Dziedziniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dziedziniec
Na wewnętrznym dziedzińcu Tower of London już od miesięcy próżno szukać mugolskich turystów – po Bezksiężycowej Nocy rozciągający się wokół zabudowań plac opustoszał; jedynymi ludźmi, jakich można tutaj spotkać, są więzienni strażnicy – ale nawet oni w większości jedynie przemykają przez otwartą przestrzeń, nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej niż to absolutnie konieczne. Czasami na dziedzińcu ląduje latający powóz, z którego wyprowadzani są więźniowie, zdarza się też, że grupa ubranych w szare stroje czarodziejów i czarownic wyprowadzana jest na zewnątrz, by spędzić kilka minut na placu. Nie dla przyjemności: spacer po dziedzińcu pełni raczej rolę przestrogi, na otwartym terenie wzniesiono bowiem podwyższenie, na którym co kilka dni przeprowadzane są egzekucje. (opis zostanie uzupełniony po przybyciu do lokacji uczestników wydarzenia)
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Ścisnęła drewienko różdżki mocniej, gdy ta zadrżała; czarownica zinterpretowała to jednak jako dobry znak, magia musiała okazać posłuszeństwo. Mimo to nic, w tym wskazana przez Foxa klapa – to musiał być jego głos, brzmiał inaczej niż Skamander – nie rozjaśniło się charakterystycznym blaskiem wybranego zaklęcia. Dopiero wtedy skinęła nieznacznie głową, na krótką chwilę zapominając, że wciąż jest pod wpływem kameleona. Postąpiła kilka kroków do przodu, za wszelką cenę próbując unikać kontaktu z unoszącymi się wszędzie dookoła duchami. Nie widziały ich, takie przynajmniej sprawiały wrażenie i wolałaby, żeby tak pozostało. Z drugiej jednak strony… Istniała szansa, że wiedziały coś, co mogłoby im pomóc z odnalezieniem dalszej drogi. Bo choć nie tak dawno temu i biuro wiedźmiej straży znajdowało się w Tower, to Maeve nie znała tego miejsca. Podejrzewała, że im wszystkim przydałaby się jakakolwiek wskazówka dotycząca ulokowania magazynu. Uważnie rozejrzała się dookoła, próbując odnaleźć wzrokiem tego, który zadał pytanie. Mięśnie zesztywniały na widok zjaw dzieci, makabra. – Przepraszamy, nie chcieliśmy zakłócić waszego spokoju – odpowiedziała cicho, pokornie, gdy już zebrała się na odwagę; próbowała maskować nerwy, traktować to jak jedną z typowych wypraw w teren. Stała przy klapie, gotowa, by otworzyć ją, zgodnie z poleceniem towarzysza; choć gdyby wiedziała, że ostatnim razem spotkali pod nią wiwernę, niewątpliwie puściłaby go przodem. – Przyszliśmy tu po naszą przyjaciółkę. Nie jesteśmy strażnikami – zaryzykowała, łudząc się, że nawiedzające muzeum duchy nie żywią względem pracowników Tower cieplejszych uczuć. – Zastanawiałam się, czy nie wiecie może, gdzie przetrzymywane są zarekwirowane różdżki... – dodała, dopiero teraz przypominając sobie o swej niewidzialności. Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie, do tego nie miała większego doświadczenia w obcowaniu z podobno drażliwymi, kurczowo trzymającymi się rzeczywistości widmami, nie było jednak czasu do stracenia. Na koniec sięgnęła wolną dłonią ku zakurzonej, oblepionej pajęczynami klapie, by spróbować ją otworzyć.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Może pośpiech sprawił, że przestali być ostrożni, a może to już nie był czas na to, by próbować udawać, że Tower of London nie miało na dziedzińcu włamywaczy. Kiedy weszli do środka miała chwilę, dosłownie moment, by się rozejrzeć. Żadna z pochodni w galerii nie płonęła, było dość ciemno, ponuro i smętnie. Rozejrzała się dokładnie, starając lepiej wypatrzeć cokolwiek w panującej tu ciemności. Wciąż miała przed oczami obraz zmasakrowanej twarzy zakonnika. Oczy ją zapiekły, w płucach zabrakło powietrza. Jej ciało wciąż pozostało spięte, sztywne. Rozejrzała się za swoimi towarzyszami, niepewna, czy byli tu wszyscy razem.
— Tam na dziedzińcu… na jednym z pali… widziałam Bertiego — zdążyła powiedzieć szeptem, ale nie wyjaśniła więcej, bo jej różdżka rozgrzała się nagle mocno, klakson rozniósł się głośnym dźwiękiem po całej komnacie. Alarm. Wiedziała, że wywołali już zamieszanie. Zacisnęła palce mocniej na różdżce, nie pozwalając jej wypaść z dłoni, choćby miała ją poparzyć. Szlag. Była pewna, że odkąd tylko rzuciła pierwsze zaklęcie tutaj wiedzieli, że tu jest. Wiedzieli, że Zakon pojawił się na miejscu, musieli ich spróbować powstrzymać. Ale to musiało dobrze wróżyć drugiej grupie. Jeśli ściągną na siebie odpowiednio dużo strażników, będą mogli bezpiecznie wejść i wyjść z tamtego potwornego miejsca.
— Tam na końcu są schody prowadzące na górę — poinformowała Kierana i Lucindę, słysząc kroki spojrzała na sufit; jeśli będą schodzić to właśnie tamtędy. Powinni iść w drugą stronę, w dół. — W bocznej sali są jakieś ubrania, lewitują, ale nie widzę dokładnie. Płaszcze, koszule, szaty.— Pomyślała o tym, że mogły należeć do ludzi, których głowy zostały wbite na pale na dziedzińcu. Po plecach przeszedł jej dreszcz; oczy znów ją zapiekły. To było przerażające. I potworne. Bicie dzwona na dziedzińcu świadczyło o jednym, musieli się spieszyć. Nie była pewna, gdzie znajduje się Lucinda, Kierana widziała bardzo słabo. — Panie Rineheart?— spytała, czekając na rozkazy, a potem przysunęła się bliżej drzwi, którymi weszli, otwarła je raz jeszcze, nie ruszając się jednak z miejsca.—Agerivesti— skierowała różdżkę na ziemię, licząc, że uda jej się stworzyć fałszywy trop, dający im trochę więcej czasu. Paskudna plama wymiocin miała jej się przydać (nie była bardziej wstrętna od widoku głów). Liczyła, że to właśnie dzięki niem stworzy ślady wchodzące do środka i wychodzące znów na zewnątrz, prowadzące we mgłę, na dziedziniec. A później puściła drzwi, tak by trzask był doskonale słyszalny w całej komnacie i biegiem ruszyła w dół schodami, mając nadzieję, że to właśnie tam znajdą cele.
— Tam na dziedzińcu… na jednym z pali… widziałam Bertiego — zdążyła powiedzieć szeptem, ale nie wyjaśniła więcej, bo jej różdżka rozgrzała się nagle mocno, klakson rozniósł się głośnym dźwiękiem po całej komnacie. Alarm. Wiedziała, że wywołali już zamieszanie. Zacisnęła palce mocniej na różdżce, nie pozwalając jej wypaść z dłoni, choćby miała ją poparzyć. Szlag. Była pewna, że odkąd tylko rzuciła pierwsze zaklęcie tutaj wiedzieli, że tu jest. Wiedzieli, że Zakon pojawił się na miejscu, musieli ich spróbować powstrzymać. Ale to musiało dobrze wróżyć drugiej grupie. Jeśli ściągną na siebie odpowiednio dużo strażników, będą mogli bezpiecznie wejść i wyjść z tamtego potwornego miejsca.
— Tam na końcu są schody prowadzące na górę — poinformowała Kierana i Lucindę, słysząc kroki spojrzała na sufit; jeśli będą schodzić to właśnie tamtędy. Powinni iść w drugą stronę, w dół. — W bocznej sali są jakieś ubrania, lewitują, ale nie widzę dokładnie. Płaszcze, koszule, szaty.— Pomyślała o tym, że mogły należeć do ludzi, których głowy zostały wbite na pale na dziedzińcu. Po plecach przeszedł jej dreszcz; oczy znów ją zapiekły. To było przerażające. I potworne. Bicie dzwona na dziedzińcu świadczyło o jednym, musieli się spieszyć. Nie była pewna, gdzie znajduje się Lucinda, Kierana widziała bardzo słabo. — Panie Rineheart?— spytała, czekając na rozkazy, a potem przysunęła się bliżej drzwi, którymi weszli, otwarła je raz jeszcze, nie ruszając się jednak z miejsca.—Agerivesti— skierowała różdżkę na ziemię, licząc, że uda jej się stworzyć fałszywy trop, dający im trochę więcej czasu. Paskudna plama wymiocin miała jej się przydać (nie była bardziej wstrętna od widoku głów). Liczyła, że to właśnie dzięki niem stworzy ślady wchodzące do środka i wychodzące znów na zewnątrz, prowadzące we mgłę, na dziedziniec. A później puściła drzwi, tak by trzask był doskonale słyszalny w całej komnacie i biegiem ruszyła w dół schodami, mając nadzieję, że to właśnie tam znajdą cele.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Nie wiedziała czego powinni się spodziewać przekraczając próg Białej Wieży. Obecność strażników na dziedzińcu sprawiła, że musieli się pośpieszyć. Chociaż nadal pozostawali niewidzialni to ich obecność mogła nie przejść bez echa. Na ich szczęście nie wpadli w szereg strażników. Na pierwszy rzut oka wydawało jej się, że są sami. W pomieszczeniu jednak było zbyt ciemno by stwierdzić coś więcej. Słowa Hannah wybiły ją z rytmu. – Bertie? – powtórzyła szeptem za czarownicą. Szumowiny. Nie wystarczyło im już to co zrobili? Wystawili go ku przestrodze? Nawet jeśli mieli na celu wywołanie strachu to na Lucindę wpłynęło to odwrotnie. Poczuła jeszcze większą odrazę. Jeszcze większą nienawiść. Zanim zdążyła powiedzieć lub zrobić cokolwiek innego wydarzyło się to czego bała się najbardziej. Głośny alarm zwiastował, że ich obecność została zauważona. O to im chodziło tylko chyba niekoniecznie już teraz. Ciągle mieli do przekazania drugiej grupie informacje.
Lucinda wiedziała, że jeśli zaraz nie ruszą się z miejsca to będą mieli tu towarzystwo, a eliksir też miał ograniczony czas trwania. Blondynka ruszyła w stronę schodów prowadzących do piwnicy. Nawet jeśli nie znajdą tam cel to będą mieli chwile zanim strażnicy do nich dotrą. Schodząc po schodach postanowiła rzucić – Carpiene – w stronę piwnicy. Może nic nie wykryje, może nie czeka tam ich żadna niespodzianka, ale dopóki mieli możliwość wzięcia głębszego oddechu postanowiła to wykorzystać. Utkwiły jej w głowie także słowa czarownicy. Do kogo należały lewitujące ubrania? A może to wszystko należało do znajdujących się na dziedzińcu przeklętych w kruki? Warto o tym pamiętać, bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to będą w stanie uratować więcej istnień niżeli jedno.
Lucinda wiedziała, że jeśli zaraz nie ruszą się z miejsca to będą mieli tu towarzystwo, a eliksir też miał ograniczony czas trwania. Blondynka ruszyła w stronę schodów prowadzących do piwnicy. Nawet jeśli nie znajdą tam cel to będą mieli chwile zanim strażnicy do nich dotrą. Schodząc po schodach postanowiła rzucić – Carpiene – w stronę piwnicy. Może nic nie wykryje, może nie czeka tam ich żadna niespodzianka, ale dopóki mieli możliwość wzięcia głębszego oddechu postanowiła to wykorzystać. Utkwiły jej w głowie także słowa czarownicy. Do kogo należały lewitujące ubrania? A może to wszystko należało do znajdujących się na dziedzińcu przeklętych w kruki? Warto o tym pamiętać, bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to będą w stanie uratować więcej istnień niżeli jedno.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Wstrząsająca informacja o zhańbieniu zwłok Bertiego nie doczekała się komentarza z jego strony. Znał tego chłopaka właściwie od jego narodzin, szczerze współczuł straty jego matce, lecz w tej chwili jego nabita na pal głowa nie mogła ich dekoncentrować. Ich cele pozostawały niezmienne, choć nie zdołali przekraść się niespostrzeżenie do Białej Wieży. W zbyt dużym pośpiechu Kieran zapomniał o tym, aby raz jeszcze sprawdzić zabezpieczenia. Cóż, przynajmniej przyciągną uwagę do tego miejsca, przy okazji odciągając strażników od innych obowiązków. Rozejrzał się po korytarzu, w większej mierze zdając się na spostrzeżenia poczynione przez Wright. Sterta rzeczy odebranych właścicielom, bo czym innym mogły być zgromadzone w komnacie szaty? Posłał lewitujące oko jak najdalej przed siebie, wzdłuż korytarza, aby mieć lepszy wgląd w to ile osób zbiegnie z górnych pięter i kiedy się zgromadzą w tym miejscu. – Magicus Extremos – wypowiedział inkantację spokojnie, świadom upływu czasu. Chciał wesprzeć czarownice w walce, kiedy wywołali już zamieszanie. Chwilę później pobiegł za nimi ku schodom prowadzącym w dół. Po przebyciu kolejnych stopni znów poruszył różdżką z lekkim świstem. – Homenum Revelio.
1. Magicus Extremos, 2. k8 do Magicusa, 3. Homenum Revelio
1. Magicus Extremos, 2. k8 do Magicusa, 3. Homenum Revelio
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 4, 2, 5, 1, 3, 4, 2, 4
--------------------------------
#3 'k100' : 74
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 4, 2, 5, 1, 3, 4, 2, 4
--------------------------------
#3 'k100' : 74
- Czysto - poinformowałem Maeve - Dopiero głeboko w podziemiach są ludzie. - I mogliśmy być wdzięczni, że tylko oni. Byłem niemal pewien, że w głebi pomieszczenia czai się coś więcej, niż duchy - ale nie było tu nikogo więcej. Tylko one, umęczone dusze z Tower, magią tłoczone w jednej sali. Skazani na wieczne więzienie. Z ustami zamkniętymi na wieki. Wszyscy ci, którzy zmarli na placu, musieli być tutaj. Były także dzieci. Wpatrzone we mnie, napawały poczuciem winy. Nie zdążyłem im pomóc. Prawdopodobnie kiedy ginęły, ja bezskutecznie próbowałem przeciągnąć Amerykanów na naszą stronę.
Kiedy Maeve sięgnęła do klapy, pomogłem w jej otwarciu. Ubiegła mnie w zwróceniu się o pomoc do duchów; byłem raczej przyzwyczajony do tego, że sprawy ziemskie nie leżały w kręgu zainteresowań duchów, ale te musiały zostać pozbawione życia całkiem niedawno, istniał więc cień nadziei na udaną komunikację. - Spróbuję was uwolnić - zwróciłem się do niematerialnych istot - Jeśli chcecie zemścić się na tych, którzy odebrali wam życie, na pewno znajdziecie ich tutaj, na terenie Tower. Nie wahajcie się - podburzyłem duchy, które mogły pomóc w wywołaniu zamieszania. Fizycznie nie były w stanie nikogo zranić, ale ich oddziaływanie na psychikę stażników mogło okazać się użyteczne. Widziałem sylwetkę Anthony'ego, poruszającą się za drzwiami w naszym kierunku, lada chwila mogliśmy ruszyć dalej. Klapa znajdowała się mniej więcej w środku pomieszczenia - taktycznie idealnym do rzucania zaklęć. - Divirgento. - Wyinkantowałem.
Kiedy Maeve sięgnęła do klapy, pomogłem w jej otwarciu. Ubiegła mnie w zwróceniu się o pomoc do duchów; byłem raczej przyzwyczajony do tego, że sprawy ziemskie nie leżały w kręgu zainteresowań duchów, ale te musiały zostać pozbawione życia całkiem niedawno, istniał więc cień nadziei na udaną komunikację. - Spróbuję was uwolnić - zwróciłem się do niematerialnych istot - Jeśli chcecie zemścić się na tych, którzy odebrali wam życie, na pewno znajdziecie ich tutaj, na terenie Tower. Nie wahajcie się - podburzyłem duchy, które mogły pomóc w wywołaniu zamieszania. Fizycznie nie były w stanie nikogo zranić, ale ich oddziaływanie na psychikę stażników mogło okazać się użyteczne. Widziałem sylwetkę Anthony'ego, poruszającą się za drzwiami w naszym kierunku, lada chwila mogliśmy ruszyć dalej. Klapa znajdowała się mniej więcej w środku pomieszczenia - taktycznie idealnym do rzucania zaklęć. - Divirgento. - Wyinkantowałem.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Niosący się po dziedzińcu dźwięk dzwonu, zgodnie z oczekiwaniami Anthony’ego, maskował odgłos jego kroków, gdy pokonywał przestrzeń dzielącą go od strażnika – a wypity eliksir zapewniał niewidzialność. Różdżka, barwą niewiele odróżniająca się od brudnoszarego bruku, była we mgle niezwykle trudna do wypatrzenia, wyostrzone zmysły pozwoliły jednak aurorowi dokonać tego bez większego problemu – dotarł do zguby zanim jeszcze zauważył go jej właściciel, zgarniając ją szybkim ruchem i wrzucając do magicznie powiększonej torby. Sekundowy ruch zdawał się zwrócić uwagę mężczyzny, który uniósł energicznie głowę, mrużąc oczy i rozglądając się – ale niczego nie dostrzegł, a nim zdążyłby sięgnąć w tamtym kierunku ręką, Anthony już się wycofywał, kierując się w stronę muzeum. Gdy – będąc mniej więcej w połowie drogi – sięgnął po zaklęcie pola antymagicznego, magia usłuchała go natychmiast, jednak nie do końca tak, jak na to liczył: kruki wciąż pozostały krukami, zamrożenie działania zaklęcia, które je w nie zaklęło, nie mogło cofnąć skutków transmutacji – zniwelowało za to działanie obu eliksirów. Ciemność, wcześniej rozrzedzona, na nowo naparła na Anthony’ego, a jego sylwetka stała się widoczna – mógł już bez problemu dojrzeć rękawy, przód szaty, poruszające się szybko buty. I nie tylko on. – Hej! – usłyszał za sobą męski głos, po którym nastąpił tupot kroków. Skamander tymczasem pokonał kilka kolejnych metrów, a w chwili, w której przekroczył granicę działania pola, na powrót stał się niewidzialny – wciąż słyszał jednak za sobą biegnącego mężczyznę. Póki co był daleko, nie widział też momentu, w którym Anthony wsunął się do środka muzeum – ale z pewnością miał się zorientować, że zmierzał właśnie w tamtym kierunku.
Znalazłszy się w środku, Anthony nie dostrzegł ani Maeve, ani Fredericka, ale nie było w tym nic dziwnego – wiedział, że oboje pozostawali niewidzialni. Maeve i Frederick usłyszeli, że ktoś wszedł do środka, jeśli jednak zwrócili głowy w tamtym kierunku, nie zobaczyli nikogo. Wszyscy usłyszeli głos Maeve, a chociaż początkowo żaden z duchów jej nie odpowiedział, to po paru sekundach jedna świetlista sylwetka wysunęła się na przód, oddzielając się od reszty i tym samym – stając się rozpoznawalna. Mogliście rozpoznać w nim Caradoca Morgana, byłego funkcjonariusza magicznej policji, który opuścił jej szeregi, żeby wesprzeć Harolda Longbottoma – i za to został stracony. Przód ubrania mężczyzny, nieporządnego, zniszczonego, zraszała plama srebrzystej krwi – wypływającej z przeciętej szyi, na której chwiała się oddzielona od reszty ciała głowa. – Oni wiedzą, po co przyszliście. Nie macie szans do niej dotrzeć – powiedział. Kiedy się rozglądał, robił to dosyć dziwnie – obracając nie szyją, a całą sylwetką.
– Zabierali nasze rzeczy do dawnego Biura Aurorów – odezwał się inny głos – postać drobnej kobiety wysunęła się z prawej strony. Jej głowa, w przeciwieństwie do większości zjaw, nie była oddzielona od ciała, a bezwiedne spojrzenie zwróciła w stronę Maeve – choć zdawała się patrzeć przez nią, nie na nią.
Frederick tymczasem stanął przy klapie, sięgając po magię, która mogła przerwać działanie nałożonych na pomieszczenie zaklęć – ale choć mógł być pewien, że zaklęcie zadziałało poprawnie, to żaden z duchów się nie poruszył; nie opadła żadna niewidzialna bariera. – Trzyma nas tutaj coś więcej, niż magia – odezwał się ponownie Caradoc, głosem, którzy brzmiał jednocześnie gniewnie i smutno.
Klapę udało wam się unieść bez większych problemów, pod nią ujrzeliście kolejne pajęczyny oraz prowadzącą w dół drabinę – jej koniec ginął w ciemności. Jeśli zdecydowaliście się nią ruszyć, trafiliście do długiego korytarza, po którego przejściu zatrzymaliście się przed ścianą, pozornie tworzącą ślepy zaułek – Frederick wiedział jednak, że w rzeczywistości było to zaczarowane przejście. Tym razem ściana do niego nie przemówiła, a żeby dostać się na drugą stronę, wystarczyło przyłożyć do niej różdżkę – magia nałożona na przejście, od dawna nieużywana, prawdopodobnie częściowo wygasła. Po przejściu na drugą stronę, znów znaleźliście się przed drabiną, tym razem jednak znacznie dłuższą, biegnącą okrągłym kamiennym szybem, na końcu którego rozlewało się światło. Pod wylotem szybu widzieliście korytarz, kawałek skalnej posadzki – słyszeliście też dźwięki kroków, pojedyncze słowa, okrzyki. Mogliście domyślić się, że mieliście pod sobą jeden z korytarzy magicznego Tower – oraz że w samym więzieniu panowało nietypowe jak na tę porę dnia poruszenie, choć sam korytarz wydawał się wam pusty – wszystkie głosy dobiegały z oddali, dokładną odległość trudno było jednak ocenić.
Jeśli zdecydujecie się zejść po drabinie, następne posty piszecie już tutaj.
Wszyscy troje – Kieran, Lucinda i Hannah – wiedzieliście, że nie mieliście wiele czasu na reakcję. Zbiegający ze schodów ludzie znajdowali się coraz bliżej, lada moment mieli wpaść do komnaty, w której się znajdowaliście, zdecydowaliście się jednak nie wychodzić im na razie naprzeciw. Po uchyleniu drzwi, Hannah ujrzała przed sobą zasnuty mgłą dziedziniec, który na powrót wydał jej się pusty – pozostali członkowie Zakonu Feniksa zniknęli, być może pozostając pod wpływem zaklęć, a może znajdując się już w budynku muzeum. Różdżka skierowana na plamę wymiocin okazała się posłuszna – na posadzce, jeden po drugim, pojawiły się ślady kroków biegnących do pomieszczenia, a później zawracających i znikających za drzwiami; same drzwi, popchnięte, zamknęły się z hukiem, który echem poniósł się wzdłuż kamiennych ścian. Lucinda, zbliżywszy się do szczytu schodów, postanowiła sprawdzić teren w poszukiwaniu pułapek, zrobiła to jednak po fakcie – nagromadzenie magii wyczuła jedynie za sobą, w okolicach łukowatych drzwi, przez które już przeszliście. Kieran, po przesunięciu oka mocniej w głąb komnaty, raz jeszcze spróbował wzmocnić swoich sojuszników – zarówno Hannah, jak i Lucinda poczuły, jak pozytywna energia najpierw na krótko je opuszcza, a zaraz potem powraca, dodając otuchy i wiary we własne możliwości.
Ruszyliście biegiem w dół krętych schodów, stromych, niewygodnych, stopniowo pogrążając się w zupełnej ciemności. Choć na górze mroki rozganiało wpadające przez okna światło świtu, tutaj nic zdawało się go nie rozpraszać – więc jedynie Hannah, dzięki parze transmutowanych oczu, była w stanie rozróżnić zakryte czernią kształty. Schodziła też jako pierwsza, i jako pierwsza postawiła stopę u podnóży schodów – a gdy tylko to zrobiła, do uszu wszystkich dobiegł plusk wody. Jej noga zanurzyła się w czymś zimnym, mokrym, woda błyskawicznie wdarła się do buta – a jeśli Hannah się rozejrzała, mogła stwierdzić, że zalana była cała piwnica. Woda nie była głęboka, jej poziom sięgał może kilkunastu centymetrów, ale śmierdziała – i ten fetor, duszący, kojarzący się z wonią rozkładu, poczuliście wszyscy. Wszyscy mogliście też wyczuć, że wąska klatka schodowa otworzyła się na coś w rodzaju komnaty – świadczył o tym inaczej rozchodzący się dźwięk – ale jedynie rozszerzone magicznie źrenice Hannah były w stanie ocenić jej rozmiary. Pomieszczenie kształtem przypominało to, które właśnie opuściliście, tyle że stropu nie podpierały tu kolumny, a w ścianach ziały wnęki, w których upchnięto coś, co przypominało stoły. Na blatach coś leżało, przedmioty o różnych kształtach, bez podejścia bliżej lub oświetlenia komnaty nie dało się jednak stwierdzić, czym były. Na środku pomieszczenia stało kilka krzeseł, z sufitu zwisały łańcuchy. W wodzie coś pływało, czy raczej – leżało na posadzce, przykryte warstwą wody, zniekształcone, ukryte przed waszym wzrokiem. Na końcu komnaty, naprzeciwko was, znajdowały się drewniane drzwi.
Zaklęcie rzucone przez Kierana pozwoliło mu bez większych wątpliwości stwierdzić, że oprócz was w piwnicy nie było nikogo. Ponad jego głową, dwa i trzy poziomy wyżej, auror dostrzegł za to co najmniej kilkanaście poświat w kształcie ludzkich sylwetek, w większości znajdujących się w pozycji leżącej – zdawały się ułożone w dwóch rzędach, choć ze względu na to, że nakładały się na siebie, trudno było ocenić to dokładniej. Dwie postacie stały nieruchomo, trzy poruszały się biegiem, zmierzając w stronę schodów. Same schody znajdowały się poza zasięgiem działania zaklęcia, to jednak było Kieranowi niepotrzebne – chwilę później pozostawionym piętro wyżej okiem dostrzegł, jak do głównego pomieszczenia wbiega dwóch mężczyzn w mundurach strażników. Usta jednego z nich poruszyły się, palcem wskazał w stronę drzwi; drugi uniósł różdżkę, Kieran nie usłyszał jednak inkantacji rzuconego przez niego zaklęcia, nie dostrzegł także jego efektów. Nie wiedział też – początkowo – co zaalarmowało obu strażników, ale w pewnym momencie obaj odwrócili się gwałtownie za siebie, wpatrując się w wylot schodów, z których właśnie zbiegli. Pełne napięcia oczekiwanie trwało może kilka sekund, po czym ze stromych stopni spadło bezwładne ciało trzeciego strażnika. Jego oczy były otwarte, a po sposobie, w jaki ułożone były kończyny, Kieran rozpoznał działanie zaklęcia petryfikującego. Wydawało się, że mieliście sprzymierzeńca – lub przynajmniej kogoś, kto niezbyt przepadał za strażnikami.
Trwa 4 tura, na odpis macie 48 godzin.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda) - 1/3; +16 do rzutów
Veritas Claro (Frederick) - 3/5 tury
Zaklęcie kameleona (Kieran) - 2/5 tury; ST = 40
Oculus (Kieran) - 2/3 tury; PŻ: 10/10
Pole antymagiczne (część placu) - 1/3 tury
Kameleon (Frederick, Maeve, Lucinda, Anthony) - 3/3 tury
W razie pytań zapraszam. <3
Znalazłszy się w środku, Anthony nie dostrzegł ani Maeve, ani Fredericka, ale nie było w tym nic dziwnego – wiedział, że oboje pozostawali niewidzialni. Maeve i Frederick usłyszeli, że ktoś wszedł do środka, jeśli jednak zwrócili głowy w tamtym kierunku, nie zobaczyli nikogo. Wszyscy usłyszeli głos Maeve, a chociaż początkowo żaden z duchów jej nie odpowiedział, to po paru sekundach jedna świetlista sylwetka wysunęła się na przód, oddzielając się od reszty i tym samym – stając się rozpoznawalna. Mogliście rozpoznać w nim Caradoca Morgana, byłego funkcjonariusza magicznej policji, który opuścił jej szeregi, żeby wesprzeć Harolda Longbottoma – i za to został stracony. Przód ubrania mężczyzny, nieporządnego, zniszczonego, zraszała plama srebrzystej krwi – wypływającej z przeciętej szyi, na której chwiała się oddzielona od reszty ciała głowa. – Oni wiedzą, po co przyszliście. Nie macie szans do niej dotrzeć – powiedział. Kiedy się rozglądał, robił to dosyć dziwnie – obracając nie szyją, a całą sylwetką.
– Zabierali nasze rzeczy do dawnego Biura Aurorów – odezwał się inny głos – postać drobnej kobiety wysunęła się z prawej strony. Jej głowa, w przeciwieństwie do większości zjaw, nie była oddzielona od ciała, a bezwiedne spojrzenie zwróciła w stronę Maeve – choć zdawała się patrzeć przez nią, nie na nią.
Frederick tymczasem stanął przy klapie, sięgając po magię, która mogła przerwać działanie nałożonych na pomieszczenie zaklęć – ale choć mógł być pewien, że zaklęcie zadziałało poprawnie, to żaden z duchów się nie poruszył; nie opadła żadna niewidzialna bariera. – Trzyma nas tutaj coś więcej, niż magia – odezwał się ponownie Caradoc, głosem, którzy brzmiał jednocześnie gniewnie i smutno.
Klapę udało wam się unieść bez większych problemów, pod nią ujrzeliście kolejne pajęczyny oraz prowadzącą w dół drabinę – jej koniec ginął w ciemności. Jeśli zdecydowaliście się nią ruszyć, trafiliście do długiego korytarza, po którego przejściu zatrzymaliście się przed ścianą, pozornie tworzącą ślepy zaułek – Frederick wiedział jednak, że w rzeczywistości było to zaczarowane przejście. Tym razem ściana do niego nie przemówiła, a żeby dostać się na drugą stronę, wystarczyło przyłożyć do niej różdżkę – magia nałożona na przejście, od dawna nieużywana, prawdopodobnie częściowo wygasła. Po przejściu na drugą stronę, znów znaleźliście się przed drabiną, tym razem jednak znacznie dłuższą, biegnącą okrągłym kamiennym szybem, na końcu którego rozlewało się światło. Pod wylotem szybu widzieliście korytarz, kawałek skalnej posadzki – słyszeliście też dźwięki kroków, pojedyncze słowa, okrzyki. Mogliście domyślić się, że mieliście pod sobą jeden z korytarzy magicznego Tower – oraz że w samym więzieniu panowało nietypowe jak na tę porę dnia poruszenie, choć sam korytarz wydawał się wam pusty – wszystkie głosy dobiegały z oddali, dokładną odległość trudno było jednak ocenić.
Jeśli zdecydujecie się zejść po drabinie, następne posty piszecie już tutaj.
Wszyscy troje – Kieran, Lucinda i Hannah – wiedzieliście, że nie mieliście wiele czasu na reakcję. Zbiegający ze schodów ludzie znajdowali się coraz bliżej, lada moment mieli wpaść do komnaty, w której się znajdowaliście, zdecydowaliście się jednak nie wychodzić im na razie naprzeciw. Po uchyleniu drzwi, Hannah ujrzała przed sobą zasnuty mgłą dziedziniec, który na powrót wydał jej się pusty – pozostali członkowie Zakonu Feniksa zniknęli, być może pozostając pod wpływem zaklęć, a może znajdując się już w budynku muzeum. Różdżka skierowana na plamę wymiocin okazała się posłuszna – na posadzce, jeden po drugim, pojawiły się ślady kroków biegnących do pomieszczenia, a później zawracających i znikających za drzwiami; same drzwi, popchnięte, zamknęły się z hukiem, który echem poniósł się wzdłuż kamiennych ścian. Lucinda, zbliżywszy się do szczytu schodów, postanowiła sprawdzić teren w poszukiwaniu pułapek, zrobiła to jednak po fakcie – nagromadzenie magii wyczuła jedynie za sobą, w okolicach łukowatych drzwi, przez które już przeszliście. Kieran, po przesunięciu oka mocniej w głąb komnaty, raz jeszcze spróbował wzmocnić swoich sojuszników – zarówno Hannah, jak i Lucinda poczuły, jak pozytywna energia najpierw na krótko je opuszcza, a zaraz potem powraca, dodając otuchy i wiary we własne możliwości.
Ruszyliście biegiem w dół krętych schodów, stromych, niewygodnych, stopniowo pogrążając się w zupełnej ciemności. Choć na górze mroki rozganiało wpadające przez okna światło świtu, tutaj nic zdawało się go nie rozpraszać – więc jedynie Hannah, dzięki parze transmutowanych oczu, była w stanie rozróżnić zakryte czernią kształty. Schodziła też jako pierwsza, i jako pierwsza postawiła stopę u podnóży schodów – a gdy tylko to zrobiła, do uszu wszystkich dobiegł plusk wody. Jej noga zanurzyła się w czymś zimnym, mokrym, woda błyskawicznie wdarła się do buta – a jeśli Hannah się rozejrzała, mogła stwierdzić, że zalana była cała piwnica. Woda nie była głęboka, jej poziom sięgał może kilkunastu centymetrów, ale śmierdziała – i ten fetor, duszący, kojarzący się z wonią rozkładu, poczuliście wszyscy. Wszyscy mogliście też wyczuć, że wąska klatka schodowa otworzyła się na coś w rodzaju komnaty – świadczył o tym inaczej rozchodzący się dźwięk – ale jedynie rozszerzone magicznie źrenice Hannah były w stanie ocenić jej rozmiary. Pomieszczenie kształtem przypominało to, które właśnie opuściliście, tyle że stropu nie podpierały tu kolumny, a w ścianach ziały wnęki, w których upchnięto coś, co przypominało stoły. Na blatach coś leżało, przedmioty o różnych kształtach, bez podejścia bliżej lub oświetlenia komnaty nie dało się jednak stwierdzić, czym były. Na środku pomieszczenia stało kilka krzeseł, z sufitu zwisały łańcuchy. W wodzie coś pływało, czy raczej – leżało na posadzce, przykryte warstwą wody, zniekształcone, ukryte przed waszym wzrokiem. Na końcu komnaty, naprzeciwko was, znajdowały się drewniane drzwi.
Zaklęcie rzucone przez Kierana pozwoliło mu bez większych wątpliwości stwierdzić, że oprócz was w piwnicy nie było nikogo. Ponad jego głową, dwa i trzy poziomy wyżej, auror dostrzegł za to co najmniej kilkanaście poświat w kształcie ludzkich sylwetek, w większości znajdujących się w pozycji leżącej – zdawały się ułożone w dwóch rzędach, choć ze względu na to, że nakładały się na siebie, trudno było ocenić to dokładniej. Dwie postacie stały nieruchomo, trzy poruszały się biegiem, zmierzając w stronę schodów. Same schody znajdowały się poza zasięgiem działania zaklęcia, to jednak było Kieranowi niepotrzebne – chwilę później pozostawionym piętro wyżej okiem dostrzegł, jak do głównego pomieszczenia wbiega dwóch mężczyzn w mundurach strażników. Usta jednego z nich poruszyły się, palcem wskazał w stronę drzwi; drugi uniósł różdżkę, Kieran nie usłyszał jednak inkantacji rzuconego przez niego zaklęcia, nie dostrzegł także jego efektów. Nie wiedział też – początkowo – co zaalarmowało obu strażników, ale w pewnym momencie obaj odwrócili się gwałtownie za siebie, wpatrując się w wylot schodów, z których właśnie zbiegli. Pełne napięcia oczekiwanie trwało może kilka sekund, po czym ze stromych stopni spadło bezwładne ciało trzeciego strażnika. Jego oczy były otwarte, a po sposobie, w jaki ułożone były kończyny, Kieran rozpoznał działanie zaklęcia petryfikującego. Wydawało się, że mieliście sprzymierzeńca – lub przynajmniej kogoś, kto niezbyt przepadał za strażnikami.
Trwa 4 tura, na odpis macie 48 godzin.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (Hannah, Lucinda) - 1/3; +16 do rzutów
Veritas Claro (Frederick) - 3/5 tury
Zaklęcie kameleona (Kieran) - 2/5 tury; ST = 40
Oculus (Kieran) - 2/3 tury; PŻ: 10/10
Pole antymagiczne (część placu) - 1/3 tury
Kameleon (Frederick, Maeve, Lucinda, Anthony) - 3/3 tury
- żywotności:
- Kieran - 244/244
Hannah - 222/222
Lucinda - 181/181
Frederick - 278/278
Anthony - 249/249
Maeve - 210/210
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
eliksir znieczulający od Charlene
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
Frederick:
Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)Kameleon (1 porcja)
Anthony:
Kryształy: 1, 2
brosza z alabastrowym jednorożcem
zaczarowana torba, a w niej:
18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (21 porcja, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
różdżka strażnika
Maeve:
kryształ
Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)Kameleon (1 porcja)
Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
W razie pytań zapraszam. <3
Zbiegła schodami w dół, starając się uważać — były strome, niewygodne, jakieś nierówne, a do tego wszystkiego było wciąż bardzo ciemno. Obie ręce miała zajęte, nie miała czym się przytrzymać, nie chciała się też potknąć o długą pelerynę, dzięki, której pozostawała niewidzialna. Ostatni krok na dół, sprawił, że chłód przeszył ją nagle i gwałtownie. Jej stopa stanęła w wodzie, jak przynajmniej uznała, zalewając jej buta, a zaraz potem drugiego, który zrobiła jeszcze jeden krok przed siebie. Unoszący się wokół smród nie zachęcał do wycieczki. Skrzywiła się, rozglądając dookoła, chcąc coś wypatrzyć, ale podziemia wyglądały jak opuszczona piwnica. Nie było tu cel, które spodziewała się zobaczyć, ani więźniów n, na których liczyła.
— Uważajcie, tu jest pełno wody — ostrzegła Kierana i Lucindę, nim weszli za nią, widząc, że właściwie całe dolne piętro zalane było wodą. Komnata, choć na pierwszy rzut oka wyglądała podobnie, jak górna galeria, była inna. Stoły wepchnięte w boczne wnęki wyłożone były jakimiś narzędziami. Tortur? Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy wyobraźnia zaczęła bardzo szybko dopowiadać to, czego nie dostrzegały w tej ciemności oczy. Kilka krzeseł na środku, zwisające z sufitu łańcuchy. Zacisnęła mocno szczękę, nie pozwalając my cichy jęk, który wypełzł z jej gardła wydostał się na zewnątrz.
— To wygląda, jak jakaś sala przesłuchań. Albo tortur.— Zrobiła krok przed siebie, w wodzie, młócąc ją powoli. Na posadzce coś leżało, ukryte. Nie widziała, co. Chciała do tego podejść i to obejrzeć. — Tu chyba nic nie ma, jakieś krzesła. Z sufitu widzą chyba łańcuchy, we wnękach są stoły z narzędziami...
Zbliżyła się do tego, co leżało przykryte wodą, przed nią. Schyliła się, przełożyła różdżkę do reki, w której trzymała miotłę i wysunęła dłoń spod peleryny niewidki, by sięgnąć do tego i wyciągnąć, jeśli była taka możliwość, z wody, lub odwrócić.
| Będę jeszcze pisać, o litościwy Mistrzu Gry
— Uważajcie, tu jest pełno wody — ostrzegła Kierana i Lucindę, nim weszli za nią, widząc, że właściwie całe dolne piętro zalane było wodą. Komnata, choć na pierwszy rzut oka wyglądała podobnie, jak górna galeria, była inna. Stoły wepchnięte w boczne wnęki wyłożone były jakimiś narzędziami. Tortur? Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy wyobraźnia zaczęła bardzo szybko dopowiadać to, czego nie dostrzegały w tej ciemności oczy. Kilka krzeseł na środku, zwisające z sufitu łańcuchy. Zacisnęła mocno szczękę, nie pozwalając my cichy jęk, który wypełzł z jej gardła wydostał się na zewnątrz.
— To wygląda, jak jakaś sala przesłuchań. Albo tortur.— Zrobiła krok przed siebie, w wodzie, młócąc ją powoli. Na posadzce coś leżało, ukryte. Nie widziała, co. Chciała do tego podejść i to obejrzeć. — Tu chyba nic nie ma, jakieś krzesła. Z sufitu widzą chyba łańcuchy, we wnękach są stoły z narzędziami...
Zbliżyła się do tego, co leżało przykryte wodą, przed nią. Schyliła się, przełożyła różdżkę do reki, w której trzymała miotłę i wysunęła dłoń spod peleryny niewidki, by sięgnąć do tego i wyciągnąć, jeśli była taka możliwość, z wody, lub odwrócić.
| Będę jeszcze pisać, o litościwy Mistrzu Gry
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Fuknął pod nosem, widząc, a raczej nie widząc efektu zaklęcia. Nie miał pojęcia jaka magia pętała więźniów, lecz musiała być potężna. Nie zatrzymywał się jednak ani na chwilę pozostawiając za sobą nie tylko kruki, lecz również strażnika. Mając nad nim przewagę w odległości, a po chwili również na nowo w niewidzialności, wślizgnął się do wnętrza muzeum. Skierował koniec różdżki na drzwi przez które wszedł - Colloportus - wypowiedział z zamiarem zablokowania drzwi. Strażnik zdawał się go dostrzec. Być może wpadnie na pomysł by spróbować tu zajrzeć. Był jednak rozbrojony. To powinno wystarczyć by go zbyć.
Zaraz po tym, Skamander odwrócił się do pozornie nie wypełnionego żywą duszą wnętrza muzeum. Pozornie, bo choć nie dostrzegał dwójki zakonników to martwi kłębili się licznie, obniżając temperaturę pomieszczenia do ledwie znośnej. Głosy przecięły przestrzeń wokół. Fox i Clearwater byli tu z nim. Dobrze.
- Nie mają zielonego pojęcia, Caradoc - rzucił z typową dla siebie pewnością siebie bo niczym innym w tych okolicznościach pochwalić się już nie mógł. Doskonale zdawał sobie sprawę jak wielu Zakonników było skoncentrowanych wyłącznie na osobie gwardzistki. To samo szczęśliwie dotyczyło najpewniej wszystkich w Tower. Właśnie dlatego istniała szansa na to, że uda im się ich zaskoczyć, jeśli za cel uwolnienia w pierwszej kolejności obiorą zwykłych więźniów. Ostatecznie, Skamander nie nie był tu by ratować jedną czarownice, jedno życie. Jeżeli miał stawiać na szali własne życie musiało mieć to większe znaczenie.
- Dawnym w Tower? - Machinalnie tęczówkami poszukiwał w gąszczu zjaw właścicielki głosu w celu uściślenia tej kwestii bo przecież od momentu delegalizacji Biuro Aurorów miało dwie dawne siedziby. Sam zbliżył się zaraz do klapy którą wydawała się również sama podnieść. Akcja ta poprzedzona zaklęciem Fredrica dała do zrozumienia jednak aurorowi, że to właśnie on odsłonił przejście. Zbliżał się ostrożnie z lekko wyciągniętą dłonią by niechcący nie zepchnąć któregoś zakonnika - Zajdę pierwszy - dorzucił, słysząc, jak Fox zawiesza w powietrzu jeszcze pytanie do zjaw, on sam zaczął schodzić po drabinie czując jak nadmiar pajęczyn oblepia skórę, twarz. Czuł się jak jedna wielka zmiotka do kurzu o ludzkim kształcie. Wzdrygnął się wyczekując na Fredicka, który miał ich poprowadzić dalej
|1-akcja i zt tam do tej kolejnej lokacji, gdzie wrzucę posta z drugą akcją
Zaraz po tym, Skamander odwrócił się do pozornie nie wypełnionego żywą duszą wnętrza muzeum. Pozornie, bo choć nie dostrzegał dwójki zakonników to martwi kłębili się licznie, obniżając temperaturę pomieszczenia do ledwie znośnej. Głosy przecięły przestrzeń wokół. Fox i Clearwater byli tu z nim. Dobrze.
- Nie mają zielonego pojęcia, Caradoc - rzucił z typową dla siebie pewnością siebie bo niczym innym w tych okolicznościach pochwalić się już nie mógł. Doskonale zdawał sobie sprawę jak wielu Zakonników było skoncentrowanych wyłącznie na osobie gwardzistki. To samo szczęśliwie dotyczyło najpewniej wszystkich w Tower. Właśnie dlatego istniała szansa na to, że uda im się ich zaskoczyć, jeśli za cel uwolnienia w pierwszej kolejności obiorą zwykłych więźniów. Ostatecznie, Skamander nie nie był tu by ratować jedną czarownice, jedno życie. Jeżeli miał stawiać na szali własne życie musiało mieć to większe znaczenie.
- Dawnym w Tower? - Machinalnie tęczówkami poszukiwał w gąszczu zjaw właścicielki głosu w celu uściślenia tej kwestii bo przecież od momentu delegalizacji Biuro Aurorów miało dwie dawne siedziby. Sam zbliżył się zaraz do klapy którą wydawała się również sama podnieść. Akcja ta poprzedzona zaklęciem Fredrica dała do zrozumienia jednak aurorowi, że to właśnie on odsłonił przejście. Zbliżał się ostrożnie z lekko wyciągniętą dłonią by niechcący nie zepchnąć któregoś zakonnika - Zajdę pierwszy - dorzucił, słysząc, jak Fox zawiesza w powietrzu jeszcze pytanie do zjaw, on sam zaczął schodzić po drabinie czując jak nadmiar pajęczyn oblepia skórę, twarz. Czuł się jak jedna wielka zmiotka do kurzu o ludzkim kształcie. Wzdrygnął się wyczekując na Fredicka, który miał ich poprowadzić dalej
|1-akcja i zt tam do tej kolejnej lokacji, gdzie wrzucę posta z drugą akcją
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
- Rozumiem – mruknęła cicho, na potwierdzenie, że przyjęła do wiadomości odpowiedź aurora. Spojrzała przez ramię w kierunku wejścia, gdy drzwi otworzyły się niby to same; oby to był Skamander. Miała ochotę zapytać o strażników, o pozostałych Zakonników, nie mieli jednak czasu na dyskusje. Zresztą, wątpiła nawet, by jej odpowiedział. Kiedy już myślała, że zostanie zignorowana przez masę uwięzionych, upiornych duchów, na przód wysunęła się jedna z niematerialnych, świetlistych sylwetek – i przerwała ciszę, przynosząc obawę o powodzenie misji. Skrzywiła się, na moment zamierając w bezruchu, nie ruszając jeszcze w dół drabiny. Dlaczego tak mówił? Skąd mieliby wiedzieć? Czy ten dzwon to alarm, czy wszyscy już wiedzieli…? Czekała, czy wybrane przez Fredericka zaklęcie cokolwiek zdziała, w tym samym czasie poświęcając uwagę drugiemu z duchów, który przemówił, kobiecie wspominającej Biuro Aurorów. – Dziękuję – odpowiedziała w jej kierunku, wdzięczna za tę wskazówkę; zjawa patrzyła przez nią, raczyła ją niewidzącym spojrzeniem, na pewno jednak mogła ją usłyszeć. Zmarszczyła czoło na wieść, że więzi ich coś innego niż magia. O czym on mógł mówić? Rozpoznawała w nim dawnego funkcjonariusza policji; podobno stracili go tego samego dnia, którego Justine wpadła w ręce wroga. Przygryzła wargę, chciałabym im pomóc, zwrócić wolność, lecz czas naglił. – Zejdę jako druga – skomentowała słowa Skamandera, dając mu odpowiednio dużo czasu na znalezienie się na niższym poziomie komnaty. Poczekała, aż drabina przestanie się poruszać, spojrzała na duchy po raz ostatni, ze smutkiem, i ruszyła w dół, ostrożnie stawiając stopy na kolejnych szczeblach.
| chwilowo poproszę tylko ruch do wątku z muzeum
| chwilowo poproszę tylko ruch do wątku z muzeum
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Dziedziniec
Szybka odpowiedź