Brama Zdrajców
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brama Zdrajców
Brama Zdrajców jest jedynym zejściem do więzienia Tower of London, zanurzonym w głębokiej wodzie - co znacznie utrudnia ucieczkę. Jedynym sposobem na dostanie się do środka (oraz na opuszczenie budynku) jest pokonanie wody przy pomocy łodzi.
Czarodzieje, sterując łodzią, muszą udać się w boczny korytarz po lewej stronie i przesunąć poluzowaną cegłę, by otworzyć tajemne przejście do podziemnego czarodziejskiego aresztu. Mugolscy strażnicy instynktownie je omijają; część ze względu na zaklęcia ochronne, a część - będąca o czarodziejskim więzieniu doskonale poinformowana.
Lądują tutaj przestępcy, którzy popełnili czyny, które nie zasługują na zesłanie do Azkabanu.
Czarodzieje, sterując łodzią, muszą udać się w boczny korytarz po lewej stronie i przesunąć poluzowaną cegłę, by otworzyć tajemne przejście do podziemnego czarodziejskiego aresztu. Mugolscy strażnicy instynktownie je omijają; część ze względu na zaklęcia ochronne, a część - będąca o czarodziejskim więzieniu doskonale poinformowana.
Lądują tutaj przestępcy, którzy popełnili czyny, które nie zasługują na zesłanie do Azkabanu.
Chciał z wdzięcznością na Lydię, gdy pomogła mu osuszyć ubranie i włosy. Lodowata koszula nie oblepiała mu już nieprzyjemnie ciała, poczuł się pewniej i bezpieczniej. Był twardym facetem, nie umrze od przeziębienia, ale musiał być dzisiaj skupiony i jak najskuteczniejszy - a woda i zimno by tego nie ułatwiały.
Lydia zniknęła mu jednak z oczu, podobnie jak wszyscy inni. Doskonale, Kameleon zadziałał.
Skryty pod niewidką, wychylił się aby obserwować sytuację na korytarzu. Zauważył parę strażników patrolujących drogę do głównej części Tower, oraz resztę, odchodzącą w przeciwną stronę. Szybkim spojrzeniem omiótł ich stroje i pasy z eliksirami, a wreszcie zmarszczył brwi, rozpoznając znajomą twarz.
Korzystając z tego, że strażnicy zaczęli biec, zwrócił głowę w kierunku w którym nadal powinni stać jego towarzysze. Mając nadzieję, że odgłos kroków zagłuszy fakt, że w odnodze korytarza ktoś szepta, zwrócił się do Zakonników szeptem:
-Po prawej jest centrum czarodziejskiego Tower, ale zejście do nowego Azkabanu jest od niego oddalone. Znajduje się w bocznej odnodze głównego korytarza, czyli na moje oko... tej naprzeciwko nas, nieco po lewej. Powinno być strzeżone. - poinformował. Jeśli poprawnie rozpoznał odpowiednią odnogę korytarza, to nie musieli zawracać sobie głowy czarodziejską częścią Tower i jej patrolami - wystarczyło (pod osłoną niewidzialności) przejść na drugą stronę głównego korytarza i skierować się w odpowiedni zaułek. Nie byli zresztą jedynymi, którzy zmierzali w tamtą stronę. Nie rozpoznawał jednego z mężczyzn, którzy nadeszli z lewej, ale od razu skojarzył twarz drugiego. -Ten w meloniku, Krueger, to wysoko postawiony strażnik. Jeśli też kieruje się do Azkabanu, możemy iść... za nim. - zawiesił głos, zastanawiając się czy odpowiedniejsze byłoby wyeliminowanie strażników, czy zasadzka, czy porwanie. Decyzja należała do Farleya, Tonks powstrzymał się więc chwilowo z ofensywnymi działaniami. Ktoś powinien mieć oko na wszystkich Zakonników aby upewnić się, że nikt nie pozostanie z tyłu.
-Clario. - szepnął więc, chcąc ponownie ujrzeć swoich towarzyszy.
rozbijam dwie akcje na dwa posty
Lydia zniknęła mu jednak z oczu, podobnie jak wszyscy inni. Doskonale, Kameleon zadziałał.
Skryty pod niewidką, wychylił się aby obserwować sytuację na korytarzu. Zauważył parę strażników patrolujących drogę do głównej części Tower, oraz resztę, odchodzącą w przeciwną stronę. Szybkim spojrzeniem omiótł ich stroje i pasy z eliksirami, a wreszcie zmarszczył brwi, rozpoznając znajomą twarz.
Korzystając z tego, że strażnicy zaczęli biec, zwrócił głowę w kierunku w którym nadal powinni stać jego towarzysze. Mając nadzieję, że odgłos kroków zagłuszy fakt, że w odnodze korytarza ktoś szepta, zwrócił się do Zakonników szeptem:
-Po prawej jest centrum czarodziejskiego Tower, ale zejście do nowego Azkabanu jest od niego oddalone. Znajduje się w bocznej odnodze głównego korytarza, czyli na moje oko... tej naprzeciwko nas, nieco po lewej. Powinno być strzeżone. - poinformował. Jeśli poprawnie rozpoznał odpowiednią odnogę korytarza, to nie musieli zawracać sobie głowy czarodziejską częścią Tower i jej patrolami - wystarczyło (pod osłoną niewidzialności) przejść na drugą stronę głównego korytarza i skierować się w odpowiedni zaułek. Nie byli zresztą jedynymi, którzy zmierzali w tamtą stronę. Nie rozpoznawał jednego z mężczyzn, którzy nadeszli z lewej, ale od razu skojarzył twarz drugiego. -Ten w meloniku, Krueger, to wysoko postawiony strażnik. Jeśli też kieruje się do Azkabanu, możemy iść... za nim. - zawiesił głos, zastanawiając się czy odpowiedniejsze byłoby wyeliminowanie strażników, czy zasadzka, czy porwanie. Decyzja należała do Farleya, Tonks powstrzymał się więc chwilowo z ofensywnymi działaniami. Ktoś powinien mieć oko na wszystkich Zakonników aby upewnić się, że nikt nie pozostanie z tyłu.
-Clario. - szepnął więc, chcąc ponownie ujrzeć swoich towarzyszy.
rozbijam dwie akcje na dwa posty
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 40
'k100' : 40
Nie zapominała, że rozkazy wydawał im Alex – to on zwołał ich przy pomniku, to on też prowadził ich przez podziemne, zalane wodą korytarze, wiedząc, którędy powinni iść (albo płynąć), żeby dotrzeć do Just. Słuchała więc go uważnie, nie mając zamiaru podejmować inicjatywy bardziej, niż pozwalały na to jej umiejętności i działania innych. Tower to nie miejsce na brawurę – te słowa ministra Longbottoma wyjątkowo mocno wbiły się jej do głowy. Nie próbujcie się popisać.
Pokiwała Alexandrowi, zanim jeszcze wszyscy zniknęli jej z oczu. Caldasa. Musiała to zapamiętać.
– To chyba musimy wziąć za zakładnika dementora i zachęcić go do wskazania drogi – uśmiechnęła się do siebie nerwowo, jeszcze zanim to powiedziała wiedząc, jak to brzmi. Chciała cichym szeptem, prawdopodobnie słyszanym tylko przez nią, rozładować napięcie – to piętrzące się w niej samej zwłaszcza. – Dalej, czyli… – to już powiedziała odrobinę głośniej, wciąż jednak uważając, by głos nie wydostał się dalej, niż kilka centymetrów przed siebie albo obok, by dotrzeć głównie do Alexandra. Znikał już, podobnie jak reszta. Sama przecież wypiła eliksir Kameleona – pustą fiolkę wrzuciła do kieszeni płaszcza, zaraz patrząc po swoich dłoniach, które rozpływały się w półmroku. Dreszcz przeszedł po karku ostrzegawczą falą. Oto stali na progu Tower of London.
Wtedy rozległy się dzwony. W panicznym odruchu sięgnęła przed siebie i zacisnęła palce na łokciu gwardzisty, zaraz go jednak w podobnej obawie puszczając. Sparaliżowało ją na chwilę – wszędobylski dźwięk okazał się sięgać aż do trzewi i wzniecać tam wibracje, które rozchodziły się po ciele z każdym oddechem. Przełknęła ślinę, kiedy strażnicy zaczęli przebiegać korytarzem na prawo. O mój Merlinie, co oni robili? Co się działo? Czy to oni wzniecili alarm, czy jednak drugiej grupie udało się wyciągnąć strażników z podziemi? Nie wiedziała, a domysły narastały coraz bardziej, nie pozwalając na jednoznaczne wnioski. Spojrzała ślepo w stronę, z której dobiegał głos Michaela, szept zaledwie. Musiała wytężyć zmysł, żeby go zrozumieć. Zrobiła krok do przodu, dłonią sprawdzając, czy nikt przed nią nie stoi. Chciała znaleźć się odrobinę bliżej Tonksa i zlokalizować człowieka, o którym mówił. Stał obok wskazanego korytarza.
– Festivo – szepnęła cicho, wyciągając różdżkę w stronę Thorne’a. Wolała być pewna, czy nie miał niczego, co mógłby wykorzystać przeciwko nim. Jeśli jej się poszczęści, odnajdzie też inne zagrożenia wynikające z obecności czarnej magii.
Pokiwała Alexandrowi, zanim jeszcze wszyscy zniknęli jej z oczu. Caldasa. Musiała to zapamiętać.
– To chyba musimy wziąć za zakładnika dementora i zachęcić go do wskazania drogi – uśmiechnęła się do siebie nerwowo, jeszcze zanim to powiedziała wiedząc, jak to brzmi. Chciała cichym szeptem, prawdopodobnie słyszanym tylko przez nią, rozładować napięcie – to piętrzące się w niej samej zwłaszcza. – Dalej, czyli… – to już powiedziała odrobinę głośniej, wciąż jednak uważając, by głos nie wydostał się dalej, niż kilka centymetrów przed siebie albo obok, by dotrzeć głównie do Alexandra. Znikał już, podobnie jak reszta. Sama przecież wypiła eliksir Kameleona – pustą fiolkę wrzuciła do kieszeni płaszcza, zaraz patrząc po swoich dłoniach, które rozpływały się w półmroku. Dreszcz przeszedł po karku ostrzegawczą falą. Oto stali na progu Tower of London.
Wtedy rozległy się dzwony. W panicznym odruchu sięgnęła przed siebie i zacisnęła palce na łokciu gwardzisty, zaraz go jednak w podobnej obawie puszczając. Sparaliżowało ją na chwilę – wszędobylski dźwięk okazał się sięgać aż do trzewi i wzniecać tam wibracje, które rozchodziły się po ciele z każdym oddechem. Przełknęła ślinę, kiedy strażnicy zaczęli przebiegać korytarzem na prawo. O mój Merlinie, co oni robili? Co się działo? Czy to oni wzniecili alarm, czy jednak drugiej grupie udało się wyciągnąć strażników z podziemi? Nie wiedziała, a domysły narastały coraz bardziej, nie pozwalając na jednoznaczne wnioski. Spojrzała ślepo w stronę, z której dobiegał głos Michaela, szept zaledwie. Musiała wytężyć zmysł, żeby go zrozumieć. Zrobiła krok do przodu, dłonią sprawdzając, czy nikt przed nią nie stoi. Chciała znaleźć się odrobinę bliżej Tonksa i zlokalizować człowieka, o którym mówił. Stał obok wskazanego korytarza.
– Festivo – szepnęła cicho, wyciągając różdżkę w stronę Thorne’a. Wolała być pewna, czy nie miał niczego, co mógłby wykorzystać przeciwko nim. Jeśli jej się poszczęści, odnajdzie też inne zagrożenia wynikające z obecności czarnej magii.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
The member 'Lydia Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Uczucie, które go ogarnęło, gdy nagle wszyscy – jedno po drugim – zaczęli znikać, rozmywać się w wypełniającym korytarz powietrzu, było dziwne i niepokojące; z jednej strony wiedział, że pozostali Zakonnicy wciąż znajdowali się tuż obok, jeśli wytężył słuch, był w stanie usłyszeć ich głosy i kroki, ale z drugiej – nie mógł pozbyć się irracjonalnego, przyczajonego gdzieś w tyle czaszki wrażenia, że właśnie został sam. W Tower of London, osławionym więzieniu czarodziejów, które zdarzało mu się odwiedzać w koszmarach – choć jego wyobrażenia, utkane jedynie z opowieści, znacznie różniły się od rzeczywistości. Zacisnął mocniej palce na różdżce, przycisnął do ciała trzymaną w drugiej ręce miotłę, dodając sobie w ten sposób otuchy – a później wychylił się nieco, żeby zajrzeć do głównego korytarza. I zamarł, kiedy ten wypełnił się nagle donośnym biciem dzwonu.
Nie był pewien, czy tak brzmiał alarm w Tower, ale zachowanie strażników, którzy jak jeden mąż ruszyli nagle w prawo, nie pozostawiało mu zbyt wiele wątpliwości. Wiedział, że tak właśnie miało być – że to zapewne dowodzona przez Kierana grupa wywołała zamieszanie, wypełniając założenia stojącej przed nimi misji – ale wnętrzności i tak skręciły mu się nieprzyjemnie, kiedy obserwował ubranych na czarno strażników, uzbrojonych po zęby; jak ich szóstka miała sobie z nimi wszystkimi poradzić? Nie powinien o tym teraz myśleć, pomoc drugiej grupie leżała poza ich zasięgiem, narażali się, żeby oni mogli dotrzeć niepostrzeżenie do Azkabanu – ale świadomość, że gdzieś tam znajdowała się otoczona strażnikami Hannah, skutecznie odrywała jego myśli od celu misji.
Na szczęście – miał obok siebie innych. Wycofał się, kiedy tuż obok rozległ się szept jednego z nich (wydawało mu się, że rozpoznaje głos Tonksa), ściągając go z powrotem myślami do podziemi, i do tego, co działo się w korytarzu. Kiedy auror mówił, William jednocześnie śledził spojrzeniem człowieka, o którym wspomniał – widział, jak wychodzi z bocznego korytarza i kieruje się w ten lewy, w towarzystwie starszego czarodzieja. – On w-w-wyszedł z tego bocznego korytarza właśnie – odezwał się, cicho, szeptem – licząc na to, że dźwięk bijącego dzwonu zagłuszy jego głos, nim dotrze do kogoś innego niż pozostali Zakonnicy. – Tego, o którym m-m-mówiłeś, że prowadzi do Azkabanu – dodał. Czy byli za późno? Czy mężczyźni wracali właśnie od Justine? – Co robimy? – zapytał, mając nadzieję, że Alexander domyśli się, że pytanie skierowane było do niego. Wysunął się z korytarza raz jeszcze, rozglądając się to w jedną, to w drugą stronę. – Wydaje mi się, że powinniśmy się pospieszyć – póki dzwony zagłuszają kroki – podzielił się z resztą swoim spostrzeżeniem.
Skierował różdżkę w prawo. – Salvio hexia – wyszeptał, chcąc wyczarować magiczną barierę tak, by odgrodzić ich od głównej części Tower – oraz od dwóch stojących tam strażników, tak, by nie widzieli, co będzie za moment miało miejsce po lewej stronie. Później sam odwrócił się w lewo. – Salvio hexia – powtórzył, drugą barierą chcąc oddzielić wszystko to, co znajdowało się za zakrętem; zaklęciem celował za plecy dwóch mężczyzn, którzy wyszli z bocznego korytarza. Jeśli by mu się udało, pomiędzy dwiema barierami znaleźliby się tylko oni – oraz cała ich szóstka.
Nie był pewien, czy tak brzmiał alarm w Tower, ale zachowanie strażników, którzy jak jeden mąż ruszyli nagle w prawo, nie pozostawiało mu zbyt wiele wątpliwości. Wiedział, że tak właśnie miało być – że to zapewne dowodzona przez Kierana grupa wywołała zamieszanie, wypełniając założenia stojącej przed nimi misji – ale wnętrzności i tak skręciły mu się nieprzyjemnie, kiedy obserwował ubranych na czarno strażników, uzbrojonych po zęby; jak ich szóstka miała sobie z nimi wszystkimi poradzić? Nie powinien o tym teraz myśleć, pomoc drugiej grupie leżała poza ich zasięgiem, narażali się, żeby oni mogli dotrzeć niepostrzeżenie do Azkabanu – ale świadomość, że gdzieś tam znajdowała się otoczona strażnikami Hannah, skutecznie odrywała jego myśli od celu misji.
Na szczęście – miał obok siebie innych. Wycofał się, kiedy tuż obok rozległ się szept jednego z nich (wydawało mu się, że rozpoznaje głos Tonksa), ściągając go z powrotem myślami do podziemi, i do tego, co działo się w korytarzu. Kiedy auror mówił, William jednocześnie śledził spojrzeniem człowieka, o którym wspomniał – widział, jak wychodzi z bocznego korytarza i kieruje się w ten lewy, w towarzystwie starszego czarodzieja. – On w-w-wyszedł z tego bocznego korytarza właśnie – odezwał się, cicho, szeptem – licząc na to, że dźwięk bijącego dzwonu zagłuszy jego głos, nim dotrze do kogoś innego niż pozostali Zakonnicy. – Tego, o którym m-m-mówiłeś, że prowadzi do Azkabanu – dodał. Czy byli za późno? Czy mężczyźni wracali właśnie od Justine? – Co robimy? – zapytał, mając nadzieję, że Alexander domyśli się, że pytanie skierowane było do niego. Wysunął się z korytarza raz jeszcze, rozglądając się to w jedną, to w drugą stronę. – Wydaje mi się, że powinniśmy się pospieszyć – póki dzwony zagłuszają kroki – podzielił się z resztą swoim spostrzeżeniem.
Skierował różdżkę w prawo. – Salvio hexia – wyszeptał, chcąc wyczarować magiczną barierę tak, by odgrodzić ich od głównej części Tower – oraz od dwóch stojących tam strażników, tak, by nie widzieli, co będzie za moment miało miejsce po lewej stronie. Później sam odwrócił się w lewo. – Salvio hexia – powtórzył, drugą barierą chcąc oddzielić wszystko to, co znajdowało się za zakrętem; zaklęciem celował za plecy dwóch mężczyzn, którzy wyszli z bocznego korytarza. Jeśli by mu się udało, pomiędzy dwiema barierami znaleźliby się tylko oni – oraz cała ich szóstka.
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k100' : 99
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k100' : 99
Zaklęcie okazało się zbyt słabe, a może po prostu niefortunnie wybrałem, bo choć zadziałało i w wybranym przeze mnie korytarzu rozległ się dźwięk kroków, to nie wzbudziło to podejrzeń strażników. W chwili, kiedy działanie eliksiru Kameleona rozlewało się po moim ciele i uczyniło je niewidzialnym, także dla moich towarzyszy, rozglądałem się uważnie po korytarzu. Dźwięk dzwonów zwrócił moją uwagę - to oznaczało jedno. Druga grupa zaczęła działać. A strażnicy Tower musieli się tego spodziewać. To było widać po tym w jaki sposób, jak szybko zebrali się do działania. Czekali na nas.
- Na lewo i od razu na prawo. Tam jest przejście do Azkabanu - szeptem sprostowałem informację przekazaną innym przez Michaela. Obserwowałem jak ze wspomnianego korytarza wyłania się Timothy Krueger. To niemożliwe, aby iść za nim, skoro właśnie z Azkabanu wracał - jak słusznie zauważył William. Skinąłem głową, ale nikt nie mógł tego zauważyć, bo wszyscy byliśmy niewidzialni - także dla siebie. Pomysł, aby widzieć współtowarzyszy był dobry, ale Tonks ze stresu musiał pomylić zaklęcia. Wypowiedziana przezeń inkantacja zmroziła mi krew w żyłach. - Co ty robisz? Zaraz wszyscy nas zobaczą - syknąłem do Michaela; powinien szybko cofnąć własne zaklęcie.
Zgadzałem się z Williamem. Powinniśmy jak najszybciej przemknąć korytarzem, dopóki dzwony zagłuszają kroki. Ale nie sami - różdżka, którą zabrałem strażnikowi mogła się przydać, nie mieliśmy jednak pewności, że ten człowiek miał uprawnienia do przejścia do nowego Azkabanu. Timothy Krueger miał je z pewnością. Nie znałem dokładnie zakresu jego obowiązków, kojarzyłem jednak, że sprawował pieczę nad szczególnie niebezpiecznymi i specjalnymi więźniami. A takich przetrzymywano teraz w nowym Azkabanie.
Lydia wspomniała, ironicznie, o dementorze jako zakładniku, nieświadoma, że ten pomysł nie był głupi.
- Krueger idzie z nami. Zaprowadzi nas do Justine - wyszeptałem, podejmując decyzje w kilka sekund, aby zaatakować wysoko postawionego strażnika. - Zajmijcie się tym obok - zasugerowałem, odwracając głowę przez ramię. Nie dostrzegłem jednak nikogo.
Sam opuściłem bezpieczną wnękę korytarza, w której dotychczas staliśmy, starając się stąpać cicho i ostrożnie, w stronę Kruegera, idąc jak najbliżej przeciwległej ściany. Wycelowałem w niego różdżką, aby rzucić dwa zaklęcia. - Silencio - szepnąłem, a zaraz po tym wyszeptałem drugą inkantację nie zmieniając celu: - Perturbo.
oba zaklęcia w Kruegera
- Na lewo i od razu na prawo. Tam jest przejście do Azkabanu - szeptem sprostowałem informację przekazaną innym przez Michaela. Obserwowałem jak ze wspomnianego korytarza wyłania się Timothy Krueger. To niemożliwe, aby iść za nim, skoro właśnie z Azkabanu wracał - jak słusznie zauważył William. Skinąłem głową, ale nikt nie mógł tego zauważyć, bo wszyscy byliśmy niewidzialni - także dla siebie. Pomysł, aby widzieć współtowarzyszy był dobry, ale Tonks ze stresu musiał pomylić zaklęcia. Wypowiedziana przezeń inkantacja zmroziła mi krew w żyłach. - Co ty robisz? Zaraz wszyscy nas zobaczą - syknąłem do Michaela; powinien szybko cofnąć własne zaklęcie.
Zgadzałem się z Williamem. Powinniśmy jak najszybciej przemknąć korytarzem, dopóki dzwony zagłuszają kroki. Ale nie sami - różdżka, którą zabrałem strażnikowi mogła się przydać, nie mieliśmy jednak pewności, że ten człowiek miał uprawnienia do przejścia do nowego Azkabanu. Timothy Krueger miał je z pewnością. Nie znałem dokładnie zakresu jego obowiązków, kojarzyłem jednak, że sprawował pieczę nad szczególnie niebezpiecznymi i specjalnymi więźniami. A takich przetrzymywano teraz w nowym Azkabanie.
Lydia wspomniała, ironicznie, o dementorze jako zakładniku, nieświadoma, że ten pomysł nie był głupi.
- Krueger idzie z nami. Zaprowadzi nas do Justine - wyszeptałem, podejmując decyzje w kilka sekund, aby zaatakować wysoko postawionego strażnika. - Zajmijcie się tym obok - zasugerowałem, odwracając głowę przez ramię. Nie dostrzegłem jednak nikogo.
Sam opuściłem bezpieczną wnękę korytarza, w której dotychczas staliśmy, starając się stąpać cicho i ostrożnie, w stronę Kruegera, idąc jak najbliżej przeciwległej ściany. Wycelowałem w niego różdżką, aby rzucić dwa zaklęcia. - Silencio - szepnąłem, a zaraz po tym wyszeptałem drugą inkantację nie zmieniając celu: - Perturbo.
oba zaklęcia w Kruegera
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k100' : 30
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k100' : 30
Wystarczyły sekundy, aby wszystkie sylwetki stojące nieopodal po prostu zniknęły. Szara mgła opanowała otoczenie, a on poczuł się dziwnie nieswojo, pusto, przyzwyczajając wzrok do drażniącego półmroku. Opowieści o tym parszywym, mieszającym zmysły miejscu były prawdziwe; nawet przez chwilę nie śmiał w to wątpić. Nie wyobrażał sobie dłuższego pobytu w zimnych, szpetnych murach więzienia. Co w takim wypadku musiała czuć sama Justine? Jak to znosiła, czy dawała radę? Pokręcił lekko głową odpychając bardzo złe myśli, skupiając się na rzeczywistej akcji. Lekkie szorstkie szemranie materiału, urwane oddechy przypominały o obecności współtowarzyszy. W oddali słychać było ciche, stłumione dźwięki kroków uderzających o posadzkę. Zaklęcie, które wystosował zadziałało, lecz na krótką chwilę. Obracał głowę na wszystkie strony starając się wypatrzeć jak najwięcej, zapamiętać położenie, ostrzec w razie nadchodzącego niebezpieczeństwa. Widział ogrom spiętrzonych postaci, i choć rozkład Azkabanu w żadnym stopniu nie był mu znany, wiedział z jakiego kierunku mogliby ewentualnie ich zaskoczyć. W między czasie wsłuchał się uważnie w słowa pozostałych, przede wszystkim Dearborna i Tonksa, jako byłych pracowników Ministerstwa, zorientowanych w tym obszernym i ciasnym labiryncie. Pokiwał głową sam do siebie i z przymrużonymi w skupieniu oczami wizualizował w głowie prowizoryczną mapę. Niespodziewany motyw wyrwał go z chwilowej konsternacji; gromki odgłos nawołujących dzwonów rozniósł się po wszystkich zakamarkach. Gdzieś w pobliżu rozpoczął się zamęt. Mimo tego, iż był niewidzialny mimowolnie przylgnął do ściany słysząc jak tabun strażników przebiega przez główną drogę. Czas uciekał, musieli przedostać się w głąb, skręcić w bardziej newralgiczne, istotne przejścia. Na horyzoncie pojawili się dwaj mężczyźni. Ciemnowłosy wysunął się do przodu, aby ogarnąć wzrokiem ciepło ubrane profile. Ze słów Michela wywnioskował, iż rzekomy Krueger mógł okazać się przydatny; odpowiednio przyciśnięty wskazać drogę do odbijanego więźnia. Za jego myślą ruszył Cedric, wypowiadając jego myśli do wszystkich, na głos. Gdy wypowiedział, aby zając się drugim, nieznanym czarodziejem, Rineheart poruszył się kilka kroków do przodu starając się stąpać jak najdelikatniej, jak najciszej, blisko ściany. Chciał znaleźć się bliżej wylotu ich korytarza, aby dokładnie wymierzyć w niego różdżką: – Drętwota. – wyszeptał, a promień zaklęcia skierował w powolnie poruszającego się czarodzieja znajdującego się obok Kruegera. Jednakże nie mając pewności czy ruch nadgarstka był właściwy, czy bicie dzwonów, mglista aura nie rozproszyły go za bardzo posłał cicho: - Drętwota. - jeszcze raz w tego samego przeciwnika.
akcja 1: drętwota na Thorne (tutaj)
akcja 2: drętwota na Thorna jeszcze raz
akcja 1: drętwota na Thorne (tutaj)
akcja 2: drętwota na Thorna jeszcze raz
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Chociaż mieli odciągnąć strażników, to tym razem ktoś ich wyręczył. Donośne echo bicia w dzwony poniosło się po murach czarodziejskiego więzienia, wypełniając je miarowym dudnieniem. Farley poczuł na swoim ramieniu uścisk dłoni, drobnej dość, zapewne należącej do Lydii. Poklepał ją nieznacznie, starając się w ten sposób dodać czarownicy otuchy. W miarę spokojny do tej pory korytarz zaroił się od strażników, którzy uzbrojeni jak gdyby mieli iść na wojnę kierowali swoje kroki w prawo. Jak się zaraz dzięki słowom Michaela okazało: do centrum Tower, gdzie zamęt miała wywoływać druga grupa.
– Brzmi jak nasz sygnał – stwierdził cicho, wiodąc wzrokiem za ostatnim znikającym na prawo rzędem strażników, wciąż korzystając z – oby wystarczająco – zagłuszającego ich echa niosącego się wśród murów. Zaraz jego uwagę złapał jednak ruch w bocznym korytarzu i głos Michaela. Przedstawiony mu właśnie Krueger nie był jednak sam.
– Ten drugi to John Thorne. Cholernie wprawiony magomedyk z Munga, ale od Stonehenge działa na wyłączność rządu – rzucił, nie przebierając w słowach, bo nie miał na to czasu. Otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednak wtedy usłyszał inkantację Tonksa i na raz wszyscy stali się widzialni. Korzystając z tego faktu Farley popatrzył po wszystkich i ponownie otworzył usta, ale tym razem przerwał mu Cedric. Alexander odchrząknął znacząco i raz jeszcze spojrzał po wszystkich. – Tak jak już padło, porwijmy Kruegera i to prędko. Thorne może mieć przy sobie coś użytecznego, jeżeli wracają od Just to niewątpliwie jest ranna i przyda nam się wszystko co możliwe. Trzeba osłonić całą scenę przed strażnikami, żeby nie widzieli co się stało. Także Mike, ściągnij swoje zaklęcie i zaczynamy – powiedział cicho, po czym uniósł różdżkę, gotów do ataku. Usłyszał jak Vincent próbuje rzucić Drętwotę na magomedyka i postanowił pomóc Rineheartowi.
– Petrificus Totalus – wyszeptał inkantację wśród bicia dzwonów, a ledwo smuga zaklęcia opuściła jego różdżkę, ponownie wykonał ruch nadgarstkiem: tym razem przywołując inną inkantację. – Magicus Extremos – wymamrotał, chcąc wzmocnić swoich towarzyszy.
| Tutaj kładę Thorne'a spać, a teraz rzucam na Magicusa.
– Brzmi jak nasz sygnał – stwierdził cicho, wiodąc wzrokiem za ostatnim znikającym na prawo rzędem strażników, wciąż korzystając z – oby wystarczająco – zagłuszającego ich echa niosącego się wśród murów. Zaraz jego uwagę złapał jednak ruch w bocznym korytarzu i głos Michaela. Przedstawiony mu właśnie Krueger nie był jednak sam.
– Ten drugi to John Thorne. Cholernie wprawiony magomedyk z Munga, ale od Stonehenge działa na wyłączność rządu – rzucił, nie przebierając w słowach, bo nie miał na to czasu. Otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednak wtedy usłyszał inkantację Tonksa i na raz wszyscy stali się widzialni. Korzystając z tego faktu Farley popatrzył po wszystkich i ponownie otworzył usta, ale tym razem przerwał mu Cedric. Alexander odchrząknął znacząco i raz jeszcze spojrzał po wszystkich. – Tak jak już padło, porwijmy Kruegera i to prędko. Thorne może mieć przy sobie coś użytecznego, jeżeli wracają od Just to niewątpliwie jest ranna i przyda nam się wszystko co możliwe. Trzeba osłonić całą scenę przed strażnikami, żeby nie widzieli co się stało. Także Mike, ściągnij swoje zaklęcie i zaczynamy – powiedział cicho, po czym uniósł różdżkę, gotów do ataku. Usłyszał jak Vincent próbuje rzucić Drętwotę na magomedyka i postanowił pomóc Rineheartowi.
– Petrificus Totalus – wyszeptał inkantację wśród bicia dzwonów, a ledwo smuga zaklęcia opuściła jego różdżkę, ponownie wykonał ruch nadgarstkiem: tym razem przywołując inną inkantację. – Magicus Extremos – wymamrotał, chcąc wzmocnić swoich towarzyszy.
| Tutaj kładę Thorne'a spać, a teraz rzucam na Magicusa.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 7, 8, 6, 4, 8, 3, 2, 5
#1 'k100' : 12
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 7, 8, 6, 4, 8, 3, 2, 5
Zanim wszyscy zaczęli rzucać zaklęcia, Michael pośpiesznie pomyślał Finite Incantatem, orientując się że chciał przecież rzucić Veritas Claro. Zarumienił się ze wstydu, ale na szczęście w mgnieniu sekund zniknął (oby!) wszystkim z oczu. Pozostały im szepty. Dobrze, że Alex dopilnował, by nie działać zanim Mike nie ściągnie Clario.
Plan działania został ustalony, Krueger i Thorne rozpoznani.
Wychylił się na powrót i skierował różdżkę na strażnika po lewej, który wydawał się patrzeć w ich stronę. Nie chciał, by Salvio Hexia go zaalarmowało.
-Confundus - szepnął, chcąc by strażnik stracił orientację w przestrzeni.
Bez akcji: błyskawicznie cofam Clario zanim inni wychylą się z zaułka i zaczną działać
Druga akcja: zaklecie na jednego z pary, która patroluje korytarz - tego, który patrzy w naszą stronę
Plan działania został ustalony, Krueger i Thorne rozpoznani.
Wychylił się na powrót i skierował różdżkę na strażnika po lewej, który wydawał się patrzeć w ich stronę. Nie chciał, by Salvio Hexia go zaalarmowało.
-Confundus - szepnął, chcąc by strażnik stracił orientację w przestrzeni.
Bez akcji: błyskawicznie cofam Clario zanim inni wychylą się z zaułka i zaczną działać
Druga akcja: zaklecie na jednego z pary, która patroluje korytarz - tego, który patrzy w naszą stronę
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Słuchała ich głosów, ale była świadoma tego, że nie bardzo mogła iść naprzód jako pierwsza, nie było też na to sensu - każdy z nich miał lepsze przygotowanie bitewne i taktyczne niż ona. Starała się jednak pomóc tak mocno, jak to tylko było możliwe. Fakt, że różdżką z nią nie współpracowała, wcale nie pomagał. Zacisnęła zęby, uparcie wpatrując się w narzędzie, jakby chciała wywrzeć na jabłoniowym drewnie presję. Nie poczuła przypływającej mocy, zaklęcie musiało więc nie pójść po ich myśli. Chciała więc je poprawić. Potrzebowali tego.
- Magicus extremos - wypowiedziała dosadnie, szeptem, coraz mocniej zaciskając palce na różdżce.
Działaj, błagam, przecież tak mi na tym zależy.
- Magicus extremos - wypowiedziała dosadnie, szeptem, coraz mocniej zaciskając palce na różdżce.
Działaj, błagam, przecież tak mi na tym zależy.
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Brama Zdrajców
Szybka odpowiedź