Wejście
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście
Le Revenant to urokliwa, zaczarowana restauracja. Składa się z wielu identycznych, bliźniaczych pomieszczeń - choć zdarzają się wyjątki od tej reguły. Oddzielone są one od siebie zaklętymi kotarami lub drzwiami, co sprawia, że trudno się w niej odnaleźć. Gdy przekraczasz bowiem jedno z tych przejść, wchodzisz do wylosowanej sali restauracyjnej, lecz gdy chcesz wrócić - nie masz pewności, że natrafisz na swoją salę. Niebezpiecznie jest więc opuszczać swój stolik i spacerować po krętym wnętrzu lokalu, ponieważ istnieje możliwość, że samodzielnie nie dasz rady do niego wrócić, a obsługa wydaje się niezwykle niechętna do rozmowy i jakiejkolwiek pomocy.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
UWAGA Aby przemieścić się po pomieszczeniach wewnątrz restauracji, należy rzucić kością opisaną jej nazwą.
1 - postać przechodzi do stolika nr 1
2 - stolik nr 2
3 - stolik nr 3
4 - wejście
5 - bar
6 - fontanna
7 - taras
8 - korytarz
Wartość zdublowana (np. wyrzucenie czwórki, podczas gdy postać znajduje się przy wejściu) upoważnia do dowolnego przemieszczenia się po wyżej wymienionych pomieszczeniach. Pierwszy post powinien zostać umieszczony przy wejściu.
W przypadku, gdy postać zgodnie z wyrzuconym rzutem powinna przenieść się do wątku, w którym znajduje się inna postać należąca do tej samej osoby (multikonto) do rzutu należy dodać jedno oczko, a następnie podążyć za powyższymi wskazówkami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:00, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Verethe Catwright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Galopujące gargulce!
Czy wciąż posiadam jakąś niezwykłą intuicję, która wręcz ryczy w mojej głowie, by stąd wyjść? Choć może nie jest to intuicja, tylko efekt obserwacji otoczenia, a szczególnie oceny nerwów właściciela restauracji, który wydaje się o krok od wybuchu. Trzeba było wyjść, zanim rozległ się trzask charakterystyczny dla aportacji, bo zaledwie chwilę później stworzył się tu kocioł większy niż w pracowni niedoświadczonego alchemika. Przez chwilę nie mogę uwierzyć, że właściciel naprawdę nasłał na swoich klientów magiczną policję. Bo i jakim prawem? Przecież nic nie zrobiliśmy.
W chwilę później żołądek podchodzi mi do gardła i to wcale nie z powodu mężczyzny, który chwycił mnie za ramię w mało delikatny sposób.
- Na Merlina, jaki znów DEKRET? – może i wyglądam jak jakaś lunaballa z wyjątkowo wytrzeszczonymi oczyma, gdy tylko dochodzi do mnie sens tego wszystkiego. A raczej brak sensu. - Może jeszcze jakiś mający na celu zapewnienie nam większego bezpieczeństwa? – prycham, bo to jakąś średnio smaczna kpina – to wszystko, co się tutaj dzieje. W sumie to nie tylko tutaj, poprzedni numer z zakazem używania czarów na Pokątnej i w Hogsmeade też jest siebie warty. Początkowo oczekuję wyjaśnień i jestem spokojna – przynajmniej na tyle, na ile pozwala sytuacja – lecz gdy widzę, że jeden z funkcjonariuszy chwyta Rogera, cały spokój zastępuje złość. Swój swojemu, czy mnie oczy mylą? - Puść mnie, niewydarzony gumochłonie! – obcasem buta próbuję trafić w stopę przytrzymującego mnie mężczyzny, a paznokcie wolnej dłoni wbić w jego przedramię, jednocześnie wykręcając rękę, za którą mnie trzyma. Musi mi się udać, muszę się uwolnić, by… jeszcze nie wiem, co ale pomyślę o tym potem.
Jedno jest pewne, bez Rogera nigdzie się stąd nie ruszam.
Czy wciąż posiadam jakąś niezwykłą intuicję, która wręcz ryczy w mojej głowie, by stąd wyjść? Choć może nie jest to intuicja, tylko efekt obserwacji otoczenia, a szczególnie oceny nerwów właściciela restauracji, który wydaje się o krok od wybuchu. Trzeba było wyjść, zanim rozległ się trzask charakterystyczny dla aportacji, bo zaledwie chwilę później stworzył się tu kocioł większy niż w pracowni niedoświadczonego alchemika. Przez chwilę nie mogę uwierzyć, że właściciel naprawdę nasłał na swoich klientów magiczną policję. Bo i jakim prawem? Przecież nic nie zrobiliśmy.
W chwilę później żołądek podchodzi mi do gardła i to wcale nie z powodu mężczyzny, który chwycił mnie za ramię w mało delikatny sposób.
- Na Merlina, jaki znów DEKRET? – może i wyglądam jak jakaś lunaballa z wyjątkowo wytrzeszczonymi oczyma, gdy tylko dochodzi do mnie sens tego wszystkiego. A raczej brak sensu. - Może jeszcze jakiś mający na celu zapewnienie nam większego bezpieczeństwa? – prycham, bo to jakąś średnio smaczna kpina – to wszystko, co się tutaj dzieje. W sumie to nie tylko tutaj, poprzedni numer z zakazem używania czarów na Pokątnej i w Hogsmeade też jest siebie warty. Początkowo oczekuję wyjaśnień i jestem spokojna – przynajmniej na tyle, na ile pozwala sytuacja – lecz gdy widzę, że jeden z funkcjonariuszy chwyta Rogera, cały spokój zastępuje złość. Swój swojemu, czy mnie oczy mylą? - Puść mnie, niewydarzony gumochłonie! – obcasem buta próbuję trafić w stopę przytrzymującego mnie mężczyzny, a paznokcie wolnej dłoni wbić w jego przedramię, jednocześnie wykręcając rękę, za którą mnie trzyma. Musi mi się udać, muszę się uwolnić, by… jeszcze nie wiem, co ale pomyślę o tym potem.
Jedno jest pewne, bez Rogera nigdzie się stąd nie ruszam.
Gość
Gość
The member 'Maisie Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Tak właściwie to nie mógł mieć pretensji do nikogo innego, niż do siebie. Kto normalny i trzeźwo myślący przyszedłby w to miejsce po czymś tak dziwnym jak sen o feniksie, a następnie znalezienie pióra z datą i adresem? Cóż, Bennett myślał, że to tylko on był takim "idiotą", jednak najzwyczajniej w świecie mylił się, o czym miał się przekonać już niedługo. Tymczasem nogi same przyniosły go w to miejsce. I wkrótce, gdy tylko właściciel restauracji wyszedł i zaczął się denerwować, zaczął żałować swojej decyzji. Spojrzał na mężczyznę, który wykrzykiwał coś do nieznanych mu ludzi. Jakież było jednak jego zdziwienie, kiedy właściciel zwrócił się także w jego kierunku z tonem podobnie nieprzyjaznym. Bennett otworzył szeroko oczy i popatrzył to na niego, to na pozostałych. Jego zdziwienie było wyraźnie widoczne na jego twarzy. Co? Co się działo? Dlaczego jemu również się oberwało tak jak i tym ludziom? Przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, że mogli tu być z tego samego powodu co on, jednak szybko wyrzucił ten pomysł ze swojej głowy. Nie, to niemożliwe.
- Żartuje sobie Pan? Co złego jest w chodzeniu i oglądaniu restauracji? Po cóż zatem dbał pan o wystrój tak starannie, skoro podziwianie go jest zbrodnią? - Mruknął z niedowierzaniem, patrząc na rozzłoszczonego mężczyznę. Ten jednak zdawał się go wcale nie słuchać i poczerwieniały ze złości wyrzucał z siebie kolejne fale słów. Alanowi aż gorąco się zrobiło, gdy wkrótce usłyszał znajome słowa.
Dekret. Policja. Złamanie prawa.
Miał wrażenie jakby ktoś walnął go czymś cholernie twardym w łeb. Uczucie deja vu wywołało nieprzyjemną falę wspomnień, a serce zaczęło bić znacznie szybciej. Gdyby nie fakt, że Alan był człowiekiem, który starał się trzymać emocje na wodzy i zachowywać dobrą twarz (wszak był lekarzem, musiał dbać o swoją opinię i wizerunek), wylałby z siebie zapewne bardzo obfitą porcję wiązanek i przekleństw.
Kurwa mać, no ile można.
Przypominając sobie jego poprzednie pojmanie, z którego, całe szczęście, jakoś wyszedł bez szwanku, od razu stwierdził, że nie odpowiada mu powtórka z rozrywki. Zwłaszcza, że tym razem może mu nie pójść tak dobrze. Nic więc dziwnego, że obudziły się w nim mechanizmy obronne, które miały na celu nie dopuścić do kolejnego pojmania. Zaczął się szarpać, usilnie starając się wyrwać policjantom. Zwłaszcza po pojawieniu się tajemniczego "wybawiciela".
- Żartuje sobie Pan? Co złego jest w chodzeniu i oglądaniu restauracji? Po cóż zatem dbał pan o wystrój tak starannie, skoro podziwianie go jest zbrodnią? - Mruknął z niedowierzaniem, patrząc na rozzłoszczonego mężczyznę. Ten jednak zdawał się go wcale nie słuchać i poczerwieniały ze złości wyrzucał z siebie kolejne fale słów. Alanowi aż gorąco się zrobiło, gdy wkrótce usłyszał znajome słowa.
Dekret. Policja. Złamanie prawa.
Miał wrażenie jakby ktoś walnął go czymś cholernie twardym w łeb. Uczucie deja vu wywołało nieprzyjemną falę wspomnień, a serce zaczęło bić znacznie szybciej. Gdyby nie fakt, że Alan był człowiekiem, który starał się trzymać emocje na wodzy i zachowywać dobrą twarz (wszak był lekarzem, musiał dbać o swoją opinię i wizerunek), wylałby z siebie zapewne bardzo obfitą porcję wiązanek i przekleństw.
Kurwa mać, no ile można.
Przypominając sobie jego poprzednie pojmanie, z którego, całe szczęście, jakoś wyszedł bez szwanku, od razu stwierdził, że nie odpowiada mu powtórka z rozrywki. Zwłaszcza, że tym razem może mu nie pójść tak dobrze. Nic więc dziwnego, że obudziły się w nim mechanizmy obronne, które miały na celu nie dopuścić do kolejnego pojmania. Zaczął się szarpać, usilnie starając się wyrwać policjantom. Zwłaszcza po pojawieniu się tajemniczego "wybawiciela".
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Ronan nawet nie zauważył kiedy to zaczęło się zamieszanie. Szczerze, miał wszystko gdzieś. Był pochłonięty swoimi myślami. Nie zwracał uwagi na innych. Bo przecież to go nie dotyczy. Tak mu się bynajmniej wydawało. Szybko został uznany za jednego z "nich". Nie wiedział o co chodzi. W każdym razie ta sytuacja go bardzo oburzyła. -Wyganiając klientów, raczej ten lokal nie zapewni sobie dobrej opinii.- Skomentował, nie za bardzo zastanawiając się nad czym co mówi. Szczególnie, że on tylko stał nic nie mówiąc. Aż do momentu. Mógł być równie dobrze, zwykłym klientem który chciał dobrze zjeść, i został wygoniony za nic. Bo za co? Za to że jest w połowie arabem? Można by oskarżyć właściciela o rasizm. Ale niestety tego typu oskarżenia, nie są brane na poważnie.
Wszędzie idioci...
Nie dało się zauważyć, że kłótnie były bezcelowe. Ale kto by się domyślał że zaaresztuje ich policja? Ronan postanowił zachować spokój. Co prawda areszt brzmiał kiepsko. Szczególnie że już bez tego ma problemy ze znalezieniem pracy. Kiedy jeden z policjantów złapał go za rękę, odruchowo się odsunął. Nic to nie dało. Postanowił się nie szarpać. Obserwował wszystko. Każdą osobę z osobna. Czekając. Szarpanie tu nic by nie dało. A mógł nie przychodzić...
Ronan już miał przed sobą najgorszy scenariusz. Aczkolwiek starał się nie panikować, tylko myśleć logicznie. Kiedy to inni się szarpali, on stał w miejscu, próbując skorzystać później z zamieszania. Okazja przyszła szybciej niż mu się wydawało. I kiedy tylko poczuł luz na ręce, zerwał się do ucieczki. Czy udanej? No cóż....
Wszędzie idioci...
Nie dało się zauważyć, że kłótnie były bezcelowe. Ale kto by się domyślał że zaaresztuje ich policja? Ronan postanowił zachować spokój. Co prawda areszt brzmiał kiepsko. Szczególnie że już bez tego ma problemy ze znalezieniem pracy. Kiedy jeden z policjantów złapał go za rękę, odruchowo się odsunął. Nic to nie dało. Postanowił się nie szarpać. Obserwował wszystko. Każdą osobę z osobna. Czekając. Szarpanie tu nic by nie dało. A mógł nie przychodzić...
Ronan już miał przed sobą najgorszy scenariusz. Aczkolwiek starał się nie panikować, tylko myśleć logicznie. Kiedy to inni się szarpali, on stał w miejscu, próbując skorzystać później z zamieszania. Okazja przyszła szybciej niż mu się wydawało. I kiedy tylko poczuł luz na ręce, zerwał się do ucieczki. Czy udanej? No cóż....
Gość
Gość
The member 'Ronan Haddad' has done the following action : rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Zapanował chaos. Policjanci, zdezorientowani przez brak współpracy ze strony pochwyconych, zadziałali z pewnym opóźnieniem; nie wiedzieli, czy atakować uciekinierów, czy mężczyznę, który postanowił ich uratować. Wyrwali się wszyscy za wyjątkiem Rogera, jednak Luno, korzystając z zamieszania, zdecydował się zaatakować trzymającego go funkcjonariusza. Machnął różdżką, a policjant padł bezwładnie na ziemię, wyglądając jak osoba... mocno skonfundowana.
Różdżki pozostałych trzech policjantów wkrótce również poszły w ruch.
- Expelliarmus! - krzyknął jeden z nich, wskazując na Maisie, a zaraz zawtórował mu drugi, celując w Cornelię, która uciekała jako przedostatnia. Jedno z zaklęć przemknęło tuż obok ucha Maisie, ale to wymierzone w Cornelię wyglądało, jakby zaraz miało bezbłędnie w nią trafić.
Expelliarmus trafił też w Luno Skeetera, a wyczarowane przez niego zaklęcie tarczy okazało się zbyt słabe. Jego różdżka wystrzeliła w powietrze, pozostawiając go całkiem bezbronnego.
- Uciekajcie! - zdążył jeszcze krzyknąć, zanim podszedł do niego jeden z policjantów, żeby przygotować się do deportacji. Pozostali dwaj funkcjonariusze przymierzali się do pogoni za uciekinierami. Z różdżki jednego z nich wyskoczył po chwili srebrny zając - patronus wyczarowany najpewniej po to, by przywołać posiłki.
| Roger, teraz możesz zerwać się do ucieczki (rzut k100).
Verethe, Alan, Ronan, Maisie, możecie uciekać dalej (rzut k100) bądź zostać i kontynuować walkę z magiczną policją.
Cornelia, możesz spróbować uniknąć zaklęcia.
Dodatkowo przypominam, że zaatakowanie funkcjonariusza na służbie jest ciężkim wykroczeniem.
Różdżki pozostałych trzech policjantów wkrótce również poszły w ruch.
- Expelliarmus! - krzyknął jeden z nich, wskazując na Maisie, a zaraz zawtórował mu drugi, celując w Cornelię, która uciekała jako przedostatnia. Jedno z zaklęć przemknęło tuż obok ucha Maisie, ale to wymierzone w Cornelię wyglądało, jakby zaraz miało bezbłędnie w nią trafić.
Expelliarmus trafił też w Luno Skeetera, a wyczarowane przez niego zaklęcie tarczy okazało się zbyt słabe. Jego różdżka wystrzeliła w powietrze, pozostawiając go całkiem bezbronnego.
- Uciekajcie! - zdążył jeszcze krzyknąć, zanim podszedł do niego jeden z policjantów, żeby przygotować się do deportacji. Pozostali dwaj funkcjonariusze przymierzali się do pogoni za uciekinierami. Z różdżki jednego z nich wyskoczył po chwili srebrny zając - patronus wyczarowany najpewniej po to, by przywołać posiłki.
| Roger, teraz możesz zerwać się do ucieczki (rzut k100).
Verethe, Alan, Ronan, Maisie, możecie uciekać dalej (rzut k100) bądź zostać i kontynuować walkę z magiczną policją.
Cornelia, możesz spróbować uniknąć zaklęcia.
Dodatkowo przypominam, że zaatakowanie funkcjonariusza na służbie jest ciężkim wykroczeniem.
| przybywam stąd
Chociaż zdążyła się już przyzwyczaić do obecności Perseusa w Zakonie, jego pojawienie się jak zwykle wywołało u niej odruchowe wzdrygnięcie. Nie ufała mu. Tak po prostu, podskórnie i całkowicie intuicyjnie, co mogło być podyktowane ich osobistymi, nokturnowymi nieporozumieniami… ale wcale nie musiało. Nie podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z nikim innym, zresztą – co miałaby powiedzieć? Z którejkolwiek strony by nie patrzyła, jej niechęć przypominała bardziej uprzedzenie i głupią paranoję, niż coś, co można byłoby wziąć za poważne zagrożenie. Sama zresztą nie do końca sobie wierzyła, więc kiedy się do nich zbliżył, uśmiechnęła się szeroko i nieco sztucznie. – Ciebie również – odpowiedziała, dygając lekko, ale robiąc pół kroku w stronę Megary. Początkowy dystans między nimi dwiema zdawał się topnieć i przez chwilę z rozbawieniem obserwowała wymianę zdań między nią, a Averym. Jeszcze bardziej spodobała jej się cicha uwaga blondynki, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, zaalarmowały ją dobiegające z sąsiedniej uliczki dźwięki.
Poderwała głowę natychmiast, kierując spojrzenie w stronę, w której hałas miał najprawdopodobniej swoje źródło. Nawet nie wiedziała, w którym momencie wyciągnęła z kieszeni różdżkę; zadziałała jej wyrobiona przez czarodziejski półświatek czujność, ale to nie ona kazała jej bez namysłu ruszyć w stronę zamieszania. Intuicja podpowiadała jej zupełnie coś innego; uciekać, ukryć się, ratować – dokładnie tak postąpiłaby jeszcze kilka tygodni wcześniej, jednak przynależność do Zakonu oznaczała dla niej bycie częścią większej całości, a lokalizacja i czas toczącej się walki (?) nie mogły być przypadkowe. Rzuciła więc tylko krótkie spojrzenie Perseusowi i Megarze, zanim ruszyła truchtem w stronę wylotu uliczki, po drodze naciągając na głowę kaptur i rozglądając się nerwowo.
Zobaczyła ich kilkanaście metrów dalej; grupę ludzi z powyjmowanymi różdżkami, śmigające od czasu do czasu zaklęcia i funkcjonariuszy czarodziejskiej policji, starających się ogarnąć cały ten chaos. Co najmniej trzech; zamarła na sekundę, przyciskając się plecami do ściany najbliższego budynku i starając się zrozumieć, co działo się dookoła. Dlaczego uciekali? Zaklęła pod nosem, przez chwilę planując się wycofać, ale wtedy dostrzegła pomiędzy sylwetkami Luno – i serce podeszło jej do gardła. Czy to możliwe, że spotkał się z resztą tych ludzi celowo, i że prowadził ich właśnie do kwatery Zakonu? Tego mogła się jedynie domyślać, pewna była za to jednego: że nie miał w dłoni różdżki. I że za ramię właśnie łapał go ubrany w policyjną szatę czarodziej.
Wysunęła się z cienia, przygotowując się do rzucenia zaklęcia, kiedy jej uwaga znowu została odwrócona przez przemykającego, srebrzystego patronusa. Zmieniła zdanie w ostatniej chwili, instynktownie przenosząc różdżkę z funkcjonariusza ministerstwa na świetlistego zająca. - Discute Patronum! – krzyknęła, przypominając sobie formułę, którą pamiętała jeszcze z aurorskiego szkolenia.
Chociaż zdążyła się już przyzwyczaić do obecności Perseusa w Zakonie, jego pojawienie się jak zwykle wywołało u niej odruchowe wzdrygnięcie. Nie ufała mu. Tak po prostu, podskórnie i całkowicie intuicyjnie, co mogło być podyktowane ich osobistymi, nokturnowymi nieporozumieniami… ale wcale nie musiało. Nie podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z nikim innym, zresztą – co miałaby powiedzieć? Z którejkolwiek strony by nie patrzyła, jej niechęć przypominała bardziej uprzedzenie i głupią paranoję, niż coś, co można byłoby wziąć za poważne zagrożenie. Sama zresztą nie do końca sobie wierzyła, więc kiedy się do nich zbliżył, uśmiechnęła się szeroko i nieco sztucznie. – Ciebie również – odpowiedziała, dygając lekko, ale robiąc pół kroku w stronę Megary. Początkowy dystans między nimi dwiema zdawał się topnieć i przez chwilę z rozbawieniem obserwowała wymianę zdań między nią, a Averym. Jeszcze bardziej spodobała jej się cicha uwaga blondynki, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, zaalarmowały ją dobiegające z sąsiedniej uliczki dźwięki.
Poderwała głowę natychmiast, kierując spojrzenie w stronę, w której hałas miał najprawdopodobniej swoje źródło. Nawet nie wiedziała, w którym momencie wyciągnęła z kieszeni różdżkę; zadziałała jej wyrobiona przez czarodziejski półświatek czujność, ale to nie ona kazała jej bez namysłu ruszyć w stronę zamieszania. Intuicja podpowiadała jej zupełnie coś innego; uciekać, ukryć się, ratować – dokładnie tak postąpiłaby jeszcze kilka tygodni wcześniej, jednak przynależność do Zakonu oznaczała dla niej bycie częścią większej całości, a lokalizacja i czas toczącej się walki (?) nie mogły być przypadkowe. Rzuciła więc tylko krótkie spojrzenie Perseusowi i Megarze, zanim ruszyła truchtem w stronę wylotu uliczki, po drodze naciągając na głowę kaptur i rozglądając się nerwowo.
Zobaczyła ich kilkanaście metrów dalej; grupę ludzi z powyjmowanymi różdżkami, śmigające od czasu do czasu zaklęcia i funkcjonariuszy czarodziejskiej policji, starających się ogarnąć cały ten chaos. Co najmniej trzech; zamarła na sekundę, przyciskając się plecami do ściany najbliższego budynku i starając się zrozumieć, co działo się dookoła. Dlaczego uciekali? Zaklęła pod nosem, przez chwilę planując się wycofać, ale wtedy dostrzegła pomiędzy sylwetkami Luno – i serce podeszło jej do gardła. Czy to możliwe, że spotkał się z resztą tych ludzi celowo, i że prowadził ich właśnie do kwatery Zakonu? Tego mogła się jedynie domyślać, pewna była za to jednego: że nie miał w dłoni różdżki. I że za ramię właśnie łapał go ubrany w policyjną szatę czarodziej.
Wysunęła się z cienia, przygotowując się do rzucenia zaklęcia, kiedy jej uwaga znowu została odwrócona przez przemykającego, srebrzystego patronusa. Zmieniła zdanie w ostatniej chwili, instynktownie przenosząc różdżkę z funkcjonariusza ministerstwa na świetlistego zająca. - Discute Patronum! – krzyknęła, przypominając sobie formułę, którą pamiętała jeszcze z aurorskiego szkolenia.
I pray you, do not fall in love with me,
for I am f a l s e r than vows made in wine.
for I am f a l s e r than vows made in wine.
Cressida Morgan
Zawód : złodziejka, nokturnowa handlarka, kot przybłęda, niedoszły auror
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
she walked with d a r k n e s s dripping off her shoulders;
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
i’ve seen ghosts brighter than her s o u l.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Cressida Morgan' has done the following action : rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Co za wstyd.
W s t y d. Naprężył mięśnie, wytężył swe siły do granic możliwości - chcąc szarpnąć z impetem niezdolnym do zatrzymania, który - byłby w stanie wyrwać go z chwilowych kleszczy. Szarpnął raz, szarpnął drugi i trzeci - bezskutecznie. Silny uścisk funkcjonariusza był nadal odczuwalny, przeciwstawiał się, nie pozwalał, czynił Rogera zupełnie bezbronnym, niwecząc każdy zalążek działań. Wyrywał się, lecz - nie mógł, jako jedyny z wszystkich zgromadzonych ludzi. I on był aurorem. Aurorem, na Merlina! Nie ma co, wstyd okropny, aż żal więcej na ów temat myśleć. Nawet jego siostra. Nawet ona. Choć... Wolałby pójść za kratki, żeby jej się powiodło. Byłby w stanie zapłacić tę cenę - jednak nie miał zamiaru tak bezprecedensowo się poddać. Nie teraz. Nie tutaj. W żadnym wypadku.
Na rozpaczliwe analizowanie sytuacji - faktu niepowodzenia, porażki, której gorzki smak dane mu było teraz przełknąć - nie miał jednak zbyt dużo czasu. Oto szybko nadeszła dla niego pomoc, pomoc - dająca nowe szanse. Ucieszył się i przyznał niejako z ulgą, że podtrzymujący go jeszcze przed momentem policjant, stał się - przynajmniej na razie - unieszkodliwiony. I całe szczęście; rzucił spojrzeniem przelotnie na całą tę zbieraninę, a przez umysł jego mignęła myśl cholera, zaraz się zbierze ich tutaj więcej. Jeszcze tego brakowało! Zaklął cicho, wyjmując ponownie różdżkę, aby wreszcie - móc się na coś przydać. Maisie. Nadal nie zapominał o niej, nadal na n i e j koncentrował wszystkie swoje działania oraz przelotne zamierzenia. Dłużej już nie pozostanie w bezruchu, dłużej - nie pozwoli na takie sytuacje. To, co miało właśnie miejsce, zakrawało niemalże na absurd. Wynaturzenie, na coś, co normalnie - w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca. Sen. Pojawienie się sojuszników. Kolejny dekret. Choćby chciał, nie mógł jednak teraz tego analizować.
Wykorzystując daną mu szansę, nie zastanawiał się dłużej, zdając się na swoje umiejętności - w tym samą, odpowiednią w danym momencie reakcję. Ruszył przed siebie, chcąc wydostać się - chciałoby się powiedzieć, nareszcie.
W s t y d. Naprężył mięśnie, wytężył swe siły do granic możliwości - chcąc szarpnąć z impetem niezdolnym do zatrzymania, który - byłby w stanie wyrwać go z chwilowych kleszczy. Szarpnął raz, szarpnął drugi i trzeci - bezskutecznie. Silny uścisk funkcjonariusza był nadal odczuwalny, przeciwstawiał się, nie pozwalał, czynił Rogera zupełnie bezbronnym, niwecząc każdy zalążek działań. Wyrywał się, lecz - nie mógł, jako jedyny z wszystkich zgromadzonych ludzi. I on był aurorem. Aurorem, na Merlina! Nie ma co, wstyd okropny, aż żal więcej na ów temat myśleć. Nawet jego siostra. Nawet ona. Choć... Wolałby pójść za kratki, żeby jej się powiodło. Byłby w stanie zapłacić tę cenę - jednak nie miał zamiaru tak bezprecedensowo się poddać. Nie teraz. Nie tutaj. W żadnym wypadku.
Na rozpaczliwe analizowanie sytuacji - faktu niepowodzenia, porażki, której gorzki smak dane mu było teraz przełknąć - nie miał jednak zbyt dużo czasu. Oto szybko nadeszła dla niego pomoc, pomoc - dająca nowe szanse. Ucieszył się i przyznał niejako z ulgą, że podtrzymujący go jeszcze przed momentem policjant, stał się - przynajmniej na razie - unieszkodliwiony. I całe szczęście; rzucił spojrzeniem przelotnie na całą tę zbieraninę, a przez umysł jego mignęła myśl cholera, zaraz się zbierze ich tutaj więcej. Jeszcze tego brakowało! Zaklął cicho, wyjmując ponownie różdżkę, aby wreszcie - móc się na coś przydać. Maisie. Nadal nie zapominał o niej, nadal na n i e j koncentrował wszystkie swoje działania oraz przelotne zamierzenia. Dłużej już nie pozostanie w bezruchu, dłużej - nie pozwoli na takie sytuacje. To, co miało właśnie miejsce, zakrawało niemalże na absurd. Wynaturzenie, na coś, co normalnie - w żadnym wypadku nie powinno mieć miejsca. Sen. Pojawienie się sojuszników. Kolejny dekret. Choćby chciał, nie mógł jednak teraz tego analizować.
Wykorzystując daną mu szansę, nie zastanawiał się dłużej, zdając się na swoje umiejętności - w tym samą, odpowiednią w danym momencie reakcję. Ruszył przed siebie, chcąc wydostać się - chciałoby się powiedzieć, nareszcie.
Gość
Gość
The member 'Roger Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Wyrwałam się – dawno nie czułam tak wielkiej ulgi, gdzieś podświadomie odnosiłam wrażenie, że to nie ma sensu, że uścisk funkcjonariusza jest zbyt silny. Może pomogło wbicie paznokci, a może największe znaczenie miała jego ignorancja – przecież kobiety się nie wyrywają. Uczucie ulgi trwa chwilę, zaledwie dwa szybkie, płytkie oddechy – uwolnienie się to jedno, teraz pozostaje ucieczka, rzecz równie trudna, o ile nie trudniejsza. Wiem, że nie mogę stać jak świeczka, nawet gdybym chciała buzująca adrenalina mi na to nie pozwala wraz ze świadomością, że tutaj jest Roger. Mój brat, który wciąż szarpie się z trzymającym go policjantem. Mój brat, który nie pozwoli mi zostać z tyłu. Choć klnę w duchu na niemożność użycia żadnego czaru, od miesięcy nie marzyłam o tym, by kogoś potraktować soczystą Drętwotą, ruszam przed siebie, najszybciej jak potrafię. W ostatniej chwili. Zaklęcie śmiga mi koło ucha – a ja zamiast wykonać unik, zaciskam bezwiednie dłoń na różdżce bezpiecznie skrytej w kieszeni. Dobrze, że celność policjanta nie należała do najlepszych.
Robię wszystko byle tylko dopaść do drzwi, od czasu do czasu odwracając głowę, by zobaczyć, co się dzieje z Rogerem. Wyjście stanowi teraz jedyny cel – jakby tam kryła się obietnica bezpieczeństwa. Choć wiem, że policjanci ot tak nie odpuszczą, gdy już wydostanę się na zewnątrz, będzie o wiele łatwiej uciec zarówno mi, jak i jemu. Nie wiem jeszcze, gdzie, ale liczę, że wpadnę w sieć uliczek, gdzie napotkam jakichś ludzi i wtopię się w tłum - moja naiwność najwyraźniej sięga apogeum, bo kto wychodzi w taką pogodę?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Robię wszystko byle tylko dopaść do drzwi, od czasu do czasu odwracając głowę, by zobaczyć, co się dzieje z Rogerem. Wyjście stanowi teraz jedyny cel – jakby tam kryła się obietnica bezpieczeństwa. Choć wiem, że policjanci ot tak nie odpuszczą, gdy już wydostanę się na zewnątrz, będzie o wiele łatwiej uciec zarówno mi, jak i jemu. Nie wiem jeszcze, gdzie, ale liczę, że wpadnę w sieć uliczek, gdzie napotkam jakichś ludzi i wtopię się w tłum - moja naiwność najwyraźniej sięga apogeum, bo kto wychodzi w taką pogodę?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Maisie Elliott dnia 14.03.16 13:34, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Maisie Elliott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Na ułamek sekundy wszystko stanęło.
To był ten moment doskonale znany z czasów na Nokturnie, z toczonych nałogowo pojedynków; koniec rozwlekłych analiz, zawahań, braku decyzji. Procesy myślowe przyspieszały, oceniając sytuację konkretnie. Było już za późno, by powiedzieć ej, wiecie, to jakaś pomyłka. Typ od Drętwoty albo był jakimś szalonym awanturnikiem z zapędami do ratowania frajerów albo miał związek z czerwonymi piórami. Tak czy inaczej nie wypadało zostawić go na pastwę policji - i może właśnie poczucie obowiązku ratowania nieszczęsnego wybawiciela sprawiło, że została w tyle, zastanawiając się co też będzie z ofiarami, którym nie udało się wyrwać. Ale żeby zaraz strzelać w nią Expelliarmusem? Oglądała się za siebie, sięgała po różdżkę zastanawiając się, jakim zaklęciem wsławić się jako opiekunka uciśnionych (i wkurzających).
- Nawet nie wyciągnęłam różdżki! - wrzasnęła, rejestrując kątem oka błysk zaklęcia rozbrajającego - ty chuju, pragnęła dodać, ale postanowiła sobie jakiś czas temu, że zachowa ten czuły przydomek tylko i wyłącznie dla swojego małżonka będącego wzorem cnót wszelakich. Tak czy inaczej, powstrzymała się od jawnej obrazy funkcjonariusza na służbie, który bardzo nieelegancko wycelował w nią różdżką. Nie pozostawało nic innego, jak tylko - licząc na swoją beznadziejną kondycję, która ostatnio znacznie podupadła, a coraz częściej pojawiająca się Ognista wcale nie poprawiała sytuacji - zrobić efektowny unik. No, po prostu się uchylić i naiwnie wierzyć, że refleks uratuje ją przed całkowitą kompromitacją i pobytem w więzieniu.
To był ten moment doskonale znany z czasów na Nokturnie, z toczonych nałogowo pojedynków; koniec rozwlekłych analiz, zawahań, braku decyzji. Procesy myślowe przyspieszały, oceniając sytuację konkretnie. Było już za późno, by powiedzieć ej, wiecie, to jakaś pomyłka. Typ od Drętwoty albo był jakimś szalonym awanturnikiem z zapędami do ratowania frajerów albo miał związek z czerwonymi piórami. Tak czy inaczej nie wypadało zostawić go na pastwę policji - i może właśnie poczucie obowiązku ratowania nieszczęsnego wybawiciela sprawiło, że została w tyle, zastanawiając się co też będzie z ofiarami, którym nie udało się wyrwać. Ale żeby zaraz strzelać w nią Expelliarmusem? Oglądała się za siebie, sięgała po różdżkę zastanawiając się, jakim zaklęciem wsławić się jako opiekunka uciśnionych (i wkurzających).
- Nawet nie wyciągnęłam różdżki! - wrzasnęła, rejestrując kątem oka błysk zaklęcia rozbrajającego - ty chuju, pragnęła dodać, ale postanowiła sobie jakiś czas temu, że zachowa ten czuły przydomek tylko i wyłącznie dla swojego małżonka będącego wzorem cnót wszelakich. Tak czy inaczej, powstrzymała się od jawnej obrazy funkcjonariusza na służbie, który bardzo nieelegancko wycelował w nią różdżką. Nie pozostawało nic innego, jak tylko - licząc na swoją beznadziejną kondycję, która ostatnio znacznie podupadła, a coraz częściej pojawiająca się Ognista wcale nie poprawiała sytuacji - zrobić efektowny unik. No, po prostu się uchylić i naiwnie wierzyć, że refleks uratuje ją przed całkowitą kompromitacją i pobytem w więzieniu.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wejście
Szybka odpowiedź