Sklep z kociołkami
Wczesnej sklep znajdował się na ulicy Pokątnej, jednak przez narastające niepokoje związane z działalnością zwolenników Grindelwalda, właściciel podjął decyzję o przeniesieniu działalności właśnie tutaj, w samo centrum spokojniejszego London Borough of Bexley.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:34, w całości zmieniany 2 razy
Szkolenie aurorskie codziennie przynosiło jakieś nowości. Pełne siniaków treningi, wycieńczające ćwiczenia mające podtrzymać kondycję, czy zgłębianie coraz to bardziej absurdalnych przypadków łamania czarodziejskiego prawa absorbowało Josephine do tego stopnia, iż wręczone jej zadanie wydawało się być obrazą posiadanych przez nią umiejętności. Mianowicie, osoba prowadząca szkolenie, wręczyła kursantce pergamin z zamówieniem na kociołki, które miała złożyć w konkretnym sklepie.
Będąc na miejscu, musiała niezmiernie uważać, by nie strącić z półek czegokolwiek, co właściciel posiadał w asortymencie, a który właśnie żywo dyskutował z Inarą na temat proporcji i kolejności dodawania składników. Byli zaabsorbowani swoim towarzystwem do tego stopnia, iż nie dostrzegli nadciągającej katastrofy. Tuż za plecami Inary bulgotał niebezpiecznie wielki kocioł wypełniony szlamowatym roztworem. Jego konsystencja zwiastowała kłopoty, które nadeszły szybciej niż dało się wypowiedzieć słowo Quidditch. Część mieszaniny gwałtownie wystrzeliła w powietrze, chlapiąc na nowiutkie egzemplarze ustawione na półkach, a chwilę później sam, wyjątkowo gorący, kociołek podskoczył, rozlewając swoją zawartość na koszyczek drogich ingrediencji, które Inara otrzymała chwilę wcześniej celem dostarczenia ich do ojca pracującego w Świętym Mungu. Obie panie skończyły z dziurami w szatach powstałymi na skutek żrących właściwości rozlanej substancji, co więcej w Josephine trafił w głowę najmniejszy z cynowych kociołków, powodując otępienie godne mistrzowsko rzuconego zaklęcia Confundus.
— O nie — wychrypiał czarodziej za ladą, patrząc na powstały bałagan. — Pani składniki... moje kociołki... co za katastrofa... co ja zrobię?
A co zrobią Inara i Josephine? Czy zdadzą się na gest dobrej woli i pomogą mężczyźnie w sprzątaniu? Rozpacz czarodzieja nie sięgała serc z kamienia, a szlamowata substancja właśnie wyżerała dziurę w blacie stolika pokazowego. Decyzja musiała być podjęta szybko.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Dzień jak co dzień. Josephine spodziewała się treningu albo chociaż przeglądania książek i nauki czy to nowych zaklęć lub zgłębiania szczegółów kolejnych spraw. Pomimo że kandydowała na aurora, to wciąż doskonale czuła się wśród grubych, zakurzonych woluminów. Uroki pozostałości po krótkim stażu na całkiem odmienne stanowisko, jednak to dobrze, dzięki takiej drobnostce czuła się o wiele pewniej. Dzisiejsze zlecenie w pierwszej chwili wzięła za żart, czyż nie miała się rozwijać? W skrytości ducha liczyła na zadanie, takie prawdzie… Polegające na wytropieniu czarnoksiężnika albo choćby patrolowaniu ulic! Dlatego nic dziwnego, że mina jej zrzedła, a wkrótce pojawiła się złość. Jak miała zostać dobrym aurorem, skoro marnuje czas na zakup kociołków? Nie lubiła przełożonego McLaggena, zbyt często sprowadzał stażystów do poziomu zera, pokazując im własną wyższość; szczególnie paskudnie traktował kobiety, jakby zawód aurora był zarezerwowany tylko dla płci brzydkiej. Najwyraźniej tym razem stwierdził, że nie nadaje się do czegoś ambitniejszego. Ze złością opatuliła się płaszczem, gdy wkroczyła na ulice Londynu – niestety, najbliższy sklep z kociołkami znajdował się w innej dzielnicy, więc pozwoliła sobie na teleportacje. To miał być szybko zakup i powrót do Ministerstwa, by oddać się pożyteczniejszym zajęciom – oczywiście, o ile McLaggen nie wymyśli dla niej czegoś równie ambitnego. Josie miała jednak nadzieje, że Weasley wezwie ją do siebie i uratuje przed parszywymi pomysłami szowinisty.
Dzwonek u drzwi oznajmił jej przybycie. Weszła do środka i przez chwilę przyglądała się poustawianym kociołkom. Dotransportowanie ich wcale nie będzie takie łatwe jakby się można było spodziewać – dwanaście rozmiaru 1 i pół tuzina tych większych. Jo westchnęła z rezygnacją – najwyraźniej będzie musiała zrobić kilka kursów z zakupionymi kociołkami. Miała tylko nadzieję, że kominek w sklepie jest podpięty do sieci fiuu. Zauważyła, że sprzedawca jest zajęty rozmową, której nie chciała przerywać. Nagle przestało jej się śpieszyć, a cała złość przekształciła się w rezygnacje. Spokój trwał zaledwie kilka kolejnych sekund. Josie patrzyła, lecz nie zareagowała w porę. Jej ręka powędrowała za pazuchę płaszcza, tam gdzie znajdowała się różdżka… Właśnie w tym momencie zawartość kociołka zabulgotała po raz ostatni i znalazła się na wszystkim w pobliżu kilku metrów. Na kociołkach, blacie, koszyczku ze składnikami, a także płaszczu i dłoni odzianej w rękawiczkę. Josie szybko ściągnęła materiał z dłoni, by drobinki eliksiru nie poparzyły skóry – rękawiczki raczej już nic nie uratuje, podobnie jak płaszcza, który przecież wybrała niedawno z Minnie; ile razy go ubrała? Trzy? Nie zdążyła nawet podnieść rozgniewanego wzroku na sprzedawcę, który narzekał na zniszczone kociołki, gdy poczuła silne uderzenie w głowę jakby uderzyła mocno w ścianę. Jęknęła głośno, być może zwracając na siebie uwagę. Uderzenie skutecznie ją oszołomiło i by nie upaść, chwyciła się jednej z półek, zrzucając przy tym kilka ustawionych tam kociołków. Na Merlina! Czyżby dziś prześladował ją jakiś pech?
[bylobrzydkobedzieladnie]
W ręku wciąż trzymała koszyczek z zakupionymi jeszcze przed chwilą składnikami. ostatnimi czasu dużo częściej musiała dbać o ich dopływ, nie tylko ze względu na przeprowadzane badania ale i własną fascynację. W drugiej dłoni, obleczonej w rękawiczkę, trzymała wspomniane czarne jagody, opakowane w słoiczku i zerkające na zza szklanej bariery, niby żabie oczka. Porównanie wywołało w niej uśmiech i z tym wyrazem odwróciła się, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk dzwonka, sygnalizujący wejście kolejnego klienta. A właściwie klientki. Alchemiczka zwróciła uwagę na jasne pasma włosów i przejrzyście niebieskie oczy, w których pełgało zmęczenie. dziewczyna zajęła się jednak wystawionymi na półkach kociołkami, dlatego czarnowłosa wróciła do przerwanej, a właściwie zawieszonej (w uśmiechu) rozmowy.
Powinni byli usłyszeć. Instynkt alchemika widocznie zbytnio skupił się na wskazywaniu błędu w recepturze adwersarza, by wyczuć niebezpieczeństwo, które czaiło się a właściwie bulgotało za ich plecami. I wraz z mlaszczącym dźwiękiem maziowatej eksplozji, pojawił się chlupot rozlewanej cieczy i towarzyszący mu, delikatny swąd wypalanej dziury - na rękawie jej płaszcza, na kapturze opadającym na ramiona i - o zgrozo - niemal w zwolnionym tempie zwróciła twarz ku trzymanym skarbom, by zarejestrować, jak substancja przecieka (albo przegryza się) przez brzegi koszyczka, by dotrzeć do zawartości. Pal nieśmiałku ubrania, ale ingrediencje!
W pierwszej sekundzie rozgrywanej, maziowej katastrofy, szarpnęła za koszyczek, odstawiając go na podłogę. W drugiej ściągała ciemnobordowy płaszcz z siebie, by materiałem zetrzeć spływające po słoiczkach substancje. W kolejnej usłyszała dziwny, głuchy dźwięk uderzenia. jasnowłosa dziewczyna niemiło zaatakowana przez cynowy kociołek chwiała się właśnie na nogach. Inara zerwała się z miejsca, potykając o rozlaną na podłodze maź (i prawdopodobnie stapiając podeszwę), by dotrzeć do źródła - W porządku? - chwyciła nieznajomą za ramię, zaglądając jej w twarz, by usłyszeć lament właściciela. I rzeczywiście, sklep z kociołkami prezentował się...co najmniej w opłakanym stanie. Łącznie z nimi samymi. Zerknęła na swoją różdżkę. Przynajmniej ta, bezpiecznie schowana w kieszeni nie doznała żadnego uszczerbku.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Świat przyciemniał, gdy oberwała w głowę. Odruchowo zacisnęła powieki, jakby jakoś to mogło zredukować ból - a być może w taki sposób chciała ochronić się przed otępiającymi mroczkami? Fala bólu przypominała mroźne powietrze, które w ostatnich miesiącach nadgorliwie kąsało jej odsłoniętą skórę przy wejściu z ciepłych pomieszczeń; ból podobnie jak lodowe igiełki wpijał się przez cienką skórę na skroni wprost przez czaszkę aż do wrażliwego mózgu. W następnej chwili przeniosła dłoń w obolałe miejsce, niepewnie go dotykając, jakby w obawie, że znajdzie tam lepką posokę. Nic z tych rzeczy - poza nieprzyjemnym wrażeniem pozostała w jednym kawałku, względnie nieuszkodzona... No może nabiła guza, który wykwitnie na jej głowie w niedługim czasie. Cóż, jedynie mogła cieszyć się, że oberwała najmniejszym rozmiarem najlżejszego kociołka. Pomimo chwili otępienia wyczuła dłoń na swoim ramieniu i usłyszała zatroskany głos, najpewniej należący do kobiety, która wcześniej dyskutowała ze sprzedawcą. Niepewnie otworzyła oczy, skupiając się na rozmazanej twarzy dziewczyny... Łzy bólu przyćmiły jej widok równie skutecznie co pulsujący ból. Dłoń powędrowała do kieszeni płaszcza po haftowaną chusteczkę, którą szybko otarła oczy, by ponownie móc widzieć. - Taak, w porządku... Dziękuję - odpowiedziała lekko niepewnym głosem na pytanie nowej towarzyszki, która okazała się być dość młodą, o wiele niższą od niej istotą - za to cechującą się arystokratycznymi rysami twarzy, które teraz nakrył cień strapienia i troski. Skupiała się na jej twarzy, dzięki której mogła skoncentrować się na czymś innym niż bólu, który powoli ustępował. Trwało to zaledwie krótką, lecz wystarczającą chwilę, by wyrwała się z amoku - powoli przypominała sobie, co tak właściwie się stało; w momencie odczuła szok, że proste zadanie właśnie wyślizga jej się z pomiędzy palców... Jeśli nie dostarczy tych kociołków, to narazi się na ośmieszenie i większą ilość podobnych albo bardziej nudnych zadań; na Merlina, nie mogła do tego dopuścić! Od razu się ożywiła, otworzyła przytomne już oczy, w których zagościło ewidentne przerażenie. - Niech to psidwak kopnie, tylko nie kociołki! - wykrzyknęła, gdy wzrokiem oszacowywała starty. Być może część z asortymentu została oszczędzona, jednak czy nie będzie ich zbyt mało? Jednak to była jedna z tych sytuacji, gdy należało działać natychmiast - tylko wprawne działania były w stanie uratować kociołki i... składniki. Dopiero teraz dojrzała koszyczek na podłodze, który został już względnie oczyszczony z cieczy, która przeżarła jego delikatną konstrukcje podobnie jak ich płaszcze. - Tergeo - wypowiedziała dokładnie, gdy wyciągnęła z pod płaszcza różdżkę o jasnym drewnie, szczęśliwie nienadjedzoną przez żrącą substancje. Och, naprawdę, nie była w stanie wyobrazić sobie cóż to był za eliksir i że ktoś - kto nie był nią - potrafił tak go zepsuć. Właściciel był sam sobie winien, lecz nie mogła opuścić sklepu, dopóki nie otrzyma tego po co przyszła. Skierowała różdżkę na te kociołki, które dało się jeszcze uratować. Po uderzeniu była wciąż rozkojarzona, a zaklęcia czyszczące nie należały do jej najmocniejszych stron, jednak lamentowanie nad rozlanym mlekiem - a raczej paskudną substancją - na nic się tutaj nie przyda.
'k100' : 88
Pierwsza interwencja przyniosła minimalny skutek. Uratowane z jej koszyczka składniki oddzieliła od tych, które nie nadawały się już do użytku. Inara nie chciała nawet wyobrażać sobie, jaki efekt przyniosłaby "ulepszona" wersja piołunu, czy skrzeloziela. Chociaż...dla czysto eksperymentatorski ducha, może jednak warto je zachować?...
Potrząsnęła głową, wycierając pozostałości nieszczęsnej substancji z jednego słoiczka, a sam płaszcz rzuciła obok, czując jak jego gładka materia zaczyna się marszczyć pod wpływem żrącej mazi. Czym była zawartość kociołka, których tak spektakularnie wystrzelił swoją esencję?
Nieznajoma, nie licząc nieco zamroczonego spojrzenia i prawdopodobnie rosnącego guza, zdawała sie nie doznać większych uszkodzeń. - Chyba zimny okład mógłby trochę pomóc - może uzdrowicielem nie była, ale ojciec wystarczającą ilość razy traktował ją podobnymi zabiegami, gdy jako dziecko nabijała sobie kolejne guzy i otarcia. Jospehine ożywiła się znacząco, gdy dotarł do niej zasięg zniszczeń, o których wspominał właściciel. Mężczyzna wcisnął na dłonie szerokie, nieco nadpalone rękawiczki, by zdjąć kilka, najbardziej poszkodowanych obiektów. Nadal mruczał pod nosem niewyraźnie, z niepokojem (paniką?) oglądając kolejne pozycje.
- Może jednak da się odratować większość - zawiesiła głos, odsuwając od jasnowłosej, która żwawo sięgnęła po różdżkę. Czar, którego użyła sprawnie zobligował magię, by pozbywał się z powierzchni upatrzonych kociołków kleistą ciecz. Nadal pozostawały drobne rysy na niektórych powierzchniach, ale przy odrobinie cierpliwości - i to można byłoby zniwelować. Inara obróciła w palcach swoją różdżkę i wycelowała w część sklepu i półek, w której znajdowały się rozrzucone składniki. Nadal oblepione niezidentyfikowaną substancją, łapczywie przesączającą się przez ochronne warstwy szkła, fiolek, szkatułek i pudełeczek - Evanesco - jej koszyczek, był w miarę bezpieczny, ale dopiero w mieszkaniu będzie mogła przyjrzeć się bliżej poszkodowanej zawartości. A teraz, może uda się oszczędzić właścicielowi dodatkowego bólu głowy i zamieszania. I.. musiała dopytać, co też takiego bulgotało w kociołku. Ta kwestia - z perspektywy alchemika, wywoływała w Inarze intrygującą falę ciekawości. Zdecydowanie byłby to temat dla interesującej dyskusji.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
'k100' : 84
Tylko nie zawsze przestrzenie chciały podzielić się skrywaną w sobie wiedzą. Tak, jak nie mogła dociec - patrząc na lepką konsystencję - cóż takiego, jeszcze chwilę wcześniej rozegrało się za jej plecami. A właściwie, za brzegami cynowego kociołka, teraz bezładnie leżącego na boku, pod półkami. Nie był to widok nienaturalny. Sama doskonale pamiętała, że czasami wystarczyło chwilę nieuwagi, kilka kropel niewłaściwego wywaru..i można było otrzymać spektakularny wybuch. Niejednokrotnie, to Inara próbowała wyczesać z włosów intensywnie "pachnące" pozostałości, po nieudanej kompozycji eliksirowej, ale - tym razem wyglądało na większe nieszczęście. Substancja miała właściwości żrące (co było jego sercem?), a to - dla każdego kociołka (i jego otoczenia) niebezpieczeństwo.
- Podobno ogień, trzeba zwalczać ogniem - zawiesiła głos, nachylając się nad jednym z kociołków, który niemal potoczył się pod sklepikowe półki - może znalazłoby się coś wśród receptur, co odratowałoby ich fakturę - wyciągnęła dłoń, podnosząc swoje znalezisko i podając nowej towarzyszce. Nie licząc osiadłego nań kurzu, był cały. I pokręciła głową, mrużąc oczy bardziej rozbawiona wizją - To nie jest konieczne. Dokupię nowe, a dwa...doskonale zdaję sobie sprawę, że takie wypadki mogą się zdarzać najlepszym alchemikom - mimo słów, odwróciła się w stronę odsuniętego na bezpieczną odległość - koszyczka. Nieznajoma miała rację. Kilka z zakupionych pozycji, wybierała sama. Była jednak pewna, że miała rację. Właściciel zawsze dbał o jakość sprzedawanych elementów. I jedna...nawet tak przykra wpadka, nie mogła skłonić jej do nagłej zmiany decyzji - Właściwie, to nie masz za co dziękować - dostrzegała smutny mars, wciąż kreślący się cieniami na twarzy młodej kobiety - Mimo niezaprzeczalnego ataku na twoją głowę, miałaś refleks, żeby ogarnąć sytuację pierwsza - alchemiczka powtórzyła gest nieznajomej i sama wsunęła różdżkę do torby. Zazwyczaj, kryła ją w rękawie płaszcza, który ucierpiał najbardziej i leżał smutno zwinięty niedaleko koszyczka z uratowanymi ingrediencjami.
Właściciel sklepu powoli ogarniał zawartość, która uległa największym szkodom, ale minę wciąż miał niepocieszoną - Z tego co pamiętam - zaczęła głośniej - ...że wystawione na półkach eksponaty to tylko część z zapasów, jakie pan posiadał, prawda? - Inara nie wierzyła, żeby starszy alchemik zaniedbał zawartość magazynów. Uśmiechnęła się znacząco do przyszłej aurorki, potwierdzając jej dalsze słowa. Sklepikarz musiał usłyszeć ich słowa. I nawet jeśli panna Carrow mogła sobie poradzić ze zdobyciem upatrzonych składników, tak - przynajmniej jak zgadywała - dziewczynie mocno zależało na pilnym zakupie - A mogę zapytać - dodała już ciszej, obserwując jak starszy mężczyzna kiwa energicznie głową, prawdopodobnie przypominając sobie, ze może stracić klienta - Do czego potrzebna jest taka ilość kociołków? - czarnowłosa pamiętała, że na kursie masowo korzystano z podobnej liczby. Chodziło więc - o naukę. Tylko gdzie i czego?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Drobne poszukiwania skutkowały - i kilka właściwie nienaruszonych pozycji znalazło się na widoku. Inara przetarła dłonie chusteczką, uratowaną z płaszcza, który smutno dogasał, wraz z coraz większymi dziurami i niezidentyfikowaną (wciąż) mazią, oblepiającą ją w kilku miejscach. A propos - alchemiczka zastanawiała się, czy nie mogłaby zebrać odrobinę substancji i zbadać jej zawartość c w swojej pracowni... - Niestety nie znam się na magii leczniczej... - zerknęła na dziewczynę, przyglądając się miejscu, w którym widoczny był ślad po uderzeniu - Mój ojciec jest uzdrowicielem, ale zdaje się masz rację, zwykłe stłuczenie - wciąż z chusteczką w dłoniach, przekręciła się, wyglądając zgarbionej sylwetki właściciela sklepu. Kolejne stłumione głosy świadczyły, że ten wciąż trwa w swojej rozpaczy, ale - przynajmniej zaczął działać, sadząc po wysuwanych pakunkach. Do nieznajomej odwróciła się w momencie, gdy ta ujawniła swoje personalia. Czarnowłosa z wyuczonego przyzwyczajenia, dygnęła lekko, wyginając usta w lekkim uśmiechu - Inara Carrow - przedstawiła się, bez pośpiechu odsłaniając kim jest - I to chyba była współpraca, więc nie ma potrzeby dziękować za to. Kolejny raz - odchyliła się, ponownie zerkając w stronę zaplecza - Jestem tu wystarczająco częstym gościem i wolałabym mieć gdzie wracać, szukając ingrediencji... - znajdowała je w różnych miejscach, oczywiście, ale upodobała sobie sklepik i mimo dzisiejszego incydentu, nie myślała o rezygnacji z nawyku. Tylko musiała prawdopodobnie poświęcić wieczór na przejrzenie składników, w które się zaopatrzyła. Większość wydawała się nienaruszona, ale - alchemia i warzenie eliksirów rządziło się swoimi, szalenie skrupulatnymi prawami. Drobny błąd, z pozoru niż nie znacząca drobina pyłu, mogła zmienić zawartość kociołka...w wybuchającą miksturę.
- Kurs aurorski? - uniosła brwi, nieco baczniej przyglądając się dziewczynie - Podziwiam wyboru profesji. To bardzo..niebezpieczne zajęcie, jak dla kobiety, ale akurat warzenie eliksirów byłabym skłonna zaakceptować. Nie wiedziałam, że otrzymujcie wykształcenie z podobnej dziedziny - raczej wyobrażała sobie więcej działań ofensywnych. Trwanie nad kociołkiem - nie każdemu sprzyjało i podobało się, a po minie Jospehine mogła przypuszczać, że i ona nie należała do miłośniczek - Czasem wystarczy rozpoznać taki cud, by móc uratować sytuację - wrzenie eliksirów łączyło się wszakże ze znajomością specyfików oraz ingrediencji, które używano w procesie tworzenia - Tym bardziej w dziedzinie trucizn - dodała jeszcze poważniej, by widząc nadlatujący kociołek, podążyć wzrokiem ponownie na zaplecze i objawiającej się sylwetce starszego mężczyzny. Ale Inara nachyliła się ku dziewczynie - Jeśli mogę coś podpowiedzieć...zanim użyjecie kociołków pierwszy raz, zalejcie go wodą z odrobiną rozmarynu, a po osuszeniu wysmarować czystą oliwą... - wygięła kącik ust i mrugnęła - a przynajmniej spróbuj na swoim, jeśli takowy posiadasz na stałe na kursie.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Lekko ściągnęła brwi, słysząc nazwisko kobiety. Podejrzewała ją o szlachetne pochodzenie - ba, było ono widoczne jak na dłoni, jednak Carrow? Dość niespotykane, jednak czy warto oceniać wszystkich po okładce, a raczej tym, co znajduje się w skorowidzu czystości krwi? Maniery Inary świadczyły o tym, że była idealnie wychowana wobec obcych. I dobrze. Przez przyznanie się do swojego pochodzenia, bardziej zyskała niżeli straciła w oczach Josie.
Zaśmiała się w głos, słysząc reakcję dziewczyny na wykonywany zawód. Nie ona pierwsza i nie ostatnia, jednakże podejście do tematu wciąż bawiło - tak była kobietą i owszem, praca aurora była diablo niebezpieczna, jednak mimo wszystko polubiła tę nowo obraną ścieżkę. - Obawiam się, że warzenie eliksirów stanowi dla mnie większe zagrożenie niż niejeden czarnoksiężnik. Mogę tylko żałować, że łyk felix felicis jest niedozwolony na egzaminie kończącym... Kto wie może i bez niego będę miała dość szczęścia, by nie wysadzić kociołka w powietrze. Głównie przygotowujemy antidota, zapoznajemy się z truciznami, eliksirami różnicującymi substancje i wszelkimi powszechnymi środkami leczącymi - obróciła mniejszy kociołek w rękach, oceniając jego stan, jednak w tym samym momencie wrócił wciąż podminowany właściciel z większą ich ilością. Uśmiechnęła się szeroko na sam widok, była uratowana. Co prawda z guzem na głowie, ale przynajmniej doniesie do ministerstwa wszystkie potrzebne kociołki. - Na Morganę! Jak dobrze, że pan je znalazł! - dała upust własnej radości, istniała spora szansa, że wszyscy wyjdą z tej sytuacji cało... No może poza ubraniami i składnikami eliksirów. Odstawiła kociołek na półkę, po czym zwróciła się do właściciela. - Dwadzieścia najmniejszych i tuzin średnich, poproszę - tym samym powstał kolejny problem z przetransportowaniem takiej ilości metalu - cóż, najwyraźniej będzie musiała skorzystać kilkakrotnie z sieci fiuu. - Och, dziękuję. Skoro to pomocne, na pewno spróbuję. Choćby po to, by zyskać w oczach prowadzącego - doceniała uwagę Inary, nigdy nie pogardzi dobrymi, praktycznymi radami. - Aż żałuję, ze nie mogę cię zabrać ze sobą, na pewno twoja wiedza byłaby nieocenionym wsparciem - w głosie pobrzmiewało szczere rozczarowanie; wiele by dała za wiedzę jaką posiadała panna Carrow, na pewno uchroniłoby to Josie przed wieloma niezręcznymi sytuacjami, w których oblewała się rumieńcem. - Natomiast z chęcią przyjmę wszelkie porady, wydajesz się być bardzo zdolna w tej dziedzinie - zaproponowała nieśmiało. - Oczywiście, jeśli masz ochotę. Znam przyjemną kawiarnię za rogiem - dorzuciła pośpiesznie, lecz wkrótce się zmieszała. Nie wiedziała nawet, czy Inara zechce spędzić z nią chwilę czasu - co prawda była uprzejma, jednak czy oby nie posuwa się za daleko z taką propozycją?
Podobno, to arystokracja krzywo patrzyła na społeczeństwo innej niż błękitna krew. Nie pierwszy jednak raz spotykała się z przeciwną reakcją. To ci "inni" często patrzyli krzywo, gdy tylko wymieniało się nazwisko, wliczające się w poczet szlacheckiego skorowidzu. A jednak znajoma już Joisie, tylko przez moment rysowała na swoim profilu nutę konsternacji. Śmiech, bardzo szybko rozproszył chwilową ciszę, na powrót przywracając rozmowie przyjemną lekkość.
- Możemy wymienić się...doświadczeniami - uśmiechnęła się powtórnie, puszczając w końcu zaciskany pukiel włosów - Zapewne macie tam wielu specjalistów, ale jeśli tylko potrzebowałabyś alchemicznej...porady? Wystarczy list - zawahała się - Zawsze zastanawiałam się, jak sobie radzicie z całym niebezpieczeństwem, nie związanym bezpośrednio... - z czarną magią - chciała powiedzieć, ale słowa gdzieś utkwiły jej w gardle - z czarnoksiężnikami - . Czasami, nawet Inare dopadał głód wiedzy, cóż takiego mogła kryć zakazana magia? Czy odkryłaby w niej fragment alchemicznej fascynacji? Odsunęła gwałtownie myśli. Nigdy nie miała zamiaru sięgać po coś, co potrafiło spaczyć ludzkie serca.
Urwała rozmyślania z chwilą, gdy tylko na zapleczu usłyszała głośniejszy brzęk i głos właściciela sklepu. Odwróciła się witając jego wciąż pochmurną twarz, ale z satysfakcją przedstawiał swoje znalezisko. Czyli miała rację. Nie wszystkie kociołki wystawione na sklepowych pułkach miały swoje zakończenie. Przesunęła się, pozwalając był przyszła aurorka zajęła się zamówieniem. Sama Inara dotarła do odstawionego wcześniej koszyczka. Wyciągnęła z uratowanych składników jeszcze jedne nieszczęsny obiekt, zdradzający objawy skażenia nieznaną substancją. Przekręciła głowę w stronę dyskutującej dwójki - A ja poproszę o przepis tego...wywaru. Może dotrę, co takiego się stało, nim wszystko znalazło się w tym stanie - podniosła się, zwijając tylko marniejący już teraz, podziurawiony płaszcz. Pokonała odległość dzielącą ją od rozmawiających. Staruszek spod przymrużonych powiek, ostatecznie zgodził się - na obie prośby. I Josephine i jej.
- Niestety na aurora się nie nadaję - pokręciła głową, mrużąc jedno oko - ale jak wspomniałam wcześniej, w razie alchemicznych kłopotów, postaram się pomóc - może i było w tym coś zabawnego, ale odnajdowała się w roli nauczycielki. Może minęła się z powołaniem?
- Myślę, że dobra kawa będzie idealnym zwieńczeniem całości dzisiejszej...przygody.
zt x2
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej(??). Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Dramatyczne anomalie mające miejsce na wyspach przyczyniły się do zamykania wielu często odwiedzanych miejsc, przedziwnych wypadków i zdarzeń, którym Ministerstwo Magii nie podołało. W sklepie z kociołkami nie szalały jednak płomienie, dziwne stworzenia nie złożyły wewnątrz swoich jaj. Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku, gdyby nie fakt, że właściciel sklepu, pan Cromwell zniknął bez śladu. Jego różdżkę znaleziono na podłodze; przypominała zbitek drzazg, więc była niezdolna do użycia. Nie wiadomo, czy stało się to podczas walki, czy ktoś umyślnie ją uszkodził, uniemożliwiając właścicielowi sklepu samoobronę. Nie znaleziono śladów krwi, ani dowodów awantury — wszystko było na swoim miejscu, w najlepszym porządku, poza jednym. Gdy ktoś przechodził przez próg miejsce uaktywniało się, jakby zamieszkiwały je duchy. Wykluczono jednak tę możliwość, a lewitujące i ciskane w przybyłych przedmioty, przewracane kociołki, rozbijane szyby przypisano anomaliom magicznych. Sklep zamknięto.
Nikt nie mógł wiedzieć, że pan Cromwell tak naprawdę nigdy nie zniknął. Wciąż znajdował się w sklepie, lecz zaburzenia magii uczyniły go głuchoniemym i niewidzialnym, kiedy pracował nad swoim nowym kociołkiem. Nieszczęśnik stał się niechcący więźniem własnego biznesu, a roztrzaskiwaniem przedmiotów, obrzucaniem gości wszystkim, co miał pod ręką pragnął rozpaczliwie zwrócić na siebie uwagę.
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie Clario.
Niepowodzenie poskutkuje utratą 15 punktów żywotności, gdy desperat pchnie jeden ze swych miedzianych kotłów wprost na stopy czarodzieja.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST rzucenia zaklęcia jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranego sposobu naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Podczas naprawiania magii kamienica, w której znajdował się sklep zaczęła niebezpiecznie drżeć. Z narożników na suficie pomknęły pajęczyny powstałych szczelin, ze ścian pospadały ozdoby, z komody i półek pospadały kociołki, turlając się po całym pomieszczeniu. Pan Cromwell wciąż był w środku, chciał pomóc, lecz nie wiedział jak. Nie zamierzał opuścić swojego dobytku, to co się tu znajdowało zapewniało jemu i jego rodzinie stał dochód i nie mógł pozwolić, by runęło w gruzach. Mężczyzna był uparty, nie chciał wyjść, a swoim gadaniem i nerwowymi jękami, by uratować sklep jedynie przeszkadzał czarodziejom.
Wymaganie: ST przekonania pana Cromwella, by opuścił sklep i ratował własne życie wynosi 50. Do rzutu należy doliczyć bonus biegłości: retoryka bądź zastraszanie. Sukces umożliwi zyskanie chwili skupienia i uniknięcie wypadku związanego ze spadającymi fragmentami sufitu.
Niepowodzenie spowoduje utratę 200 punktów żywotności — gderanie i jojczenie zdesperowanego właściciela sklepu zagłuszyło ciche pękanie sufitu, który pod wpływem stałych drgań runął wprost na czarodzieja.