Dziedziniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dziedziniec
Na wewnętrznym dziedzińcu Tower of London już od miesięcy próżno szukać mugolskich turystów – po Bezksiężycowej Nocy rozciągający się wokół zabudowań plac opustoszał; jedynymi ludźmi, jakich można tutaj spotkać, są więzienni strażnicy – ale nawet oni w większości jedynie przemykają przez otwartą przestrzeń, nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej niż to absolutnie konieczne. Czasami na dziedzińcu ląduje latający powóz, z którego wyprowadzani są więźniowie, zdarza się też, że grupa ubranych w szare stroje czarodziejów i czarownic wyprowadzana jest na zewnątrz, by spędzić kilka minut na placu. Nie dla przyjemności: spacer po dziedzińcu pełni raczej rolę przestrogi, na otwartym terenie wzniesiono bowiem podwyższenie, na którym co kilka dni przeprowadzane są egzekucje. (opis zostanie uzupełniony po przybyciu do lokacji uczestników wydarzenia)
Żadne z moich zaklęć nie odniosło sukcesu, dało się jednak wyczuć, że Lucinda i Maeve uformowały skuteczną barierę, która dała nam chwilę taktycznej przewagi. Po drugiej stronie bramy mgła nie ustępowała, co dawało nam chwilowo dodatkową przewagę, ale i utrudniało widoczność. Nie na tyle, bym po chwili wnikliwej obserwacji - oczy zdążyły przyzwyczaić się już do małej ilości światła - nie spostrzegł unikatowej dekoracji dziedzińca. Zatrzymałem się na chwilę, całą swoją uwagę kierując na wyrastające z podłoża pale; i kiedy tylko uświadomiłem sobie, co znajduje się na ich zwieńczeniu, gniew rozgrzał krew, która paliła od środka tak mocno, że chciałem krzyczeć. Nie zamierzałem okazać litości nikomu, kto przyczynił się do tego pobojowiska. W gęstej mgle nie byłem w stanie rozpoznać żadnej ze spoglądających na nas twarzy, szybko przypominając sobie, że nie one były naszym celem. Miałem już ruszać dalej - wtedy jednak na dziedzińcu rozbrzmiało złowrogie krakanie, mimowolnie niosąc za sobą wspomnienie z wyspy Wight. Uniosłem wzrok, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że kruk spoglądał wprost na mnie, jakby chroniąca nas bariera nie istniała. Dopiero wtedy spostrzegłem łańcuchy, którymi wszystkie ptaki pozostawały związane ze swoimi żerdziami, niczym więźniowie. Ostrożnie uniosłem różdżkę, szeptem wypowiadając inkantację. - Veritas Claro - Kruk odezwał się ponownie, ściągając uwagę strażników, a moją ponownie kierując w stronę przejścia, za którym znajdowało się muzeum. Nie powinniśmy byli pozwolić się rozproszyć temu orszakowi powitalnemu, ale warto było go zbadać. - Bariera nie wystarczy. Za daleko. - Zwróciłem się do pozostałych, zwięźle, niemal szeptem - nie potrzebowaliśmy teraz dyskusji, które mogły wzbudzić czujność strażników. Nie czekałem na rozkaz - każdy z nas wiedział, co miał zrobić. Sięgnąłem do przepasanego wokół lewego przedramienia skórzanego paska, który mieścił cztery, niewielkie szklane fiolki. Wybrałem tę z eliksirem kameleona, wypijając jego zawartość.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Tylko jedno z wybranych zaklęć okazało się skuteczne, nie miała jednak zamiaru czynić sobie wyrzutów; pewniej czuła się w urokach, toteż poprawne wyczarowanie trudnej, osłaniającej ich przed wzrokiem innych bariery mogła poczytywać sobie za sukces. Mimo to nie stała się dzięki temu spokojniejsza – mieli jedynie godzinę, by wprowadzić swój, wciąż powstający, plan w życie. Powiodła wzrokiem po pozostałych, po czym ścisnęła różdżkę mocniej, aż pobielały jej od tego knykcie i ruszyła śladem towarzyszy w stronę dziedzińca. Dbała o to, by stawiać kolejne kroki cicho, ostrożnie; choć wyglądało na to, że brama była opustoszała, to nie wiedziała, czego powinni spodziewać się po wyjściu na otwartą przestrzeń. Mrużyła oczy, próbując dostrzec coś, cokolwiek, w oparach gęstej, białej mgły; pocieszała się myślą, że dzięki niej i oni stawali się mniej widoczni. W oddali zamajaczyła wieża, do której udawała się druga grupa, jeszcze dalej – gmach muzeum. A im bardziej oddalali się od wąskiego korytarza, którym tu przybyli, tym wyraźniej widziała dziwne, gęsto występujące… drzewa? Tyczki? Dopiero po chwili w pełni zrozumiała ich makabryczną naturę, gdy poprawnie zidentyfikowała zatknięte na ich czubki gniazda. Momentalnie przystanęła, wykrzywiając usta w grymasie złości, obrzydzenia, żałości. Dlaczego to robili? Po co? Wiedziała, że ofiar nie brakowało, lecz czym innym było pozbawianie życia, a czym innym okaleczanie, tworzenie tak odrażających instalacji. Czuła, że nie może na to patrzeć – a jednocześnie nie odwracała wzroku, w masochistycznym odruchu chłonąc obraz kolejnych wyłaniających się spomiędzy mgły głów o pustych, martwych spojrzeniach, a także siedzących na nich ptaków. I niech to pomoże odrzucić wątpliwości, gdy nadejdzie właściwa pora.
Wtedy usłyszała kroki, dwie pary, a niewiele później głos strażnika, który postanowił uciszyć jedno z kraczących złowróżbnie ptaszysk. Nie chciała działać pochopnie, choć – o ile było ich jedynie dwóch – mogliby ich zapewne spacyfikować, zabrać ich szaty… Najlepszym rozwiązaniem zdawało się jednak unikanie kontaktu możliwie jak najdłużej. Usłyszała dobiegającą od strony Foxa inkantację znajomego zaklęcia, spojrzała ku niemu, by skwitować jego uwagę skinięciem głowy. Rzucanie barier raz po raz zajęłoby im zbyt dużo czasu, czasu, którego nie mieli. Dlatego też śladem aurora sięgnęła do kieszeni płaszcza, wśród niewielkich fiolek odnajdując tę, którą wzięła od rudowłosego alchemika i wypiła jej zawartość, chcąc stać się, przynajmniej na krótką chwilę, niewidzialną. Postąpiła kilka kroków do przodu, w kierunku muzeum, nie oddalała się jednak od grupy; uważnie rozglądała się dookoła, próbując dostrzec, usłyszeć, cokolwiek, co mogłoby rozwiązać zagadkę uwięzionych przy palach ptaków albo ostrzec przed pojawieniem się kolejnych strażników.
| piję kameleona + rzucam na spostrzegawczość (III)
Wtedy usłyszała kroki, dwie pary, a niewiele później głos strażnika, który postanowił uciszyć jedno z kraczących złowróżbnie ptaszysk. Nie chciała działać pochopnie, choć – o ile było ich jedynie dwóch – mogliby ich zapewne spacyfikować, zabrać ich szaty… Najlepszym rozwiązaniem zdawało się jednak unikanie kontaktu możliwie jak najdłużej. Usłyszała dobiegającą od strony Foxa inkantację znajomego zaklęcia, spojrzała ku niemu, by skwitować jego uwagę skinięciem głowy. Rzucanie barier raz po raz zajęłoby im zbyt dużo czasu, czasu, którego nie mieli. Dlatego też śladem aurora sięgnęła do kieszeni płaszcza, wśród niewielkich fiolek odnajdując tę, którą wzięła od rudowłosego alchemika i wypiła jej zawartość, chcąc stać się, przynajmniej na krótką chwilę, niewidzialną. Postąpiła kilka kroków do przodu, w kierunku muzeum, nie oddalała się jednak od grupy; uważnie rozglądała się dookoła, próbując dostrzec, usłyszeć, cokolwiek, co mogłoby rozwiązać zagadkę uwięzionych przy palach ptaków albo ostrzec przed pojawieniem się kolejnych strażników.
| piję kameleona + rzucam na spostrzegawczość (III)
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Spojrzała jeszcze na Lucindę, pewna, że miała rację. Chodziło o chaos, o jak największe zamieszanie. Otwarcie jak największej ilości cel i wypuszczenie z nich wszystkich wrogów Tower. W popłochu się rozpierzchną, a strażnicy, jeśli postanowią zająć się sytuacją, będą mieli pełne ręce roboty. Skinęła jej głową, a później zerknęła jeszcze na Freda, kiedy się odezwał, dodając jej — raczej nieświadomie niż świadomie — otuchy i pewności, że wszystko zrobią tak, jak należy, jak trzeba, nie popełnią żadnej gafy, choć one dwie miały najmniej doświadczenia w podobnych sprawach. Zmarszczyła brwi, jeszcze prze przekroczeniem bramy. Wszystkie ich słowa, rady, sugestie były niezwykle cenne, pouczające i ważne. To korzystając z ich wiedzy i doświadczenia miała dziś dać z siebie wszystko, odsuwając na bok nierzadko rozhisteryzowaną, cechującą się większą brawurą niż odwagą kobietę. Opanowanie, skupienie, koncentracja. I oni, wydający polecenia. Zatrzymała jeszcze wzrok na Foxie, nim ruszyła przed siebie, zdawało jej się, że uchwyciła jego spojrzenie. Liczyła na niego, na to, że będzie na siebie uważał, że nie wracał po to, by zaraz zniknąć. Pokiwała głową na słowa Skamandera, rozwiewającego ostatnie wątpliwości. Niezależnie od tego, czy go lubiła czy nie, dziś mieli walczyć ramię w ramię, wierzyła, że wszystko inne, mające mniejsze znaczenie potrafi odłożyć na bok.
Już po wejściu na dziedziniec pokryty mgłą, jej oczy się wyostrzyły, zmienił się kąt widzenia. Było to niezwykłe, dziwne zarazem. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc się przyzwyczaić do nowej formy postrzegania otoczenia. Tej mgły nie pokonałoby żadne oko, ale dzięki nieco wyostrzonemu wzrokowi liczyła na dostrzeżenie w porę tego, czego z pewnością nie udałoby się bez ptasich oczu. Idąc korytarzem z niewidzialnych ścian, pomiędzy dwoma barierami niewidzialności zmierzali w stronę celu. Coś ścisnęło ją za gardło na widok rozstawionych słupów wokół. A później treść żołądka podniosła się do przełyku, gdy uświadomiła sobie, co zostało wbite na ich końce. Zwolniła nieświadomie kroku, jej mięśnie zesztywniały, oczy bez mrugnięcia wpatrywały się w przerażający widok, a po plecach przemknął jej zimny, nieprzyjemny dreszcz. I poczuła lęk. Dziwny, nieuzasadniony. I obrzydzenie. Do tych, którzy tego dokonali, jak i do samego widoku uciętych, nabitych na pale głów. Nabrała powietrza w płuca, przykładając przedramię do ust, by zatrzymać w samej sobie zduszony jęk. Głowy kobiet, mężczyzn i dzieci, martwe, nieruchome, wciąż otoczone krwią, spoglądały na nich, niczym ostrzeżenie, przestroga. Zawahała się, dopiero po chwili uświadamiając, że muszą iść dalej. Głos strażników ją otrzeźwił. Spojrzała porozumiewawczo na Kierana, jakby chciała spytać, czy mają biec. Ich kroki rozniosą się echem po dziedzińcu, ale istniała szansa, że wciąż znikną we mgle. Kruk, jeden z wielu zakrakał, zwracając na siebie ich uwagę. Utkwiła wzrok w głowie, na której siedział i poczuła gęsią skórkę i chłód wnikający pod ubranie. Zdawało jej się, że twarz wydawała jej się znajoma. Nie potrafiła przezwyciężyć tego uczucia. Wyciągnęła szybko z torby pelerynę niewidkę i narzuciła ją na siebie, przytulając do siebie miotłę. W drugiej dłoni wciąż trzymała różdżkę, zbliżyła się do kruka, który zdawał się ich alarmować. Czy to aby na pewno był tylko kruk? Podeszła bliżej, licząc, że nawet jeśli przekroczy barierę korytarza przed strażnikami osłoni ją peleryna. Zadarła głowę wyżej, próbując rozpoznać nabitą na pal głowę, a później ruszyła szybko w stronę wieży. Truchtem, starając się, by dźwięk kroków nie niósł się echem po dziedzińcu.
Już po wejściu na dziedziniec pokryty mgłą, jej oczy się wyostrzyły, zmienił się kąt widzenia. Było to niezwykłe, dziwne zarazem. Zamrugała kilkukrotnie, chcąc się przyzwyczaić do nowej formy postrzegania otoczenia. Tej mgły nie pokonałoby żadne oko, ale dzięki nieco wyostrzonemu wzrokowi liczyła na dostrzeżenie w porę tego, czego z pewnością nie udałoby się bez ptasich oczu. Idąc korytarzem z niewidzialnych ścian, pomiędzy dwoma barierami niewidzialności zmierzali w stronę celu. Coś ścisnęło ją za gardło na widok rozstawionych słupów wokół. A później treść żołądka podniosła się do przełyku, gdy uświadomiła sobie, co zostało wbite na ich końce. Zwolniła nieświadomie kroku, jej mięśnie zesztywniały, oczy bez mrugnięcia wpatrywały się w przerażający widok, a po plecach przemknął jej zimny, nieprzyjemny dreszcz. I poczuła lęk. Dziwny, nieuzasadniony. I obrzydzenie. Do tych, którzy tego dokonali, jak i do samego widoku uciętych, nabitych na pale głów. Nabrała powietrza w płuca, przykładając przedramię do ust, by zatrzymać w samej sobie zduszony jęk. Głowy kobiet, mężczyzn i dzieci, martwe, nieruchome, wciąż otoczone krwią, spoglądały na nich, niczym ostrzeżenie, przestroga. Zawahała się, dopiero po chwili uświadamiając, że muszą iść dalej. Głos strażników ją otrzeźwił. Spojrzała porozumiewawczo na Kierana, jakby chciała spytać, czy mają biec. Ich kroki rozniosą się echem po dziedzińcu, ale istniała szansa, że wciąż znikną we mgle. Kruk, jeden z wielu zakrakał, zwracając na siebie ich uwagę. Utkwiła wzrok w głowie, na której siedział i poczuła gęsią skórkę i chłód wnikający pod ubranie. Zdawało jej się, że twarz wydawała jej się znajoma. Nie potrafiła przezwyciężyć tego uczucia. Wyciągnęła szybko z torby pelerynę niewidkę i narzuciła ją na siebie, przytulając do siebie miotłę. W drugiej dłoni wciąż trzymała różdżkę, zbliżyła się do kruka, który zdawał się ich alarmować. Czy to aby na pewno był tylko kruk? Podeszła bliżej, licząc, że nawet jeśli przekroczy barierę korytarza przed strażnikami osłoni ją peleryna. Zadarła głowę wyżej, próbując rozpoznać nabitą na pal głowę, a później ruszyła szybko w stronę wieży. Truchtem, starając się, by dźwięk kroków nie niósł się echem po dziedzińcu.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Zaklęcie niewidzialnej osłony nie wyszło z pod jego różdżki. Poprawiła je jednak wiedźmia strażniczka. Skamander jednak wcale nie czuł się pewniej. Wąski korytarz nie dawał za bardzo możliwości ucieczki. Wyrastająca z ziemi wysoka zabudowa okalająca ścieżkę zdawała się nad nimi garbić, zaglądać im od tyłu przez rami. Uczucie to nasiliło się z chwilą w której zaklęcie wyczerpało swój zasięg wpuszczając ich na dziedziniec. Eliksir który zażył pozwalał mu się łatwiej i szybciej odnaleźć w nienaturalnie gęstej mgle zalewającej dziedziniec. Przeniósł kocie, zielone ślepia na wyrastające z bruku dziedzińca smukłe pale do złudzenia przypominające nagie konary młodych drzew. Ich końce nie były zakończone nabitymi na nie głowami dzieci, kobiet i mężczyzn. Starych i młodych. Świeższych lub z nietrzymającą się już kości tkanką. Na ich głowach mościło się ptactwo. Nie dobrowolnie - każdy kruk zdawał się być przykuty do swojej głowy. Jedna z twarzy wydała się dziwnie znajoma. Poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku, a żołądek zacisnął się nieprzyjemnie. Chciał wiedzieć do kogo należała? Czy było to ważne...? Zmrużył powieki, lecz zaraz zrozumiał, że nie tylko on obserwuje. Kilka ptasich oczu zdawało się przesunąć w ich kierunku. Jeden ptak podniósł głos przykuwając uwagę strażników. Anthony sięgnął po fiolkę eliksiru kameleona i wypił jego zawartość. Nie było możliwości by sprawnie dostali się tam gdzie chcą manewrując niewidzialnymi barierami między zwierzętami, strażnikami. Po zażyciu eliksiru kameleona skierował swoje kroki dalej, za osłonę bariery z przekonaniem, że eliksir będzie stanowił jej przedłużenie. Przemieszczał się więc dalej w stronę muzeum uważając by nie zdradziły go zbyt pośpieszne kroki. Nieprzyjemne, paranoiczne uczucie podszeptywało mu od samego początku, że porusza się głośniej niż faktycznie to robił. Starał się markować kolejne kroki kruczym wrzaskiem, uwagą jednego strażnika, śmiechem kolejnego. Przecinając szlak ukradkiem spojrzał w stronę dwóch strażników wyceniająco, a zaraz potem obawę widząc jak Hannah nieco do niego podeszła. Jeżeli ją zauważą musieli wiedzieć to pierwsi.
Starał się być czujnym, na tyle by móc wypatrzeć we mgle kolejny potencjalny patrol, dostrzec cel do którego się zbliżali. Chciał w pełni wykorzystać zwierzęce spojrzenie.
|Piję eliksir: Kameleon (1 porcja, stat. 29), turlam na spostrzegawczość
Starał się być czujnym, na tyle by móc wypatrzeć we mgle kolejny potencjalny patrol, dostrzec cel do którego się zbliżali. Chciał w pełni wykorzystać zwierzęce spojrzenie.
|Piję eliksir: Kameleon (1 porcja, stat. 29), turlam na spostrzegawczość
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Ukrycie ich przed nieproszonymi gośćmi okazało się być o wiele trudniejsze niż przepuszczała. Magia z oporem odmawiała posłuszeństwa kolejnym Zakonnikom, a dopiero Maeve udało się na stałe zatrzymać barierę, która miała ich chronić.
Na dziedzińcu panowała cisza; upiorna i ciężka do zniesienia. Blondynka nieświadomie zwalniała oddech w obawie, że ktoś może go usłyszeć. Wolnym krokiem zmierzali w stronę Białej Wieży, która stanowiła cel ich misji. Gęsta i biała niczym mleko mgła ograniczała widoczność, dlatego Lucinda pozostawała w pełnym skupieniu. Nie mogli wiedzieć co wyłoni się z nieznośnych oparów.
Była zdenerwowana. W głowie wciąż słyszała tykanie zegara. Miała wrażenie – całkowicie absurdalne – że stracili już masę czasu. Nie zdążą. Nie uda im się. Wszystkie myśli rozpłynęły się jednak, gdy ich oczom ukazały się wbite w ziemię pale. Potrzebowała chwili by uzmysłowić sobie na co tak naprawdę patrzy. Ludzkie głowy, rozkładające się tkanki i smród śmierci. Makabra, której się nie spodziewała.
Lucinda była w zbyt dużym szoku by poczuć chociażby ucisk w żołądku. Gdyby pokazać to ludziom. Gdyby wszyscy zobaczyli do czego przyjaciele ówczesnej władzy są zdolni. Może wtedy zrozumieliby, że ta wojna ma tylko jedną słuszną stronę. Blondynka podniosła wzrok słysząc jak jeden z przypiętych łańcuchem kruków zaczął trzepotać mizernymi skrzydłami. Jak długo tu tkwiły? Czemu miało to służyć? Pytania same pojawiały się w jej głowie, ale nie szukała na nie odpowiedzi. Sam widok był wystarczająco przerażający.
Blondynka zatrzymała się w pół kroku, gdy dotarł do niej dźwięk ciężkich kroków. Ktoś się zbliżał, a oni mieli coraz mniej czasu na to by dotrzeć do wieży niezauważeni. Nawet jeśli chcieli pochylić się nad obrazem, którego byli świadkiem to nie był to dobry pomysł. Misja była ważniejsza. Chaos, który chcieli rozpętać musiał poczekać.
Czarownica przeklęła pod nosem i sięgnęła do kieszeni płaszcza wyciągając z niej fiolkę eliksiru. Przechyliła ją do ust i wypiła mając nadzieje, że zaraz zniknie z oczu swoich towarzyszy jak i nieproszonych gości, których głosy i śmiechy odbijały się echem po dziedzińcu. Grozili ptakom? Zmuszali je do posłuszeństwa? Szukała w tym logiki, ale ta chyba już dawno opuściła to miejsce. Zostawiając za sobą ten makabryczny obraz ruszyła biegiem w stronę Białej Wieży starając się stąpać jak najciszej.
/używam eliksir kameleona (stat. 31)
Na dziedzińcu panowała cisza; upiorna i ciężka do zniesienia. Blondynka nieświadomie zwalniała oddech w obawie, że ktoś może go usłyszeć. Wolnym krokiem zmierzali w stronę Białej Wieży, która stanowiła cel ich misji. Gęsta i biała niczym mleko mgła ograniczała widoczność, dlatego Lucinda pozostawała w pełnym skupieniu. Nie mogli wiedzieć co wyłoni się z nieznośnych oparów.
Była zdenerwowana. W głowie wciąż słyszała tykanie zegara. Miała wrażenie – całkowicie absurdalne – że stracili już masę czasu. Nie zdążą. Nie uda im się. Wszystkie myśli rozpłynęły się jednak, gdy ich oczom ukazały się wbite w ziemię pale. Potrzebowała chwili by uzmysłowić sobie na co tak naprawdę patrzy. Ludzkie głowy, rozkładające się tkanki i smród śmierci. Makabra, której się nie spodziewała.
Lucinda była w zbyt dużym szoku by poczuć chociażby ucisk w żołądku. Gdyby pokazać to ludziom. Gdyby wszyscy zobaczyli do czego przyjaciele ówczesnej władzy są zdolni. Może wtedy zrozumieliby, że ta wojna ma tylko jedną słuszną stronę. Blondynka podniosła wzrok słysząc jak jeden z przypiętych łańcuchem kruków zaczął trzepotać mizernymi skrzydłami. Jak długo tu tkwiły? Czemu miało to służyć? Pytania same pojawiały się w jej głowie, ale nie szukała na nie odpowiedzi. Sam widok był wystarczająco przerażający.
Blondynka zatrzymała się w pół kroku, gdy dotarł do niej dźwięk ciężkich kroków. Ktoś się zbliżał, a oni mieli coraz mniej czasu na to by dotrzeć do wieży niezauważeni. Nawet jeśli chcieli pochylić się nad obrazem, którego byli świadkiem to nie był to dobry pomysł. Misja była ważniejsza. Chaos, który chcieli rozpętać musiał poczekać.
Czarownica przeklęła pod nosem i sięgnęła do kieszeni płaszcza wyciągając z niej fiolkę eliksiru. Przechyliła ją do ust i wypiła mając nadzieje, że zaraz zniknie z oczu swoich towarzyszy jak i nieproszonych gości, których głosy i śmiechy odbijały się echem po dziedzińcu. Grozili ptakom? Zmuszali je do posłuszeństwa? Szukała w tym logiki, ale ta chyba już dawno opuściła to miejsce. Zostawiając za sobą ten makabryczny obraz ruszyła biegiem w stronę Białej Wieży starając się stąpać jak najciszej.
/używam eliksir kameleona (stat. 31)
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mogli wślizgnąć się przez uchyloną bramę i nie było na co już czekać. – W najbliższym otoczeniu nie ma pułapek – zakomunikował jeszcze całej grupie, stopniowo zabezpieczając sobie drogę. Do środka weszli sprawnie, bez nerwów, pomimo ograniczonego pola widzenia nikt się nie zatrzymał, pomiędzy nimi nie było zawahania. Tylko że droga do wyznaczonych celów była dla nich zbyt daleka, aby taktyka stawiania co jakiś czas ochraniających ich przed cudzym wzrokiem barier mogła w ogóle spełnić ich oczekiwania. Na dodatek z każdym kolejnym krokiem mieli okazję ujrzeć makabryczne szczegóły. Mglisty las wysokich i smukłych kształtów po jakimś czasie mógł zostać zidentyfikowany jako kolekcja odebranych żyć. Nabite na pale głowy, te znajdujące się najwyżej przemienione w ptasie krucze gniazda. Obraz zwyrodnienia i niezmierzonego cierpienia ofiar. Rineheart wiele już widział dowodów zbrodni w swoim życiu, jednak w tym przypadku dojmująca była skala dokonanych okrucieństw. Nie stracił jednak swojego opanowania, skupiając się na analizie ich sytuacji oraz na sygnałach ostrzegawczych płynących z otoczenia. Głosy strażników nadeszły z oddali, jednak ich kroki stawały się coraz głośniejsze. Każde z nich musiało ukryć się w jakikolwiek sposób, przemknąć niepostrzeżenie i Kieran nie miał zbyt wielkiego pola do popisu. Wprawił różdżkę w ruch, dobrze wiedząc, że jego szanse na kamuflaż z pomocą podstawowego zaklęcia z transmutacji są niewielkie. Zamierzał spróbować z innym zaklęciem. – Evanescentio.
Na wszelki wypadek poruszył różdżką raz jeszcze, wybierając jedno spośród zaklęć ochronnych, dobrze wiedząc, że jako jedyny widoczny osobnik stanie się celem ataków: – Venenifer Captiona.
Złapał spojrzenie Wright i szybko jej przytaknął, dając w ten sposób wszystkim znak do biegu. Sam zaczął biec, nie oglądając się za siebie, narzucając jak najszybsze tempo, bo spokojne i bezszelestne przejście dystansu nie wchodziło w grę. Trasa do Białej Wieży była krótsza, choć nie mniej ryzykowna.
1. Evanescentio, 2. Venenifer Captiona, 3. k8 do Venenifer
Na wszelki wypadek poruszył różdżką raz jeszcze, wybierając jedno spośród zaklęć ochronnych, dobrze wiedząc, że jako jedyny widoczny osobnik stanie się celem ataków: – Venenifer Captiona.
Złapał spojrzenie Wright i szybko jej przytaknął, dając w ten sposób wszystkim znak do biegu. Sam zaczął biec, nie oglądając się za siebie, narzucając jak najszybsze tempo, bo spokojne i bezszelestne przejście dystansu nie wchodziło w grę. Trasa do Białej Wieży była krótsza, choć nie mniej ryzykowna.
1. Evanescentio, 2. Venenifer Captiona, 3. k8 do Venenifer
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k100' : 10
--------------------------------
#3 'k8' : 5, 1, 7, 7, 2, 1, 4, 4, 6
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'k100' : 10
--------------------------------
#3 'k8' : 5, 1, 7, 7, 2, 1, 4, 4, 6
Choć zdawaliście sobie sprawę z celu waszej misji – zarysy Białej Wieży i budynku muzeum majaczyły przed wami, częściowo przykryte wspinającą się po ścianach mgłą – i chociaż mieliście świadomość, że niewidzialny zegar tykał, nie wszyscy od razu ruszyliście przed siebie. Podwójny tupot stóp rozbrzmiewał teraz coraz bliżej, niemożliwy już do pomylenia z czymkolwiek innym – zbliżający się do was czarodzieje zdawali się nie przejmować cichym poruszaniem, nie próbowali ukryć swojej obecności; siedzące na głowach ptaki zaczęły kolejno podnosić głowy, zaalarmowane hałasem, nie zrobiły jednak nic ponad to – ich dzioby pozostawały nieruchome, skrzydła złożone. Jeden z nich, ten, któremu skutecznie udało się ściągnąć na siebie uwagę Fredericka, już na niego nie patrzył – tym razem jakby szukając czegoś bliżej. Auror, tknięty przeczuciem, a być może zwyczajną przezornością, sięgnął po inkantację przełamującą iluzje. Zaklęcie było złożone, Frederick był jednak w białej magii wyjątkowo biegły, a wspomagająca magia Kierana dodatkowo pomogła mu w skupieniu myśli. Rzucony czar pozwolił mu na dostrzeżenie tego, co dla innych wciąż pozostawało tajemnicą – jako jedyny przez cały czas widział również sylwetki pozostałych członków Zakonu Feniksa, gdy ci – jedno po drugim – zaczęli rozmywać się w mlecznobiałej mgle.
Jako pierwszy niewidzialny stal się Frederick, wypijając do dna eliksir kameleona; jego wnętrzności zdawały wypełnić się płynnym lodem, skóra, włosy i szaty przybrały natomiast barwę otoczenia, sprawiając, że niemal niemożliwym było odróżnienie ich od tła. W ślady aurora niedługo później poszła Maeve, to samo zrobili Anthony i Lucinda; Hannah, choć nie wypiła eliksiru, zarzuciwszy na siebie pelerynę niewidkę, również zniknęła innym z oczu. Po paru sekundach w pełni widzialny pozostał jedynie Kieran, sam nie widział już jednak żadnego ze swoich sojuszników.
Maeve ruszyła dalej, w stronę muzeum, przekraczając kolejne metry placu – a im dalej szła, tym więcej wyłaniało się z gęstych jak mleko oparów. Wśród wystrzeliwujących w górę pali nie dostrzegła żadnych nowych sylwetek, nie usłyszała też kroków – wyglądało na to, że nie licząc tych rozlegających się za jej plecami, dziedziniec był pusty. Przed sobą wyraźnie widziała już drzwi prowadzące do budynku muzeum, wyglądały na niestrzeżone – a ją samą dzieliło od nich jedynie dziwne, niepasujące do reszty zabudowań podwyższenie, zbite z drewnianych desek i wyglądające, jakby ktoś umieścił je na placu przypadkowo. Dopiero dokładniejsze oględziny pozwoliły wiedźmiej strażniczce na odgadnięcie przeznaczenia podestu: na jego górnej platformie, do której można było dotrzeć wchodząc po kilku niskich schodkach, znajdowała się gilotyna – tuż pod nią, dawno zaschnięta, majaczyła czarna, rozlana szeroko plama czegoś, co przypominało skrzepniętą krew – i co prawdopodobnie krwią było.
Hannah, nie potrafiąc opanować dziwnego wrażenia, że jedna z martwych, spoglądających na nich twarzy, była jej znajoma, na moment oddaliła się od grupy, odbijając w lewo – bliżej nabitej na pal głowy, ale i bliżej dobiegających zza mglistej zasłony głosów. Okrywająca wszystko mgła rozmywała obrazy, przekształcone oczy pozwalały jej jednak widzieć wyraźniej: podchodząc, dostrzegła w martwej, napuchniętej twarzy męskie rysy, zniekształcone i wykrzywione zaklęciem, które ściągnęło część wiszącej teraz luźno skóry, ale znajome – należące niegdyś do jednego z członków Zakonu Feniksa, Bertiego Botta, zamordowanego prawie trzy miesiące wcześniej. Wyglądało na to, że po tym, jak Zakonnikom nie udało się odzyskać jego ciała, przywleczono je tutaj, gdzie pełnić miało formę przestrogi; młodzieniec, niegdyś przystojny, stał się trudny do rozpoznania, a gdy Hannah podeszła bliżej, w nozdrza uderzyła ją intensywna woń rozkładu, sprawiając, że żołądek naprawdę podszedł jej do gardła. Na języku poczuła żółć, zakręciło jej się w głowie, obraz zafalował – i falował nadal, gdy na polecenie Kierana ruszyła w stronę Białej Wieży, przyspieszając, powolne kroki zmieniając w trucht. Lucinda ruszyła tuż za nią, również biegnąc w stronę budynku. Kieran podążył za nimi jako ostatni, wcześniej sięgając po dwa trudne zaklęcia – ale coś musiało rozproszyć jego uwagę, bo magia tym razem go nie usłuchała. Kroki całej trójki zabrzmiały głośniej, w biegu niemożliwe do całkowitego zamaskowania – jednak to nie one, a postawna sylwetka Kierana zwracała największą uwagę. Udało im się jednak dotrzeć do wejścia, drzwi były już blisko; nie wiedzieli, co znajdowało się bezpośrednio za nimi – ale jeśliby spróbowali, byliby w stanie wejść do środka.
Anthony nie zatrzymał się przy palu, w przeciwieństwie do Hannah, ruszając dalej – w stronę muzeum. Kocie spojrzenie pozwalało mu wyłonić z mgły więcej, zwracał uwagę na otoczenie, samemu poruszając się cicho – ciszej na pewno niż jego biegnący w stronę wieży towarzysze. Choć ich nie widział, słyszał ich kroki – podobnie jak był w stanie wyłapać ciche stąpanie idącej tuż obok niego Maeve. Tak jak i wiedźmia strażniczka, on również dostrzegł wejście do muzeum, widział też stojącą na placu gilotynę – a choć przed sobą nie usłyszał żadnych odgłosów zwiastujących nadejście patrolu, to gdy się odwrócił, był już w stanie wypatrzeć wysuwające się z mgły sylwetki dwóch umundurowanych strażników, znajdujących się już zaledwie kilka metrów od pala, w którego kierunku ruszyła wcześniej Hannah. Wcześniej wyraźnie rozluźnieni, teraz wyglądali na czujnych: ich dłonie zaciskały się na różdżkach, rozglądali się dookoła, spojrzenia kierując w stronę Białej Wieży. Nie było wątpliwości – musieli usłyszeć kroki, choć rzecz jasna nie widzieli żadnego z ukrytych pod eliksirami i pelerynami czarodziejów. A przynajmniej nie widzieli ich, dopóki zza magicznej bariery nie wyłonił się Kieran; Anthony widział, jak mężczyzna ruszył biegiem w stronę Białej Wieży, widział też, że aurora dostrzegli strażnicy. Zaskoczeni, jeszcze nie zdążyli zaatakować, ale było pewne, że za moment to zrobią – jeden z nich skierował różdżkę w plecy biegnącego Rinehearta, drugi podniósł swoją w niebo, gotowy do podniesienia alarmu. Maeve dostrzegła ich ułamek sekundy później niż Anthony, reszta Zakonników pozostawała póki co nieświadoma zagrożenia. Mogliście ich zaalarmować – ale mieliście świadomość, że dopóki pozostawaliście niewidzialni, jedyną alternatywą pozostawał krzyk, który dotarłby nie tylko do uszu waszych sojuszników, ale również i wrogów.
Trwa 2 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah, żeby powstrzymać odruch wymiotny, wykonujesz test na wytrzymałość fizyczną; ST to 40, rzut możesz wykonać w szafce. Jeśli nie uda ci się powstrzymać mdłości, będziesz mogła wykonać w tej turze tylko jedną akcję - czas na wykonanie drugiej zabierze ci zwrócenie śniadania.
Hannah, Kieran, Lucinda - znajdujecie się już na tyle blisko głównego wejścia do Białej Wieży, że możecie pokonać drzwi - nie jest to liczone jako akcja.
Anthony, Frederick, Maeve - wszyscy widzicie wejście do muzeum, jesteście w stanie dotrzeć tam w tej turze - o ile wykorzystacie na to jedną z przysługujących wam akcji.
Frederick, opis działania Veritas Claro otrzymasz na pw. Pamiętaj, że z innymi postaciami możesz podzielić się nim wyłącznie drogą fabularną.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (wszyscy oprócz Kierana) - 2/3; +20 do rzutów (brakujący rzut k8)
Veritas Claro (Frederick) - 1/5 tury
Eliksir kociego wzroku (Anthony) - 2/3 tury; +28 do spostrzegawczości
Kameleon (Frederick, Maeve, Lucinda, Anthony) - 1/3 tury
W razie pytań zapraszam. <3
Jako pierwszy niewidzialny stal się Frederick, wypijając do dna eliksir kameleona; jego wnętrzności zdawały wypełnić się płynnym lodem, skóra, włosy i szaty przybrały natomiast barwę otoczenia, sprawiając, że niemal niemożliwym było odróżnienie ich od tła. W ślady aurora niedługo później poszła Maeve, to samo zrobili Anthony i Lucinda; Hannah, choć nie wypiła eliksiru, zarzuciwszy na siebie pelerynę niewidkę, również zniknęła innym z oczu. Po paru sekundach w pełni widzialny pozostał jedynie Kieran, sam nie widział już jednak żadnego ze swoich sojuszników.
Maeve ruszyła dalej, w stronę muzeum, przekraczając kolejne metry placu – a im dalej szła, tym więcej wyłaniało się z gęstych jak mleko oparów. Wśród wystrzeliwujących w górę pali nie dostrzegła żadnych nowych sylwetek, nie usłyszała też kroków – wyglądało na to, że nie licząc tych rozlegających się za jej plecami, dziedziniec był pusty. Przed sobą wyraźnie widziała już drzwi prowadzące do budynku muzeum, wyglądały na niestrzeżone – a ją samą dzieliło od nich jedynie dziwne, niepasujące do reszty zabudowań podwyższenie, zbite z drewnianych desek i wyglądające, jakby ktoś umieścił je na placu przypadkowo. Dopiero dokładniejsze oględziny pozwoliły wiedźmiej strażniczce na odgadnięcie przeznaczenia podestu: na jego górnej platformie, do której można było dotrzeć wchodząc po kilku niskich schodkach, znajdowała się gilotyna – tuż pod nią, dawno zaschnięta, majaczyła czarna, rozlana szeroko plama czegoś, co przypominało skrzepniętą krew – i co prawdopodobnie krwią było.
Hannah, nie potrafiąc opanować dziwnego wrażenia, że jedna z martwych, spoglądających na nich twarzy, była jej znajoma, na moment oddaliła się od grupy, odbijając w lewo – bliżej nabitej na pal głowy, ale i bliżej dobiegających zza mglistej zasłony głosów. Okrywająca wszystko mgła rozmywała obrazy, przekształcone oczy pozwalały jej jednak widzieć wyraźniej: podchodząc, dostrzegła w martwej, napuchniętej twarzy męskie rysy, zniekształcone i wykrzywione zaklęciem, które ściągnęło część wiszącej teraz luźno skóry, ale znajome – należące niegdyś do jednego z członków Zakonu Feniksa, Bertiego Botta, zamordowanego prawie trzy miesiące wcześniej. Wyglądało na to, że po tym, jak Zakonnikom nie udało się odzyskać jego ciała, przywleczono je tutaj, gdzie pełnić miało formę przestrogi; młodzieniec, niegdyś przystojny, stał się trudny do rozpoznania, a gdy Hannah podeszła bliżej, w nozdrza uderzyła ją intensywna woń rozkładu, sprawiając, że żołądek naprawdę podszedł jej do gardła. Na języku poczuła żółć, zakręciło jej się w głowie, obraz zafalował – i falował nadal, gdy na polecenie Kierana ruszyła w stronę Białej Wieży, przyspieszając, powolne kroki zmieniając w trucht. Lucinda ruszyła tuż za nią, również biegnąc w stronę budynku. Kieran podążył za nimi jako ostatni, wcześniej sięgając po dwa trudne zaklęcia – ale coś musiało rozproszyć jego uwagę, bo magia tym razem go nie usłuchała. Kroki całej trójki zabrzmiały głośniej, w biegu niemożliwe do całkowitego zamaskowania – jednak to nie one, a postawna sylwetka Kierana zwracała największą uwagę. Udało im się jednak dotrzeć do wejścia, drzwi były już blisko; nie wiedzieli, co znajdowało się bezpośrednio za nimi – ale jeśliby spróbowali, byliby w stanie wejść do środka.
Anthony nie zatrzymał się przy palu, w przeciwieństwie do Hannah, ruszając dalej – w stronę muzeum. Kocie spojrzenie pozwalało mu wyłonić z mgły więcej, zwracał uwagę na otoczenie, samemu poruszając się cicho – ciszej na pewno niż jego biegnący w stronę wieży towarzysze. Choć ich nie widział, słyszał ich kroki – podobnie jak był w stanie wyłapać ciche stąpanie idącej tuż obok niego Maeve. Tak jak i wiedźmia strażniczka, on również dostrzegł wejście do muzeum, widział też stojącą na placu gilotynę – a choć przed sobą nie usłyszał żadnych odgłosów zwiastujących nadejście patrolu, to gdy się odwrócił, był już w stanie wypatrzeć wysuwające się z mgły sylwetki dwóch umundurowanych strażników, znajdujących się już zaledwie kilka metrów od pala, w którego kierunku ruszyła wcześniej Hannah. Wcześniej wyraźnie rozluźnieni, teraz wyglądali na czujnych: ich dłonie zaciskały się na różdżkach, rozglądali się dookoła, spojrzenia kierując w stronę Białej Wieży. Nie było wątpliwości – musieli usłyszeć kroki, choć rzecz jasna nie widzieli żadnego z ukrytych pod eliksirami i pelerynami czarodziejów. A przynajmniej nie widzieli ich, dopóki zza magicznej bariery nie wyłonił się Kieran; Anthony widział, jak mężczyzna ruszył biegiem w stronę Białej Wieży, widział też, że aurora dostrzegli strażnicy. Zaskoczeni, jeszcze nie zdążyli zaatakować, ale było pewne, że za moment to zrobią – jeden z nich skierował różdżkę w plecy biegnącego Rinehearta, drugi podniósł swoją w niebo, gotowy do podniesienia alarmu. Maeve dostrzegła ich ułamek sekundy później niż Anthony, reszta Zakonników pozostawała póki co nieświadoma zagrożenia. Mogliście ich zaalarmować – ale mieliście świadomość, że dopóki pozostawaliście niewidzialni, jedyną alternatywą pozostawał krzyk, który dotarłby nie tylko do uszu waszych sojuszników, ale również i wrogów.
Trwa 2 tura, na odpis macie 48 godzin.
Hannah, żeby powstrzymać odruch wymiotny, wykonujesz test na wytrzymałość fizyczną; ST to 40, rzut możesz wykonać w szafce. Jeśli nie uda ci się powstrzymać mdłości, będziesz mogła wykonać w tej turze tylko jedną akcję - czas na wykonanie drugiej zabierze ci zwrócenie śniadania.
Hannah, Kieran, Lucinda - znajdujecie się już na tyle blisko głównego wejścia do Białej Wieży, że możecie pokonać drzwi - nie jest to liczone jako akcja.
Anthony, Frederick, Maeve - wszyscy widzicie wejście do muzeum, jesteście w stanie dotrzeć tam w tej turze - o ile wykorzystacie na to jedną z przysługujących wam akcji.
Frederick, opis działania Veritas Claro otrzymasz na pw. Pamiętaj, że z innymi postaciami możesz podzielić się nim wyłącznie drogą fabularną.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (wszyscy oprócz Kierana) - 2/3; +20 do rzutów (brakujący rzut k8)
Veritas Claro (Frederick) - 1/5 tury
Eliksir kociego wzroku (Anthony) - 2/3 tury; +28 do spostrzegawczości
Kameleon (Frederick, Maeve, Lucinda, Anthony) - 1/3 tury
- żywotności:
- Kieran - 244/244
Hannah - 222/222
Lucinda - 181/181
Frederick - 278/278
Anthony - 249/249
Maeve - 210/210
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
eliksir znieczulający od Charlene
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
Frederick:
Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)Kameleon (1 porcja)
Anthony:
Kryształy: 1, 2
brosza z alabastrowym jednorożcem
zaczarowana torba, a w niej:
18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (21 porcja, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
Maeve:
kryształ
Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)Kameleon (1 porcja)
Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
W razie pytań zapraszam. <3
Poczułem moc zaklęcia, nie tylko w ciele, ale i na własne oczy. Z jednym mrugnięciem kruki ustąpiły miejsca ludziom - wygłodzonym, skatowanym, nagim, bez cienia nadziei. Nie mogłem rozpoznać ich twarzy, choć wszystkie wyglądały tak samo, jakby za chwilę miały spotkać się ze śmiercią. Jedna tylko miała imię - ta, która jeszcze chwilę temu mierzyła mnie kruczym spojrzeniem.
- To Beckett. Zakonnik. - Wyszeptałem do pozostałych, choć większość prawdopodobnie mogła nie kojarzyć Duncana, młodego czarodzieja o mugolskiej krwi, który już w ogóle nie przypominał siebie. - Wszyscy zaklęci w kruki. To więźniowie. - Jeśli ci byli tutaj, to kto - lub co - znajdowało się w celach?
jeszcze nie podejmuję żadnej akcji, będzie drugi post, kosultowane z mg
- To Beckett. Zakonnik. - Wyszeptałem do pozostałych, choć większość prawdopodobnie mogła nie kojarzyć Duncana, młodego czarodzieja o mugolskiej krwi, który już w ogóle nie przypominał siebie. - Wszyscy zaklęci w kruki. To więźniowie. - Jeśli ci byli tutaj, to kto - lub co - znajdowało się w celach?
jeszcze nie podejmuję żadnej akcji, będzie drugi post, kosultowane z mg
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Podeszła bliżej, uważniej i skrupulatniej przyglądając się ludzkiej głowie, której rysy wydawały jej się znajome. Coś pchało ją w stronę tego pala, ale nie spodziewała się, że zobaczy tam właśnie Botta. Zmasakrowana twarz ledwie przypominała jego własną, niegdyś chłopięcą, dziś będącą bardziej przypadkowym zlepkiem mięśni i skóry. Czegoś, co było kiedyś włosami. Odruchowo poderwała rękę z różdżką do góry, by przedramię przytknąć sobie do ust — nie pisnąć nawet, nie dać upustu temu, co nagle, w jednej chwili się w niej zgromadziło. Oczy zapiekły ją od łez, zawartość żołądka podskoczyła do gardła, ostry smród wywołał falę mdłości, ale ruszyła biegiem, prosto do wieży. I biegła aż do samego końca, zaciskając się w sobie, zaciskając usta, próbując odgonić cisnące się do oczu łzy.
Gdy dotarła do wejścia, oparła się ciałem o bramę i zwymiotowała, nieszczególnie martwiąc się tym, że zrobiła to zwyczajnie przed wejściem, jeszcze mniej martwiąc się samym faktem — pod peleryną niewidką nikt jej nie widział; i nie myśląc też o tym, jaką pułapką stanie się to, co zwróciła. Chciało jej się płakać, ale nie zaczęła. Bo od tego, czy im się powiedzie zależało życie czarodziejów, którzy wyruszyli do Azkabanu. Musieli dać z siebie wszystko, zrobić to, co trzeba i to jak najszybciej. Zebrała się więc w sobie i odwróciła za siebie.
Wysunęła koniuszek różdżki spod peleryny i skierowała nią w biegnącego do niej Kierana, chcąc rzucić na niego zaklęcie Kameleona. Wiedziała, że nie będzie zbyt silne, jeśli się powiedzie, ale wystarczyło tylko to, żeby weszli do środka. Pociągnęła za drzwi i wślizgnęła się do środka.
| mdłości mnie dopadły
Gdy dotarła do wejścia, oparła się ciałem o bramę i zwymiotowała, nieszczególnie martwiąc się tym, że zrobiła to zwyczajnie przed wejściem, jeszcze mniej martwiąc się samym faktem — pod peleryną niewidką nikt jej nie widział; i nie myśląc też o tym, jaką pułapką stanie się to, co zwróciła. Chciało jej się płakać, ale nie zaczęła. Bo od tego, czy im się powiedzie zależało życie czarodziejów, którzy wyruszyli do Azkabanu. Musieli dać z siebie wszystko, zrobić to, co trzeba i to jak najszybciej. Zebrała się więc w sobie i odwróciła za siebie.
Wysunęła koniuszek różdżki spod peleryny i skierowała nią w biegnącego do niej Kierana, chcąc rzucić na niego zaklęcie Kameleona. Wiedziała, że nie będzie zbyt silne, jeśli się powiedzie, ale wystarczyło tylko to, żeby weszli do środka. Pociągnęła za drzwi i wślizgnęła się do środka.
| mdłości mnie dopadły
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Kocie oczy pozwalały mu na zachowanie większej ostrożności. Jego ruchy były bardziej pewne, a nierówny bruk pod stopami doskonale widoczny. Jego wzrok sięgał jednak dalej. Widział majaczące w oddali wejście do muzeum, znajdującą się przed nią gilotynę. Nie wycedził z przestrzeni wokół kroków innych strażników. Doskonale słyszalne były jednak te należące do nich. Być może, nieco uparcie, ignorował ten fakt. Najpierw odnotował uwagę Foxa. Nie pozwolił sobie jednak na wycenienie poczucia humoru tutejszego kata - kruki z Tower, całkiem subtelne - od razu skupił się na Hannach i zaraz potem zbliżających się strażnikach. Kocie oczy pozwoliły mu wycenić zamiary ich obu - jeden unosił różdżkę w alarmującym geście, drugi starał się wyraźnie wycelować w Kierana. Anthony szybko podjął się ofensywy.
Drętwota - pomyślał posyłając niewerbalny urok najpierw w stronę strażnika wznoszącego różdżkę ku niebu. Drętwota - pomyślał znów celując w drugiego strażnika. Liczył, że niewerbalna inkantacja nie tylko utrudni im kontratak, lecz również będzie na tyle zaskakująca, pochodząca znikąd, że może nawet uniemożliwi im obronę, a przynajmniej ją utrudni.
Drętwota - pomyślał posyłając niewerbalny urok najpierw w stronę strażnika wznoszącego różdżkę ku niebu. Drętwota - pomyślał znów celując w drugiego strażnika. Liczył, że niewerbalna inkantacja nie tylko utrudni im kontratak, lecz również będzie na tyle zaskakująca, pochodząca znikąd, że może nawet uniemożliwi im obronę, a przynajmniej ją utrudni.
Find your wings
Dziedziniec
Szybka odpowiedź