Dziedziniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dziedziniec
Na wewnętrznym dziedzińcu Tower of London już od miesięcy próżno szukać mugolskich turystów – po Bezksiężycowej Nocy rozciągający się wokół zabudowań plac opustoszał; jedynymi ludźmi, jakich można tutaj spotkać, są więzienni strażnicy – ale nawet oni w większości jedynie przemykają przez otwartą przestrzeń, nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej niż to absolutnie konieczne. Czasami na dziedzińcu ląduje latający powóz, z którego wyprowadzani są więźniowie, zdarza się też, że grupa ubranych w szare stroje czarodziejów i czarownic wyprowadzana jest na zewnątrz, by spędzić kilka minut na placu. Nie dla przyjemności: spacer po dziedzińcu pełni raczej rolę przestrogi, na otwartym terenie wzniesiono bowiem podwyższenie, na którym co kilka dni przeprowadzane są egzekucje. (opis zostanie uzupełniony po przybyciu do lokacji uczestników wydarzenia)
Rzucone przez kobietę zaklęcie nie ujawniło żadnych pułapek przed nimi. Schodząc po schodach zastanawiała się czy wybrali dobrą ścieżkę. Nie mieli jednak większego wyboru. Gdyby zostali na górze jeszcze chwile dłużej to roiłoby się tam od zaalarmowanych strażników, a oni nie powinni jeszcze wdawać się z nimi w pojedynek. Najpierw musieli dostać się do cel.
Lucinda nie znała rozmieszczenia Tower. Logiczne jednak dla niej wydawało się być to, że cele znajdują się w piwnicy. Kiedy zeszli po schodach, a do jej uszu dotarł głos Wright ostrzegającej ich przed wodą skrzywiła się. Ogarniająca ich ciemność i panujący w komnacie smród nie zwiastował niczego dobrego. Eliksir kameleona miał już niedługo przestać działać, a w pomieszczeniu nie było ani jednego okna. Nie chcąc dłużej błądzić po omacku, blondynka zacisnęła mocniej różdżkę i rzuciła Lumos. Różdżka rozświetliła się blaskiem, a ona mogła dostrzec chociaż to co znajduje się przed nią. Ruszyła przed siebie rozglądając się po otoczeniu. Blondynka skierowała się w stronę stołów chcąc przyjrzeć się temu co się na nich znajduje. Sala naprawdę przypominała miejsce tortur.
Nie wiedziała co dzieje się na wyższych piętrach Tower. Rzucone przez Kierana zaklęcie mogło rzucić im nieco światła na ich sytuację. - Co tam się dzieje? - zapytała nie chcąc do nikogo zwracać się personalnie.
/ będę jeszcze pisać <3
Lucinda nie znała rozmieszczenia Tower. Logiczne jednak dla niej wydawało się być to, że cele znajdują się w piwnicy. Kiedy zeszli po schodach, a do jej uszu dotarł głos Wright ostrzegającej ich przed wodą skrzywiła się. Ogarniająca ich ciemność i panujący w komnacie smród nie zwiastował niczego dobrego. Eliksir kameleona miał już niedługo przestać działać, a w pomieszczeniu nie było ani jednego okna. Nie chcąc dłużej błądzić po omacku, blondynka zacisnęła mocniej różdżkę i rzuciła Lumos. Różdżka rozświetliła się blaskiem, a ona mogła dostrzec chociaż to co znajduje się przed nią. Ruszyła przed siebie rozglądając się po otoczeniu. Blondynka skierowała się w stronę stołów chcąc przyjrzeć się temu co się na nich znajduje. Sala naprawdę przypominała miejsce tortur.
Nie wiedziała co dzieje się na wyższych piętrach Tower. Rzucone przez Kierana zaklęcie mogło rzucić im nieco światła na ich sytuację. - Co tam się dzieje? - zapytała nie chcąc do nikogo zwracać się personalnie.
/ będę jeszcze pisać <3
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Jesteśmy tu - zakomunikowałem Skamanderowi, który w końcu dołączył - w jednym kawałku, inaczej się nie spodziewałem. Prawdopodobnie nie mógł dalej zobaczyć ani mnie, ani Maeve, za to unosząca się wokół mnie magia nadal pozwalała dostrzegać to, co pozostawało ukryte dla większości. - Co dla nas mają? Wiecie coś? Jak strzeżone są teraz więzienie?- zwróciłem się do ducha, w którym rozpoznałem Caradoca Morgana. Był porządnym człowiekiem i prawdopodobnie to go zabiło. Wszystkich było mi żal - ale ich nie mogliśmy już uratować. W przeciwieństwie do czarodziejów zaklętych w kruki. I więźniów, którzy znajdowali się w podziemiach.
Rzucając zaklęcie, miałem pewność, że było poprawne - a jednak nic się nie zmieniło. Słowa ducha to potwierdziły. - Co więc was trzyma? - Zadałem jeszcze jedno pytanie, ostatnie, dając duchom chwilę na odpowiedź. Nie mogliśmy jednak zostać tu dłużej, czas naglił, a każde życie, które byliśmy w stanie oclalić, było znacznie cenniejsze. W głowie dręczył mnie widok Becketta, byłem niemal pewien, że nie on jeden spośdód zaklętych w kruki był mi znany. Zaszliśmy już daleko - i z każdą chwilą szansa na odwrócenie losu straceńców rosła. - Magicus Extremos - Uniosłem różdżkę, kiedy duchy skończyły mówić - po czym zniknąłem w przejściu.
akcja 1 z 2, zt do muzeum
Rzucając zaklęcie, miałem pewność, że było poprawne - a jednak nic się nie zmieniło. Słowa ducha to potwierdziły. - Co więc was trzyma? - Zadałem jeszcze jedno pytanie, ostatnie, dając duchom chwilę na odpowiedź. Nie mogliśmy jednak zostać tu dłużej, czas naglił, a każde życie, które byliśmy w stanie oclalić, było znacznie cenniejsze. W głowie dręczył mnie widok Becketta, byłem niemal pewien, że nie on jeden spośdód zaklętych w kruki był mi znany. Zaszliśmy już daleko - i z każdą chwilą szansa na odwrócenie losu straceńców rosła. - Magicus Extremos - Uniosłem różdżkę, kiedy duchy skończyły mówić - po czym zniknąłem w przejściu.
akcja 1 z 2, zt do muzeum
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 6, 7, 8, 4, 2, 8, 5, 5, 1
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k8' : 7, 6, 7, 8, 4, 2, 8, 5, 5, 1
Poczuł jak różdżka grzeje mu palce i tym samym wiedział, że i tym razem zaklęcie wzmacniające w jego wykonaniu było skuteczne. Udzielenie reszcie drużyny takiego wsparcia było dobrym ruchem, bo im niżej schodzili, tym wyraźniej można było wyczuć odór rozkładu. Znał ten smród całkiem dobrze, lecz w piwnicach Białej Wieży zdawał się szczególnie skumulowany. Niewiele widział w ciemności, chłodnej i nieprzeniknionej, przez co ostrożnie stawiał kroki na kolejnych kamiennych stopniach. Gdy znaleźli się na samym dole, nie natrafili na nic istotnego. Rineheart nie wyłapał żadnych odgłosów mogących dowodzić obecności więźniów, Hannah zaś utwierdziła go w tym przekonaniu swoją relacją. Było cicho, wilgotno. Kolejne rzucone zaklęcie pozwoliło Kieranowi dostrzec jasne punkty w kształcie ludzkich sylwetek dopiero wtedy, gdy wbił wzrok w kamienny sufit.
– Widzę ludzką obecność tylko na górze, na oko pierwsze i drugie piętro – oznajmił obu czarownicom beznamiętnie, choć w środku zapłonął. Błąd w kalkulacjach, psidwacza mać! Powinien być na siebie zły, ta omyłka kosztowała ich kilka cennych chwil, podczas których mogliby zdziałać więcej. Teraz też jego szacunki nie był wcale takie pewne, mniejsze kształty musiał znajdować się wyżej, te większe niżej. – Kilkanaście leżących ciał, jedno na drugim. Trzy biegnące postacie, dwie stojące w tych samych miejscach. Biegną w dół – zmarszczył brwi, nagle skupiając się na tym, co może ujrzeć poprzez trzecie oko. Dwóch strażników zbiegło po schodach, ruszyło fałszywym tropem i już mieli wypaść na dziedziniec, kiedy trzeci strażnik wypadł ze schodów sztywny. Ułożenie jego ciała było Kieranowi znajome. – Ktoś spetryfikował strażnika na schodach, dwaj są przy drzwiach, którymi weszliśmy.
Ktoś z górnego piętra miał przy sobie różdżkę i zaatakował strażników. Wyswobodzony więzień? Strażnik z resztkami sumienia? A może ukryty pośród zwyrodnialców człowiek Longbottoma, bo przecież Minister od kogoś te wszystkie informacje zdobywał? Nie było czasu zgadywać. Czy mogli z zagadkową postacią współpracować? Wróg wroga staje się przyjacielem. – Wracam na górę – oznajmił szybko, odwrócił się gwałtownie i pomimo ciemności zaczął wspinać się z powrotem po schodach, aby jak najszybciej dotrzeć na parter.
Gdy tylko udało mu się wydostać z ciemności, wpadł do korytarza i zdecydował się w ramach rozproszenia, w miarę możliwości jak najbardziej szybko i gwałtownie, przemieścić wyczarowane oko prosto w twarz jednego ze strażników stojących przy drzwiach. Zaraz poruszył różdżką, kierując ją w stronę jednego strażnika i wyrzekł bez zająknięcia inkantację. – Petrificus Totalus – chwilę później, wraz z kolejnym świstem różdżki wymówił następną w stronę drugiego przeciwnika. – Obscuro!
1. Petrificus Totalus, 2. Obscuro, 3. k8 razy 9 na moc Petrificusa
– Widzę ludzką obecność tylko na górze, na oko pierwsze i drugie piętro – oznajmił obu czarownicom beznamiętnie, choć w środku zapłonął. Błąd w kalkulacjach, psidwacza mać! Powinien być na siebie zły, ta omyłka kosztowała ich kilka cennych chwil, podczas których mogliby zdziałać więcej. Teraz też jego szacunki nie był wcale takie pewne, mniejsze kształty musiał znajdować się wyżej, te większe niżej. – Kilkanaście leżących ciał, jedno na drugim. Trzy biegnące postacie, dwie stojące w tych samych miejscach. Biegną w dół – zmarszczył brwi, nagle skupiając się na tym, co może ujrzeć poprzez trzecie oko. Dwóch strażników zbiegło po schodach, ruszyło fałszywym tropem i już mieli wypaść na dziedziniec, kiedy trzeci strażnik wypadł ze schodów sztywny. Ułożenie jego ciała było Kieranowi znajome. – Ktoś spetryfikował strażnika na schodach, dwaj są przy drzwiach, którymi weszliśmy.
Ktoś z górnego piętra miał przy sobie różdżkę i zaatakował strażników. Wyswobodzony więzień? Strażnik z resztkami sumienia? A może ukryty pośród zwyrodnialców człowiek Longbottoma, bo przecież Minister od kogoś te wszystkie informacje zdobywał? Nie było czasu zgadywać. Czy mogli z zagadkową postacią współpracować? Wróg wroga staje się przyjacielem. – Wracam na górę – oznajmił szybko, odwrócił się gwałtownie i pomimo ciemności zaczął wspinać się z powrotem po schodach, aby jak najszybciej dotrzeć na parter.
Gdy tylko udało mu się wydostać z ciemności, wpadł do korytarza i zdecydował się w ramach rozproszenia, w miarę możliwości jak najbardziej szybko i gwałtownie, przemieścić wyczarowane oko prosto w twarz jednego ze strażników stojących przy drzwiach. Zaraz poruszył różdżką, kierując ją w stronę jednego strażnika i wyrzekł bez zająknięcia inkantację. – Petrificus Totalus – chwilę później, wraz z kolejnym świstem różdżki wymówił następną w stronę drugiego przeciwnika. – Obscuro!
1. Petrificus Totalus, 2. Obscuro, 3. k8 razy 9 na moc Petrificusa
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k100' : 73
--------------------------------
#3 'k8' : 6, 2, 1, 6, 6, 5, 5, 3, 7
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k100' : 73
--------------------------------
#3 'k8' : 6, 2, 1, 6, 6, 5, 5, 3, 7
Słysząc słowa gwardzisty Lucinda się zawahała. Nie wiedziała do końca co miał na myśli Kieran mówiąc, że jeden ze strażników został spetryfikowany. Sami siebie traktowali zaklęciami czy może był na górze ktoś gotowy by im pomóc? Wskazać drogę. Dodatkowo wszystko wskazywało na to, że w piwnicy nic więcej nie uda im się znaleźć. Nie było tu cel choć nadal nie wiedzieli co kryje się za znajdującymi się na końcu komnaty drzwiami. To na nich przez chwile skupiła się blondynka. Nie mogli wiedzieć co ich ta czeka, rozdzielanie się też nie było dobrym pomysłem, ale teren Tower był ogromny. Mogli nigdy nie poznać wszystkich zakamarków Białej Wieży, a wciąż mieli jedynie godzinę na wykonanie zadania.
Czarownica przeklęła pod nosem i kiedy mężczyzna ruszył po schodach chcąc ponownie znaleźć się na parterze Lucinda zrobiła to samo. Pomknęła w stronę schodów po drodze gasząc różdżkę. Jeżeli mieli walczyć to na nic jej się zda to światło. Jedyny blask jaki będzie oglądać to blask rzucanych zaklęć. Docierając na parter Białej Wieży dostrzegła dwóch strażników tak jak już wcześniej zapowiedział Rineheart. Blondynka wyciągnęła różdżkę w stronę przeciwnika, w którego stronę mknęło Obscuro. – Expelliarmus! – rzuciła z siłą mając nadzieje, że jej się powiedzie.
Czarownica przeklęła pod nosem i kiedy mężczyzna ruszył po schodach chcąc ponownie znaleźć się na parterze Lucinda zrobiła to samo. Pomknęła w stronę schodów po drodze gasząc różdżkę. Jeżeli mieli walczyć to na nic jej się zda to światło. Jedyny blask jaki będzie oglądać to blask rzucanych zaklęć. Docierając na parter Białej Wieży dostrzegła dwóch strażników tak jak już wcześniej zapowiedział Rineheart. Blondynka wyciągnęła różdżkę w stronę przeciwnika, w którego stronę mknęło Obscuro. – Expelliarmus! – rzuciła z siłą mając nadzieje, że jej się powiedzie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Woda sięgająca kilkunastu centymetrów nie ułatwiała chodzenia. To miejsce było przerażające tym bardziej, im więcej zaczynała sobie wyobrażać, co tu mogło się dziać. Zaczynała przyzwyczajać się do nowej perspektywy, do ostrzejszego i lepszego widzenia w ciemności. Słysząc słowa Lucindy, stojącej wciąż na schodach, odwróciła się przez ramię do tyłu i spojrzała na nią i na pana Rinehearta. Wysłuchała tego, co miał do powiedzenia, nim się odezwała, spojrzała w górę, na sufit. Jeśli te ciała tam leżały, to na górze musiały być cele. Biała Wieża z pewnością była wysoka, mogła liczyć kilka pięter wypełnionych ludźmi. To znaczyło, że wypuszczenie wszystkich nie było takie proste, musieliby się przedrzeć z samego dołu przez strażników. Chyba, że zaatakowaliby tak samo z góry. Zacisnęła palce mocniej na miotle i odezwała się głośno, nie mając obaw przez tym, że ktokolwiek mógłby ich usłyszeć.
— Na końcu są drzwi, sprawdzę, co tam jest i wracam na górę — zameldowała. Brak obecności w piwnicy oznaczał, że nie mogła się tam spodziewać ludzi, o ile zaklęcie sięgało pomieszczeń, które znajdowały się za drewnianymi drzwiami. Być może znalazłaby tam jednak coś, co przyda się w późniejszej części wyprawy. — Pospieszę się — przyrzekła, raczej samej sobie niż im, bo zdążyli już schodami polecieć na górę. Lucinda była obeznana z walką, wierzyła, że będzie dla aurora dobrym wsparciem, poradzą sobie. A ona dotrze do nich za moment, lub dwa. Sprawdzi tylko, czy przypadkiem nie było tu jakiegoś przejścia lub drogi do jakiś podziemnych cel, gdzieś dalej. Ruszyła więc przez wodę w stronę drewnianych drzwi, a następnie spróbowała je otworzyć i popchnąć. — Alohomora— wskazała różdżką na zamek, po czym nacisnęła na klamkę. Nie chciała zapalać światła. Jeszcze nie. Kto wiedział, co czaiło się po drugiej stronie.
— Na końcu są drzwi, sprawdzę, co tam jest i wracam na górę — zameldowała. Brak obecności w piwnicy oznaczał, że nie mogła się tam spodziewać ludzi, o ile zaklęcie sięgało pomieszczeń, które znajdowały się za drewnianymi drzwiami. Być może znalazłaby tam jednak coś, co przyda się w późniejszej części wyprawy. — Pospieszę się — przyrzekła, raczej samej sobie niż im, bo zdążyli już schodami polecieć na górę. Lucinda była obeznana z walką, wierzyła, że będzie dla aurora dobrym wsparciem, poradzą sobie. A ona dotrze do nich za moment, lub dwa. Sprawdzi tylko, czy przypadkiem nie było tu jakiegoś przejścia lub drogi do jakiś podziemnych cel, gdzieś dalej. Ruszyła więc przez wodę w stronę drewnianych drzwi, a następnie spróbowała je otworzyć i popchnąć. — Alohomora— wskazała różdżką na zamek, po czym nacisnęła na klamkę. Nie chciała zapalać światła. Jeszcze nie. Kto wiedział, co czaiło się po drugiej stronie.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah, Lucinda, Kieran - na kontynuację rozgrywki zapraszam tutaj.
Zaczęła szczękać zębami i zgarbiła ramiona, zdziwiona nieoczekiwanym, nieadekwatnym do pory roku chłodem. Podjęła próbę spowolnienia ogromnego, przerażającego w swym rozmiarze olbrzyma, przywołane zaklęcie było jednak zbyt słabe, by mogło wyżłobić w dziedzińcu dół. Na Merlina, dlaczego akurat teraz? Po krótkiej chwili – która dłużyła się w nieskończoność, czas uciekał przez palce – dojrzała więcej, posiłkując się wyczarowanym jeszcze w Tower okiem. – Na prawo, między wieżą i mniejszym budynkiem, może tym z dorożkami, widzę kilka sylwetek, dwie kobiety… To mogą być Lucinda z Hannah, chociaż nie mam pewności – zaczęła szybko, starając się mówić cicho, lecz zrozumiale; spojrzała przez ramię ku stojącym za nią czarodziejom, uwagę skupiając głównie na aurorach. Od strony tunelu dobiegały hałasy zwiastujące nadejście ścigających ich strażników, powinni się stąd wydostać i to szybko. – Nie widzę z nimi Rinehearta. Towarzyszy im za to dwóch mężczyzn, jeden zarośnięty, w więziennej szacie… i jakiś drugi, z kręconymi włosami, mniejszy. Któryś z nich musiał krzyczeć. Ktoś jeszcze leży na ziemi – relacjonowała dalej. – Olbrzym tam idzie, wprost do nich, musimy coś zrobić – dodała z naciskiem, nie potrafiąc wyzbyć się z głosu nuty paniki. Jak mieli sobie z nim poradzić? Gdyby to tylko on im zagrażał, może zdołaliby go ogłuszyć wspólnymi siłami, tak jak uczynili to z tym przeklętym wężem morskim. Lecz przecież dziedziniec rozbrzmiewał echem licznych kroków, teraz widziała również, że wśród mgły błyskały wiązki kolejnych zaklęć. – Są atakowani – zakończyła, ściskając mocniej trzymaną w dłoni różdżkę; obcą, nieposłuszną, lecz będącą w tej chwili jedyną deską ratunku. Jeszcze bledsza niż do tej pory spoglądała to na Skamandera, to na Fredericka, oczekując ich reakcji, decyzji. Tylko czy mieli jakikolwiek wybór? Zawahała się; chciała powiedzieć Foxowi, że już wymyśliła swoje życzenie, że po prostu ma na siebie uważać, odpowiednie słowa nie znalazły jednak drogi na usta. – Zaraz tu będą – stwierdziła zamiast tego oczywistość, przenosząc wzrok na klapę, która odgradzała ich od pogrążonego w mroku tunelu. – Mico – spróbowała, a później wzięła głęboki oddech i ostrożnie, zgięta wpół, wyszła na zewnątrz, próbując przylgnąć do ściany budynku i na tyle szybko, na ile była w stanie, ruszyć ku dojrzanej dzięki magii grupie. Starała się przy tym nie rzucać w oczy, nie robić hałasu, mając nadzieję, że mgła pomoże ze skryciem się przed wzrokiem przeciwników.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Odczuwał potrzebę odklejenia od skóry na torsie lepkiego materiału szaty, lecz zamiast poprawił swoją szatę, by przylegała ściślej. Wykrwawiał się. Zdawał sobie z tego sprawę, lecz nieustannie brakło mu chwili, która pozwoliłaby mu sięgnąć po eliksir mogący zasklepić ranę. Ciągle było coś ważniejszego. Pilniejszego.
- Powinienem dać radę - jeżeli już współpracował z kopytnymi stworzeniami to przeważnie poruszał się na nich wierzchem. Nie był jednak laikiem. Dobrze znał naturę tych zwierząt oraz to w jaki sposób wymuszało się na nich sposób poruszania. W zaprzęgu ilość pomocy do sygnalizowania zamiarów była ograniczona, lecz zwierzęta przy tych były dużo lepiej przeszkolone i wyczulone. - Martwiłbym się o to, czy będzie czekał na nas jakiś zaprzęgnięty - bo na to prawdopodobnie zdecydowanie nie mieli czasu. On sam mógł poruszać się wierzchem, lecz nie był pewny co do reszty. Dziś więcej czarodziei radziło sobie bardziej z miotłą.
Wciągną się do tunelu, lecz nie czuł, że to cokolwiek ułatwia. Droga którą pokonywali ciągnęła się w nieskończoność. Materiał ubrania obklejał okrwawione i spotniałe ciało budząc nieprzyjemny dyskomfort. Z trudem przełknął krew, którą poczuł w ustach. Smak ten wzbudzał w nim mdłości i odrealnione poczucie duszności.
Odczuł ulgę, kiedy wspinaczka się skończyła. Nigdzie nie dostrzegł duchów, lecz nawet gdyby w tym momencie zbierały się tu gromadą to nie mógłby im poświęcić chwili. Nikt nie mógł. Przycisnął lewą rękę do rany na brzuchu.
- Wychodzimy, szybko - nie mogli trwać w stagnacji. Drabinka za nimi już znów trzeszczała i to nie pod ich ciężarem.
Wychylił się poza drzwi zaraz za czarownicą. Chłód który go omiótł niósł ze sobą coś trzeźwiącego, lecz również przerażającego. Zmrużył powieki starając się dostrzec w mlecznej mgle dementorów, lecz jego uwaga szybko została przykuta przez olbrzyma zmierzającego, nie tyle co w ich stronę, a w kierunku ostrzegawczego głosu. Skamander myślał, że to strażnik który jakimś cudem ich dostrzegł, lecz w rzeczywistości nikt nie miał na myśli ich, a drugą grupę. Ciągle żyli, a olbrzym zdawał się kierować właśnie w ich stronę.
- Orcumiano - powtórzył po czarownicy kierując różdżkę pod wielkie nogi stworzenia. Nie był pewien czy byłby wstanie je oszołomić. Na pewno nie w pojedynkę. Dobrze będzie, jeżeli uda im się go chociaż powalić lub uziemić na chwilę lub dwie - Wychodzić, idźcie za nią. Trzymajcie się blisko i starajcie iść wzdłuż zabudowań by nie wpaść na strażników i nie stracić orientacji - zalecił. Musieli szybko zbliżyć się do reszty, nie mogli jednak biec na oślep. Zgodnie z tym co mówiła Meave we mgle rozsiani byli strażnicy. Kiedy wszyscy opuścili budynek Anthony odchylił drzwi i odsunąwszy się od nich na bezpieczną odległość wypowiedział - Bombarda maxima - kierując promień zaklęcia w głąb pomieszczenia, tak by zasięgiem objął posadzkę nad szybem. Zaklęcie było destrukcyjne na przeciętnym obszarze, lecz nieraz śmiercionośne w przypadku budynków. Anthony zamierzał pogrzebać cały pościg. Nie było miejsca i czasu na półśrodki.
Potem pochylony, żwawym krokiem ruszył za resztą prowadzoną przez Maeve. Przemieszczał się przy ścianie starając się nie szczękać zębami.
- Powinienem dać radę - jeżeli już współpracował z kopytnymi stworzeniami to przeważnie poruszał się na nich wierzchem. Nie był jednak laikiem. Dobrze znał naturę tych zwierząt oraz to w jaki sposób wymuszało się na nich sposób poruszania. W zaprzęgu ilość pomocy do sygnalizowania zamiarów była ograniczona, lecz zwierzęta przy tych były dużo lepiej przeszkolone i wyczulone. - Martwiłbym się o to, czy będzie czekał na nas jakiś zaprzęgnięty - bo na to prawdopodobnie zdecydowanie nie mieli czasu. On sam mógł poruszać się wierzchem, lecz nie był pewny co do reszty. Dziś więcej czarodziei radziło sobie bardziej z miotłą.
Wciągną się do tunelu, lecz nie czuł, że to cokolwiek ułatwia. Droga którą pokonywali ciągnęła się w nieskończoność. Materiał ubrania obklejał okrwawione i spotniałe ciało budząc nieprzyjemny dyskomfort. Z trudem przełknął krew, którą poczuł w ustach. Smak ten wzbudzał w nim mdłości i odrealnione poczucie duszności.
Odczuł ulgę, kiedy wspinaczka się skończyła. Nigdzie nie dostrzegł duchów, lecz nawet gdyby w tym momencie zbierały się tu gromadą to nie mógłby im poświęcić chwili. Nikt nie mógł. Przycisnął lewą rękę do rany na brzuchu.
- Wychodzimy, szybko - nie mogli trwać w stagnacji. Drabinka za nimi już znów trzeszczała i to nie pod ich ciężarem.
Wychylił się poza drzwi zaraz za czarownicą. Chłód który go omiótł niósł ze sobą coś trzeźwiącego, lecz również przerażającego. Zmrużył powieki starając się dostrzec w mlecznej mgle dementorów, lecz jego uwaga szybko została przykuta przez olbrzyma zmierzającego, nie tyle co w ich stronę, a w kierunku ostrzegawczego głosu. Skamander myślał, że to strażnik który jakimś cudem ich dostrzegł, lecz w rzeczywistości nikt nie miał na myśli ich, a drugą grupę. Ciągle żyli, a olbrzym zdawał się kierować właśnie w ich stronę.
- Orcumiano - powtórzył po czarownicy kierując różdżkę pod wielkie nogi stworzenia. Nie był pewien czy byłby wstanie je oszołomić. Na pewno nie w pojedynkę. Dobrze będzie, jeżeli uda im się go chociaż powalić lub uziemić na chwilę lub dwie - Wychodzić, idźcie za nią. Trzymajcie się blisko i starajcie iść wzdłuż zabudowań by nie wpaść na strażników i nie stracić orientacji - zalecił. Musieli szybko zbliżyć się do reszty, nie mogli jednak biec na oślep. Zgodnie z tym co mówiła Meave we mgle rozsiani byli strażnicy. Kiedy wszyscy opuścili budynek Anthony odchylił drzwi i odsunąwszy się od nich na bezpieczną odległość wypowiedział - Bombarda maxima - kierując promień zaklęcia w głąb pomieszczenia, tak by zasięgiem objął posadzkę nad szybem. Zaklęcie było destrukcyjne na przeciętnym obszarze, lecz nieraz śmiercionośne w przypadku budynków. Anthony zamierzał pogrzebać cały pościg. Nie było miejsca i czasu na półśrodki.
Potem pochylony, żwawym krokiem ruszył za resztą prowadzoną przez Maeve. Przemieszczał się przy ścianie starając się nie szczękać zębami.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k100' : 41
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 3, 3, 8, 6, 2, 5, 5, 7
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k100' : 41
--------------------------------
#3 'k8' : 4, 3, 3, 8, 6, 2, 5, 5, 7
Krzyki, wrzaski ten czarodzieja miały na nich ściągnąć kłopoty. Wiedziała to od razu. Kiedy zaczął się wydzierać, nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach, a krew odpłynęła z twarzy. Obok niej stały dwie więźniarki, choć jedna, po założeniu peleryny niewidki zniknęła wszystkim z oczu, obok tkwił architekt, prawdopodobnie nie do końca świadomy całej sytuacji i ten, niewdzięcznik, o którym nic nie wiedziała. Potrafiła sobie jednak wyobrazić, że cokolwiek go uwolnił i wypchnął z Białej Wieży, chciał mu pomóc.
— Stul pysk, łachudro! — syknęła wściekle, piorunując go spojrzeniem. — Miałeś szansę to przeżyć, ale teraz mam nadzieję, że tu zgnijesz w tych celach.— Głos jej zadrżał i choć nie krzyczała, zwróciła się do niego ściszonym, choć rozemocjonowanym głosem miała wrażenie, że i tak brzmiał zbyt głośno, a jego echo mogło ponieść się po budynkach wokół, których nie widziała, i których odległości nie potrafiła oszacować. Zostawiła go w tyle, nie zamierzając już zawracać sobie nim głowy, jeszcze nieświadoma tego, jakie kłopoty na nich ściągnie za moment. — Chodźcie, trzymajcie się blisko mnie — powiedziała kobietom znajdującym się wokół niej i ruszyła dalej przed siebie, biegnąc w kierunku, w którym miał znajdować się ich cel, budynek, który miał im umożliwić. Była słaba, nie miała tyle sił, by móc szybko znaleźć się we właściwym miejscu. Miała wrażenie, że z każdym krokiem coraz silniej kręci jej się w głowie, ale wreszcie ujrzała drzwi, a wewnątrz rozpaliła się nadzieja, że to wszystko miało szansę się udać. Naprawdę. Zaraz potem jej uszu dobiegł ten przeraźliwy wrzask. Tego typa. Tego Szkota. Tego parszywego gnoja. Zamierzała skierować na niego różdżkę i zatkać mu usta, albo spetryfikować go, wkładając w to resztki sił, jakie posiadała, ale zaraz potem zewsząd świsnęły zaklęcia. Obróciła się gwałtownie, gdy wiązka przemknęła tuż obok niej, usłyszała krzyk kobiety — chciała do niej podbiec, choć zniknęła we mgle, ale zaraz potem dostrzegła ja w jej stronę lecą ostre jak brzytwa noże. Wiedziała, że się nie obroni, wiedziała, że nie zdąży. To był instynkt, kiedy szepnęła: — Do drzwi, biegiem! Abesio— wierząc, że tylko to zdoła ją ocalić przed śmiercią. Serce zabiło jej w klatce piersiowej, na chwilę utraciła oddech. Pomyślała o tym, że powinna znaleźć się tam, za drzwiami.
| Proszę o uzupełnienie wspaniały Mistrzu Gry
— Stul pysk, łachudro! — syknęła wściekle, piorunując go spojrzeniem. — Miałeś szansę to przeżyć, ale teraz mam nadzieję, że tu zgnijesz w tych celach.— Głos jej zadrżał i choć nie krzyczała, zwróciła się do niego ściszonym, choć rozemocjonowanym głosem miała wrażenie, że i tak brzmiał zbyt głośno, a jego echo mogło ponieść się po budynkach wokół, których nie widziała, i których odległości nie potrafiła oszacować. Zostawiła go w tyle, nie zamierzając już zawracać sobie nim głowy, jeszcze nieświadoma tego, jakie kłopoty na nich ściągnie za moment. — Chodźcie, trzymajcie się blisko mnie — powiedziała kobietom znajdującym się wokół niej i ruszyła dalej przed siebie, biegnąc w kierunku, w którym miał znajdować się ich cel, budynek, który miał im umożliwić. Była słaba, nie miała tyle sił, by móc szybko znaleźć się we właściwym miejscu. Miała wrażenie, że z każdym krokiem coraz silniej kręci jej się w głowie, ale wreszcie ujrzała drzwi, a wewnątrz rozpaliła się nadzieja, że to wszystko miało szansę się udać. Naprawdę. Zaraz potem jej uszu dobiegł ten przeraźliwy wrzask. Tego typa. Tego Szkota. Tego parszywego gnoja. Zamierzała skierować na niego różdżkę i zatkać mu usta, albo spetryfikować go, wkładając w to resztki sił, jakie posiadała, ale zaraz potem zewsząd świsnęły zaklęcia. Obróciła się gwałtownie, gdy wiązka przemknęła tuż obok niej, usłyszała krzyk kobiety — chciała do niej podbiec, choć zniknęła we mgle, ale zaraz potem dostrzegła ja w jej stronę lecą ostre jak brzytwa noże. Wiedziała, że się nie obroni, wiedziała, że nie zdąży. To był instynkt, kiedy szepnęła: — Do drzwi, biegiem! Abesio— wierząc, że tylko to zdoła ją ocalić przed śmiercią. Serce zabiło jej w klatce piersiowej, na chwilę utraciła oddech. Pomyślała o tym, że powinna znaleźć się tam, za drzwiami.
| Proszę o uzupełnienie wspaniały Mistrzu Gry
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Ból od tężejącego mrozu był inny od tego, który znał. Wbijał się ostrymi igłami, zaczynając od bosych i sinych stóp. Nie spoglądał jednak w dół, gdy w końcu wylądował na ziemi. Kolejne dreszcze szarpały ciałem, rozch0odząc się nieprzyjemnym tańcem, ale mógł tylko zacisnąć szczękające przez chwilę zęby. Szczęka napięła się, ale wzrok podążył na wprost, szukając dostrzeżonego wcześniej celu. Wszystko, coraz ciaśniej zaścielała mgła i obniżająca się zastraszająco szybko, temperatura. Padający śnieg osiadał na twarzy, pozostawiał mroźną, zamarzającą smugę srebra na włosach.
I być może powinien skierować uwagę wcześniej na "uratowanego" Szkota, ignorując brzydkie powarkiwania. Nie liczył na wdzięczność, ale wrzaski, które się rozległy sprowadziły cień, nie tylko przysłaniające niemal czarne już ślepia byłego aurora. Z ramieniem wciąż otoczonym wokół trzymanej gęsi, chwiejnie podążając po coraz bardziej śliskiej powierzchni, odwrócił się akurat wtedy, by usłyszeć kilka ostro przecinających powietrze zaklęć. Czy mieli tak dobrego cela, czy ciskali magią na oślep, nie było ważne. Widział, jak młoda więźniarka upadła, jak świszczące smugi gnają i w ich stronę. A już, tuż tuż - widział wejście do budynku, w którym miały znajdować się powozy - Protego Maxima - wysunął dłoń, kreśląc ochronną formułę, chcąc nie tylko ochronić siebie, ale i stojącą obok Lucindę, by do niej też skierować pierwsze słowa, gdy jasna tarcza błysnęła (rzut) - Pomóż mi z nią - więźniarka, trafiona zaklęciami musiała być tuż obok, dopóki była szansa, mógł jej pomóc. Odwrócił głowę - A wy biegnijcie tam, już! - wskazał ręką kierunek, powtarzając słowa Hannah mocniej, rozkazująco. Nie konkretyzował, kto dokładnie miał biec, więźniarki, architekt, Hannah, wszyscy ostatecznie mieli się znaleźć przy powozach, tam, gdzie majaczyło wejście, gdzie były dwuskrzydłowe drzwi i miał nadzieję - szansa.
To, co dudniło, napawało pogłębiającym się niepokojem. Nie tylko przypominając o tym, że gdzieś w ich stronę zmierzał już olbrzym. Dudniło też serce, tłoczące krew w buzującej adrenalinie, spychając daleko świadomość o słabości. A powodów szukał w opadających cieniach, w ciemności czarnego płaszcza, który na kilka sekund wyłonił się z bielącej chłodem mgły - Dementor - rzucił na wydechu i zapewne, nie jedyna to kreatura miała się pojawić, ale to na czym się skupił, to więźniarka z różdżką, która raniona zniknęła pod płaszczem sunącej po bruku mgły.
I być może powinien skierować uwagę wcześniej na "uratowanego" Szkota, ignorując brzydkie powarkiwania. Nie liczył na wdzięczność, ale wrzaski, które się rozległy sprowadziły cień, nie tylko przysłaniające niemal czarne już ślepia byłego aurora. Z ramieniem wciąż otoczonym wokół trzymanej gęsi, chwiejnie podążając po coraz bardziej śliskiej powierzchni, odwrócił się akurat wtedy, by usłyszeć kilka ostro przecinających powietrze zaklęć. Czy mieli tak dobrego cela, czy ciskali magią na oślep, nie było ważne. Widział, jak młoda więźniarka upadła, jak świszczące smugi gnają i w ich stronę. A już, tuż tuż - widział wejście do budynku, w którym miały znajdować się powozy - Protego Maxima - wysunął dłoń, kreśląc ochronną formułę, chcąc nie tylko ochronić siebie, ale i stojącą obok Lucindę, by do niej też skierować pierwsze słowa, gdy jasna tarcza błysnęła (rzut) - Pomóż mi z nią - więźniarka, trafiona zaklęciami musiała być tuż obok, dopóki była szansa, mógł jej pomóc. Odwrócił głowę - A wy biegnijcie tam, już! - wskazał ręką kierunek, powtarzając słowa Hannah mocniej, rozkazująco. Nie konkretyzował, kto dokładnie miał biec, więźniarki, architekt, Hannah, wszyscy ostatecznie mieli się znaleźć przy powozach, tam, gdzie majaczyło wejście, gdzie były dwuskrzydłowe drzwi i miał nadzieję - szansa.
To, co dudniło, napawało pogłębiającym się niepokojem. Nie tylko przypominając o tym, że gdzieś w ich stronę zmierzał już olbrzym. Dudniło też serce, tłoczące krew w buzującej adrenalinie, spychając daleko świadomość o słabości. A powodów szukał w opadających cieniach, w ciemności czarnego płaszcza, który na kilka sekund wyłonił się z bielącej chłodem mgły - Dementor - rzucił na wydechu i zapewne, nie jedyna to kreatura miała się pojawić, ale to na czym się skupił, to więźniarka z różdżką, która raniona zniknęła pod płaszczem sunącej po bruku mgły.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Dziedziniec
Szybka odpowiedź