w otoczeniu, w jakim się znaleźli. - Oculus.
Szedł zaraz za Oliverem, zamykając tym samym szereg, co jakiś czas w trakcie szybkiego chodu oglądając się za siebie, pilnując, żeby nic ich nie zaskoczyło. Wkraczali bowiem na niebezpieczny trakt, a wilcze wycie tylko upewniało go w tym, że brnęli tym traktem wprost w paszczę wroga.
Spojrzeniem wciąż biegł po wszystkim, co mijali, z przestrachem i zmartwieniem najdokładniej lustrując wygląd niszczejących drzew, z których wysuszona w wióry kora niemal sama odpadała od pni. Zapach śmierci nie był dotkliwy, choć wyczuwalny, znacznie bardziej dominował swąd gorzkich ziół, powoli gnijących albo palonych. Skrzywił się, nie mogąc nawać tego zapachu.
Aż w końcu dotarli, zdawałoby się, do centrum zdarzeń, o których opowiadały centaury. Teed zatrzymał się na chwilę, dając również przestrzeń Oliverowi, i uktwił spojrzenie w rozdarciu, oglądając je dokładnie z rosnącym niepokojem.
- Mgłę trzeba rozgonić - podrzucił, widząc, że magia Olivera dała efekty. - Nie wiemy nic o jej właściwościach, ale nie wróżę nic dobrego... - odparł, starając się nie oddychać zbyt głęboko w otoczeniu, w jakim się znaleźli. - Oculus.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Ted Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Poczuł, że wierzbowe drewno nie zareagowało tak, jak tego potrzebował. Bał się, serce waliło mu jak młot, ale to nie był ani czas, ani na miejsce na jakiekolwiek wątpliwości.
- Oculus - wypowiedział raz jeszcze, usztywniając nadgarstek w czasie inkantacji.
Wilcze wycie nie dawało mu spokoju, miał wrażenie, że dochodziło zewsząd i znikąd jednocześnie. Musieli je znaleźć - im prędzej, tym lepiej.
- Oculus - wypowiedział raz jeszcze, usztywniając nadgarstek w czasie inkantacji.
Wilcze wycie nie dawało mu spokoju, miał wrażenie, że dochodziło zewsząd i znikąd jednocześnie. Musieli je znaleźć - im prędzej, tym lepiej.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Ted Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
W czarnej, spowitej cieniami puszczy czuł się znacznie użyteczniejszy niż w tej dusznej i smętnej jaskini. Przyglądanie się młodym w stanie tak zaawansowanej i tajemniczej choroby - a to że to nie były ludzkie dzieci nie miało żadnego znaczenia, nie dla niego - przyprawiało go o mdłości. Niewiele wiedział o leczeniu, czy o tych wszystkich eliksirach, które Oliver wyciągał ze swojej torby. Zdawał się na ich wiedzę, krążył w okolicach wyjścia z jaskini jak niespokojne zwierzę i czekał.
Czekał, odliczając sekundy w głowie, wiedząc, że mają coraz mniej czasu.
Wskazówkom Almatei przysłuchiwał się szczególnie uważnie, próbując umiejscowić jej słowa na mapie lasu, którą rozrysował we własnej głowie. Z tym, że nie było go tutaj od dawna, a ekosystem ewoluował, niezależnie nawet od trawiącej go zarazy, która mogła skomplikować to jeszcze bardziej. Wiedział o przynajmniej trzech strumieniach, zbyt płytkich, by dało się je nazwać rzekami. Wszystkie miały wspólne źródło w mateczniku, podejrzewał, że może chodzić o to miejsce, ale nie był pewien; nie był nawet pewien gdzie są teraz. Mimo to ruszył przodem, bo czuł się najpewniej z wyszukiwaniem śladów pozostawionych na drzewach i w ściółce. W niektórych miejscach przystawał, by ukucnąć nad ziemią i przesunąć po niej rękami, rozgarnąć żółte i brązowe igły umierających drzew, znaleźć ślady kopyt albo innej zwierzyny zmierzającej do wodopoju. Wszystkie siedliska świata miały ten jeden punkt wspólny, że tam gdzie istniało życie istniały też dobrze wyrobione szlaki do wody. Woda była podstawą przetrwania i strach pomyśleć co się z tym lasem stanie, jeżeli naprawdę była niezdatna do użytku. Zwłaszcza źródlana, z definicji przecież świeża.
Z czasem znaleźli się w części lasu, którą znał lepiej, przy strumieniu, w którego górę Elric ruszył znacznie szybciej i pewniej, obracając się tylko co jakiś czas, by upewnić, że Ted i Oliver dotrzymują mu tempa.
- Stąd już niedaleko, powinniśmy zdążyć - powiedział ostrożnym szeptem, kiedy znaleźli się w zasięgu słuchu. Resztę jego słów przecięło wilcze wycie. Sięgnął po różdżkę, uniósł ją nawet, ale nie próbował celować na oślep. - Chodźmy.
Nie mieli żadnych wątpliwości, kiedy dotarli na miejsce. Oliver miał świętą rację; skażone było wszystko w zasięgu wzroku. Szczelina emanowała magią, energią tak mroczną i starą, że po kręgosłupie przeszedł go dreszcz.
- Co to do cholery jest... - wymruczał, a kiedy towarzysze zaproponowali plan, wyrwał się na przód. - Mogę przejść na drugą stronę - zaoferował, gdy Summers zajął się formowaniem przejścia. - Pomysł z trójkątem jest dobry. Co do mgły... jak się odsuniecie, spróbuję ją rozgonić wiatrem, może zadziała. Oliver, trochę bardziej na prawo, jeśli możesz, jak cię trafi to nauczysz się latać bez miotły - Mierna próba żartu nie rozluźniła atmosfery. Nie brzmiał zresztą nawet na rozbawionego; nie umiał dziś z siebie tego wykrzesać, tej serdecznej natury zawadiackiego smokologa. - Aeris! - różdżkę wycelował w zastałe powietrze nad strumieniem, w obrzydliwą, śmierdzącą mgłę.
Czekał, odliczając sekundy w głowie, wiedząc, że mają coraz mniej czasu.
Wskazówkom Almatei przysłuchiwał się szczególnie uważnie, próbując umiejscowić jej słowa na mapie lasu, którą rozrysował we własnej głowie. Z tym, że nie było go tutaj od dawna, a ekosystem ewoluował, niezależnie nawet od trawiącej go zarazy, która mogła skomplikować to jeszcze bardziej. Wiedział o przynajmniej trzech strumieniach, zbyt płytkich, by dało się je nazwać rzekami. Wszystkie miały wspólne źródło w mateczniku, podejrzewał, że może chodzić o to miejsce, ale nie był pewien; nie był nawet pewien gdzie są teraz. Mimo to ruszył przodem, bo czuł się najpewniej z wyszukiwaniem śladów pozostawionych na drzewach i w ściółce. W niektórych miejscach przystawał, by ukucnąć nad ziemią i przesunąć po niej rękami, rozgarnąć żółte i brązowe igły umierających drzew, znaleźć ślady kopyt albo innej zwierzyny zmierzającej do wodopoju. Wszystkie siedliska świata miały ten jeden punkt wspólny, że tam gdzie istniało życie istniały też dobrze wyrobione szlaki do wody. Woda była podstawą przetrwania i strach pomyśleć co się z tym lasem stanie, jeżeli naprawdę była niezdatna do użytku. Zwłaszcza źródlana, z definicji przecież świeża.
Z czasem znaleźli się w części lasu, którą znał lepiej, przy strumieniu, w którego górę Elric ruszył znacznie szybciej i pewniej, obracając się tylko co jakiś czas, by upewnić, że Ted i Oliver dotrzymują mu tempa.
- Stąd już niedaleko, powinniśmy zdążyć - powiedział ostrożnym szeptem, kiedy znaleźli się w zasięgu słuchu. Resztę jego słów przecięło wilcze wycie. Sięgnął po różdżkę, uniósł ją nawet, ale nie próbował celować na oślep. - Chodźmy.
Nie mieli żadnych wątpliwości, kiedy dotarli na miejsce. Oliver miał świętą rację; skażone było wszystko w zasięgu wzroku. Szczelina emanowała magią, energią tak mroczną i starą, że po kręgosłupie przeszedł go dreszcz.
- Co to do cholery jest... - wymruczał, a kiedy towarzysze zaproponowali plan, wyrwał się na przód. - Mogę przejść na drugą stronę - zaoferował, gdy Summers zajął się formowaniem przejścia. - Pomysł z trójkątem jest dobry. Co do mgły... jak się odsuniecie, spróbuję ją rozgonić wiatrem, może zadziała. Oliver, trochę bardziej na prawo, jeśli możesz, jak cię trafi to nauczysz się latać bez miotły - Mierna próba żartu nie rozluźniła atmosfery. Nie brzmiał zresztą nawet na rozbawionego; nie umiał dziś z siebie tego wykrzesać, tej serdecznej natury zawadiackiego smokologa. - Aeris! - różdżkę wycelował w zastałe powietrze nad strumieniem, w obrzydliwą, śmierdzącą mgłę.
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k3' : 3
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 8
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'k3' : 3
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 8
Przeklął cicho, zaklęcie było zbyt słabe - albo mgła zbyt gęsta, nieprzekraczalna.
Miał jednak dość siły i determinacji spróbować raz jeszcze. Może wystarczy im czasu.
- Aeris!
Miał jednak dość siły i determinacji spróbować raz jeszcze. Może wystarczy im czasu.
- Aeris!
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k3' : 2
--------------------------------
#3 'k8' : 6, 7
#1 'k100' : 37
--------------------------------
#2 'k3' : 2
--------------------------------
#3 'k8' : 6, 7
Trzask gałęzi nad głowami i wycie - bliższe, zawodzące, mroczne - rozpraszało go, ale nie na tyle, by nie był w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny magii. Czy to mogła być aura tego miejsca, czy może zwyczajnie nie dawał z siebie wszystkiego?
Tracili czas.
- Jeżeli to się nie uda, po prostu przez nią przejdę - Przez mgłę, to miał na myśli. - Wy zostaniecie tu, dobra? Nie mamy chyba innego wyjścia - Zacisnął szczękę, nie patrząc towarzyszom w oczy. Był uparty i święcie przekonany, że poradzi sobie z cierpieniem, jakiekolwiek by nie było. Teraz, w obliczu wszystkiego co nadal działo się w Anglii, uzdrowiciel i alchemik byli potrzebni znacznie bardziej niż smokolog. - Aeris!
Tracili czas.
- Jeżeli to się nie uda, po prostu przez nią przejdę - Przez mgłę, to miał na myśli. - Wy zostaniecie tu, dobra? Nie mamy chyba innego wyjścia - Zacisnął szczękę, nie patrząc towarzyszom w oczy. Był uparty i święcie przekonany, że poradzi sobie z cierpieniem, jakiekolwiek by nie było. Teraz, w obliczu wszystkiego co nadal działo się w Anglii, uzdrowiciel i alchemik byli potrzebni znacznie bardziej niż smokolog. - Aeris!
This is my
home
and you can't
frighten me
frighten me
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Elric Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k3' : 2
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 8
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'k3' : 2
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 8
Zagryzł wargi z nerwów, czuł pod czaszką pulsowanie, które wiązało się u niego zawsze z presją czasu. I znów - cieszył się, że miał przy sobie dwójkę starszych czarodziei, którzy mogli powstrzymać jego własną gonitwę myśli i nie pozwolić mu pójść w swoich planach dalej, niż było to konieczne. Skinął głową Tedowi, miał rację mówiąc, że nie powinni wchodzić bezpośrednio we mgłę, ale dopiero seria nieudanych zaklęć mogących rozwiać mgłę sprawiła, że uświadomił sobie, jak ciężkie będzie to zadanie. Bo przez mgłę musieli przejść, aby zamknąć rozcięcie wokół świec. Począł grzebać w swojej torbie od razu, gdy usłyszał, że Elric zaoferował się z przejściem na ochotnika. Po chwili wydobył już pożądaną fiolkę, ze Smoczą Łzą, którą wręczył smokologowi.
- Nie wiemy, czym jest ta mgła i co się stanie, jak w nią wejdziesz, ale wypij to. Normalnie odbija wszystkie zaklęcia, może pomoże i na to… - chciałby ofiarować mu lepszą ochronę, ale jej po prostu nie posiadali. Nie był nawet pewien, czy istniało jakieś rozwiązanie, pierwszy raz w życiu nie chciał tracić czasu na myślenie. - Ted, zostań tutaj. Ja biegnę w stronę źródła, Elric na drugi brzeg. Otoczymy to. Świece w pogotowiu i uwaga na drzewa - rzucił, na potwierdzenie własnych słów ściskając mocniej świeczkę w dłoni, nim ruszył pędem we wcześniej wybranym kierunku. Miał nadzieję, że uda mu się, pomimo nikłej tężyzny fizycznej wykorzystać długość własnych nóg, którymi brał jak najdalsze susy.
| biegnę
- Nie wiemy, czym jest ta mgła i co się stanie, jak w nią wejdziesz, ale wypij to. Normalnie odbija wszystkie zaklęcia, może pomoże i na to… - chciałby ofiarować mu lepszą ochronę, ale jej po prostu nie posiadali. Nie był nawet pewien, czy istniało jakieś rozwiązanie, pierwszy raz w życiu nie chciał tracić czasu na myślenie. - Ted, zostań tutaj. Ja biegnę w stronę źródła, Elric na drugi brzeg. Otoczymy to. Świece w pogotowiu i uwaga na drzewa - rzucił, na potwierdzenie własnych słów ściskając mocniej świeczkę w dłoni, nim ruszył pędem we wcześniej wybranym kierunku. Miał nadzieję, że uda mu się, pomimo nikłej tężyzny fizycznej wykorzystać długość własnych nóg, którymi brał jak najdalsze susy.
| biegnę
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Oliver Summers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart