Dziedziniec
AutorWiadomość
Dziedziniec
Na wewnętrznym dziedzińcu Tower of London już od miesięcy próżno szukać mugolskich turystów – po Bezksiężycowej Nocy rozciągający się wokół zabudowań plac opustoszał; jedynymi ludźmi, jakich można tutaj spotkać, są więzienni strażnicy – ale nawet oni w większości jedynie przemykają przez otwartą przestrzeń, nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej niż to absolutnie konieczne. Czasami na dziedzińcu ląduje latający powóz, z którego wyprowadzani są więźniowie, zdarza się też, że grupa ubranych w szare stroje czarodziejów i czarownic wyprowadzana jest na zewnątrz, by spędzić kilka minut na placu. Nie dla przyjemności: spacer po dziedzińcu pełni raczej rolę przestrogi, na otwartym terenie wzniesiono bowiem podwyższenie, na którym co kilka dni przeprowadzane są egzekucje. (opis zostanie uzupełniony po przybyciu do lokacji uczestników wydarzenia)
Teleportowaliście się na obrzeża Londynu, skąd – korzystając z nierozmytych jeszcze nadejściem świtu ciemności – mogliście dotrzeć do otaczających Tower of London murów. Miasto wydawało się uśpione; w trakcie krótkiej podróży nie spotkaliście na swojej drodze żywej duszy, a gdy wylądowaliście we wskazanym przez Harolda Longbottoma miejscu, zatrzymując się tuż przed boczną, prowadzącą na wewnętrzny dziedziniec bramą, jedynym, co was przywitało, było stłumione echo waszych kroków. Mogliście zaczerpnąć oddechu i wymienić ostatnie instrukcje, mieliście jednak świadomość, że nie powinniście zatrzymywać się w tym miejscu na długo – stojąc przed bramą, pozostawaliście bez żadnej osłony, skryci jedynie w snującej się przy ziemi mgle, całkowicie wystawieni na spojrzenie każdego, kto akurat postanowiłby wychylić się przez okno jednej z wież; ponadto, im więcej czasu mijało, tym mocniej towarzyszyło wam wrażenie, że jesteście obserwowani – skóra na waszych karkach mrowiła, chłód nocnego powietrza wdzierał się pod kołnierze; mżyło.
Nie wiedzieliście, czego mogliście spodziewać się po drugiej stronie – od Bezksiężycowej Nocy żadne z was nie miało okazji przestąpić progów Tower of London, gdyż cały kompleks – wcześniej pełniący rolę mugolskiego muzeum i otwarty dla zwiedzających – został zamknięty. Docierające z Londynu pogłoski mówiły o tym, jakoby większość tworzących go budynków została przejęta przez czarodziejów i przystosowana do potrzeb działalności czarodziejskiego więzienia; o tym, co mogło się w nich znajdować, nawet aurorzy nie mieli pojęcia. Ponad wysokie mury przedostawało się niewiele, czasami słychać było zza nich krzyki, częściej – niosące się ponad dachami krakanie kruków. Brama, przed którą staliście, zazwyczaj była strzeżona, tej nocy – zgodnie ze słowami Harolda Longbottoma – miała być jednak opuszczona; na jak długo – tego nie wiedzieliście, wyglądało jednak na to, że informator, z którego wiedzy skorzystał minister, miał rację: nigdzie nie byliście w stanie dostrzec sylwetki strażnika.
Szczegółowe informacje odnośnie planu misji posiadał póki co jedynie dowodzący grupą Kieran. Nim zniknęliście, deportując się spod Zakazanego Lasu, Harold Longbottom odciągnął go jeszcze na bok, w paru szybkich zdaniach przekazując mu ostatnie polecenia i wskazówki.
Mistrz gry wita Was serdecznie na wydarzeniu Księżniczka na wieży, mam nadzieję, że będziemy się razem świetnie bawić. Od tej pory macie 48 godzin na pojawienie się w temacie, ostateczne rozdysponowanie ekwipunków, rozdzielenie zadań, ustalenie planów działań. Posiadany przez was ekwipunek powinien zostać rozpisany poza fabularną częścią Waszych postów, pamiętajcie o ostatnich zmianach, które zaszły w kwestii ilości możliwych do zabrania przedmiotów. Przed pojawieniem się kolejnego posta mistrza gry, sprawdźcie, czy wszyscy posiadanie aktualne tabelki żywotności we wsiąkiewkach, to jest też ostatni moment na wysłanie wzmocnień.
Z początkowych ogłoszeń parafialnych:
– Przez cały czas trwania wydarzenia, o ile nie zostanie napisane inaczej, każdy z Was może (nie musi) wykonać dwie akcje w ciągu jednej tury. Przemieszczenie się – poza skrajnymi, uzasadnionymi fabularnie przypadkami – nie liczy się jako akcja. Jeśli w trakcie trwania tury zajdzie potrzeba napisania posta uzupełniającego, proszę o informację.
– Jeśli zdarzy się, że nie będziecie w stanie odpisać w terminie, byłabym wdzięczna za uprzedzenie mnie o tym przed upływem wyznaczonego czasu. Brak takiej informacji wraz z brakiem odpisu nagradzany będzie otrzymaniem żółtej kartki i pominięciem w kolejce. Trzecia żółta kartka będzie kartką czerwoną (możecie sprawdzić, co oznacza, ale nie polecam).
– Waszym mistrzem gry jest William, wszelkie pytania i wątpliwości rozwiewać możecie zarówno drogą prywatnej wiadomości, jak i na discordzie – jak Wam wygodniej. <3
Do posta dołączam poglądową mapkę (oraz podkład muzyczny). Czerwone kółko to miejsce, w którym znajdujecie się aktualnie; reszta oznaczeń powinien rozjaśnić Wasz dowodzący. Kieran – informacje, które otrzymałeś od Harolda Longbottoma przesłałam do Ciebie drogą prywatnej wiadomości.
Powodzenia!
Nie wiedzieliście, czego mogliście spodziewać się po drugiej stronie – od Bezksiężycowej Nocy żadne z was nie miało okazji przestąpić progów Tower of London, gdyż cały kompleks – wcześniej pełniący rolę mugolskiego muzeum i otwarty dla zwiedzających – został zamknięty. Docierające z Londynu pogłoski mówiły o tym, jakoby większość tworzących go budynków została przejęta przez czarodziejów i przystosowana do potrzeb działalności czarodziejskiego więzienia; o tym, co mogło się w nich znajdować, nawet aurorzy nie mieli pojęcia. Ponad wysokie mury przedostawało się niewiele, czasami słychać było zza nich krzyki, częściej – niosące się ponad dachami krakanie kruków. Brama, przed którą staliście, zazwyczaj była strzeżona, tej nocy – zgodnie ze słowami Harolda Longbottoma – miała być jednak opuszczona; na jak długo – tego nie wiedzieliście, wyglądało jednak na to, że informator, z którego wiedzy skorzystał minister, miał rację: nigdzie nie byliście w stanie dostrzec sylwetki strażnika.
Szczegółowe informacje odnośnie planu misji posiadał póki co jedynie dowodzący grupą Kieran. Nim zniknęliście, deportując się spod Zakazanego Lasu, Harold Longbottom odciągnął go jeszcze na bok, w paru szybkich zdaniach przekazując mu ostatnie polecenia i wskazówki.
Mistrz gry wita Was serdecznie na wydarzeniu Księżniczka na wieży, mam nadzieję, że będziemy się razem świetnie bawić. Od tej pory macie 48 godzin na pojawienie się w temacie, ostateczne rozdysponowanie ekwipunków, rozdzielenie zadań, ustalenie planów działań. Posiadany przez was ekwipunek powinien zostać rozpisany poza fabularną częścią Waszych postów, pamiętajcie o ostatnich zmianach, które zaszły w kwestii ilości możliwych do zabrania przedmiotów. Przed pojawieniem się kolejnego posta mistrza gry, sprawdźcie, czy wszyscy posiadanie aktualne tabelki żywotności we wsiąkiewkach, to jest też ostatni moment na wysłanie wzmocnień.
Z początkowych ogłoszeń parafialnych:
– Przez cały czas trwania wydarzenia, o ile nie zostanie napisane inaczej, każdy z Was może (nie musi) wykonać dwie akcje w ciągu jednej tury. Przemieszczenie się – poza skrajnymi, uzasadnionymi fabularnie przypadkami – nie liczy się jako akcja. Jeśli w trakcie trwania tury zajdzie potrzeba napisania posta uzupełniającego, proszę o informację.
– Jeśli zdarzy się, że nie będziecie w stanie odpisać w terminie, byłabym wdzięczna za uprzedzenie mnie o tym przed upływem wyznaczonego czasu. Brak takiej informacji wraz z brakiem odpisu nagradzany będzie otrzymaniem żółtej kartki i pominięciem w kolejce. Trzecia żółta kartka będzie kartką czerwoną (możecie sprawdzić, co oznacza, ale nie polecam).
– Waszym mistrzem gry jest William, wszelkie pytania i wątpliwości rozwiewać możecie zarówno drogą prywatnej wiadomości, jak i na discordzie – jak Wam wygodniej. <3
Do posta dołączam poglądową mapkę (oraz podkład muzyczny). Czerwone kółko to miejsce, w którym znajdujecie się aktualnie; reszta oznaczeń powinien rozjaśnić Wasz dowodzący. Kieran – informacje, które otrzymałeś od Harolda Longbottoma przesłałam do Ciebie drogą prywatnej wiadomości.
Powodzenia!
Przed wyruszeniem zdążył jeszcze przyjąć od Hani jedno z lusterek i miał ogromną nadzieję, że będzie im dane z niego skorzystać. Od prawidłowej wymiany informacji tak wiele zależało. Gdy tylko na miejscu pojawił się Harold Longbottom, Kieran wyprostował się instynktownie, samemu nie mając tyle pewności w to, czy taką akcję w ogóle uda się poprowadzić sprawnie. Nie bał się wciąć na swoje barki odpowiedzialności, ale zbyt wiele lata już żył na tym świecie, aby nie wiedzieć, że nawet te najbardziej dokładne plany sypią się, gdy przeszkody zaczynają się piętrzyć. Ich przewodnik nie bez powodu udzielił wszystkim ważnych porad odnośnie rozwagi, ale chwilę później tylko Kieran odciągnięty na bok otrzymał kolejne wskazówki, już o wiele bardziej szczegółowe.
Opuścili Oazę, aby po przejściu przez portal teleportować się z Zakazanego Lasu na obrzeża Londynu. Za punkt zbiorczy Kieran podał swojej grupie jeden z zakątków mieszczący się w wierzbowej alei, skąd musieli przemknąć na stołeczne ulice. Udało im się dotrzeć do murów więzienia, niespostrzeżenie znaleźli się po jedną z bram. To była ostatnia chwila, aby przekazać najważniejsze informacje, zwyczajnie nie mogli tkwić tutaj w nieskończoność. Krótko, zwięźle i na temat.
– Powodzenie pierwszej grupy zależy od nas i mamy wyznaczone dwa zadania, dlatego po wejściu na dziedziniec przyjdzie nam się rozdzielić – oznajmił rzeczowo, skupiając się wyłącznie na konkretach. W tym stwierdzeniu było cholernie dużo racji, od nich zależał w dużej mierze los całej misji. – Pierwszy cel. Longbottom poinformował mnie, że w Białej Wieży pośrodku dziedzińca trzymają Rowstona, który stworzył plany dla nowego Azkabanu, dlatego musimy go uwolnić. Ja, Hannah i Lucinda idziemy do wieży. Każdą zdobytą od architekta informację poślemy dalej przez lusterko. Po drodze spróbujemy wypuścić jak najwięcej więźniów, jednak nie będziemy mogli ochronić przed atakami ze strony strażników każdego, miejcie to na uwadze – nie chciał posyłać nieuzbrojonych czarodziejów na rzeź, ale to było nieuniknione. Dlatego niezwykle istotna była koordynacja ich działań, bo być może drugiej grupie uda się powrócić na czas, aby rozwiązać problem braku uzbrojenia. – Drugi cel. Trzeba dotrzeć do budynku muzeum i odnaleźć ukryte przejście do Tower, ale nie ma gwarancji, że jest ono nienaruszone po ostatniej akcji. Z jakiegoś powodu strażnicy nie wchodzą do środka, miejcie to na uwadze. Anthony jako dowodzący, Frederick i Maeve zakradają się do Tower. Znacie rozkład podziemi, wykorzystajcie swoje umiejętności. Działajcie dyskretnie, musicie niepostrzeżenie dotrzeć do magazynu z zarekwirowanymi różdżkami, uwolnić tylu więźniów, ilu się tylko da i na koniec narobić sporo zamieszania. My rozpętamy chaos na dziedzińcu.
Spojrzał po twarzach swoich podkomendnych, licząc na ich zrozumienie i zapał. Od początku widzieli, że łatwo nie będzie nieprawdaż?
– Musimy urobić się ze wszystkim w godzinę. To ma być szybka akcja, liczą się tylko zdecydowane działania – czas miał dal nich cholerne znaczenie, zwłaszcza że azkabanowa grupa nie mogła snuć się pomiędzy dementorami zbyt długo. – Skurwiele szykowali się na nasze przybycie, więc miejcie oczy dookoła głowy. Sprawdźmy czy są pułapki, a po przejściu przez bramę zamaskujmy się Salvio Hexia – to była rozsądna propozycja, Rineheart jednak w pierwszej kolejności podjął się próby rzucenia czaru wzmacniającego. – Magicus Extremos – poruszył różdżką, wypowiadając inkantację bez zająknięcia. Miał nadzieję, że uda mu się dodać sił reszcie grupy. Chciał jeszcze zrobić wstępne rozeznanie odnośnie tego, czy prezent powitalny czeka na nich tuż za bramą. Spodziewał się, że raczej dranie chcieli wciągnąć ich do środka i tam osaczyć, waląc zewsząd czarami. Na wszelki wypadek musiał się upewnić. – Carpiene.
| ekwipunek: 1. lusterko dwukierunkowe do pary, 2. wieczny płomień, 3. mikstura buchorożca od Asbjorna, 4. eliksir znieczulający od Charlene, kryształ (https://www.morsmordre.net/t7607p30-bialy-deszcz#211111)
Opuścili Oazę, aby po przejściu przez portal teleportować się z Zakazanego Lasu na obrzeża Londynu. Za punkt zbiorczy Kieran podał swojej grupie jeden z zakątków mieszczący się w wierzbowej alei, skąd musieli przemknąć na stołeczne ulice. Udało im się dotrzeć do murów więzienia, niespostrzeżenie znaleźli się po jedną z bram. To była ostatnia chwila, aby przekazać najważniejsze informacje, zwyczajnie nie mogli tkwić tutaj w nieskończoność. Krótko, zwięźle i na temat.
– Powodzenie pierwszej grupy zależy od nas i mamy wyznaczone dwa zadania, dlatego po wejściu na dziedziniec przyjdzie nam się rozdzielić – oznajmił rzeczowo, skupiając się wyłącznie na konkretach. W tym stwierdzeniu było cholernie dużo racji, od nich zależał w dużej mierze los całej misji. – Pierwszy cel. Longbottom poinformował mnie, że w Białej Wieży pośrodku dziedzińca trzymają Rowstona, który stworzył plany dla nowego Azkabanu, dlatego musimy go uwolnić. Ja, Hannah i Lucinda idziemy do wieży. Każdą zdobytą od architekta informację poślemy dalej przez lusterko. Po drodze spróbujemy wypuścić jak najwięcej więźniów, jednak nie będziemy mogli ochronić przed atakami ze strony strażników każdego, miejcie to na uwadze – nie chciał posyłać nieuzbrojonych czarodziejów na rzeź, ale to było nieuniknione. Dlatego niezwykle istotna była koordynacja ich działań, bo być może drugiej grupie uda się powrócić na czas, aby rozwiązać problem braku uzbrojenia. – Drugi cel. Trzeba dotrzeć do budynku muzeum i odnaleźć ukryte przejście do Tower, ale nie ma gwarancji, że jest ono nienaruszone po ostatniej akcji. Z jakiegoś powodu strażnicy nie wchodzą do środka, miejcie to na uwadze. Anthony jako dowodzący, Frederick i Maeve zakradają się do Tower. Znacie rozkład podziemi, wykorzystajcie swoje umiejętności. Działajcie dyskretnie, musicie niepostrzeżenie dotrzeć do magazynu z zarekwirowanymi różdżkami, uwolnić tylu więźniów, ilu się tylko da i na koniec narobić sporo zamieszania. My rozpętamy chaos na dziedzińcu.
Spojrzał po twarzach swoich podkomendnych, licząc na ich zrozumienie i zapał. Od początku widzieli, że łatwo nie będzie nieprawdaż?
– Musimy urobić się ze wszystkim w godzinę. To ma być szybka akcja, liczą się tylko zdecydowane działania – czas miał dal nich cholerne znaczenie, zwłaszcza że azkabanowa grupa nie mogła snuć się pomiędzy dementorami zbyt długo. – Skurwiele szykowali się na nasze przybycie, więc miejcie oczy dookoła głowy. Sprawdźmy czy są pułapki, a po przejściu przez bramę zamaskujmy się Salvio Hexia – to była rozsądna propozycja, Rineheart jednak w pierwszej kolejności podjął się próby rzucenia czaru wzmacniającego. – Magicus Extremos – poruszył różdżką, wypowiadając inkantację bez zająknięcia. Miał nadzieję, że uda mu się dodać sił reszcie grupy. Chciał jeszcze zrobić wstępne rozeznanie odnośnie tego, czy prezent powitalny czeka na nich tuż za bramą. Spodziewał się, że raczej dranie chcieli wciągnąć ich do środka i tam osaczyć, waląc zewsząd czarami. Na wszelki wypadek musiał się upewnić. – Carpiene.
| ekwipunek: 1. lusterko dwukierunkowe do pary, 2. wieczny płomień, 3. mikstura buchorożca od Asbjorna, 4. eliksir znieczulający od Charlene, kryształ (https://www.morsmordre.net/t7607p30-bialy-deszcz#211111)
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k100' : 73
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k100' : 73
Unosząca się wokół mgła dodawała Londynowi jakiegoś marazmu. Był straszniejszy niż go zapamiętała od ostatniej wizyty, jeszcze bardziej ponury, nieprzyjemny i obcy. Poprawiła ciemny płaszcz, naciągając go pod szyję, choć nie było jej jeszcze zimno; nieprzyjemnie za to tak. Ściskając w lewej dłoni miotłę przystanęła pod bramą, tuż za Kieranem, unosząc wzrok ku górze. Gdyby ktokolwiek wyjrzał przez okno, zobaczyłby grupę czarodziejów, czekających pod bramą. Wszcząłby alarm; wywołaliby zamieszanie jeszcze zanim dostaliby się do środka z wielkim prawdopodobieństwem, że dalej już się nie przedostaną. Musieli się ukryć. Przeniosła wzrok na pana Rinehearta, kiedy się odezwał i nabrała powietrza w płuca, wysłuchując go do końca.
— Czy będziemy ich wypuszczać wszystkich, po kolei? Licząc na to, że będą mieć nieco oleju w głowie i po prostu uciekną? — Miała nadzieję, że większość zamkniętych tam czarodziejów zwyczajnie postanowi się ratować, niezależnie od tego, czy byli czegokolwiek winni, czy nie. — Mają rozpierzchnąć się po dziedzińcu i uciekać na ślepo? — Czy mieli jakoś zorganizować ich ucieczkę, lub nawet wykorzystać dodatkowych ludzi do zwiększenia rażenia dywersji. Strażnicy nie opanują ich wszystkich. — Gdyby było więcej czasu, moglibyśmy założyć na siebie więzienne szaty, strażnicy mieliby trudniej odnaleźć w chaosie źródło problemu — i tym samym jedynych czarodziejów, którzy będą posiadać różdżki, przynajmniej dopóki Skamander i Fox ich nie załatwią. Skinęła Rineheartowi głową, rozumiejąc, co będą musieli zrobić. Przez kraty wyjrzała na dziedziniec, spoglądając na wspomnianą przez niego Białą Wieżę, umiejscowioną na samym środku. — Dobrze byłoby ściągnąć na dziedziniec jak najwięcej strażników, a później odciąć ich od reszty Tower, by nie mogli dotrzeć do tamtej grupy.— Nie wiedziała jednak, czy to w ogóle możliwe, nigdy w życiu nie była w Tower, pozostawiała więc wszystkie decyzje i całą ocenę sytuacji Kieranowi, postanawiając najlepiej jak mogła wesprzeć go własną różdżką. Na dziedzińcu widoczność była utrudniona, na próżno będzie im wyszukiwać jakiegoś ruchu z tej pozycji.
—Fera Ecco— machnęła różdżką, wierząc, że transmutacja jej dziś nie zawiedzie. Chciała widzieć jak Puszczyk, wiedziała o tym, że widzą dość dobrze, na pewno lepiej niż ona. Dziedziniec był olbrzymi, musieli pozostać czujni i gotowi na jakikolwiek atak. Kiedy więc auror dał znak, ruszyła przed siebie, naciskając na klamkę i pchając bramę do przodu. Tylko pobieżnie rozejrzała się po placu, od razu kierując różdżkę na lewą stronę i zarysowując nią długą linię od murów po Białą Wieżę.— Salvio hexia— szepnęła, chcąc osłonić ich z jednej strony.
| Mam ze sobą: kryształ;
- miotłę
- pelerynę niewidkę (zmiętą w małej torebce)
- 2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
— Czy będziemy ich wypuszczać wszystkich, po kolei? Licząc na to, że będą mieć nieco oleju w głowie i po prostu uciekną? — Miała nadzieję, że większość zamkniętych tam czarodziejów zwyczajnie postanowi się ratować, niezależnie od tego, czy byli czegokolwiek winni, czy nie. — Mają rozpierzchnąć się po dziedzińcu i uciekać na ślepo? — Czy mieli jakoś zorganizować ich ucieczkę, lub nawet wykorzystać dodatkowych ludzi do zwiększenia rażenia dywersji. Strażnicy nie opanują ich wszystkich. — Gdyby było więcej czasu, moglibyśmy założyć na siebie więzienne szaty, strażnicy mieliby trudniej odnaleźć w chaosie źródło problemu — i tym samym jedynych czarodziejów, którzy będą posiadać różdżki, przynajmniej dopóki Skamander i Fox ich nie załatwią. Skinęła Rineheartowi głową, rozumiejąc, co będą musieli zrobić. Przez kraty wyjrzała na dziedziniec, spoglądając na wspomnianą przez niego Białą Wieżę, umiejscowioną na samym środku. — Dobrze byłoby ściągnąć na dziedziniec jak najwięcej strażników, a później odciąć ich od reszty Tower, by nie mogli dotrzeć do tamtej grupy.— Nie wiedziała jednak, czy to w ogóle możliwe, nigdy w życiu nie była w Tower, pozostawiała więc wszystkie decyzje i całą ocenę sytuacji Kieranowi, postanawiając najlepiej jak mogła wesprzeć go własną różdżką. Na dziedzińcu widoczność była utrudniona, na próżno będzie im wyszukiwać jakiegoś ruchu z tej pozycji.
—Fera Ecco— machnęła różdżką, wierząc, że transmutacja jej dziś nie zawiedzie. Chciała widzieć jak Puszczyk, wiedziała o tym, że widzą dość dobrze, na pewno lepiej niż ona. Dziedziniec był olbrzymi, musieli pozostać czujni i gotowi na jakikolwiek atak. Kiedy więc auror dał znak, ruszyła przed siebie, naciskając na klamkę i pchając bramę do przodu. Tylko pobieżnie rozejrzała się po placu, od razu kierując różdżkę na lewą stronę i zarysowując nią długą linię od murów po Białą Wieżę.— Salvio hexia— szepnęła, chcąc osłonić ich z jednej strony.
| Mam ze sobą: kryształ;
- miotłę
- pelerynę niewidkę (zmiętą w małej torebce)
- 2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k100' : 35
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'k100' : 35
Mieli godzinę. Nie potrafiła określić czy w ich obecnej sytuacji to wystraczająca ilość czasu czy zdecydowanie zbyt mała. Zawsze miała problem z respektowaniem ram czasowych. Wiedziała, że pod presją nie funkcjonuje nazbyt dobrze, a tykanie zegara nad głową było ostatnim czego podczas misji potrzebowała. W tej sytuacji nie powinna jednak narzekać. Na Merlina, dobrze, że w ogóle mają jakąś szansę by Tonks uratować. Dobrze, że znalazła się choć godzina.
Wiedziała jak wiele ryzykują. Przechadzanie się po ulicach Londynu było niebezpieczne. Na każdym kroku można było natknąć się na patrol Ministerstwa, Rycerzy Walpurgii czy nieprzyjaznych Zakonowi mieszkańców. Zwykłe obserwowanie okolicy było równe zagrożeniu życia. Dzisiaj robili coś niemal niemożliwego. Wchodzili do Tower, przeprowadzali misję sabotażową, ściągali na siebie uwagę wszystkich strażników tylko po to by dać reszcie szansę na wykonanie zadanie. Odnalezienie Justine i sprowadzenie jej bezpiecznie do domu. Pierwszy raz na nic się nie nastawiała. Pierwszy raz nie powtarzała sobie w głowie, że się uda. Musieli być gotowi na wszystko. I może to już kwestia przyzwyczajenia do ciągłej walki, a może coś się w niej po tym wszystkim zmieniło, ale nie potrafiła wierzyć już w cuda. Wszystko co robią, do czego dążą, wszystko co już osiągnęli jest dzięki walce i ofiarom ludzi. Wielu ludzi.
Lucinda skupiła się na poleceniach, które padły z ust Gwardzisty. Jednak nie będziemy mogli ochronić przed atakami ze strony strażników każdego. Skoro dzielili się na mniejsze grupy to mieli jeszcze mniejsze możliwości ochrony innych. Zdawała sobie z tego sprawę, ale po jej plecach przeszedł pojedynczy dreszcz. Skinęła głową. Musieli zacząć działać. Teraz byli idealnym celem dla strażników i choć ufała Haroldowi i jego informatorowi to jednak nikt nie mógł obiecać im, że ich wejście do Tower przebiegnie bezproblemowo.
- Chyba o to w tym chodzi – zaczęła spoglądając na Wright – Niech biegną, uciekają, niech odciągną uwagę strażników od całej misji – dodała przenosząc spojrzenie na Gwardzistę. Nie wiedziała czy uda im się w tak krótkim czasie osiągnąć to co zakładają, ale z drugiej strony czy już od dawna nie pragnęli zrobić w Londynie prawdziwego chaosu? Zwykle przemawiał przez nich racjonalizm. Czasami potrzebowali się go wyzbyć.
- Nie dajcie się zabić – odparła, a kącik ust uniosła w delikatnym uśmiechu. Ku pokrzepieniu serc. Ruszyła zaraz za Hanką ściskając mocniej różdżkę w dłoni. Ukrycie się przed wzrokiem nieproszonych gości było w tym momencie bardzo ważne. Lucinda uniosła różdżkę i idąc za przykładem czarownicy rzuciła – Salvio Hexia – kierując różdżkę na prawą stronę rysując linię od murów, aż po Białą Wieżę, do której zmierzali. Bez względu na rezultat zaklęcia to samo zrobiła z lewej strony ponownie rzucając – Salvio Hexia – chciała ich ukryć w korytarzu. Utorować im drogę. Musiało się udać.
Mam przy sobie:
różdżkę
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)
kameleon (stat. 31)
Wiedziała jak wiele ryzykują. Przechadzanie się po ulicach Londynu było niebezpieczne. Na każdym kroku można było natknąć się na patrol Ministerstwa, Rycerzy Walpurgii czy nieprzyjaznych Zakonowi mieszkańców. Zwykłe obserwowanie okolicy było równe zagrożeniu życia. Dzisiaj robili coś niemal niemożliwego. Wchodzili do Tower, przeprowadzali misję sabotażową, ściągali na siebie uwagę wszystkich strażników tylko po to by dać reszcie szansę na wykonanie zadanie. Odnalezienie Justine i sprowadzenie jej bezpiecznie do domu. Pierwszy raz na nic się nie nastawiała. Pierwszy raz nie powtarzała sobie w głowie, że się uda. Musieli być gotowi na wszystko. I może to już kwestia przyzwyczajenia do ciągłej walki, a może coś się w niej po tym wszystkim zmieniło, ale nie potrafiła wierzyć już w cuda. Wszystko co robią, do czego dążą, wszystko co już osiągnęli jest dzięki walce i ofiarom ludzi. Wielu ludzi.
Lucinda skupiła się na poleceniach, które padły z ust Gwardzisty. Jednak nie będziemy mogli ochronić przed atakami ze strony strażników każdego. Skoro dzielili się na mniejsze grupy to mieli jeszcze mniejsze możliwości ochrony innych. Zdawała sobie z tego sprawę, ale po jej plecach przeszedł pojedynczy dreszcz. Skinęła głową. Musieli zacząć działać. Teraz byli idealnym celem dla strażników i choć ufała Haroldowi i jego informatorowi to jednak nikt nie mógł obiecać im, że ich wejście do Tower przebiegnie bezproblemowo.
- Chyba o to w tym chodzi – zaczęła spoglądając na Wright – Niech biegną, uciekają, niech odciągną uwagę strażników od całej misji – dodała przenosząc spojrzenie na Gwardzistę. Nie wiedziała czy uda im się w tak krótkim czasie osiągnąć to co zakładają, ale z drugiej strony czy już od dawna nie pragnęli zrobić w Londynie prawdziwego chaosu? Zwykle przemawiał przez nich racjonalizm. Czasami potrzebowali się go wyzbyć.
- Nie dajcie się zabić – odparła, a kącik ust uniosła w delikatnym uśmiechu. Ku pokrzepieniu serc. Ruszyła zaraz za Hanką ściskając mocniej różdżkę w dłoni. Ukrycie się przed wzrokiem nieproszonych gości było w tym momencie bardzo ważne. Lucinda uniosła różdżkę i idąc za przykładem czarownicy rzuciła – Salvio Hexia – kierując różdżkę na prawą stronę rysując linię od murów, aż po Białą Wieżę, do której zmierzali. Bez względu na rezultat zaklęcia to samo zrobiła z lewej strony ponownie rzucając – Salvio Hexia – chciała ich ukryć w korytarzu. Utorować im drogę. Musiało się udać.
Mam przy sobie:
różdżkę
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)
kameleon (stat. 31)
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k100' : 49
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k100' : 49
Gdybym spędził w Ameryce choć jeden dzień więcej, oszalałbym.
Tutaj było moje miejsce. Tutaj byłem potrzebny - i dało się to odczuć już pierwszego dnia od mojego powrotu. Nie tylko w Zakonie czy w Oazie. Byłem też potrzebny Oscarowi - nawet, jeśli jego dziadków udało się bezpiecznie umieścić w Oazie, nawet, jeśli to z nimi czuł się silniej związany - był moim synem. I prawdopodobnie ostatnią barierą, która oddzielała mnie od szaleństwa. Krótkie pokrzepienie z ust Longbottoma było jednak niczym w zderzeniu ze świadomością, że moja nieobecność niczego nie zmieniła. Te przemyślenia pozostawiałem jednak dla siebie. Liczyło się wyłącznie działanie - w tej chwili, zawsze.
Czując na sobie spojrzenie Hani odwróciłem się, odnajdując jej wzrok. Krótki, niewymuszony uśmiech wpełzł na moje oblicze - zupełnie tak, jakbym chciał powiedzieć jej, że nic się nie zmieniło - ale zgasł równie szybko jak się pojawił.
Zmieniło się wszystko.
Czas naglił - i choć Zakon nie raz już udowadniał, że potrafił dokonać niemożliwego, tym razem sytuacja była szczególnie napięta. Chodziło o życie Justine. Nie mogliśmy popełnić błędów. Zebrani pod bramą oczekiwaliśmy na ostatnie instrukcje, a osiadająca na szacie mżawka była moim najmniejszym zmartwieniem. Może nawet zdążyłam zatęsknić za tą angielską pogodą - wiecznie pochmurnym niebem, nieustającym deszczem i poranną mgłą, która w tej chwili była takim samym sprzymierzeńcem, jak naciągnięty na głowę kaptur. Rozkazy Kierana były dla mnie jasne, podobnie jak droga, którą mieliśmy dostać się do Tower - choć nie oczekiwałem, że w tej materii wszystko pozostało nienaruszone.
Tym razem koniec tej wyprawy musiał być inny.
- Za godzinę wszyscy strażnicy, którzy poparli Voldemorta, będą żałowali swojego wyboru - Zapewniłem nieskromnie. Skamander, zdaje się, miał już spore w tym doświadczenie, podobnie jak i ja. Motywację do działania miałem podwójną, a nawet potrójną. Chodziło przede wszystkim o Justine, ale uwolnienie wszystkich więźniów z pewnością odbiłoby się samemu Ministrowii Magii. Ja zaś w końcu potrzebowałem poczuć, że walka, w której biorę udział, jest w sprawie, która dotyczy mnie i moich bliskich, nie Amerykanów. - Masz rację, Hannah, nie mamy na to czasu. Ale ci strażnicy nie są szkoleni jak aurorzy i zakładam, że mają za sobą znacznie mniej pojedynków niż każdy Zakonnik - Nie musiałem mówić tego ani Skamanderowi, ani Rineheartowi, i ani przez moment nie wątpiłem w siły naszych towarzyszek. Ważne było jednak to, aby one nie wątpiły w siebie. Problem ze strażnikami był inny - w ich rolę nierzadko wchodzili ludzie ze skłonnościami do przemocy lub z marginesu społecznego, stanowiącego raczej antypody tego marginesu, który reprezentowałem ja ze swoim statusem zdrajcy krwi. - Powodzenia - Zwróciłem się w kierunku trójki, która miała udać się do wieży, odnajdując spojrzenie Kierana, następnie Lucindy, a na końcu Hani. - Homenum Revelio - Uniosłem różdżkę, ruszając za Hanią. - Salvio Hexia - W ślad za Lucindą wycelowałem w prawą stronę.
ekwipunek:
- Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Kameleon (1 porcja)
Tutaj było moje miejsce. Tutaj byłem potrzebny - i dało się to odczuć już pierwszego dnia od mojego powrotu. Nie tylko w Zakonie czy w Oazie. Byłem też potrzebny Oscarowi - nawet, jeśli jego dziadków udało się bezpiecznie umieścić w Oazie, nawet, jeśli to z nimi czuł się silniej związany - był moim synem. I prawdopodobnie ostatnią barierą, która oddzielała mnie od szaleństwa. Krótkie pokrzepienie z ust Longbottoma było jednak niczym w zderzeniu ze świadomością, że moja nieobecność niczego nie zmieniła. Te przemyślenia pozostawiałem jednak dla siebie. Liczyło się wyłącznie działanie - w tej chwili, zawsze.
Czując na sobie spojrzenie Hani odwróciłem się, odnajdując jej wzrok. Krótki, niewymuszony uśmiech wpełzł na moje oblicze - zupełnie tak, jakbym chciał powiedzieć jej, że nic się nie zmieniło - ale zgasł równie szybko jak się pojawił.
Zmieniło się wszystko.
Czas naglił - i choć Zakon nie raz już udowadniał, że potrafił dokonać niemożliwego, tym razem sytuacja była szczególnie napięta. Chodziło o życie Justine. Nie mogliśmy popełnić błędów. Zebrani pod bramą oczekiwaliśmy na ostatnie instrukcje, a osiadająca na szacie mżawka była moim najmniejszym zmartwieniem. Może nawet zdążyłam zatęsknić za tą angielską pogodą - wiecznie pochmurnym niebem, nieustającym deszczem i poranną mgłą, która w tej chwili była takim samym sprzymierzeńcem, jak naciągnięty na głowę kaptur. Rozkazy Kierana były dla mnie jasne, podobnie jak droga, którą mieliśmy dostać się do Tower - choć nie oczekiwałem, że w tej materii wszystko pozostało nienaruszone.
Tym razem koniec tej wyprawy musiał być inny.
- Za godzinę wszyscy strażnicy, którzy poparli Voldemorta, będą żałowali swojego wyboru - Zapewniłem nieskromnie. Skamander, zdaje się, miał już spore w tym doświadczenie, podobnie jak i ja. Motywację do działania miałem podwójną, a nawet potrójną. Chodziło przede wszystkim o Justine, ale uwolnienie wszystkich więźniów z pewnością odbiłoby się samemu Ministrowii Magii. Ja zaś w końcu potrzebowałem poczuć, że walka, w której biorę udział, jest w sprawie, która dotyczy mnie i moich bliskich, nie Amerykanów. - Masz rację, Hannah, nie mamy na to czasu. Ale ci strażnicy nie są szkoleni jak aurorzy i zakładam, że mają za sobą znacznie mniej pojedynków niż każdy Zakonnik - Nie musiałem mówić tego ani Skamanderowi, ani Rineheartowi, i ani przez moment nie wątpiłem w siły naszych towarzyszek. Ważne było jednak to, aby one nie wątpiły w siebie. Problem ze strażnikami był inny - w ich rolę nierzadko wchodzili ludzie ze skłonnościami do przemocy lub z marginesu społecznego, stanowiącego raczej antypody tego marginesu, który reprezentowałem ja ze swoim statusem zdrajcy krwi. - Powodzenia - Zwróciłem się w kierunku trójki, która miała udać się do wieży, odnajdując spojrzenie Kierana, następnie Lucindy, a na końcu Hani. - Homenum Revelio - Uniosłem różdżkę, ruszając za Hanią. - Salvio Hexia - W ślad za Lucindą wycelowałem w prawą stronę.
ekwipunek:
- Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
- Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Kameleon (1 porcja)
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14, 7
'k100' : 14, 7
Teleportował się na rozkaz wraz z resztą zakonników na obrzeża Londynu. Stamtąd ruszyli dalej w stronę Tower. Mżyło, resztki mgły snuły się po ulicach jak nierozwiany papierosowy dym. Niebo jaśniało. Wkrótce zatrzymali się pod bramą. Kieran wprowadził ich w szczegóły. Anthony przeniósł spojrzeniem po Foxie i Clerwater, a zaraz w stronę miejsca gdzie znajdować miało się muzeum. Zmrużył powieki odnotowując informację o tym, że strażnicy z jakiegoś powodu nie wchodzą do środka. Jakieś niebezpieczne klątwy? Czy warujące magiczne stworzenie...? Skamander miał świadomość, że trolle zasiliły szeregi wroga. Czy je wykorzystali.
- Będzie z tobą Rineheart. Jeżeli będzie ktoś kogo naprawdę nie powinnaś wypuszczać, zwróci ci uwagę - był aurorem ze stażem - Mamy też ograniczony czas więc tak czy owak będziesz musiała wybierać. Jeżeli ktoś wzbudza twoją wątpliwość - wypuszczaj tych, którzy tego nie robią - na pewno będzie w czym wybierać. Tower było przepastne. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Z tą myślą podsunął Wright wyjątkowo praktyczną radę w której kryła się niewygodna prawda - nie mogli uratować wszystkich. Przyjdzie im wybrać, typować szczęśliwców, których wcześniej pchną do walki.
- Ruszajmy - mruknął przechodząc przez bramę i ruszając za pozostałymi czarodziejami. Ich ścieżki rozejdą się na dziedzińcu. Nim do tego dojdzie, musieli przejść przez bramę, a następnie wąskie gardło korytarza prowadzącego na wewnętrzny dziedziniec Tower. Lucinda z powodzeniem rzuciła na jedną ze "ścian" zaklęcie niewidzialnej bariery, mających być dla nich osłoną. Skamander poruszył różdżką chcąc wznieść barierę po jej prawej stronie, tam gdzie jej to nie wyszło. Tak, jak czarownice planowały, on również starał się rozciągnąć zaklęcie na całej długości jaką mieli przebyć na dziedziniec, a nawet trochę dalej jeżeli było to tylko możliwe. Aby dostać się do budynku muzeum będą musieli iść dalej prosto, równolegle do murów Białej Wieży - Salvio Hexia - wypowiedział, a następnie sięgnął do wnętrza torby i zażył eliksir kociego wzroku. Widoczność była słaba, a prócz wystrzegania się straży będą musieli znaleźć wejście do muzeum.
|Zużywam z eq 1 porcję Eliksiru kociego wzroku, stat. 23
- Będzie z tobą Rineheart. Jeżeli będzie ktoś kogo naprawdę nie powinnaś wypuszczać, zwróci ci uwagę - był aurorem ze stażem - Mamy też ograniczony czas więc tak czy owak będziesz musiała wybierać. Jeżeli ktoś wzbudza twoją wątpliwość - wypuszczaj tych, którzy tego nie robią - na pewno będzie w czym wybierać. Tower było przepastne. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Z tą myślą podsunął Wright wyjątkowo praktyczną radę w której kryła się niewygodna prawda - nie mogli uratować wszystkich. Przyjdzie im wybrać, typować szczęśliwców, których wcześniej pchną do walki.
- Ruszajmy - mruknął przechodząc przez bramę i ruszając za pozostałymi czarodziejami. Ich ścieżki rozejdą się na dziedzińcu. Nim do tego dojdzie, musieli przejść przez bramę, a następnie wąskie gardło korytarza prowadzącego na wewnętrzny dziedziniec Tower. Lucinda z powodzeniem rzuciła na jedną ze "ścian" zaklęcie niewidzialnej bariery, mających być dla nich osłoną. Skamander poruszył różdżką chcąc wznieść barierę po jej prawej stronie, tam gdzie jej to nie wyszło. Tak, jak czarownice planowały, on również starał się rozciągnąć zaklęcie na całej długości jaką mieli przebyć na dziedziniec, a nawet trochę dalej jeżeli było to tylko możliwe. Aby dostać się do budynku muzeum będą musieli iść dalej prosto, równolegle do murów Białej Wieży - Salvio Hexia - wypowiedział, a następnie sięgnął do wnętrza torby i zażył eliksir kociego wzroku. Widoczność była słaba, a prócz wystrzegania się straży będą musieli znaleźć wejście do muzeum.
- Ekwipunek:
1)Kryształy:1, 2
2) brosza z alabastrowym jednorożcem
3) zaczarowana torba, a w niej:- 18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (2 porcje, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
- Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
Od As'a z Oazy:
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
Od Charlene:
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
|Zużywam z eq 1 porcję Eliksiru kociego wzroku, stat. 23
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Posłusznie przeteleportowała się na obrzeża Londynu, wpierw uspokajając oddech, nakazując dłoniom, by przestały drżeć – z zimna czy z nerwów, bez znaczenia. Równie posłusznie ruszyła śladem pozostałych ku bramie Tower, tego samego Tower, w którym niegdyś musiała stacjonować, a które nie tak dawno odebrało jej na uciążliwie długi tydzień jedynego już brata. Bała się tego, co tam znajdą. Bała się, w jakim stanie była Tonks. Bała się również, czy nie popełnia największego błędu swego życia, czy ci – w większości – nieznajomi nie zostawią jej na pastwę losu, gdy zrobi się naprawdę gorąco. Wciąż powtarzała w myślach słowa Longbottoma, jeśli będziecie musieli pozbawić kogoś życia, nie wahajcie się. Czy byłaby w stanie…? Czym innym były walki na klubowej arenie, a czym innym stawanie oko w oko z bezlitosnymi czarnoksiężnikami, mogła się o tym okazję przekonać w trakcie Bezksiężycowej Nocy. U boku Justine.
Słuchała pozostałych w ciszy, odnotowując wszelkie informacje w głowie, za wszelką cenę próbując podejść do tego analitycznie, nie emocjonalnie. Mimo to ciężar, który spoczywał na ich barkach, był boleśnie odczuwalny, przygniatał do zasnutej mgłą ziemi. Musiało im się udać, by umożliwić drugiej grupie dotarcie do więźniarki. Westchnęła cicho, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, po czym mimowolnie przygryzła wargę, przenosząc wzrok między twarzami towarzyszy. Odzyskać różdżki, uwolnić więźniów, Anthony jako dowodzący… Miała tak wiele obiekcji, tak wiele pytań cisnęło się jej na usta, a mimo to wciąż uparcie milczała. Była tylko pionkiem w rękach bardziej doświadczonych, bardziej radykalnych. Płynęła z prądem. I oby tego nie pożałowała.
- Powodzenia – odezwała się w końcu cicho, zachrypniętym głosem; czułaby się pewniej, może bezpieczniej, wśród tych, których znała. Nawet jeśli nie kontaktowała się z czarownicami od czasu szkoły, nawet jeśli one już ją zapomniały, to ona pamiętała. Odczuwała też szacunek względem Rinehearta, choć jego słowa o tym, że nie zdołają ochronić wszystkich, że muszą się z tym liczyć, wywołały na jej twarzy przelotny grymas. Poprawiła materiał ubranego na tę okazję płaszcza, przy okazji sprawdzając, czy wszystko było na swoim miejscu, kilka fiolek z eliksirami, przedziwny kryształ, różdżka. Wyciągnęła drewienko na wierzch, chcąc wesprzeć pozostałych w stworzeniu korytarza, który pozwoliłby im na niepostrzeżone przedostanie się w głąb dziedzińca. Spojrzała kątem oka w stronę stojącego obok aurora, który przedstawił się jej jeszcze w Oazie; czy mogła ufać w jego rozsądek bardziej niż w ten Skamandera? – Salvio Hexia – powtórzyła inkantację, celując w prawą stronę, skupiając się na odpowiednim ruchu nadgarstka. I oby to podziałało, nie mieli czasu do stracenia. – Homenum Revelio – dodała, chcąc w ten sposób dowiedzieć się, czy powinni spodziewać się jakiegoś nagłego spotkania ze strażnikami. Ruszyła za pozostałymi, trzymając się blisko czarodziejów, z którymi miała bezpośrednio współpracować.
| Ekwipunek:
Różdżka, kryształ
- Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
- Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)
od Asa:
- Kameleon (1 porcja)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
Słuchała pozostałych w ciszy, odnotowując wszelkie informacje w głowie, za wszelką cenę próbując podejść do tego analitycznie, nie emocjonalnie. Mimo to ciężar, który spoczywał na ich barkach, był boleśnie odczuwalny, przygniatał do zasnutej mgłą ziemi. Musiało im się udać, by umożliwić drugiej grupie dotarcie do więźniarki. Westchnęła cicho, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, po czym mimowolnie przygryzła wargę, przenosząc wzrok między twarzami towarzyszy. Odzyskać różdżki, uwolnić więźniów, Anthony jako dowodzący… Miała tak wiele obiekcji, tak wiele pytań cisnęło się jej na usta, a mimo to wciąż uparcie milczała. Była tylko pionkiem w rękach bardziej doświadczonych, bardziej radykalnych. Płynęła z prądem. I oby tego nie pożałowała.
- Powodzenia – odezwała się w końcu cicho, zachrypniętym głosem; czułaby się pewniej, może bezpieczniej, wśród tych, których znała. Nawet jeśli nie kontaktowała się z czarownicami od czasu szkoły, nawet jeśli one już ją zapomniały, to ona pamiętała. Odczuwała też szacunek względem Rinehearta, choć jego słowa o tym, że nie zdołają ochronić wszystkich, że muszą się z tym liczyć, wywołały na jej twarzy przelotny grymas. Poprawiła materiał ubranego na tę okazję płaszcza, przy okazji sprawdzając, czy wszystko było na swoim miejscu, kilka fiolek z eliksirami, przedziwny kryształ, różdżka. Wyciągnęła drewienko na wierzch, chcąc wesprzeć pozostałych w stworzeniu korytarza, który pozwoliłby im na niepostrzeżone przedostanie się w głąb dziedzińca. Spojrzała kątem oka w stronę stojącego obok aurora, który przedstawił się jej jeszcze w Oazie; czy mogła ufać w jego rozsądek bardziej niż w ten Skamandera? – Salvio Hexia – powtórzyła inkantację, celując w prawą stronę, skupiając się na odpowiednim ruchu nadgarstka. I oby to podziałało, nie mieli czasu do stracenia. – Homenum Revelio – dodała, chcąc w ten sposób dowiedzieć się, czy powinni spodziewać się jakiegoś nagłego spotkania ze strażnikami. Ruszyła za pozostałymi, trzymając się blisko czarodziejów, z którymi miała bezpośrednio współpracować.
| Ekwipunek:
Różdżka, kryształ
- Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
- Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)
od Asa:
- Kameleon (1 porcja)
- Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 12
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 12
Stłoczyliście się przy bramie, wysłuchując ostatnich wskazówek przekazanych przez Kierana, wymieniając pojedyncze uwagi. Wasze głosy, choć przyciszone, w panującej dookoła ciszy zdawały się brzmieć nienaturalnie głośno – a jednocześnie urywać dziwnie szybko, ginąc w gęstniejącej wokół was mgle. Nim jeszcze ruszyliście w stronę otaczającego dziedziniec muru, Kieran sięgnął po magię obronną, sprawdzając, czy mogliście to zrobić bezpiecznie – po wypowiedzeniu inkantacji różdżka rozgrzała się pod jego palcami, a wykrywająca pułapki magia rozeszła się wokół niego w postaci niewidzialnych okręgów, żaden z nich zdawał się jednak nie natrafić na nałożone zabezpieczenia: brama i najbliższa okolica była od nich wolna. Chwilę później wszyscy poczuliście działanie wzmacniającego zaklęcia rzuconego przez dowodzącego misją aurora – magia napełniła was od środka, lekko rozgrzewając, dodając otuchy, pomagając w skupieniu myśli.
Brama uchyliła się przed wami bez przeszkód, a zawiasy, na których się trzymała, zaskrzypiały donośnie; przypominający potępieńczy jęk hałas rozniósł się po placu – choć mogło to być tylko wasze wrażenie. Za murem początkowo nie dostrzegliście wiele, przed sobą mając kilkanaście metrów wąskiego korytarza, na końcu ginącego w gęstych jak mleko oparach. Hannah weszła w nie jako jedna z pierwszych, sięgając po transmutację i skutecznie transmutując swoje oczy w te należące do puszczyka: w jednej chwili zrobiły się większe, okrągłe, źrenice się rozszerzyły, wpuszczając więcej światła. Ciemności nie przeszkadzały jej już w poruszaniu się, choć wciąż nie była w stanie przeniknąć spojrzeniem przez mgłę; znacznie poszerzyło się jednak jej pole widzenia. Zmiana początkowo była konfundująca, czarownica musiała kilkakrotnie zamrugać, żeby przyzwyczaić się do nowego sposobu postrzegania świata, i najprawdopodobniej dlatego jej drugie zaklęcie okazało się nieudane – niewidzialna bariera rozproszyła się, nie ukrywając Zakonników przed ewentualnymi spojrzeniami. Sztuka ta udała się Lucindzie, choć połowicznie – z dwóch rzuconych barier tylko jedna utrzymała się na dłużej, ukrywając ją i jej towarzyszy przed wszystkimi, którzy mogliby dostrzec ich z lewej strony. Prawą spróbowali zabezpieczyć kolejno Frederick i Anthony, jednak obie wzniesione przez nich niewidzialne ściany rozproszyły się w wilgotnym powietrzu, pozwalając na wysnucie wniosku, że coś – nagromadzenie zaklęć, być może – zakłócało działanie magii w tym miejscu. Odgrodzenie prawej strony udało się dopiero Maeve, Salvio hexia zafalowało na moment, po czym stało się niedostrzegalne. Zarówno ona, jak i Frederick spróbowali sprawdzić, czy po drugiej stronie nie znajdowały się obce im istoty, ale żadne z rzuconych zaklęć nie wykryło ich obecności. Anthony sięgnął po fiolkę z eliksirem, wypijając ją jednym haustem i niemal od razu czując działanie mikstury; jego oczy się zmieniły, źrenice rozszerzyły podobnie jak u Hannah, rozpraszając otaczające czarodzieja ciemności. Widział ostrzej, lepiej, wyraźniej.
Tak przygotowani, mogliście ruszyć przed siebie, przez pierwszych kilkanaście metrów ukryci w zbudowanym z niewidzialnych ścian korytarzu, bardzo szybko orientując się, że przebycie w ten sposób całego dziedzińca mogło okazać się czasochłonne: od ścian Białej Wieży dzieliło was co najmniej pięćdziesiąt metrów, od wejścia do muzeum – drugie tyle. Póki co wydawało się jednak, że byliście sami – a im bardziej zagłębialiście się w plac, tym więcej widzieliście wokół siebie. Korytarz, którym tu weszliście, otwierał się na dziedziniec, na którym dostrzegliście coś, co w pierwszej chwili mogło wyglądać jak rzadki las: pionowe, przypominające włócznie słupy wystrzeliwały w górę, pokrywając niemal całą wolną przestrzeń, a przynajmniej – tę jej część, która nie była skryta przed wami w mgle. Im dłużej się im jednak przypatrywaliście, tym mocniej przekonywaliście się, że nie były to ani młode drzewa ani latarnie – a wysokie na około dwa metry pale. Na ich końcach, nabite niczym oliwki na wykałaczki, znajdowały się ludzkie głowy: Hannah i Anthony, dzięki wyostrzonemu wzrokowi, dostrzegli je jako pierwsi, ale chwilę później mogliście rozpoznać je wszyscy – zakrwawione, niegdyś należące do kobiet, mężczyzn i dzieci, w różnym stopniu rozkładu, spoglądały na was wzrokiem martwych oczu niczym niemi strażnicy. A na głowach, wplątane w przypominające gniazda włosy, siedziały ptaki – po jednym na każdej, uwięzione za pomocą cienkich łańcuchów, przytwierdzonych do ich ptasich nóg i trzonów pali. Jeśli się im przyjrzeliście, byliście w stanie stwierdzić, że wyglądały mizernie: wychudzone, o przerzedzonych, wilgotnych piórach. Większość nie zwracała też na was uwagi – ich spuszczone łby sugerowały, ze spały, choć gdy podeszliście bliżej, kilka z nich poruszyło się, wlepiając w was błyszczące oczy. Jeden zakrakał – głośno, rozkładając skrzydła, spoglądając wprost na was – a choć mogło być to złudzenie, to wydawało się wam, że spoglądał konkretnie na Fredericka.
Niemal w tej samej chwili usłyszeliście kroki – co najmniej dwie pary, docierające do was z lewej strony. Wydawały się odległe, oddalone o co najmniej kilkadziesiąt metrów, ale z każdą sekundą się zbliżały – ich właścicieli skrywała mgła, mogliście więc mieć pewność, że i wy byliście skryci przed ich wzrokiem – przynajmniej na razie. Jeśli rzucilibyście się biegiem, prawdopodobnie moglibyście dotrzeć na czas do murów Białej Wieży, i dalej, do muzeum – musielibyście jednak porzucić osłonę, jaką dawało wam ostatnich parę metrów ochronnego zaklęcia. Kruk tymczasem zakrakał ponownie, wciąż uparcie wpatrując się w waszą stronę. Pal i głowa, na której siedział, znajdowały się mniej więcej dziesięć metrów na lewo od was, zbyt daleko, by przyjrzeć im się dokładniej, choć zarówno Hannah, jak i Anthony’ego ogarnęło nieprzyjemne, podskórne wrażenie, że rysy twarzy, ponad którą znajdował się ptak, nie były im całkowicie obce.
– Przymknij się, durna gnido, jeśli nie chcesz zamilknąć na wieki – usłyszeliście męski głos, dochodzący z tej samej strony, z której słyszeliście kroki. Drugi zawtórował mu śmiechem, a ptak – choć nie miał prawa zrozumieć słów mężczyzny – posłusznie umilkł, składając skrzydła.
Trwa 1 tura, na odpis macie 48 godzin; podkład muzyczny.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (wszyscy oprócz Kierana) - 1/3; +20 do rzutów (brakujący rzut k8)
Eliksir kociego wzroku (Anthony) - 1/3 tury; +28 do spostrzegawczości
W razie pytań zapraszam. <3
Brama uchyliła się przed wami bez przeszkód, a zawiasy, na których się trzymała, zaskrzypiały donośnie; przypominający potępieńczy jęk hałas rozniósł się po placu – choć mogło to być tylko wasze wrażenie. Za murem początkowo nie dostrzegliście wiele, przed sobą mając kilkanaście metrów wąskiego korytarza, na końcu ginącego w gęstych jak mleko oparach. Hannah weszła w nie jako jedna z pierwszych, sięgając po transmutację i skutecznie transmutując swoje oczy w te należące do puszczyka: w jednej chwili zrobiły się większe, okrągłe, źrenice się rozszerzyły, wpuszczając więcej światła. Ciemności nie przeszkadzały jej już w poruszaniu się, choć wciąż nie była w stanie przeniknąć spojrzeniem przez mgłę; znacznie poszerzyło się jednak jej pole widzenia. Zmiana początkowo była konfundująca, czarownica musiała kilkakrotnie zamrugać, żeby przyzwyczaić się do nowego sposobu postrzegania świata, i najprawdopodobniej dlatego jej drugie zaklęcie okazało się nieudane – niewidzialna bariera rozproszyła się, nie ukrywając Zakonników przed ewentualnymi spojrzeniami. Sztuka ta udała się Lucindzie, choć połowicznie – z dwóch rzuconych barier tylko jedna utrzymała się na dłużej, ukrywając ją i jej towarzyszy przed wszystkimi, którzy mogliby dostrzec ich z lewej strony. Prawą spróbowali zabezpieczyć kolejno Frederick i Anthony, jednak obie wzniesione przez nich niewidzialne ściany rozproszyły się w wilgotnym powietrzu, pozwalając na wysnucie wniosku, że coś – nagromadzenie zaklęć, być może – zakłócało działanie magii w tym miejscu. Odgrodzenie prawej strony udało się dopiero Maeve, Salvio hexia zafalowało na moment, po czym stało się niedostrzegalne. Zarówno ona, jak i Frederick spróbowali sprawdzić, czy po drugiej stronie nie znajdowały się obce im istoty, ale żadne z rzuconych zaklęć nie wykryło ich obecności. Anthony sięgnął po fiolkę z eliksirem, wypijając ją jednym haustem i niemal od razu czując działanie mikstury; jego oczy się zmieniły, źrenice rozszerzyły podobnie jak u Hannah, rozpraszając otaczające czarodzieja ciemności. Widział ostrzej, lepiej, wyraźniej.
Tak przygotowani, mogliście ruszyć przed siebie, przez pierwszych kilkanaście metrów ukryci w zbudowanym z niewidzialnych ścian korytarzu, bardzo szybko orientując się, że przebycie w ten sposób całego dziedzińca mogło okazać się czasochłonne: od ścian Białej Wieży dzieliło was co najmniej pięćdziesiąt metrów, od wejścia do muzeum – drugie tyle. Póki co wydawało się jednak, że byliście sami – a im bardziej zagłębialiście się w plac, tym więcej widzieliście wokół siebie. Korytarz, którym tu weszliście, otwierał się na dziedziniec, na którym dostrzegliście coś, co w pierwszej chwili mogło wyglądać jak rzadki las: pionowe, przypominające włócznie słupy wystrzeliwały w górę, pokrywając niemal całą wolną przestrzeń, a przynajmniej – tę jej część, która nie była skryta przed wami w mgle. Im dłużej się im jednak przypatrywaliście, tym mocniej przekonywaliście się, że nie były to ani młode drzewa ani latarnie – a wysokie na około dwa metry pale. Na ich końcach, nabite niczym oliwki na wykałaczki, znajdowały się ludzkie głowy: Hannah i Anthony, dzięki wyostrzonemu wzrokowi, dostrzegli je jako pierwsi, ale chwilę później mogliście rozpoznać je wszyscy – zakrwawione, niegdyś należące do kobiet, mężczyzn i dzieci, w różnym stopniu rozkładu, spoglądały na was wzrokiem martwych oczu niczym niemi strażnicy. A na głowach, wplątane w przypominające gniazda włosy, siedziały ptaki – po jednym na każdej, uwięzione za pomocą cienkich łańcuchów, przytwierdzonych do ich ptasich nóg i trzonów pali. Jeśli się im przyjrzeliście, byliście w stanie stwierdzić, że wyglądały mizernie: wychudzone, o przerzedzonych, wilgotnych piórach. Większość nie zwracała też na was uwagi – ich spuszczone łby sugerowały, ze spały, choć gdy podeszliście bliżej, kilka z nich poruszyło się, wlepiając w was błyszczące oczy. Jeden zakrakał – głośno, rozkładając skrzydła, spoglądając wprost na was – a choć mogło być to złudzenie, to wydawało się wam, że spoglądał konkretnie na Fredericka.
Niemal w tej samej chwili usłyszeliście kroki – co najmniej dwie pary, docierające do was z lewej strony. Wydawały się odległe, oddalone o co najmniej kilkadziesiąt metrów, ale z każdą sekundą się zbliżały – ich właścicieli skrywała mgła, mogliście więc mieć pewność, że i wy byliście skryci przed ich wzrokiem – przynajmniej na razie. Jeśli rzucilibyście się biegiem, prawdopodobnie moglibyście dotrzeć na czas do murów Białej Wieży, i dalej, do muzeum – musielibyście jednak porzucić osłonę, jaką dawało wam ostatnich parę metrów ochronnego zaklęcia. Kruk tymczasem zakrakał ponownie, wciąż uparcie wpatrując się w waszą stronę. Pal i głowa, na której siedział, znajdowały się mniej więcej dziesięć metrów na lewo od was, zbyt daleko, by przyjrzeć im się dokładniej, choć zarówno Hannah, jak i Anthony’ego ogarnęło nieprzyjemne, podskórne wrażenie, że rysy twarzy, ponad którą znajdował się ptak, nie były im całkowicie obce.
– Przymknij się, durna gnido, jeśli nie chcesz zamilknąć na wieki – usłyszeliście męski głos, dochodzący z tej samej strony, z której słyszeliście kroki. Drugi zawtórował mu śmiechem, a ptak – choć nie miał prawa zrozumieć słów mężczyzny – posłusznie umilkł, składając skrzydła.
Trwa 1 tura, na odpis macie 48 godzin; podkład muzyczny.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (wszyscy oprócz Kierana) - 1/3; +20 do rzutów (brakujący rzut k8)
Eliksir kociego wzroku (Anthony) - 1/3 tury; +28 do spostrzegawczości
- żywotności:
- Kieran - 244/244
Hannah - 222/222
Lucinda - 181/181
Frederick - 278/278
Anthony - 249/249
Maeve - 210/210
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
eliksir znieczulający od Charlene
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (zmięta w małej torebce)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)
kameleon (stat. 31)
Frederick:
Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
Kameleon (1 porcja)
Anthony:
Kryształy: 1, 2
brosza z alabastrowym jednorożcem
zaczarowana torba, a w niej:
18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (21 porcja, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
- Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
Maeve:
kryształ
Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)
Kameleon (1 porcja)
Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
W razie pytań zapraszam. <3
Dziedziniec
Szybka odpowiedź