Dziedziniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dziedziniec
Na wewnętrznym dziedzińcu Tower of London już od miesięcy próżno szukać mugolskich turystów – po Bezksiężycowej Nocy rozciągający się wokół zabudowań plac opustoszał; jedynymi ludźmi, jakich można tutaj spotkać, są więzienni strażnicy – ale nawet oni w większości jedynie przemykają przez otwartą przestrzeń, nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej niż to absolutnie konieczne. Czasami na dziedzińcu ląduje latający powóz, z którego wyprowadzani są więźniowie, zdarza się też, że grupa ubranych w szare stroje czarodziejów i czarownic wyprowadzana jest na zewnątrz, by spędzić kilka minut na placu. Nie dla przyjemności: spacer po dziedzińcu pełni raczej rolę przestrogi, na otwartym terenie wzniesiono bowiem podwyższenie, na którym co kilka dni przeprowadzane są egzekucje. (opis zostanie uzupełniony po przybyciu do lokacji uczestników wydarzenia)
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 4, 8, 4, 6, 8, 2, 3
--------------------------------
#3 'k100' : 41
--------------------------------
#4 'k8' : 5, 8, 1, 6, 3, 2, 7, 3, 1
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 4, 8, 4, 6, 8, 2, 3
--------------------------------
#3 'k100' : 41
--------------------------------
#4 'k8' : 5, 8, 1, 6, 3, 2, 7, 3, 1
Ostrożnie i możliwie jak najciszej kierowała się w stronę rysującego się we mgle wejścia do muzeum, do którego podobno mieli się udać, ciągle rozglądając się przy tym dookoła; odczuwała podskórny lęk, nie tylko w związku ze strażnikami, którzy znajdowali się gdzieś tutaj, niedaleko, ale i z wynędzniałymi, przywiązanymi do upiornych palów ptakami. Wiedziała, że po wypiciu eliksiru była niewidzialna, mimo to czuła, że mogą ją zobaczyć, usłyszeć, podnieść larum. Zatrzymała się wpół kroku, gdy ktoś przemówił. Zakonnik? Te kruki, to wszystko zaklęci w ciałach kruków ludzie…? Otworzyła usta, jak gdyby chciała coś powiedzieć, na szczęście spomiędzy warg nie wydobyło się nawet najcichsze słowo. Niebywałe, straszne, odrażające. Powinni ich uratować, zwrócić im wolność, lecz przecież mieli też konkretne cele do osiągnięcia – cele, bez których pozostali nie poradzą sobie z wydostaniem stąd Justine. Miała ochotę wyć z bezsilności, zamiast tego zrobiła kilka kolejnych metrów, uparcie zmuszając się do kontynuowania wędrówki; słyszała nieopodal siebie kroki, nie dostrzegła jednak nikogo, do kogo mogłyby one należeć – zakładała więc, że to towarzysze. Z mgły wyłoniło się dziwne podwyższenie, które stało jej na drodze do wskazanego budynku; zmarszczyła brwi, wodząc wzrokiem po zabarwionych ciemną czerwienią deskach podestu, w końcu napotykając nim złowróżbne ostrze gilotyny. Zadrżała, pokręciła głową, próbując powstrzymać wyobraźnię przed podsuwaniem jej makabrycznych obrazów egzekucji, nieszczęsnych ofiar obecnej władzy.
Niewiele później usłyszała, dostrzegła kątem oka coś, co nakazało odwrócić się – w samą porę, by zauważyć dwóch strażników, wyraźnie zaalarmowanych żwawo zmierzającym ku wieży Rineheartem. Serce zabiło szybciej, musiała – musieli – coś wymyślić, by mu pomóc. Tylko kto jeszcze to zauważył? I czy zdążą…? – Caneteria Ficta – pomyślała, celując różdżką w stronę mężczyzn. Chciała wywołać u nich omamy słuchowe, które brzmiałyby jak kroki i mogłyby odwrócić ich uwagę od znajdujących się najbliżej Zakonników, zamiast tego skierować ją w inną stronę. Kroki, które podążałyby chociażby ku bramie, przez którą się tu dostali. Po tej próbie ruszyła dalej, w stronę wejścia do muzeum, w miarę możliwości omijając przy tym upiorny podest z gilotyną; podejrzewała, że było już zbyt późno, by przeszkodzić strażnikowi w wywołaniu alarmu, ale to tylko sprawiało, że czym prędzej powinni dostać się do środka. Kiedy już znalazła się tuż przy drzwiach, poprawiła chwyt na różdżce i powoli, jak najostrożniej, spróbowała je otworzyć. Może i wyglądały na niestrzeżone, lecz to jeszcze niczego nie gwarantowało. Pamiętała przecież, że z jakiegoś powodu strażnicy zdawali się omijać muzeum szerokim łukiem.
| rzucam na zaklęcie + poświęcam drugą akcję na ostrożne dostanie się do środka
Niewiele później usłyszała, dostrzegła kątem oka coś, co nakazało odwrócić się – w samą porę, by zauważyć dwóch strażników, wyraźnie zaalarmowanych żwawo zmierzającym ku wieży Rineheartem. Serce zabiło szybciej, musiała – musieli – coś wymyślić, by mu pomóc. Tylko kto jeszcze to zauważył? I czy zdążą…? – Caneteria Ficta – pomyślała, celując różdżką w stronę mężczyzn. Chciała wywołać u nich omamy słuchowe, które brzmiałyby jak kroki i mogłyby odwrócić ich uwagę od znajdujących się najbliżej Zakonników, zamiast tego skierować ją w inną stronę. Kroki, które podążałyby chociażby ku bramie, przez którą się tu dostali. Po tej próbie ruszyła dalej, w stronę wejścia do muzeum, w miarę możliwości omijając przy tym upiorny podest z gilotyną; podejrzewała, że było już zbyt późno, by przeszkodzić strażnikowi w wywołaniu alarmu, ale to tylko sprawiało, że czym prędzej powinni dostać się do środka. Kiedy już znalazła się tuż przy drzwiach, poprawiła chwyt na różdżce i powoli, jak najostrożniej, spróbowała je otworzyć. Może i wyglądały na niestrzeżone, lecz to jeszcze niczego nie gwarantowało. Pamiętała przecież, że z jakiegoś powodu strażnicy zdawali się omijać muzeum szerokim łukiem.
| rzucam na zaklęcie + poświęcam drugą akcję na ostrożne dostanie się do środka
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Blondynka skupiła się na słowach Fredericka. Choć nie mieli czasu na jakąkolwiek reakcje to czuła jak włos jeży jej się na skórze. Czy te wszystkie kruki przypięte łańcuchami do wbitych na pal głów były przeklętymi ludźmi? Czy ktoś skazał ich na życie w kruczej postaci? Nie mieściło się to Lucindzie w głowie, ale czy naprawdę powinna być tym wszystkim zaskoczona? Czego się spodziewała? Kwiatków i dobrego traktowania więźniów? Ta wiadomość nie zmieniała istoty ich misji, ale jednak nie wyobrażała sobie by mieli zostawić ich tutaj samych sobie. Ktoś tych ludzi szuka, ktoś na nich czeka. Wiedziała, że teraz muszą się skupić na dostaniu się do Białej Wieży. Druga grupa na nich liczyła, czekała na to co uda im się dowiedzieć. Lucinda musiała wierzyć, że później będzie czas na to by tutaj wrócić i pomóc tym wszystkim ludziom. Dla innych już nic nie mogli zrobić.
Kiedy zniknęła z oczu swoich towarzyszy rzuciła się biegiem w stronę Białej Wieży. Chociaż byli niewidzialni nie mogli wiedzieć co zastaną za drzwiami. Kolejnych strażników? Pułapki? Nie mieli jednak czasu na to by się dłużej zastanawiać. Tym bardziej, że Rineheart nie zniknął z oczu zbliżających się do nich strażników. W duchu miała nadzieje, że wszyscy spotkają się tutaj za niecałą godzinę. Miała nadzieje, że powiedzie im się wszystko co zaplanowali. Nie odwracając się już wbiegła do Wieży chcąc schronić się przed wzrokiem nieproszonych gości. Zostało jej życzyć powodzenia sobie i reszcie.
Kiedy zniknęła z oczu swoich towarzyszy rzuciła się biegiem w stronę Białej Wieży. Chociaż byli niewidzialni nie mogli wiedzieć co zastaną za drzwiami. Kolejnych strażników? Pułapki? Nie mieli jednak czasu na to by się dłużej zastanawiać. Tym bardziej, że Rineheart nie zniknął z oczu zbliżających się do nich strażników. W duchu miała nadzieje, że wszyscy spotkają się tutaj za niecałą godzinę. Miała nadzieje, że powiedzie im się wszystko co zaplanowali. Nie odwracając się już wbiegła do Wieży chcąc schronić się przed wzrokiem nieproszonych gości. Zostało jej życzyć powodzenia sobie i reszcie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pożałowałem rzuconego przez siebie uroku. Widok, który ukazał mi się pod wpływem zaklęcia miał zostać już ze mną na zawsze - tak samo jak umęczona twarz Becketta, który przecież nie mógł nas widzieć, i którego musiałem pozostawić na dziedzińcu wraz z innymi więźniami. Musieliśmy tu wrócić, to było pewne - odbicie Justine było priorytetem, nie mogłem jednak uznać, by jedno życie miało być ważniejsze od drugiego. Nawet, jeśli byli bezsilni i pozbawieni nadziei, z różdżkami w rękach mogli ją odzyskać. Odnalezienie ich było kluczowe.
Ostrożnie, ale wartkim krokiem, ruszyłem w kierunku drzwi do muzeum - eliksir działał krótko, musieliśmy się spieszyć - i właśnie wtedy strażnicy zdawali się zauważyć Kierana, który jako jedyny zmaterializował się poza magiczną barierą. Cała reszta zniknęła, również z moich oczu, ale po dźwięku butów uświadomiłem sobie, że co najmniej jedna osoba dotrzymywała mi kroku. Z uwagi na ich lekkość stawiałem raczej na Maeve niż Skamandera. Zanim nacisnąłem na klamkę, skierowałem różdżkę w punkt, w którym po raz ostatni widziałem Kierana, w myślach inkantując zaklęcie Panno. Działałem instynktownie, szybko - liczył się przede wszystkim czas. Chciałem zmaterializować sylwetkę mężczyzny, gabarytami podobnego do Rinehearta, jednak z twarzą zupełnie go nie przypominającą. Iluzja miała biec w kierunku przeciwnym niż my - odciągnąć pościg, zmylić strażników, bo nie mieliśmy wystarczająco czasu, aby wdać się z nimi w pojedynek. I uciekać tak długo, jak magia będzie w stanie ją utrzymać - byle jak najdalej od nas, jak i od grupy wyruszającej do bramy zdrajców.
biegnę do muzeum, rzucam niewerbalne Panno
Ostrożnie, ale wartkim krokiem, ruszyłem w kierunku drzwi do muzeum - eliksir działał krótko, musieliśmy się spieszyć - i właśnie wtedy strażnicy zdawali się zauważyć Kierana, który jako jedyny zmaterializował się poza magiczną barierą. Cała reszta zniknęła, również z moich oczu, ale po dźwięku butów uświadomiłem sobie, że co najmniej jedna osoba dotrzymywała mi kroku. Z uwagi na ich lekkość stawiałem raczej na Maeve niż Skamandera. Zanim nacisnąłem na klamkę, skierowałem różdżkę w punkt, w którym po raz ostatni widziałem Kierana, w myślach inkantując zaklęcie Panno. Działałem instynktownie, szybko - liczył się przede wszystkim czas. Chciałem zmaterializować sylwetkę mężczyzny, gabarytami podobnego do Rinehearta, jednak z twarzą zupełnie go nie przypominającą. Iluzja miała biec w kierunku przeciwnym niż my - odciągnąć pościg, zmylić strażników, bo nie mieliśmy wystarczająco czasu, aby wdać się z nimi w pojedynek. I uciekać tak długo, jak magia będzie w stanie ją utrzymać - byle jak najdalej od nas, jak i od grupy wyruszającej do bramy zdrajców.
biegnę do muzeum, rzucam niewerbalne Panno
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Nie zamierzał reagować emocjonalnie, choć więźniowie cierpieli niezasłużenie, jedynie za to, że byli przyzwoitymi ludźmi w przeciwieństwie do tych trzymających się obecnej władzy. W jednej chwili wszyscy zniknęli mu z oczu, maskując się na różne sposoby i właściwie Kieran był jedynym, który na samym starcie naraził całą misję. Tym razem próby wsparcia się magią okazały się nieudane. Przecież wiedział, że istniało ryzyko, iż ich obecność zostanie dostrzeżona już na samym początku eskapady, powinien się lepiej przygotować. To nie był jednak odpowiedni czas na robienie sobie wyrzutów, kiedy kroki strażników były coraz lepiej słyszalne. Wciąż jednak powinni trzymać się planu, póki mieli taką szansę. Gdy tylko dotarł do wieży, zaraz wkroczył do środka, by tuż za zamykającym się drzwiami poruszyć szybko różdżką. – Veritas Claro – wypowiedział inkantację zaklęcia, dzięki wcześniejszej relacji Foxa przekonany o tym, że jedno z ich trójki musi widzieć wszystko. Obie musiały być w tym miejscu, choć to przekonanie opierał na własnej wierze, nie mógł ich dostrzec. Zaraz poruszył różdżką ponownie i wyrzekł formułę innego zaklęcia: – Oculus.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 16
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 16
Na dziedzińcu zapanował chwilowy chaos, póki co wyglądało jednak na to, że tylko wy, wraz z dwójką strażników, zdawaliście sobie sprawę z zamieszania. Mężczyznom nikt nie przybył na odsiecz, nikt nie podniósł alarmu, kiedy dwie potężne wiązki Drętwoty wydostały się z różdżki Anthony’ego, mknąc prosto ku umundurowanym mężczyznom. Jeden z nich, ten, który do tej pory celował różdżką w plecy biegnącego Kierana, odwrócił się w stronę jaśniejącego we mgle promienia jako pierwszy, wznosząc przed sobą udaną tarczę. Protego maxima ochroniła go przed unieruchomieniem, jednak nie miało mu być dane cieszyć się tym długo – bo ułamek sekundy później do czarodziejów doleciało drugie z zaklęć. Wyjątkowo potężne, przecięło powietrze ze świstem, a chociaż strażnik, który stał się jego celem, spróbował wznieść przed sobą magiczną barierę, to Drętwota rozbiła ją w puch; mężczyzna znieruchomiał, jego ramiona przykleiły się do tułowia, nogi złączyły się ze sobą – nim jednak się to stało, i nim runął ciężko na brukowany plac, zdołał jeszcze uchwycić połę szaty swojego towarzysza. Ten, zaskoczony, został pociągnięty w tył z impetem, który zwalił go z nóg. Wiedzieliście, że był przytomny, mogliście też dostrzec, jak szarpał się, próbując wydostać się z uścisku i wstać, ale póki co – bezskutecznie. Różdżka, wypadłszy mu z dłoni, potoczyła się po bruku.
Frederick, po przekazaniu swoim towarzyszom okrutnego spostrzeżenia, ruszył dalej w stronę muzeum, nim jednak do niego dotarł, odwrócił się jeszcze za siebie. Jego zaklęcie, udane, pomknęło w stronę miejsca, gdzie jeszcze niedawno stał Kieran, tworząc tam przekonującą iluzję ubranego podobnie do Rinehearta mężczyzny, choć o innych rysach twarzy. Zjawa, podobnie jak chwilę wcześniej auror, również rzuciła się do biegu – ruszyła jednak w stronę przeciwną, w kierunku, z którego nadeszli Zakonnicy. Maeve również spróbowała zdezorientować strażników, nie mogła mieć jednak pewności, czy jej zaklęcie zadziałało tak, jak powinno – znajdowała się zbyt daleko, by samej usłyszeć kroki, a jedyny przytomny strażnik był jak na razie zbyt zaaferowany, by wyłonić dodatkowy tupot wśród tego, który już i tak rozlegał się na dziedzińcu.
Hannah, która dobiegła do Białej Wieży jako pierwsza, nie zdołała powstrzymać wstrząsających nią mdłości; zgięła się w pół, na moment tracąc orientację w sytuacji i pozbywając się wszystkiego, co znajdowało się w jej żołądku. Ukryta pod peleryną niewidką, pozostawała niewidoczna dla pozostałych członków Zakonu Feniksa, ale plama wymiocin, która utworzyła się tuż przed wejściem do budowli, już nie; w nozdrza całej trójki uderzył też charakterystyczny, kwaśny zapach. Na swoje szczęście, czarownica nie potrzebowała dużo czasu, by się zreflektować – jej zaklęcie, posłane w kierunku Kierana, trafiło w cel, pomagając dowódcy zlać się z otoczeniem. Nie był całkowicie niewidzialny, ale zdecydowanie trudniejszy do dostrzeżenia i trafienia zaklęciem. On sam sięgnął po magię przełamującą iluzję, mógł być jednak pewien, że nie zadziałało tak, jak powinno – mimo że jego inkantacja wyraźnie rozbrzmiała w powietrzu, wciąż nie był w stanie dostrzec obok siebie ani Hannah, ani Lucindy. Przywołane zaklęciem oko zawisło posłusznie kilka metrów nad ziemią, poszerzając pole widzenia Rinehearta; mógł nim też swobodnie manewrować.
Cała trójka, dowodzona przez Kierana, weszła przez ciężkie, łukowate drzwi do środka, tym razem nie decydując się najpierw sprawdzić, czy było to bezpieczne. Po przekroczeniu progu, znaleźliście się w szerokiej galerii o kamiennych ścianach, prawie nieoświetlonej – choć widzieliście pochodnie, żadna z nich nie płonęła, a jedynym źródłem światła pozostawało to wpadające przez rząd znajdujących się po lewej stronie okien. Wzdłuż pomieszczenia biegły dwa rzędy podpierających sklepienie kolumn, po prawej chropowata ściana po paru metrach przekształcała się w łukowate przejście, prowadzące do bocznej galerii. Ściana za waszymi plecami po lewej stronie kończyła się wieżyczką, w której dostrzegaliście kręte schody, te biegły jednak jedynie w dół – do piwnicy. Hannah, która dzięki transmutowanym oczom widziała więcej, mogąc przeniknąć przez panujące w komnacie ciemności, identyczną klatkę schodową dostrzegła po przeciwnej stronie galerii: tamte kręte schody biegły w górę, niknąc w suficie; nic nie zagradzało wam do nich drogi, żeby jednak się tam dostać, musieliście przejść przez całą komnatę. Tylko Hannah widziała również, co znajdowało się w drugiej, bocznej galerii: niemal od podłogi po sufit wznosiły się tam ubrania, płaszcze, koszule, czarodziejskie szaty i kapelusze, a także inne przedmioty, zbyt jednak oddalone, by je rozróżnić. Żadne z was nie dostrzegało prowadzących do cel drzwi – musiały znajdować się na innych poziomach – ale nim zdążylibyście zrobić chociaż krok w którąkolwiek stronę, stało się coś jeszcze: wasze uszy wypełnił głośny dźwięk, przypominający klakson, który rozniósł się po całej komnacie, odbijając się od ścian echem, z całą pewnością doskonale słyszalny w reszcie budynku. W tej samej sekundzie różdżka tkwiąca w dłoni Hannah rozgrzała się gwałtownie, prawie parząc ją w palce – musiała się skupić, by powstrzymać odruch odrzucenia gorącego drewna. Trwało to chwilę, kilka sekund, po których rękojeść znów stała się chłodna – nad waszymi głowami rozległo się jednak trzaskanie drzwi, słyszeliście też szuranie i pospieszne kroki. A później – bicie dzwonu, trochę przytłumione, niosące się jednak – prawdopodobnie – po całym dziedzińcu.
Dzwon usłyszeli także pozostali – jego bicie rozległo się w chwili, w której Maeve i Frederick przechodzili przez drzwi muzeum, znikając we wnętrzu opuszczonego budynku, choć żadne z nich nie wiedziało, co dokładnie mogło to oznaczać. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, początkowo otuliła ich kompletna ciemność, oboje poczuli też na twarzach dotyk czegoś miękkiego i lepkiego, czepiającego się ich szat i policzków. Jeśli sięgnęli do tego dłońmi, mogli rozpoznać charakterystyczny dotyk pajęczyn. Oprócz ich nieprzyjemnych w dotyku nici nie zostali jednak zaatakowani w żaden inny sposób, nikt nie podniósł alarmu, nikt nie krzyknął w ich stronę. Stali przez moment w całkowitym mroku, nim jednak zdążyliby sięgnąć po różdżki, ciemności rozproszyło coś innego – jak na komendę zapłonęły wiszące na ścianach pochodnie, ich ogień nie miał jednak ciepłej, pomarańczowej barwy. Światło, które nadało pomieszczeniu kształt, było bladobłękitne – takie, które mogliście kojarzyć z obecnością duchów. I po chwili rzeczywiście je dostrzegliście: najpierw kilka, później kilkanaście i kilkadziesiąt przezroczystych sylwetek przemknęło przez ściany, żeby zatrzymać się tuż przy nich, okrążając komnatę. Nagle zrobiło wam się zimno – temperatura zdawała się spaść o kilka stopni, a wasze oddechy zamieniły się w parę, zdradzając, gdzie się znajdowaliście. Duchów było zbyt wiele, byście mogli rozpoznać wśród nich znajome twarze, choć mogliście poświęcić chwilę, by to zrobić; to, co rzuciło wam się w oczy niemal od razu, była ich nietypowa forma – niemal każda z postaci pozbawiona była głowy. Jedni trzymali je w dłoniach, inni mieli je wetknięci pod pachy, jeszcze u innych głowy chwiały się niepewnie na szyjach, grożąc w każdej chwili upadkiem. Zjawy nie poczyniły w waszym kierunku żadnego ruchu, jedynie rozglądając się. – Kto śmie tu wchodzić? – usłyszeliście, i choć mogliście mieć pewność, że głos należał do jednego z duchów – mężczyzny – póki co nie potrafiliście go umiejscowić. Przez środek komnaty przemknęły dwie świetliste postaci dzieci, może w wieku dziesięciu lat, w powietrzu przetoczyło się echo śmiechu; ich sylwetki zwróciły uwagę Fredericka, który dopiero teraz dostrzegł w podłodze znajomy zarys klapy – ledwie zauważalnej ze względu na ilość pokrywającego posadzkę kurzu. Wiedział, jak ją otworzyć – i wiedział też, że była to droga, którą mogliście dotrzeć do magicznej części Tower.
Anthony, samotnie, pozostał na dziedzińcu. Nie widział, co robili jego towarzysze, nie słyszał alarmu, który swoim pojawieniem się podnieśli Kieran, Hannah i Lucinda, ale nie mógł nie usłyszeć bicia dzwonu, który przetoczył się po całym placu. Usłyszał go też szamoczący się strażnik, który wreszcie zdołał podnieść się z ziemi i wstać. Jego wzrok zatrzymał się na moment na plecach uciekającej zjawy, wyczarowanej przez Fredericka, nim jednak ruszył za nią w pogoń, zaczął rozglądać się po ziemi, w poszukiwaniu upuszczonej różdżki. Jeszcze jej nie widział – choć dostrzegał ją sam Anthony.
Trwa 3 tura, na odpis macie 48 godzin.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (wszyscy oprócz Kierana) - 3/3; +20 do rzutów (brakujący rzut k8)
Veritas Claro (Frederick) - 2/5 tury
Zaklęcie kameleona (Kieran) - 1/5 tury; ST = 40
Drętwota (strażnik)
Panno
Oculus (Kieran) - 1/3 tury; PŻ: 10/10
Eliksir kociego wzroku (Anthony) - 3/3 tury; +28 do spostrzegawczości
Kameleon (Frederick, Maeve, Lucinda, Anthony) - 2/3 tury
Mistrz gry prosi o określenie, czy oko zostało na zewnątrz, czy jest w środku Białej Wieży.
Tutaj rzut na obronę strażników.
W razie pytań zapraszam. <3
Frederick, po przekazaniu swoim towarzyszom okrutnego spostrzeżenia, ruszył dalej w stronę muzeum, nim jednak do niego dotarł, odwrócił się jeszcze za siebie. Jego zaklęcie, udane, pomknęło w stronę miejsca, gdzie jeszcze niedawno stał Kieran, tworząc tam przekonującą iluzję ubranego podobnie do Rinehearta mężczyzny, choć o innych rysach twarzy. Zjawa, podobnie jak chwilę wcześniej auror, również rzuciła się do biegu – ruszyła jednak w stronę przeciwną, w kierunku, z którego nadeszli Zakonnicy. Maeve również spróbowała zdezorientować strażników, nie mogła mieć jednak pewności, czy jej zaklęcie zadziałało tak, jak powinno – znajdowała się zbyt daleko, by samej usłyszeć kroki, a jedyny przytomny strażnik był jak na razie zbyt zaaferowany, by wyłonić dodatkowy tupot wśród tego, który już i tak rozlegał się na dziedzińcu.
Hannah, która dobiegła do Białej Wieży jako pierwsza, nie zdołała powstrzymać wstrząsających nią mdłości; zgięła się w pół, na moment tracąc orientację w sytuacji i pozbywając się wszystkiego, co znajdowało się w jej żołądku. Ukryta pod peleryną niewidką, pozostawała niewidoczna dla pozostałych członków Zakonu Feniksa, ale plama wymiocin, która utworzyła się tuż przed wejściem do budowli, już nie; w nozdrza całej trójki uderzył też charakterystyczny, kwaśny zapach. Na swoje szczęście, czarownica nie potrzebowała dużo czasu, by się zreflektować – jej zaklęcie, posłane w kierunku Kierana, trafiło w cel, pomagając dowódcy zlać się z otoczeniem. Nie był całkowicie niewidzialny, ale zdecydowanie trudniejszy do dostrzeżenia i trafienia zaklęciem. On sam sięgnął po magię przełamującą iluzję, mógł być jednak pewien, że nie zadziałało tak, jak powinno – mimo że jego inkantacja wyraźnie rozbrzmiała w powietrzu, wciąż nie był w stanie dostrzec obok siebie ani Hannah, ani Lucindy. Przywołane zaklęciem oko zawisło posłusznie kilka metrów nad ziemią, poszerzając pole widzenia Rinehearta; mógł nim też swobodnie manewrować.
Cała trójka, dowodzona przez Kierana, weszła przez ciężkie, łukowate drzwi do środka, tym razem nie decydując się najpierw sprawdzić, czy było to bezpieczne. Po przekroczeniu progu, znaleźliście się w szerokiej galerii o kamiennych ścianach, prawie nieoświetlonej – choć widzieliście pochodnie, żadna z nich nie płonęła, a jedynym źródłem światła pozostawało to wpadające przez rząd znajdujących się po lewej stronie okien. Wzdłuż pomieszczenia biegły dwa rzędy podpierających sklepienie kolumn, po prawej chropowata ściana po paru metrach przekształcała się w łukowate przejście, prowadzące do bocznej galerii. Ściana za waszymi plecami po lewej stronie kończyła się wieżyczką, w której dostrzegaliście kręte schody, te biegły jednak jedynie w dół – do piwnicy. Hannah, która dzięki transmutowanym oczom widziała więcej, mogąc przeniknąć przez panujące w komnacie ciemności, identyczną klatkę schodową dostrzegła po przeciwnej stronie galerii: tamte kręte schody biegły w górę, niknąc w suficie; nic nie zagradzało wam do nich drogi, żeby jednak się tam dostać, musieliście przejść przez całą komnatę. Tylko Hannah widziała również, co znajdowało się w drugiej, bocznej galerii: niemal od podłogi po sufit wznosiły się tam ubrania, płaszcze, koszule, czarodziejskie szaty i kapelusze, a także inne przedmioty, zbyt jednak oddalone, by je rozróżnić. Żadne z was nie dostrzegało prowadzących do cel drzwi – musiały znajdować się na innych poziomach – ale nim zdążylibyście zrobić chociaż krok w którąkolwiek stronę, stało się coś jeszcze: wasze uszy wypełnił głośny dźwięk, przypominający klakson, który rozniósł się po całej komnacie, odbijając się od ścian echem, z całą pewnością doskonale słyszalny w reszcie budynku. W tej samej sekundzie różdżka tkwiąca w dłoni Hannah rozgrzała się gwałtownie, prawie parząc ją w palce – musiała się skupić, by powstrzymać odruch odrzucenia gorącego drewna. Trwało to chwilę, kilka sekund, po których rękojeść znów stała się chłodna – nad waszymi głowami rozległo się jednak trzaskanie drzwi, słyszeliście też szuranie i pospieszne kroki. A później – bicie dzwonu, trochę przytłumione, niosące się jednak – prawdopodobnie – po całym dziedzińcu.
Dzwon usłyszeli także pozostali – jego bicie rozległo się w chwili, w której Maeve i Frederick przechodzili przez drzwi muzeum, znikając we wnętrzu opuszczonego budynku, choć żadne z nich nie wiedziało, co dokładnie mogło to oznaczać. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, początkowo otuliła ich kompletna ciemność, oboje poczuli też na twarzach dotyk czegoś miękkiego i lepkiego, czepiającego się ich szat i policzków. Jeśli sięgnęli do tego dłońmi, mogli rozpoznać charakterystyczny dotyk pajęczyn. Oprócz ich nieprzyjemnych w dotyku nici nie zostali jednak zaatakowani w żaden inny sposób, nikt nie podniósł alarmu, nikt nie krzyknął w ich stronę. Stali przez moment w całkowitym mroku, nim jednak zdążyliby sięgnąć po różdżki, ciemności rozproszyło coś innego – jak na komendę zapłonęły wiszące na ścianach pochodnie, ich ogień nie miał jednak ciepłej, pomarańczowej barwy. Światło, które nadało pomieszczeniu kształt, było bladobłękitne – takie, które mogliście kojarzyć z obecnością duchów. I po chwili rzeczywiście je dostrzegliście: najpierw kilka, później kilkanaście i kilkadziesiąt przezroczystych sylwetek przemknęło przez ściany, żeby zatrzymać się tuż przy nich, okrążając komnatę. Nagle zrobiło wam się zimno – temperatura zdawała się spaść o kilka stopni, a wasze oddechy zamieniły się w parę, zdradzając, gdzie się znajdowaliście. Duchów było zbyt wiele, byście mogli rozpoznać wśród nich znajome twarze, choć mogliście poświęcić chwilę, by to zrobić; to, co rzuciło wam się w oczy niemal od razu, była ich nietypowa forma – niemal każda z postaci pozbawiona była głowy. Jedni trzymali je w dłoniach, inni mieli je wetknięci pod pachy, jeszcze u innych głowy chwiały się niepewnie na szyjach, grożąc w każdej chwili upadkiem. Zjawy nie poczyniły w waszym kierunku żadnego ruchu, jedynie rozglądając się. – Kto śmie tu wchodzić? – usłyszeliście, i choć mogliście mieć pewność, że głos należał do jednego z duchów – mężczyzny – póki co nie potrafiliście go umiejscowić. Przez środek komnaty przemknęły dwie świetliste postaci dzieci, może w wieku dziesięciu lat, w powietrzu przetoczyło się echo śmiechu; ich sylwetki zwróciły uwagę Fredericka, który dopiero teraz dostrzegł w podłodze znajomy zarys klapy – ledwie zauważalnej ze względu na ilość pokrywającego posadzkę kurzu. Wiedział, jak ją otworzyć – i wiedział też, że była to droga, którą mogliście dotrzeć do magicznej części Tower.
Anthony, samotnie, pozostał na dziedzińcu. Nie widział, co robili jego towarzysze, nie słyszał alarmu, który swoim pojawieniem się podnieśli Kieran, Hannah i Lucinda, ale nie mógł nie usłyszeć bicia dzwonu, który przetoczył się po całym placu. Usłyszał go też szamoczący się strażnik, który wreszcie zdołał podnieść się z ziemi i wstać. Jego wzrok zatrzymał się na moment na plecach uciekającej zjawy, wyczarowanej przez Fredericka, nim jednak ruszył za nią w pogoń, zaczął rozglądać się po ziemi, w poszukiwaniu upuszczonej różdżki. Jeszcze jej nie widział – choć dostrzegał ją sam Anthony.
Trwa 3 tura, na odpis macie 48 godzin.
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Fera Ecco (Hannah)
Salvio Hexia
Salvio Hexia
Magicus Extremos (wszyscy oprócz Kierana) - 3/3; +20 do rzutów (brakujący rzut k8)
Veritas Claro (Frederick) - 2/5 tury
Zaklęcie kameleona (Kieran) - 1/5 tury; ST = 40
Drętwota (strażnik)
Panno
Oculus (Kieran) - 1/3 tury; PŻ: 10/10
Eliksir kociego wzroku (Anthony) - 3/3 tury; +28 do spostrzegawczości
Kameleon (Frederick, Maeve, Lucinda, Anthony) - 2/3 tury
Mistrz gry prosi o określenie, czy oko zostało na zewnątrz, czy jest w środku Białej Wieży.
Tutaj rzut na obronę strażników.
- żywotności:
- Kieran - 244/244
Hannah - 222/222
Lucinda - 181/181
Frederick - 278/278
Anthony - 249/249
Maeve - 210/210
- ekwipunki:
- Kieran:
lusterko dwukierunkowe do pary
wieczny płomień
mikstura buchorożca od Asbjorna
eliksir znieczulający od Charlene
kryształ
Hannah:
kryształ;
miotła
peleryna niewidka (założona)
2 fiolki z eliksirem Garota (2 porcje, stat. 31)
Lucinda:
wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (stat, 40, moc +15)
eliksir niezłomności (stat. 46, moc +10)
wieczny płomień ( stat. 35, moc +15)kameleon (stat. 31)
Frederick:
Felix Felicis (1 porcja, uwarzony 01.09, moc = 113)
Mikstura buchorożca (1 porcja, stat. 31)
Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)Kameleon (1 porcja)
Anthony:
Kryształy: 1, 2
brosza z alabastrowym jednorożcem
zaczarowana torba, a w niej:
18 eliksirów:
- Antidotum na niepowszechne trucizny (1 porcja, stat. 31)
- Eliksir kociego wzroku (21 porcja, stat. 23)
- Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 28)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 29)
- Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20),
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20)
-Kameleon (1 porcja, stat. 29)
- Pasta na oparzenia (1 porcja, moc 109)
- Smocza łza (1 porcja, stat. 29, moc +5)
- Dziesięć Agonii (1 porcja, stat. 31, moc +10)
- Wieczny płomień (1 porcja, stat. 29, moc +10)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30)
- Veritaserum (1 porcje, stat. 31, uwarzone 01.03),
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30),
- Eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, moc +15),
- Eliksir znieczulający (1 porcje, stat. 28)
1 lniana torba
1 butelka starej ognistej od Macmilanów z wesela bo jak się bawić to się bawić
Maeve:
kryształ
Wężowe usta (1 porcja, stat. 40)
Smocza Łza (1 porcja, stat. 40, moc +15)Kameleon (1 porcja)
Eliksir przeciwbólowy (1 porcja)
W razie pytań zapraszam. <3
Zanim jeszcze zbliżyła się do wejścia do muzeum, kątem oka dostrzegła lecące w stronę strażników promienie zaklęć. Najwidoczniej nie ona jedna zauważyła ich poruszenie, to dobrze; wciąż obawiała się, że wybrany przez nią czar nic nie zdziała. I choć wciąż mogłaby się okazać potrzebna na placu, to ostrożnie weszła do środka budynku z zamiarem rozeznania się w sytuacji, poszukania przejścia do Tower. Słyszała ciche, dobiegające z bliska kroki, czuła, że nie jest tu sama; to dodało jej otuchy. Zaraz jednak powietrze rozbrzmiało biciem dzwonu, co sprawiło, że zamarła w pół kroku. Co się stało? Czy to pułapka, którą właśnie uruchomiła? Czy to alarm wywołany przez czarodziejów spotkanych na zewnątrz…? Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem, a ona zamrugała gwałtownie, usilnie próbując dojrzeć coś w lepkiej, przytłaczającej ciemności; odruchowo sięgnęła do twarzy, ściągając z niej… coś. Czyżby to była pajęczyna? Jak dawno nikogo tu nie było? Zadrżała z obrzydzenia, na krótką chwilę zapominając o okropnościach, które widziała na zewnątrz, o głowach i zaklętych w kruki więźniach, zamiast tego próbując otrzepać się z tego, co kleiło się do szaty, do rąk. Nie musieli czekać długo, a komnata została rozświetlona przez upiorne, bladobłękitne płomienie. Rozejrzała się dookoła, odruchowo sięgając po różdżkę; znów zadrżała, tym razem z zimna. Wpierw nie rozumiała, co się dzieje, zaraz jednak dojrzała je, duchy – a z każdą chwilą pojawiało się ich coraz więcej, aż w końcu straciła rachubę. Wszystkie bez głów. Przełknęła głośniej ślinę, mając nadzieję, że kameleon wciąż działa – i że działa również na istoty pokroju duchów. – Carpiene – wymruczała pod nosem, próbując na krótką chwilę zignorować istnienie dziesiątek milczących obserwatorów, zamiast tego skupić się na wykryciu ewentualnych zabezpieczeń. Kątem oka dostrzegła oddech tego, który jej towarzyszył.
Kto śmie tu wchodzić? Kto to powiedział?
| chwilowo tylko jedna akcja, rzucam na zaklęcie
Kto śmie tu wchodzić? Kto to powiedział?
| chwilowo tylko jedna akcja, rzucam na zaklęcie
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Dzięki zaklęciu widziałem wszystko, co działo się na placu - Skamander miał do nas dołączyć, wierzyłem, że lada chwila to zrobi. Tym bardziej, że w chwili, gdy z Maeve znaleźliśmy się pod drzwiami muzeum, rozległo się bicie dzwonu. Alarm? W każdym razie nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Ani my, ani druga grupa.
Pomimo działającego zaklęcia, powitała nas ciemność i dziwna lepkość unosząca się w powietrzu. Nieprzyjemny chłód przenikał do kości - wewnętrz zdwało się być jeszcze chłodniej niż na dziedzińcu. Szybko okazało się, dlaczego. Duchy. Były wszędzie, dziwnie stłoczone w jednym pomieszczeniu. Brak głów jednoznacznie kojarzył się z widokiem z dziedzińca. Na pomieszczenie musiał być nałożony czar, który nie pozwalał im rozpierzchnąć się po świecie - zapewnie celowo. Ktoś włożył wiele trudu w to, by zamknąć ich usta na zawsze.
- Jeśli nie wykryjesz pułapki, po prostu pociągnij klapę, poniżej powinna być drabina - niemal szeptem poinstruowałem Maeve; wolałem nie wspominać jej, że ostatnm razem czekała tam na nas wiwerna. - Homenum revelio - Wyinkantowałem równie cicho, zastanawiając się, czy zarówno pod klapą, jak i w pomieszczeniu, był ktoś jeszcze.
Był.
Głos dobiegł z głębi pomieszczenia. W pierwszej chwili uznałem, że to jeden z duchów - ale po chwili wcale nie byłem już tego taki pewien.
Pomimo działającego zaklęcia, powitała nas ciemność i dziwna lepkość unosząca się w powietrzu. Nieprzyjemny chłód przenikał do kości - wewnętrz zdwało się być jeszcze chłodniej niż na dziedzińcu. Szybko okazało się, dlaczego. Duchy. Były wszędzie, dziwnie stłoczone w jednym pomieszczeniu. Brak głów jednoznacznie kojarzył się z widokiem z dziedzińca. Na pomieszczenie musiał być nałożony czar, który nie pozwalał im rozpierzchnąć się po świecie - zapewnie celowo. Ktoś włożył wiele trudu w to, by zamknąć ich usta na zawsze.
- Jeśli nie wykryjesz pułapki, po prostu pociągnij klapę, poniżej powinna być drabina - niemal szeptem poinstruowałem Maeve; wolałem nie wspominać jej, że ostatnm razem czekała tam na nas wiwerna. - Homenum revelio - Wyinkantowałem równie cicho, zastanawiając się, czy zarówno pod klapą, jak i w pomieszczeniu, był ktoś jeszcze.
Był.
Głos dobiegł z głębi pomieszczenia. W pierwszej chwili uznałem, że to jeden z duchów - ale po chwili wcale nie byłem już tego taki pewien.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Post uzupełniający - Maeve, Frederick
Żadne z was nie zdecydowało się odpowiedzieć na głos, który zadał wam pytanie, żaden z duchów nie ruszył jednak w waszym kierunku, nikt też nie spróbował was powstrzymać, gdy przestąpiliście kilka kroków, zagłębiając się w oświetlone błękitnym blaskiem pomieszczenie. Spojrzenia unoszących się w powietrzu istot spoglądały w waszym kierunku, zdawało się wam jednak, że żaden z duchów nie patrzył wprost na was, jedynie szukając w przestrzeni źródła hałasu - możliwe, że maskujące działanie eliksiru działało również na nich. Mogliście mieć pewność, że komnaty nikt od dawna nie używał - idąc do przodu stąpaliście po grubej warstwie kurzu, w którym próżno było szukać śladów innych niż wasze.
Maeve sięgnęła po zaklęcie wykrywające pułapki - magia była jej posłuszna, różdżka zadrżała w palcach, roztaczając wokół czarownicy niewidzialne kręgi, ale żaden z nich nie natrafił na zabezpieczenie: muzeum, być może ze względu na fakt bycia od miesięcy nieużywanym, było od nich wolne. Frederick również postanowił sprawdzić otaczający was teren, a jego zaklęcie okazało się niezwykle silne - w pierwszej kolejności dostrzegł łunę bijącą od znajdującej się tuż obok Maeve, widział też męską sylwetkę za swoimi plecami, na zewnątrz - mógł przypuszczać, że należała do Anthony'ego. Pozostali członkowie Zakonu Feniksa musieli znajdować się poza zasięgiem działania czaru, który nie wykrył niczyjej obecności również bezpośrednio w budynku, w którym się znajdowaliście - choć Frederick był w stanie dostrzec mgliste poświaty głęboko pod wami, pod podłogą. Te wydawały się zniekształcone, poruszały się w różnych kierunkach lub pozostawały w miejscu, prawdopodobnie należąc do strażników i mieszkańców magicznego więzienia. Żadna z postaci nie znajdowała się bezpośrednio pod klapą ani w korytarzu za nią; auror był w stanie bez większych wątpliwości stwierdzić, że wszystkie były znacznie niżej.
Kolejka toczy się bez zmian. W razie pytań zapraszam. <3
Żadne z was nie zdecydowało się odpowiedzieć na głos, który zadał wam pytanie, żaden z duchów nie ruszył jednak w waszym kierunku, nikt też nie spróbował was powstrzymać, gdy przestąpiliście kilka kroków, zagłębiając się w oświetlone błękitnym blaskiem pomieszczenie. Spojrzenia unoszących się w powietrzu istot spoglądały w waszym kierunku, zdawało się wam jednak, że żaden z duchów nie patrzył wprost na was, jedynie szukając w przestrzeni źródła hałasu - możliwe, że maskujące działanie eliksiru działało również na nich. Mogliście mieć pewność, że komnaty nikt od dawna nie używał - idąc do przodu stąpaliście po grubej warstwie kurzu, w którym próżno było szukać śladów innych niż wasze.
Maeve sięgnęła po zaklęcie wykrywające pułapki - magia była jej posłuszna, różdżka zadrżała w palcach, roztaczając wokół czarownicy niewidzialne kręgi, ale żaden z nich nie natrafił na zabezpieczenie: muzeum, być może ze względu na fakt bycia od miesięcy nieużywanym, było od nich wolne. Frederick również postanowił sprawdzić otaczający was teren, a jego zaklęcie okazało się niezwykle silne - w pierwszej kolejności dostrzegł łunę bijącą od znajdującej się tuż obok Maeve, widział też męską sylwetkę za swoimi plecami, na zewnątrz - mógł przypuszczać, że należała do Anthony'ego. Pozostali członkowie Zakonu Feniksa musieli znajdować się poza zasięgiem działania czaru, który nie wykrył niczyjej obecności również bezpośrednio w budynku, w którym się znajdowaliście - choć Frederick był w stanie dostrzec mgliste poświaty głęboko pod wami, pod podłogą. Te wydawały się zniekształcone, poruszały się w różnych kierunkach lub pozostawały w miejscu, prawdopodobnie należąc do strażników i mieszkańców magicznego więzienia. Żadna z postaci nie znajdowała się bezpośrednio pod klapą ani w korytarzu za nią; auror był w stanie bez większych wątpliwości stwierdzić, że wszystkie były znacznie niżej.
Kolejka toczy się bez zmian. W razie pytań zapraszam. <3
Zaklęcia dotarły do celów. Jeden nie zdołał się obronić, a drugi strażnik, choć wyczarował tarczę, to został pociągnięty do parteru przez pierwszego. Kieran zdawał się bezpiecznie dotrzeć do wieży. Alarm nie został podniesiony. Skamander zacisnął palce na drewnie różdżki mając w zamiarze zadbać o to by drugi strażnik nie miał okazji tego zniweczyć, lecz zaraz potem poniósł się po dziedzińcu sygnał dający do zrozumienia, że było to na nic.
Zmiana planów.
Skamander korzystając z dezorientacji strażnika i swojego wyostrzonego wzroku sięgnął po jego różdżkę, którą następnie schował w niemalże bezdennej torbie zaczynając się jednocześnie wycofywać, korzystając z dobrodziejstw niewidzialnego eliksiru. Jemu różdżka zdecydowanie nie była potrzebna i Anthony zamierzał dopilnować by właściciel już jej nie zobaczył. Chyba, że w dłoni, jakiegoś odbitego zza krat rebelianta.
Świdrujący dźwięk alarmu pomagał maskować kroki, ruch. Korzystając również z ostatnich chwil trwania eliksiru kociego wzroku stawiał we mgle pewne kroki oddalając się od dwójki strażników i zbliżając do Muzeum. Będąc gdzieś pomiędzy, spróbował wyinkantować w myślach zaklęcie pola antymagicznego. Chciał rozlać zaklęcie wokół, obejmując licznie rozsiane krucze palisady. Jeżeli więźniowie byli zaczarowani w kruki to czar ten być może mógł na krótką chwilę ich wyzwolić. Pozwolić ludzkim rozmiarom rozerwać drobne łańcuszki, którymi byli spętani po to by po powrocie do ptasiej formy ci, co mieli siły mogli się wbić w powietrze. Zależało mu na tym by spróbować uwolnić jak największą liczbę pojmanych, zależało mu jednak również na tym by czymś zająć strażników, stworzyć chaos. Ten ruch wydawał mu się opłacalny na wielu płaszczyznach. Zasięg udanego zaklęcia mógł również dać mu złudne poczucie bezpieczeństwa, lecz mimo to i tak zdawał sobie sprawę z ryzyka. Szturm Tower był jednak definicją nieostrożności.
Wiedział, że magia eliksirów, które zażył najpewniej zostanie zanegowana, lecz jeżeli mu się uda miał zamiar zniknąć w powstałym chaosie, mgle i kakofonii dźwięków niosących się po placu, a następnie uczynić to samo za drzwiami muzeum.
Zmiana planów.
Skamander korzystając z dezorientacji strażnika i swojego wyostrzonego wzroku sięgnął po jego różdżkę, którą następnie schował w niemalże bezdennej torbie zaczynając się jednocześnie wycofywać, korzystając z dobrodziejstw niewidzialnego eliksiru. Jemu różdżka zdecydowanie nie była potrzebna i Anthony zamierzał dopilnować by właściciel już jej nie zobaczył. Chyba, że w dłoni, jakiegoś odbitego zza krat rebelianta.
Świdrujący dźwięk alarmu pomagał maskować kroki, ruch. Korzystając również z ostatnich chwil trwania eliksiru kociego wzroku stawiał we mgle pewne kroki oddalając się od dwójki strażników i zbliżając do Muzeum. Będąc gdzieś pomiędzy, spróbował wyinkantować w myślach zaklęcie pola antymagicznego. Chciał rozlać zaklęcie wokół, obejmując licznie rozsiane krucze palisady. Jeżeli więźniowie byli zaczarowani w kruki to czar ten być może mógł na krótką chwilę ich wyzwolić. Pozwolić ludzkim rozmiarom rozerwać drobne łańcuszki, którymi byli spętani po to by po powrocie do ptasiej formy ci, co mieli siły mogli się wbić w powietrze. Zależało mu na tym by spróbować uwolnić jak największą liczbę pojmanych, zależało mu jednak również na tym by czymś zająć strażników, stworzyć chaos. Ten ruch wydawał mu się opłacalny na wielu płaszczyznach. Zasięg udanego zaklęcia mógł również dać mu złudne poczucie bezpieczeństwa, lecz mimo to i tak zdawał sobie sprawę z ryzyka. Szturm Tower był jednak definicją nieostrożności.
Wiedział, że magia eliksirów, które zażył najpewniej zostanie zanegowana, lecz jeżeli mu się uda miał zamiar zniknąć w powstałym chaosie, mgle i kakofonii dźwięków niosących się po placu, a następnie uczynić to samo za drzwiami muzeum.
Find your wings
Dziedziniec
Szybka odpowiedź