Wydarzenia


Ekipa forum
Dróżka na skraju lasu
AutorWiadomość
Dróżka na skraju lasu [odnośnik]10.03.12 23:10
First topic message reminder :

Dróżka na skraju lasu

Pod skrajem lasu ciągnie się długa, wydeptana ścieżka, spacerniak, służący mugolom za odprężenie po męczącym, pełnym zajęć dniu. To nie jest część puszczy, można tędy spacerować, nie obawiając się niebezpieczeństw związanych z zagubieniem w głębi bądź napotkaniem dzikich zwierząt. Powietrze pachnie drzewami, żywicą klonów, słychać radosne ptasie trele, a raz na jakiś czas, można wychwycić co osobliwsze dźwięki dochodzące z kniei; dźwięki, których źródła, dla własnego bezpieczeństwa, lepiej nie próbować identyfikować. Wokół dróżki rosną kępki zielonej trawy, mniejsze bądź większe polne kwiaty, chwasty, a czasem maleńkie drzewa, wyrastające z ziaren przywianych tutaj z głębi mrocznego lasu.

Sadzenie sadzonek

Na początku 1900 roku królewski Waltham Forrest był jednym z większych obszarów leśnych w tej części kraju. Jako ulubione miejsce polowań na jelenie, zające i lisy był często odwiedzany przez czarodziejów w celach rozrywkach. Mugolskie władze, potrzebując miejsca na rozbudowę swoich miast, dróg i szkół rozpoczęły proces intensywnej wycinki lasu. Kurczące się granice i przerzedzenia doprowadziły do zmian w strukturze lasu, nad którymi nieustannie pracowali zielarze i leśnicy, lecz nieprzerwana ingerencja mugoli nie umożliwiała skutecznego odtworzenia zniszczonych terenów. Dopiero pozbycie się mugoli z Londynu w Bezksiężycową Noc umożliwiło uczynienie ze stolicy bezpiecznego miejsca przyjaznego czarodziejom, ale jak się okazało, także Matce Ziemi, którą czcimy w trakcie tego tradycyjnego święta. Ministerstwo Magi postanowiło przyczynić się do odbudowy zniszczonej flory ,a z okazji Brón Trogain, święta płodności, zachęca przy tym wszystkich czarodziejów do pomocy i wspólnego budowania nowej, lepszej rzeczywistości.

Takie słowa padły z ust Ministra Magii 10 sierpnia przed szeregiem dziennikarzy na skraju lasu. Z rąk gajowego, Johna Wilkesa, odebrał kilkunastocentymetrową sadzonkę sosny, by włożyć ją w zwolnionym tempie do wykopanego wcześniej (oczywiście przez gajowego) dołka. Minister Magii zatrzymał się przy ziemi, dając czas reporterom na uwiecznienie tej chwili i dokładne jej zrelacjonowanie. Po wszystkim wyprostował się i zaprosił pierwszych filantropów do wsparcia tej słusznej sprawy. Każdy z kolejnych czarodziejów przyjmował tę samą pozycję przed reporterami, wkładając do wykopanej przez zaklętą łopatkę dziury sadzonkę sosny. Obecny przy tym nieustannie Minister każdemu z nich dziękował osobiście uściśnięciem dłoni (w chwilowo zamrożonym geście by dać szansę reporterom).



Sadzonki

Aby przyczynić się do odbudowy zniszczonej przez mugoli przyrody wystarczy podejść do gajowego i odebrać od niego kilkunastocentymetrową sadzonkę drzewka, a następnie włożyć ją do przygotowanego wcześniej dołka (uśmiechając się przy tym do reporterów, którzy będą zainteresowani każdą postacią z poziomem rozpoznawalności II i większym).

Po wszystkim młoda czarownica ubrana w lnianą, jasną sukienkę do ziemi, w wianku splecionym ze źdźbeł trawy i zbóż ofiaruje ci lub (a jeśli otrzyma zgodę) przypnie do stroju pamiątkową gałązkę sosnowego darczyńcy. Wedle dawnych wierzeń, otrzymana za zasługi, zabrana do domu i powieszona nad progiem zapewni jego mieszkańcom pomyślność tak długo, póki nie straci wszystkich igieł.



Polowania

Tradycja polowań sięga odległych czasów. Zdażało się mawiać przy tym: kto idzie na niedźwiedzia, niech gotuje łoże, a kto na dzika – mary. I choć lasy Waltham pozbawione są już dzisiaj niedźwiedzi i dzików to można w nich spotkać lisy, zające, jelenie, sarny oraz rozmaite ptactwo.

Na syto zastawionych stołach podczas festiwalu płodności nie brakuje dziczyzny, ta jednak jak wszystko w trakcie obchodów Brón Trogain jest darem Matki Natury, który należy odpowiednio zdobyć, oprawić i przyrządzić, a ostatecznie tradycyjnie podać. Każdej nocy, od rozpoczęcia festiwalu organizowane są zbiorowe pościgi za zwierzyną. W trakcie nocnych gonitw czarodzieje rywalizują ze sobą o tytuł króla polowań, ten zaś przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą zwierzynę. Każdą ustrzeloną zdobycz czarodzieje zabierają na Polanę Świetlików, w miejsce wielkiej uczty, gdzie czekają na nich już ścięte gałęzie drzew sosnowych, tataraku i trzciny, gdzie z wyrazem szacunku układa się ją celu oddania jej hołdu, a ich wielkość lub rzadkość poddaje się ocenie. Każdego myśliwego symbolicznie honoruje się uciętą gałązką sosny, która jest wyrazem czci upolowanej zwierzyny. Myśliwemu przysługuje przywilej noszenia jej do końca festiwalu. Ogłoszenie i koronacja zwycięzcy z poprzedniego dnia(spośród wszystkich myśliwych biorących udział danej nocy) odbywa się codziennie tuż po zachodzie słońca na Polanie Świetlików. Wieniec z liści laurowych zdobi głowę zwycięzcy.

Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie i upoluje zwierzynę, rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch tygodni, postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę, zostaje królem polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]04.11.17 22:40
| 16.05?

Las pachniał bardzo znajomo, dokładnie tak jak wtedy, kiedy była tu poprzednim razem. Dlatego wybrała to miejsce, bo po prostu je pamiętała i podejrzewała, że może sprostać ich oczekiwaniom. Przybyła tu jako pierwsza, najpierw zgodnie ze swoim aurorskim przeszkoleniem sprawdzając, czy było bezpiecznie i nie czyhało na nich jakieś zagrożenie. Ostatnie czasy nauczyły ją jeszcze większej ostrożności i podejrzliwości. Bystre oczy barwy płynnego złota rozglądały się po otoczeniu, próbując wypatrzeć wszelkie nieprawidłowości i odstępstwa od normy. Las wydawał się jednak cichy i pusty, choć tu i ówdzie dostrzegła kilka przewróconych drzew, których nie było, gdy kroczyła tą ścieżką niewiele ponad miesiąc temu. Sprawiały one dość przygnębiające wrażenie.
- Pewnie zrobiły to anomalie – szepnęła, widząc, że jej towarzysz już do niej dołączył. Anomalie wpłynęły na pogodę, na czarodziejów i nawet mugoli, więc mogły i powalić drzewa. A nawet jeśli nie bezpośrednio one, to może jakieś zawirowania pogodowe, na przykład ta paskudna nawałnica sprzed kilku dni. Sophia pamiętała ją, choć tamtego ranka obudziła się w Mungu (znowu), gdzie trafiła dzień wcześniej po pojedynku z Samuelem, który dość mocno ją pokiereszował. A później tego samego dnia wróciła do domu i widziała przez okna wściekle zacinające ściany deszczu i gradu, który zdzierał liście z drzew w ogrodzie i łamał gałęzie, a wiatr wiał tak mocno, że aż zaczynała się bać, czy nie wybije szyb. Nigdy nie należała do lękliwych osób, ale nie mogła lekceważyć siły zjawisk powodowanych przez anomalie.
- Niezbyt znam się na drzewach, nie jestem zielarką – przyznała po chwili, odwracając się na moment w kierunku mężczyzny. – Ale coś pamiętam z lekcji, zresztą... Jako dziecko spędziłam dużo czasu, wspinając się po drzewach. Może nie rozpoznam dokładnie gatunków, ale chyba będę potrafiła określić, które mogą nam odpowiadać. – Będąc roztrzepaną chłopczycą spędzała mnóstwo czasu, biegając z okolicznymi dzieciakami, wchodząc na drzewa i brudząc się. Metodą prób i błędów nauczyła się też, na które drzewa można się łatwo wspiąć, a które mają gałęzie zbyt kruche, by się na nich utrzymać. Kruche, słabowite drzewa raczej się nie przydadzą; miała nadzieję, że jeszcze pamięta, jakie to były. A jeśli nie... zawsze mogła się na któreś wspiąć, chętnie przypomni sobie to uczucie.
- Pewnie może się to wydawać dla ciebie gorszące, prawda? Dziewczyna, która łaziła po drzewach i zdzierała kolana zamiast bawić się lalkami – odezwała się, parskając cichym śmiechem i próbując wciągnąć go w konwersację, była bowiem ciekawa, z jakiej był ulepiony gliny. – Ale teraz chyba wszyscy na swój sposób robimy coś gorszącego – dodała; bo przecież tym dla niektórych mógłby być Zakon i niechęć do konserwatywnych podziałów i uprzedzeń, które prowadziły do zupełnie niepotrzebnych konfliktów i krzywd.
Podejrzewała jednak, że nikt o konserwatywnych poglądach nie przyłączyłby się do Zakonu. Może więc jej rozmówca nie poczuje się skonsternowany tym, co mówiła i jak wyglądała; miała na sobie spodnie, płaskie buty i wygodną kurtkę idealną do spacerów po lesie. Zdecydowanie nie przypominała wiotkich, elegancko wystrojonych szlachcianek z salonów. On też nie przypominał wychuchanego paniczyka, jakich czasami widywała na korytarzach ministerstwa. Łatwo było odróżnić szlachetnie urodzonych pracowników od tych z plebsu. Była ciekawa, kim był, bo nie wiedziała o nim zbyt wiele, ale na pierwszy rzut oka sprawiał sympatyczne wrażenie i pamiętała, jak jej kiedyś pomógł podczas pewnej drobnej sprawy w dzielnicy portowej, dlatego to jego zaczepiła po spotkaniu Zakonu; sytuacja w porcie miała miejsce zaledwie dzień przed tym, jak usłyszała o Zakonie Feniksa i zdecydowała się do niego dołączyć.
- Może ty wiesz, czego dokładnie potrzebujemy? – zmieniła temat, idąc powoli w kierunku najbliższych drzew. To on widział kwaterę, ona nigdy tam nie była, chociaż bardzo chciała pomóc w miarę swoich możliwości. Była pewna, że będzie mógł pomóc jej w wyborze, korzystając z tego, że miał większą od niej wiedzę.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]13.11.17 10:18
Dawno nie chodziłem po lesie, zdążyłem już chyba zapomnieć jakie to przyjemne. Specyficzny zapach rozciągający się już od progu, odgłosy toczącego się między drzewami życia, kojąca wzrok zieleń towarzysząca rozkwitowi wiosny. Szkoda, że czarna magia zakrzywiła ten idealny obraz ponurą aurą oraz mgłami, bez niej byłoby zdecydowanie lepiej. Mimo wszystko starałem się podejść do zadania i spaceru optymistycznie; potrzebowaliśmy go jak nigdy wcześniej. Ciężko było utrzymywać kąciki ust w górze kiedy dzień po dniu miały miejsca straszne, przerażające wydarzenia, ale właśnie chyba tym bardziej pokazywało to naszą siłę. Niejedna osoba zapewne życzyłaby nam śmierci, a jednak nadal żyliśmy i nie zamierzaliśmy się poddać. To musiało coś znaczyć.
Rude włosy odznaczały się na tle krajobrazku skąpanego w ciemnych barwach, dlatego szybko zauważyłem kobietę mającą mi towarzyszyć dzisiejszego poranka. Cieszyłem się, że mogłem pomóc i że będziemy mogli się przy okazji lepiej poznać. Zdarzało nam się wpadać na siebie dość często, a mimo wszystko nie wiedziałem o niej prawie nic. Może nadszedł czas na zmianę.
- Albo ta nawałnica, choć ona pewnie była skutkiem anomalii – odparłem lustrując przewrócone drzewa. Jak na moje oko niezbyt nadawały się już do obróbki w drewno, dlatego przeszedłem obok nich bez większego zainteresowania. Zupełnie nie znając myśli kroczącej obok Carter; raczej nie obchodził mnie jej strój, w gruncie rzeczy pochwalałem jej wybór. W końcu byłoby jej ciężej biegać po lesie w drogiej, eterycznej sukni ciągnącej się po ziemi. Zresztą nie wyobrażałem sobie aurora w takim stroju. Czy arystokratkę szukającą drewna oraz miejsca na wycinkę.
Nawałnicę trudno było odczuć w tak wielkim zamku, w którym obecnie mieszkałem. Miałem wrażenie, że był niegdyś obronną twierdzą, tak mocno i niezachwianie stał na brzegu Norfolk. Grube okna wspomagane magią również nie drgnęły ani razu, choć zacinający deszcz obijał się o nie głośno. Słyszałem też pioruny przecinające niebo, ale to wszystko. Dopiero później, kiedy opuściłem domostwo, zdołałem zobaczyć powalone drzewa, połamane meble rozsypane po niemal połowie hrabstwa, zabitą zwierzynę. Wygląd prezentował się prawdziwie katastroficznie.
- Ja również znam jedynie podstawy. Myślę jednak, że na drewnie się trochę znam, byłem przy budowie kilku statków. Drogą dedukcji i wspólnymi siłami na pewno odnajdziemy coś wartego uwagi – odpowiedziałem na wyznanie Sophii. Nawet uśmiechnąłem się lekko, choć faktycznie wydawało mi się dziwne, że ktokolwiek pozwalał na takie zabawy dziewczynkom. Wiedziałem jednak, że świat spoza hermetycznego kręgu arystokracji różnił się od niego diametralnie i tam wszystko było możliwe. Czasem im tego zazdrościłem. Daleki też byłem od osądzania kogokolwiek; dopóki nie krzywdził innych, jak dla mnie mógł robić co mu się żywnie podobało.
- Wiesz, w moim środowisku to dość ekscentryczne zachowanie. Jednak nie gorszy mnie to ani nie oburza, każdy działa zgodnie ze swoim sumieniem. Sądzę nawet, że wspinaczka po drzewach i zdzieranie kolan nie wprawiła w świat w drżenie, więc nie masz się czego obawiać – dodałem nieco poważnie, a nieco żartobliwie. – Moje siostry też wymykały się trochę z arystokratycznych norm, może nie aż tak bardzo, ale to chyba dowodzi temu, że każdy potrzebuje czasem chwili wolności – stwierdziłem po krótkim namyśle, uważnie podczas rozmowy rozglądając się wokół. Obserwowałem wszystkie widoczne pnie, do części nawet podchodząc i pukając w korę chcąc ocenić ich trwałość. – Musimy znaleźć solidne drewno, dużo. Stara chata była dość mała, myślę, że powinniśmy odnaleźć dużo zdrowych drzew, by ją nieco zwiększyć, w końcu członków Zakonu przybywa – wyjaśniłem pokrótce. – Myślę, że możemy poszukać drzew, które używa się właśnie do budowy statków. Musi być ono odporne na warunki atmosferyczne, grzyby czy pleśń, to chyba zupełnie jak dom – kontynuowałem temat, jednocześnie głośno rozmyślając. – Niestety większość z nich to drewna egzotyczne, z Ameryki czy Afryki. Myślę, że dęby czy jesiony mimo wszystko też się nadadzą – stwierdziłem na zakończenie.



i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]13.11.17 14:02
To miejsce z całą pewnością było piękniejsze przed nadejściem anomalii, jak zresztą każde inne. Teraz wszystko sprawiało dużo bardziej przygnębiające wrażenie, bo wiele miejsc nosiło na sobie ślady uszkodzeń, które nie znikną tak szybko. Trochę potrwa, zanim połamane drzewa znikną, a w ich miejsce wyrosną nowe, i las wróci do poprzedniego stanu. Niemniej jednak miała do wykonania pewne konkretne zadanie, więc nie mogła poświęcać wiele czasu na ponure rozmyślania i refleksje, które nasunęły się, gdy tylko się tu pojawiła i zobaczyła to wszystko.
Sophia też nie wiedziała prawie nic o swoim towarzyszu. Jakby nie patrzeć, nie znała większości członków Zakonu poza aurorami i swoimi krewnymi czy znajomymi, których znała z innych okoliczności. Jak się okazało, tych ludzi było całkiem sporo, ale byli i tacy, których nie znała zupełnie. Glaucus Travers był swego rodzaju zagadką; choć wtedy w porcie wywarł na niej pozytywne wrażenie, zastanawiała się, co takiego sprawiło, że trafił do Zakonu zamiast zajmować się swoim wygodnym szlacheckim życiem.
- Też tak myślę. Te wszystkie zawirowania pogodowe nie mogły być rzeczą naturalną, nie pamiętam by podobne zjawiska zachodziły tu wcześniej – powiedziała. Brytyjski klimat nie obfitował w gwałtowne zjawiska ani wahania temperatur, jakie miały miejsce w ostatnich dniach, gdy w dzień było ciepło jak w lato, a w nocy gwałtownie się ochładzało. Był bardziej stonowany i często deszczowy, ale deszczy w pierwszych dziesięciu dniach było wyjątkowo dużo nawet jak na ten kraj.
Gładko przeskoczyła nad jakimś powalonym pniem, który wyglądał na zbyt zdruzgotany, by można go było użyć do zrobienia desek.
- O tak, na pewno – odezwała się, gdy przyznał, że uczestniczył w budowie statków. Dzięki temu pewnie wiedział, które drewno lepiej się nadaje do budowania. Jednocześnie nieco zaciekawił ją ten temat. – Wy, Traversowie, chyba dużo podróżujecie, prawda? – zapytała z ciekawością, kojarząc, że ten ród zajmował się w znacznej mierze morskim handlem. Nie była szczególnie obeznana w kwestiach rodów, bo nigdy nie miała wiele wspólnego z tym środowiskiem, ale kojarzyła kilka tych bardziej charakterystycznych.
Rzeczywiście świat poza szlacheckim kręgiem był zupełnie inny, a Carterowie byli dość postępową rodziną. Nikt nie ganił Sophii za bawienie się z chłopcami czy pałętanie się za starszym bratem. Czasem tylko w dzieciństwie mama wywracała oczami na jej brudne kolana i podarte sukienki. Jako chłopczyca niemal nigdy nie przychodziła do domu w takim stanie w jakim z niego wyszła, zabawy chłopców były dużo bardziej interesujące niż te dla dziewczynek. Chyba umarłaby z nudów, gdyby tak miała bawić się lalkami, nosić piękne stroje i uczyć się etykiety i tych innych wydumanych bzdet. Zdecydowanie nie nadawałaby się na szlachciankę i cieszyła się, że urodziła się Carterówną i nikt nie próbował na siłę wyplenić z niej tego, kim była ani wpasować jej w sztywne ramy. Nikt też nie mówił jej, że nie wypada jej zostać aurorem. Mogła zostać kim tylko chciała, pod warunkiem że działałaby w dobrych intencjach.
- Pewnie tak. Wasze kobiety chyba nie mają zbyt wiele swobody, jeśli chodzi o zainteresowania i rozrywki, nie mówiąc o decydowaniu o swojej przyszłości – zauważyła, wiedząc, że był to świat narzuconych ram, sztywnych konwenansów i aranżowanych małżeństw, świat, w którym to do rodziny kobiety należało ostatnie słowo, nie do niej samej. Wiedziała to za sprawą Artis, którą jej własna rodzina wyklęła za to, że zadała się z jej bratem. Biedna, porzucona przez bliskich Artis, którą z Raidenem odesłali do swoich krewnych w Ameryce, by utrzymać ją z dala od niebezpieczeństwa. – Podejrzewam, że aranżowanie związków wciąż jest u was bardzo popularne? – zapytała jeszcze, obrzucając go spojrzeniem i zauważając na jego dłoni obrączkę. Był w takim wieku, że z pewnością musiał już być żonaty, biorąc pod uwagę środowisko z jakiego się wywodził. Może nie powinna zadawać pytań zahaczających o jego życie prywatne, ale była dość bezpośrednia no i ciekawa, kim był, poza tym, że był Traversem, bywał w porcie i umiał grać w quidditcha; pamiętała go w końcu z tamtego marcowego amatorskiego meczu.
Także rozglądała się dookoła. Miała na tyle podzielną uwagę, że mimo rozmowy potrafiła skupić się też na otoczeniu i wypatrywać drzew, które mogłyby okazać się wystarczająco solidne. Niestety będą musieli znowu okaleczyć las który i tak ucierpiał, ale potrzebowali tego drewna na odbudowę kwatery.
- Nigdy tam nawet nie byłam – odezwała się, żałując, że już nigdy nie zobaczy tamtej kwatery. – Nie wtajemniczono mnie jeszcze w położenie tego miejsca, więc chyba muszę zdać się na twoją ocenę. Ostatnio na spotkaniu było nas tak dużo, że ledwie pomieściliśmy się w tamtym pokoju. Czy w kwaterze też musieliście się tak gnieść? Jeśli tak, to może faktycznie powinna być trochę większa.
Zamyśliła się na moment, znów patrząc na drzewa. Kawałek dalej zauważyła dość spory i wciąż pewnie stojący dąb. Tak jej się wydawało, że to dąb. Podeszła nieco bliżej, znajdując na ziemi żołędzie.
- Czy taki by się nadał? – zapytała go, muskając dłonią pień. Drzewo wyglądało na mocne.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]20.11.17 10:51
Oprócz danych personalnych, zawodu oraz umiejętności gry w Quidditcha także nie wiedziałem o mojej towarzyszce niczego. Raczej nie byłem wścibską osobą, wolałem, jak inni ewentualnie sami z siebie o sobie opowiadali, sam nigdy na to nie naciskałem. Pewnie dlatego, że tego samego oczekiwałem od innych względem siebie. Nie miałem nic przeciwko poznawaniu się, jednak u każdego istniały pewne granice intymności, których wolałby nie przekraczać. Ja dodatkowo byłem trochę gadułą, więc wydostanie ode mnie informacji nie było wcale takie trudne. No, chyba, że dotyczyło to tajemnic oraz innych podobnego typu rzeczy, to wtedy milczałem jak zaklęty. Tak jak musiałem udawać przed Lyrą, że Zakon wcale nie istnieje, a moje wyjścia z domu związane są jedynie z pracą, ewentualnie spotkaniami z przyjaciółmi. Nie była to wdzięczna rola, nie lubiłem jej, ale musiałem ją przyjąć dla dobra wspólnej sprawy. Lepiej, by ktoś tak kruchy jak moja żona nie mieszał się do tego, choć wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, aż się o wszystkim dowie; choćby podczas rozpętania się wojny. Byłem jedynie zadowolony, że zgodziła się zamieszkać w Corbenic, gdzie była zdecydowanie bezpieczniejsza niż na wschodnim wybrzeżu, przy którym jeszcze niedawno żyliśmy.
- To raczej domena otwartych wód – skwitowałem z lekkim, może nawet nostalgicznym uśmiechem. Tęskniłem za wodą i choć sztormy były na morzu powszechnym zjawiskiem, to w obecnej chwili wypływanie na nie przypominało bardziej misję samobójczą niż wyprawę handlową. I nie było w tym porównania z lądową pogodą, ta zwykle była dużo łagodniejsza. Musiałem to wszystko przeczekać.
Szedłem dalej, depcząc z trzaskiem leśną ściółkę. Rozglądałem się uważnie za odpowiednimi drzewami, ale nie przeszkadzało mi to w słuchaniu oraz rozmawianiu z moją towarzyszką.
- Tak, z tego słyniemy. Choć na chwilę obecną jesteśmy zawieszeni w próżni – dodałem z wyczuwalną złością i zawodem. Już nawet pomijając te sztormy oraz zdradziecką pogodę, to do pływania używaliśmy magii, czy tego chcieliśmy czy nie; anomalie mogłyby nas przez to nawet zabić. Byliśmy w pułapce.
Zatrzymałem się przy jednym z pozornie mocnych drzew, ale po obejrzeniu go dokładniej odrzuciłem go od razu, kręcąc przy tym głową. Kontynuowałem więc spacer, jednocześnie zastanawiając się nad odpowiedzią, choć Sophia ujęła to w odpowiednie, prawdziwe wręcz słowa.
- Tak, to niestety prawda. Nawet mężczyźni są mocno ograniczeni, a co dopiero kobiety – przytaknąłem z niechęcią. Rodzice nauczyli mnie szacunku do historii, tradycji oraz wagi dobrego wychowania, ale gdyby nie oni, pewnie odrzuciłbym to wszystko, co wydawało mi się próżne, pozbawione głębi i po prostu egoistyczne. Z szacunku oraz miłości do nich postanowiłem przyjąć narzuconą mi z góry rolę i choć nie doskwierała mi ona jakoś szczególnie, to nie mogłem patrzeć bezczynnie na dyskryminację i eksterminację osób o innym statusie krwi lub mugoli. Za to z kolei rozdają wydziedziczenia.
- Praktycznie to tylko tak wygląda zawieranie małżeństw. Rzadko zdarza się, by mężczyzna wybrał sobie małżonkę i załatwił sprawę u nestora jej rodziny. Większość przypadków to dogadywanie się bez wiedzy samych zainteresowanych – potwierdziłem kolejną rzecz. Jednak nie drążyłem tego tematu, był dość grząski. Skupiłem się bardziej na samym drewnie, szukaniu odpowiednich surowców oraz opowiadanie o kwaterze. – To powiem ci, że chata była nieco większa, ale niewiele. Była tam sala obrad dla gwardzistów, salon, kuchnia, łazienka, strych i piwnice. Ogólnie mało miejsca, zwłaszcza w salonie, w którym odbywały się spotkania. Dobrze byłoby to zmienić – opowiedziałem pokrótce, zbliżając się też do okazu przedstawionego przez Carter. – Wygląda w porządku. Przydałoby się znaleźć ich więcej – stwierdziłem po oględzinach. Z kieszeni szaty wyjąłem pergamin oraz coś do kreślenia, gdzie musimy oznaczyć miejsce na wycinkę odpowiednich drzew. Nie wyglądało to ani trochę artystycznie, ale grunt, by skutecznie.

[bylobrzydkobedzieladnie]



i'm a storm with skin


Ostatnio zmieniony przez Glaucus Travers dnia 20.11.17 22:58, w całości zmieniany 1 raz
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]20.11.17 18:48
Sophia była osobą dość otwartą i przyjaźnie nastawioną, ale w granicach rozsądku. Raczej nikt kto przetrwał pełne trzy lata aurorskiego kursu nie wychodził z niego naiwny i pozbawiony pewnej dawki paranoi, która z biegiem lat wzrastała. Starsi, bardziej doświadczeni aurorzy bywali paranoiczni wręcz do przesady, ale właśnie tego uczyła ich wszystkich ta praca – stałej czujności i gotowości na walkę z czarną magią, a zagrożenie mogło czyhać wszędzie. Przesada w żadną stronę nie była jednak dobra. Naiwność mogła nieść zgubę i doskonale o tym wiedziała, ale przesadna paranoja i tendencja do węszenia spisków też nie ułatwiały życia ani kontaktów, gdy na pewnym etapie życia każdego posądzało się o złe intencje. Na szczęście z Sophią tak źle nie było, była wciąż wystarczająco młoda i nie wypaczona latami trudnych doświadczeń, by pragnąć wierzyć, że na świecie jeszcze istnieli dobrzy ludzie zasługujący na to zaufanie. I miała nadzieję, że członkowie Zakonu Feniksa też nimi są, bo walka u boku osób, którym nie mogło się ufać, nie była szczytem marzeń żadnego aurora.
Ale ludzi z Zakonu dopiero poznawała, oczywiście poza tymi, których już znała jako członków swojej rodziny lub współpracowników. Chciała ich poznać, dlatego cieszyła ją okazja do tego, żeby spędzić trochę czasu z kimś z tych mniej znanych jej członków organizacji. Z entuzjazmem zaangażowała się w pomoc przy zadaniach mających doprowadzić do odbudowy kwatery głównej. To, że nigdy jej nie widziała, nie przeszkadzało w tym, by chciała pomagać. Jak przystało na byłą Puchonkę, była pracowita i pomocna, i bardzo chciała poczuć się częścią tego wszystkiego, odnaleźć wśród ludzi, z którymi ponad wszelkimi podziałami połączył ją wspólny cel.
Dlatego też, zamiast szukać drzew w zupełnej ciszy przerywanej jedynie skrzypieniem ściółki pod butami, próbowała wciągnąć Glaucusa w rozmowę. Brakowało jej towarzystwa niezwiązanego ściśle z pracą, a ostatnie tygodnie nie sprzyjały spotkaniom towarzyskim.
- Więc wygląda na to, że anomalie w jakiś sposób mieszają szyki wszystkim bez względu na profesję. Mogę sobie wyobrazić, jakie to ryzykowne przy tej kapryśnej pogodzie i magii, która nie zawsze słucha nas jak należy – zgodziła się z nim. Spędziła całe życie na lądzie (może nie licząc podróży do Ameryki), ale zdawała sobie sprawę, że z bezwzględnym wodnym żywiołem nie ma żartów nawet bez anomalii. – Tak czy inaczej, chyba każdy zwykły, szary czarodziej może pozazdrościć podróży i możliwości zwiedzania świata. Gdyby nie ilość obowiązków aurora, sama chętnie bym się gdzieś wybrała... Odkąd niemal cztery lata temu wróciłam z Ameryki, nie miałam okazji opuszczać kraju, bo moją uwagę całkowicie zajął kurs, a potem praca.
Czasami tęskniła za Ameryką, zastanawiała się też jak jest w innych zakątkach świata. Chętnie jednak wybrałaby się znów do Stanów chociaż na krótkie wakacje. Odwiedziłaby grób Jamesa oraz jego rodzinę, ich wspólnych znajomych, i miejsca, które przez tamte beztroskie dwa lata były jej codziennością. Upewniłaby się, że Artis dotarła tam bezpiecznie i nauczyłaby ją podstaw funkcjonowania w tamtejszym świecie. Jednak to wszystko musiało poczekać na lepsze czasy.
- Choć znajduję się zupełnie poza tym środowiskiem, mogę się domyślać, że to nie zawsze jest tak piękne, jak niektórym może się wydawać – zauważyła, rozglądając się po otoczeniu w poszukiwaniu dobrych, mocnych drzew. Choć nie było tak z nią, ona akurat nigdy nie interesowała się szczególnie życiem wyższych sfer i nie starała się do nich zbytnio zbliżać. Oczywiście w każdym środowisku istniały wyjątki od reguły, więc nie lubiła wrzucania wszystkich do jednego worka. W samej pracy oraz Zakonie poznała kilka osób wyłamujących się ze stereotypów, którym udało się zdobyć jej sympatię. Ale trudno było jej zapomnieć o Artis wydziedziczonej przez rodzinę za romans z czarodziejem półkrwi, pozostawionej samej sobie, gdyby nie to że przyjęli ją Carterowie. Była nieco zdziwiona, że w dwudziestym wieku wciąż przestrzegano takich dziwnych zasad rodem z minionych stuleci, jak na przykład aranżowane małżeństwa, ale sama była osobą dość postępową w poglądach. Nie przerażało jej zadawanie się z mugolami, podpatrywanie ich zwyczajów czy nawet mody, i nie wyobrażała sobie siebie wychodzącej za mąż za kogoś wybranego dla niej z góry. Nawet sama konieczność noszenia ozdobnych sukni i mnóstwa błyskotek, oraz odpowiedniego zachowania w towarzystwie sprawiały że aż się wzdrygała.
- Chyba nie potrafiłabym żyć w takim świecie – stwierdziła, choć kto wie, gdyby się tam urodziła może wszystko wyglądałoby inaczej. Być może nie byłaby roztrzepaną aurorką Sophią Carter, chłopczycą zaciekawioną mugolami, a jakąś wyniosłą damą która nawet nie spojrzałaby na ludzi, którzy w obecnym wcieleniu byli jej przyjaciółmi.
Szybko jednak znów skoncentrowała uwagę na drzewach. Jako osoba spostrzegawcza łatwo wypatrzyła dąb, który wydawał się bardzo zachęcający, i podeszła bliżej.
- Więc rzeczywiście można by coś z tym zrobić. O ile oczywiście pozostali uznają, że to dobry pomysł, ale po spotkaniu wydaje się, że jest nas dość sporo, a może pojawić się jeszcze więcej. – Czuła, że istniało jeszcze sporo dobrych, prawych dusz, które jeszcze nie wiedziały, że istnieje możliwość, by mogli zaangażować się w coś większego. Być może pewnego dnia dołączą do Zakonu tak jak ona. Gdyby Sophia wiedziała o organizacji wcześniej, z pewnością już dawno by tam trafiła, ale niestety tak długo trzymano ją w niewiedzy i pozwalano wierzyć, że jej główną opcją czynienia dobra jest aurorstwo.
- Na początku chyba było ich mniej, prawda? – zapytała, nie wiedząc zbyt wiele o początkach. – Też myślę, że to drzewo będzie dobre, musiało być naprawdę solidne, skoro nie powaliły go anomalie – stwierdziła, popukując dłonią w korę i obchodząc pień, a potem przesunęła wzrokiem dalej, kilkanaście metrów głębiej zauważając kolejne dwa dęby. Miały trochę potargane gałęzie, a jeden nie miał połowy liści, ale ich pnie wyglądały na mocne. – Zaznaczysz położenie tego miejsca na mapie? – zapytała go, zakładając, że jako żeglarz znał się na mapach dużo lepiej niż ona. A nie wiadomo, kto później przyjdzie w to konkretne miejsce, żeby ściąć drzewa i przetransportować je do kwatery, więc musieli pozostawić jasne instrukcje jak tu dotrzeć.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]23.11.17 13:22
Musieliśmy sobie zaufać. W obrębie Zakonu. Różniło nas parę rzeczy, w końcu byliśmy zbieraniną różnych osób. W różnym wieku, z różnych warstw społecznych, z różnymi zainteresowaniami. Łączyły nas jednak poglądy oraz chęć działania, dlatego powinniśmy dążyć do znalezienia porozumienia, ofiarowania sobie kredytu zaufania, by wspomóc siebie w nadchodzącej wojnie. Okazja do lepszego zapoznania się powinna być odbierana jako szansa na dopracowanie szczegółów współpracy oraz dotarcia się różnych charakterów. To dlatego cieszyłem się, że mogliśmy ten cenny czas spożytkować z Sophią. W dodatku nie tylko na rozmowach, ale przede wszystkim na pożytecznych działaniach mających na celu postawienia na nowo starej-nowej chaty. Miejsca bezpiecznego dla wszystkich, którzy tego potrzebowali.
Starałem się zarówno mówić jak i słuchać oraz rozglądać się za najlepszymi surowcami do budowy kwatery. Było to trudnym zadaniem szczególnie, że krajobraz spokojnego lasu skutecznie odprężał pozwalając nieco zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Nieco, bo poprzewracane drzewa mówiły same za siebie. Szkoda, że nie nadawały się już na obróbkę, byłoby mniej problemów ze ścinaniem dorodnych gatunków. I nie musielibyśmy mieć wyrzutów sumienia, że przetrzebiliśmy sporą część zalesionych terenów, pozbawiając domu części zwierząt. Niestety taka była konieczność.
- Niestety tak. To bardzo upierdliwe utrudnienie. Boję się, że jeśli szybko nie przeminą, nasz ród odczuje to dość boleśnie. Nie tylko pod względem finansowym, ale też handlowym. Może przepaść wiele umów oraz klientów – powiedziałem z widocznym zmartwieniem. Naprawdę nienawidziłem tych anomalii i wprost rwałbym się do ich poskromienia gdybym tylko znał odpowiedni sposób.
Wspomnienie Ameryki wywołało we mnie mieszaninę nostalgii oraz wyrzutów sumienia. Dlatego umilkłem na dość długo, udając jednak, że bardzo intensywnie oglądam kolejny, masywny dąb. – Ten też się nada – stwierdziłem cicho, przystając na dłużej przy szerokim pniu. – Tak, podróże to fantastyczna sprawa – przytaknąłem w końcu, odrzucając całkowicie wspomnienia i kryjącą się w duszy melancholię. To nie był czas na takie myśli i emocje.
- Tak naprawdę arystokracja jest mocno przereklamowana. Nie ma czego żałować. Należy wręcz współczuć. Nigdzie indziej nie ma tyle obłudy oraz narcyzmu – odparłem na uwagę Carter. Nie mogłem oczywiście skreślić szlachectwa całkowicie, rodowe tradycje zawdzięczałem właśnie niemu, ale na wzmiankę o odczuwaniu zazdrości musiałem tak odpowiedzieć. To nie było tego warte. Czasem wręcz myślałem, że lepiej byłoby zbierać pieniądze na statek ciężką pracą i kupić go swoim dzieciom, ale nie musieć wchodzić do gniazda żmij. Choć oczywiście nie wszyscy tacy byli, fakt istnienia kilku szlachetnie urodzonych czarodziejów i czarownic będących członkami Zakonu Feniksa mówił sam za siebie.
- To dobrze o tobie świadczy – uznałem z lekkim uśmiechem. Chyba cierpkim, wręcz odbijającym bolesną prawdę. – Myślę, że zawsze lepiej zebrać więcej niż mniej. Ewentualne resztki można oddać potrzebującym – powiedziałem, powracając już myślami do istotnej sprawy odbudowy chaty. Od razu wyjąłem pergamin i kreśliłem wszystkie obszary oraz drzewa, które nadawały się na wycinkę. Starałem się też zaznaczać charakterystyczne punkty, by lepiej orientować się w przestrzeni mapy, choć naprawdę nie było to niczym, czym można było się pochwalić. – Zaczęło się w ogóle od dwóch osób. Potem była nas garstka, teraz to już kilkadziesiąt dusz – odpowiedziałem lekko się zamyślając. Tamta noc, kiedy odebrałem swoje pióro, była naprawdę dziwaczna. I niezwykła jednocześnie. Wyrwałem się jednak z marazmu, oceniając kolejne sztuki drzew oraz skrupulatnie znakując je na papierze.
- Tak – przytaknąłem, z zacięciem starając się rysować kolejne proste kreski.



i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]23.11.17 20:52
Sophię czasami wciąż to zaskakiwało (choć pozytywnie), że tylu ludzi z różnych warstw społecznych potrafiło się zjednoczyć we wspólnej sprawie. To pokazywało, że może jeszcze była dla tego społeczeństwa jakaś nadzieja, skoro nie wszyscy byli zaślepieni i skorzy do szerzenia podziałów, ani nie uciekali od zaangażowania się. Widok tylu dobrych dusz na spotkaniu działał pokrzepiająco, ale niestety nadal było ich zbyt mało, biorąc pod uwagę to, że zagrożenie wcale nie było wyimaginowane, a oprócz rozmaitych zagrożeń dochodziły i inne kwestie mające wpływ na społeczne nastroje, jak choćby wszechobecne podziały i skostniała mentalność. Niektórzy wciąż zdawali się żyć dumną przeszłością do tego stopnia, że nie zauważali tego, że świat się zmieniał. Ale Carterowie bez względu na przejściowe problemy zawsze jakoś dawali sobie radę i na bieżąco dostosowywali się do zmian i nowych okoliczności, i tak samo dostosowywała się Sophia. Jej przodkowie w dawnych czasach też walczyli o słuszne sprawy i bronili pokrzywdzonych, a najmłodsza Carterówna była gotowa pójść w ich ślady.
- Miejmy nadzieję, że to minie tak szybko jak się zaczęło, cokolwiek to jest. Dużo lepiej żyło się w świecie bez anomalii... Kto by pomyślał, że nasza magia może kiedyś w taki sposób zwrócić się przeciwko nam? – Moc, która była ich towarzyszką od najmłodszych lat, dzięki której mogli czarować i mieć dostęp do świata magii, teraz w niektórych sytuacjach potrafiła stać się niebezpiecznym wrogiem, na którego trzeba było uważać. Nawet jeśli Sophia potrafiła wykonywać codzienne czynności bez wysługiwania się na każdym kroku różdżką i nie widziała nic poniżającego w robieniu czegoś własnoręcznie niczym mugol, w pracy potrzebowała jej niezawodności, bo od powodzenia rzucanych zaklęć czasem mogło zależeć jej albo czyjeś życie.
Mogła zauważyć, że Glaucus z jakiegoś powodu nie chciał rozmawiać zbyt wiele na temat podróży. Czyżby do tego stopnia doskwierała mu tęsknota za możliwością wypłynięcia na morze? Ale Sophia też tęskniła, i to nie tylko dlatego, że to w Ameryce znajdowały się korzenie jej rodziny i wciąż żyło tam wielu jej krewnych. Tam znajdowało się też wiele pięknych wspomnień, a także martwy ukochany, jedyny mężczyzna który poruszył jej serce, wcześniej i później zawsze obojętne na męskie wdzięki. Mimowolnie jednak przywołała wspomnienia Jamesa, z którym swego czasu podróżowała po kraju i który też kilka razy zabrał ją do tamtejszych lasów. Dlatego na moment też umilkła, ale szybko odepchnęła wspomnienia i nostalgię. Przeszłość była skończona, teraz miała inne życie i inne obowiązki, a to co było już nie wróci. Nic nie przywróci życia Jamesowi i jej rodzicom, którzy odeszli tragicznie pół roku temu. Najlepsze co mogła zrobić to próbować przyczynić się do tego, żeby takich sytuacji było mniej, żeby inne rodziny nie musiały znosić bólu, który przeżyła ona, gdy straciła trzy bardzo ważne dla siebie osoby.
Skinęła tylko głową, ponownie skupiając się na wypatrywaniu drzew.
- Nie żałuję. Dobrze jest jak jest, nie zamieniłabym swojego życia i rodziny na żadnych innych – powiedziała po chwili, gdy w końcu się odezwał. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby rodzice żyli i gdyby na świecie panował pokój, ale niestety nie mogli mieć wszystkiego. O to drugie wciąż jednak mogli jeszcze walczyć, w nadziei, że nie dojdzie do powtórki z przeszłości ani do czegoś jeszcze gorszego.
- Zaznaczmy to, co znajdziemy. Ci, którzy przyjdą po te drzewa, zdecydują ile z nich zabrać – powiedziała, dochodząc do wniosku, że tak byłoby najlepiej, członkowie Zakonu wyznaczeni do wycinki i przetransportowania drzew sami o tym zadecydują, gdy przyjdą w to miejsce po nich. Oni mieli tylko wybrać dobre miejsce z odpowiednią ilością solidnych drzew i zaznaczyć jego położenie. Niby niewiele, ale zawsze to jakaś pomoc, w końcu pracy było naprawdę dużo i każdy mógł dołożyć własną cegiełkę do odbudowy chaty.
- Żałuję, że dowiedziałam się o tym wszystkim tak późno i nie mogłam być w tym już dawno temu – powiedziała. Gdyby wiedziała wcześniej z pewnością już wtedy zgodziłaby się pomóc. – Jak na ironię, w Zakonie jest kilku moich kuzynów i współpracowników, ale żaden z nich nawet się nie zająknął o czymś takim – westchnęła cicho; czy to dlatego, że jej nie ufali, czy po prostu w swej nadmiernej trosce próbowali ją chronić? Niektórzy męscy członkowie rodziny wywracali oczami nawet na jej chęć zostania aurorem, choć i tak dopięła swego. Co z tego, że była kobietą i była młoda? Też chciała walczyć o lepsze jutro u boku bliskich i przyjaciół. Nie mogłaby patrzeć na to z boku i udawać, że nic się nie dzieje.
Uśmiechnęła się lekko, patrząc, jak Travers znaczy na prowizorycznej mapie kolejne linie, zaznaczając charakterystyczne punkty orientacyjne oraz drzewa mogące być przydatne do odbudowy.
- Przejdziemy jeszcze kawałek? – zaproponowała, chcąc sprawdzić jeszcze fragment obszaru, by na wszelki wypadek oznaczyć więcej drzew. Nie wiadomo, ile z nich będzie potrzebne.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]28.11.17 11:49
Tak. Z początku wydawało mi się, że zostaniemy pozostawieni sami sobie w takiej jednej garstce. Że brakowało ludzi gotowych walczyć za idee, za lepszy świat, za poczucie bezpieczeństwa. A nawet takich, które po prostu wspomogłyby nas czy to wiedzą z alchemii, astronomii czy wróżbiarstwa, a nawet każdą inną, nawet jeśli wymagałoby to raptem sprzątania kwatery. Każdy był potrzebny, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. O tym właśnie mówiłem na ostatnim spotkaniu, że neutralność nie jest dobra; skoro ten ktoś nie chciał wesprzeć słusznej sprawy choćby pomocną dłonią przez godzinę w tygodniu, to nie powinniśmy mu ufać. Przynajmniej nie w sprawach Zakonu, nie bez powodu zachowujemy jego istnienie w tajemnicy, nierzadko przed najbliższymi. Z różnych powodów, choć większość uważała, że to dla ich dobra, a to dobro już nie istniało. Nie, kiedy my się włączyliśmy do działania. Nasi bliscy automatycznie stali się podejrzani o podobne praktyki, a jeśli nie, to stanowili idealny środek do dostania się do nas. Lyrze nie powiedziałem niczego z prostego powodu: wiedziałem, że będzie na mnie zła. Że będzie jeszcze bardziej się zamartwiać, że nie sięgnie wzrokiem dalej niż ponad naszą rodzinę. Tego nie chciałem. Tak to pewnie już dawno powiedziałbym jej o organizacji, poprosił o wsparcie choćby pod kątem malarstwa czy zdolności metamorfomagicznych, ale wiedziałem, że to byłoby tylko moim gwoździem do trumny. Zabolały mnie wtedy insynuacje Jaya, ale może po prostu nas wszystkich poniosły wtedy emocje, może niepotrzebnie. Powinniśmy się wszyscy jednoczyć, nie dzielić. I budować piękną, wspaniałą chatę, która pomieści nas wszystkich.
- No właśnie. W dodatku to czarna magia, jej wpływ na czarodziejów jest destrukcyjny. Nie wiem jak, ale powinniśmy coś z nią zrobić. Zneutralizować? Tylko niestety łatwiej się mówi, a trudniej robi – odpowiedziałem, cały czas chodząc po lesie oraz wyszukując drzew. Kiedy tylko jakieś przykuło moją uwagę, po uważnych oględzinach nanosiłem ja na prowizoryczną mapę. Jednocześnie odrzucałem melancholijne myśli, wszystkie tęsknoty oraz bolesne wspomnienia, to nie miało sensu. W normalnych warunkach zapewne opowiadałbym żywo o swoich podróżach, ale to nie był ani dobry moment, ani dobry początek. Wspomnienie Ameryki musiało wywołać skojarzenie z Alice, to był naprawdę niewdzięczny temat, dlatego wolałem go od razu uciąć.
- To zabrzmi dziwnie, wręcz absurdalnie, ale ja też nie – odparłem na jej wyznanie. Rodzina to była zupełnie inna sprawa. Kochałem ją, nie bez powodu moim boginem był zawiedziony mną ojciec. To powstrzymywało mnie przed większością nierozsądnych rzeczy, jakich się w życiu podejmowałem. Jednak na pewno nie przed wszystkimi.
- Masz rację – przytaknąłem. Pergamin powoli zapełniał się całym mnóstwem oznaczeń, na szczęście było tu wiele wspaniałych drzew, które można było wykorzystać do budowy kwatery. Solidne dęby oraz spore jesiony, tego, czego właśnie oczekiwałem po dzisiejszych poszukiwaniach. – Pewnie nie chcieli cię angażować, sądząc, że jako kobieta sobie nie poradzisz. Takie to stereotypowe patrzenie mężczyzn – stwierdziłem po krótkim zamyśleniu. Uśmiechnąłem się, w końcu nie brałem tych słów na poważnie. – Jasne – potwierdziłem, nadając nowy kierunek naszej tułaczce po lesie. Skierowałem się tym razem nieco bliżej jego brzegu, dalej poszukując silnych drzew.



i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]28.11.17 17:22
Sophia bardzo żałowała, że nie mogła być w Zakonie od początku, odkąd zaczął zbierać członków. Lubiła czuć się potrzebna, działać w dobrej sprawie i dręczyło ją poczucie winy, że nie mogła uratować swoich bliskich. Miała więc nadzieję, że nawet jeśli nie pomogła im, może zrobić coś dobrego dla innych. Jej rodzice na pewno zrobiliby to samo, gdyby żyli, ich życiowe poglądy idealnie odpowiadały tym, które krzewił Zakon. Byli dobrymi, prawymi ludźmi którzy odeszli za wcześnie. A Sophia nie miała nic do stracenia poza własnym życiem. Nie miała ukochanego, którego mogłaby pozostawić w bólu i żalu, ani dziecka, które zostałoby na świecie samo. I jako auror chyba nie powinna go mieć, zbyt wiele słyszała o rozdartych aurorskich rodzinach; w tym zawodzie nie każdy dożywał starości. Jej narzeczony od kilku lat był martwy i spoczywał kilka tysięcy kilometrów stąd, był zamkniętym rozdziałem jej życia, w którym najwyraźniej nie miało jej być pisane szczęśliwe życie rodzinne.
Wiedziała też, jak to jest musieć ukrywać swoje podwójne życie przed kimś bliskim. Wciąż okłamywała swojego brata (czy raczej – po prostu przemilczała pewne fakty) i bała się momentu, kiedy Raiden dowie się, co robiła. Nie, żeby mu nie ufała i wątpiła w jego dobre serce; wiedziała, że był dobrym i prawym czarodziejem, który równie mocno jak ona pragnął sprawiedliwości na świecie. Podejrzewała jednak, że nie byłby zadowolony z wieści o jej przynależności, i że mógłby uznać Zakon za coś w rodzaju sekty, która ją omotała. Nie była pewna jego reakcji, dlatego wolała nie mówić niczego. Trochę też się o niego martwiła ze względu na to co spotkało go pod koniec kwietnia. Dlatego obawiała się ewentualnej rozmowy i cieszyła się, że i tak nie mogła nikogo wtajemniczyć. Jeszcze nie teraz. Musiała po prostu nauczyć się większej wprawy w ukrywaniu pewnych faktów; na szczęście częste nieobecności w domu mogła wytłumaczyć pracą.
- Są sposoby, by naprawić magię w pewnych miejscach, ale to jeszcze nie rozwiązuje problemu anomalii ogółem. Nie mam pojęcia, jak sprawić, by przestały nawiedzać nasze różdżki czy nękać dzieci i mugoli, ale mam nadzieję, że naszym badaczom uda się odkryć coś więcej. Do tego potrzeba tęgich umysłów – stwierdziła. Sama znała się na obronie przed czarną magią, ale jeśli chodzi o naukową wiedzę, miała spore braki. O numerologii i teorii magii nie wiedziała właściwie nic, nie umiała też czytać run, łamać klątw ani warzyć eliksirów. Nie tak dawno spaprała nawet próbę uwarzenia prostej maści na siniaki. Nigdy nie przepadała za teoretycznymi zajęciami, woląc działania praktyczne, i zaniedbała wiedzę w zakresie teorii. Dlatego pokładała większe nadzieje w profesor Bagshot i badaczach, którzy mieli utworzyć nową strukturę w Zakonie. Tak przynajmniej słyszała. Do rozgryzienia problemu anomalii potrzebowali najzdolniejszych i najmądrzejszych spośród swojego grona.
- Spieszmy się dbać o naszych bliskich i relacje z nimi. Bo pewnego dnia przychodzi moment, gdy jest za późno i zostajemy z żalem, że nie mogliśmy nic zrobić – powiedziała cicho, myśląc o rodzicach i Jamesie. Trzech bardzo ważnych osobach, które tragicznie odeszły i już nigdy nie wrócą. I bardzo żałowała, że tak wielu rzeczy już nigdy im nie powie, że nie będzie mogła porozmawiać z żadnym z nich. Niedawno też o mały włos mogła utracić brata i wtedy naprawdę zostałaby sama.
Westchnęła, patrząc, jak Glaucus zaznacza kolejne drzewa, które przed chwilą znaleźli. Mieli już całkiem sporo zaznaczonych punktów, więc chyba mogli być zadowoleni. Na początku obawiała się, że znajdą tu tylko połamane drzewa, ale na szczęście te solidniejsze przetrwały nawałnicę.
- Niektórzy tak właśnie myślą. „Aurorstwo nie jest dla kobiet” – zacytowała słowa swojego kuzyna i prychnęła cicho, wywracając oczami. Ale myślących podobnie było więcej, nie raz słyszała podobne słowa z ust różnych ludzi. – Pewnie o Zakonie myśleli podobnie. A ja tak bardzo nie lubię, gdy ktoś uważa, że bycie kobietą uniemożliwia mi robienie tego, co ważne. Przeszłam trzy lata aurorskiego kursu. Trzy wyczerpujące lata pełne wyrzeczeń i intensywnej nauki, a jednak wciąż niektórzy uważają, że nie powinnam tego robić, bo jestem kobietą.
Sophia, choć nie była całkowicie pozbawiona pewnej wrażliwości i właściwego dla kobiet rozsądku, nie wyobrażała sobie typowo kobiecego życia. Nawet gdyby James nie umarł i zostałaby jego żoną, miała zamiar pracować, bo nie wyobrażała sobie utkwienia w domu jak matka. Nie znosiła gotować i sprzątać, i chyba by oszalała, gdyby jej życie miało się sprowadzać tylko do zajmowania rodziną i domem. Lubiła swoją pracę i z uporem dopięła swego, zostając aurorem. Nawet obecna szefowa była kobietą, więc może coś zaczynało się zmieniać w ogólnym podejściu do tego zawodu. Teraz wszyscy musieli się z tym pogodzić, tak samo jak z tym, że była w Zakonie, i z początku było jej trochę przykro, że nie powiedziano jej wcześniej.
- Myślę, że powinni być zadowoleni z tego, co znaleźliśmy – powiedziała po chwili, podążając za Glaucusem. Znowu przeskoczyła przez jakiś pień, zgrabnie lądując na liściach po drugiej stronie. Ktoś, kto przyjdzie tu po nich, będzie miał w czym wybierać, jeśli chodzi o drzewa.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]30.11.17 10:20
Byłem w nim prawie od początku, choć prawie z pewnością robi różnice. Noc piątego listopada ubiegłego roku obfitowała w wiele dziwnych zdarzeń, a później rozmów, których niestety nie rozumiałem. Pamiętam, że nie znałem wtedy nikogo oprócz garstki osób, teraz na przykład powiększał się krąg moich znajomych w organizacji. Niestety nie byłem przez ten czas tak aktywny jak chciałbym być, ale na to składało się wiele czynników. Między innymi fakt ciążenia na mnie obowiązków rodzinnych, które nakazywały mi zaręczać się, brać ślub, w międzyczasie pływać statkiem do różnych krajów. Lub też pomagać w porcie przy rozładunku oraz papierkowej robocie. Miałem co robić; w celu nie wzbudzenia podejrzeń nagłymi zniknięciami głównie zajmowałem się oczekiwaniami rodziców oraz nestora, który później okazał się być tożsamy z osobą mojego ojca. To było dość nowe doświadczenie, w dodatku nakazujące mi większą uwagę poświęcać Traversom, bo tego oczekiwał ode mnie Nauplius. Starałem się mimo tych przeciwności losu dawać z siebie wszystko także i w Zakonie, co nie było łatwe do pogodzenia ze światem rodzinnym. Sophia z pewnością nie miałaby tylu powinności na swoich barkach, na pewno okazałaby się lepszą członkinią ode mnie.
Ale teraz nie mogliśmy tego rozpatrywać ważąc każdego zasługi i przewiny. Ważne, że pomagaliśmy, dokładając cegiełkę do całości ugrupowania. Wszyscy byli potrzebni, bo tylko tworząc całość mogliśmy być silni, to niezaprzeczalny fakt. Żałowałem tylko, że nie było nas jeszcze więcej i że nie byłem w stanie zaangażować w to swoich bliskich.
- Tak, mówili o tym na spotkaniu – przytaknąłem. – Bardziej chodziło mi o całkowite wyzbycie się anomalii. Choć może kiedy naprawimy poszczególne miejsca, to anomalie się cofną? – spytałem, ale wiedziałem, że odpowiedź nie jest taka prosta. Wierzyłem, że najtęższe głowy z powołanej niedawno jednostki badawczej rozgryzą ten problem. Ja mogłem działać, ale niestety nie byłem w stanie wymyślić przyczyny oraz rozwiązania tej fatalnej sytuacji w magicznym świecie.
- Masz rację – przytaknąłem, widocznie oboje myśleliśmy tak samo. Uśmiechnąłem się lekko do Carter, ale zaraz potem zająłem się oglądaniem kolejnych drzew i zaznaczaniem ich na mapie. Tak, nabierała ona konkretnych kształtów, powinni potrafić wybrać konkretne okazy, nawet jeśli sam pergamin i rysunki na nim się znajdujące nie wyglądały jak dzieła sztuki. Aż pomyślałem, że dobrze, że Lyra tego nie widziała.
W milczeniu pokiwałem głową; Sophia miała dużo racji. Aż sam się przestraszyłem tego, jak wiele. Nie byłem jednak w stanie nic od siebie dodać, jakoś tak między nami zaległa ciężka atmosfera, jakbyśmy przypominali sobie swoich bliskich oraz tych, których już między nami nie ma. Ruszyłem dalej, bliżej skraju lasu, znów oglądając drzewa, ale tylko dwa z wielu innych nadawały się do czegokolwiek. Szkoda, choć także i one znalazły się na papierze.
- Takie są czasy. Jeszcze długa droga przed kobietami nim zyskają większy szacunek. A wręcz w skostniałym świecie magicznym wydaje mi się to nie do przeskoczenia. Na szczęście ty wiesz najlepiej na co cię stać i nie potrzebujesz aprobaty innych – odpowiedziałem, znów unosząc kąciki ust. Chciałem ją pocieszyć, że wcale nie musi czekać na żadne rewolucje, niech działa zgodnie ze swoim sumieniem, wtedy na pewno będzie szczęśliwa. Przy okazji udowodni innym, że się mylili. – Tak, przeczesaliśmy spory kawał lasu – przytaknąłem, rozglądając się. Minęło kilka godzin, wyraźnie było czuć inną porę dnia. Wydostaliśmy się zatem na dróżkę, z której zniknęliśmy, chcąc dostarczyć mapkę do innych Zakonników.

z/t oboje



i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 5L5woYY
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1231-glaucus-travers https://www.morsmordre.net/t1238-kapitan-morgan#9281 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t4462-skrytka-bankowa-nr-336#95230 https://www.morsmordre.net/t1258-glaucus-travers#9500
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]07.12.17 0:26
18 V 1956

Mapa, którą otrzymaliśmy od Sophii i Glaucusa miała dokładnie oznaczone miejsce, gdzie należało rozpocząć wycinkę drzew. Nie do końca jednak byłem w stanie określić, co też mnie skłoniło, aby zgłosić się akurat do takich prac. Pewnie Bertie. Wszystko było jego sprawką, zaczynając od pokazania mi, jak rąbiąc siekierą drewno można było łatwo rozładować stres i napięcie. Niestety, nie znałem tego skrawka lasu, toteż po przeteleportowaniu się miałem jeszcze spory kawałek do przejścia - potraktowałem to jednak jako rozgrzewkę. Pogoda była dziś wyjątkowo łaskawa, nawet może odrobinę zbyt łaskawa. Drzewa dawały cień, jednak i tak było okropnie gorąco. godnie z tym, czego się dowiedziałem o rąbaniu drewna, zaopatrzyłem się w mocne, grube buty mające chronić moje stopy, zaś na nogi założyłem długie, dżinsowe spodnie, całość wykańczając koszulą z długim rękawem, w czerwono-czarną kratę. Tak podobno ubierali się drwale, a ja w końcu miałem dziś być jednym z nich, nieprawda? Do kompletu brakowało mi jeszcze tylko kilkucentymetrowej brody, której jednak nie zamierzałem dodawać do mojej stylizacji - zdecydowanie wystarczały mi już długie włosy, które związałem w kucyk. Nie było mi spieszno do ich ścinania, mimo nieprzychylnych głosów tu i ówdzie dalej hodowałem ciemnoblond czuprynę.
Bertiego z siekierami dostrzegłem będąc już całkiem blisko, als bowiem był gęsty, a dróżka kręta. Udało mi się dziś nie spóźnić, a nawet być kilkanaście minut przed umówioną godziną. Tak, pracowałem ostatnio nad kwestią mojej wątpliwej ostatnimi czasy punktualności i zdecydowanie zauważałem poprawę.
- Cześć - rzuciłem do Botta, wyszczerzając się. Przystanąłem obok cukiernika i wspierając ręce na biodrach rozejrzałem się dookoła. Cisza była niesamowita, przerywana tylko melodyjnym śpiewem ptaków. - Obstawiamy, który z nas pierwszy wyląduje z siekierą w ciele? - zagadnąłem wcale na niego nie patrząc, tonem dość neutralnym, jakbym pytał się po prostu, czy sądzi, że dziś też na obiad będzie zupa. Którą tak właściwie bym nie pogardził, a Bertie kiedyś coś tam przebąkiwał o jakimś obiedzie po skończonej robocie. Zamierzałem się o to upomnieć w stosownej chwili.




Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 08.12.17 2:29, w całości zmieniany 2 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dróżka na skraju lasu - Page 5 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]07.12.17 17:51
Dotarł tu na Sally, której dźwięki roznosiły się przez chwilę jeszcze pod lasem. Tam też ją zostawił, zabierając kluczyki, teren wskazany przez Glaucusa i Sophię nie znajdował się głęboko w lesie, więc odnalezienie go nie zajęło mu wiele czasu.
Był zmęczony i było to po nim widać. Trochę bledszy niż zwykle, z trochę podkrążonymi oczami, nadal jednak zionął entuzjazmem który dość szybko zdołał odzyskać po wielkim potopie. Szedł ubrany normalnie, nie bardzo zastanawiał się nad strojem, wziął więc czarne spodnie do remontu, lekko gdzieś ubrudzone farbami, w innym miejscu podarte - bo nie byłoby mu ich szkoda gdyby oberwały siekierą lub pochlapały się krwią. Podobnie z koszulą.
Widząc Selwyna pomachał prawą ręką, w której trzymał jedną z siekier.
- Młotkiem trafiam głównie w swoje palce, ale mówiąc szczerze liczę, że ta tendencja się nie utrzyma. - przyznał, rozglądając się po okolicy. - Mam też piłę, może być bardziej sensownym wyjściem, choć sam nie wiem. Jeśli tniemy te cieńsze drzewa to siekiera.
Był rozkojarzony trochę bardziej niż zwykle, co rzecz jasna nie powinno wpływać na poczucie bezpieczeństwa jego dzisiejszego towarzysza. A może powinno? Może troszkę? Cóż, na jego poczucie bezpieczeństwa nie wpływał pozytywnie fakt, iż szlachcic najpewniej pierwszy raz złapie jakiekolwiek narzędzie w rękę.
Wspomnianą, pomniejszoną piłę wyjął z kieszeni, postanawiając dać jej czas na powrót do normalnej wielkości: zdecydowanie bardziej opłaca się zaczekać aż zaklęcie minie, niż kolejnym zaklęciem ją powiększać. Szczególnie, że magia płatała jego zdrowiu figle.
Zapewne nie tylko jego.
Póki co podał jedną z siekier Selwynowi, podchodząc do niezbyt szerokiego drzewa które wydawało mu się całkiem odpowiednie i uderzając pod kątem, żeby móc za jakiś czas wyłupać odpowiedni kawałek.
- Jak Otello? Zadomowił się już? - zagadnął, nie mając ochoty rozmawiać ani o pogodzie ani o szalejącej magii. No, ewentualnie zaprosi Selwyna do pomocy z remontem jeśli okaże się, że ten nie rzuca siekierą na prawo i lewo i nie odcina palców ludziom dookoła.
Zamachnął się solidnie, chcąc wbić narzędzie jak najmocniej.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]08.12.17 2:16
Wziąłem siekierę podaną mi przez Berta, wodząc spojrzeniem to od niej, to do mojego towarzysza. Zdecydowanie zdarzało mu się wyglądać lepiej. - Jesteś całkowicie pewien, że chcemy to robić właśnie dzisiaj? - zapytałem, jednak z góry już znałem odpowiedź. Bertie potrafił być cholernie uparty, bardziej nawet niż ja sam momentami bywałem. Dlatego też nie pozostało mi do zrobienia nic innego jak złapać porządnie za drzewce siekiery i znaleźć dla siebie odpowiednie drzewo. Starałem się wybrać takie podobnej grubości co Bert, bowiem mając zerowe doświadczenie w wyrębie założyłem, że z naszej dwójki to właśnie cukiernik będzie miał o tym pojęcie. Brzmiał, jakby coś tam wiedział, więc aktualnie pozostawałem spokojny. Kiwnąłem głową, potwierdzając iż zrozumiałem kwestię piły. Znalazłem sobie ostatecznie odpowiednie drzewo i gdy przypatrzyłem aię dostatecznie temu, w jaki sposób narzędziem wymachuje Bertie starałem się jak najlepiej potrafiłem naśladować jego poczynania. Pierwszy raz był dziwny - mrowienie rozeszło się od moich dłoni aż po ramiona, przez chwilę grożąc tym, że oszołomiony wypuszczę narzędzie z rąk. Za każdym kolejnym razem szło mi chyba jednak coraz lepiej. Uczucie fizycznej pracy było zaskakująco odświeżające, a unoszenie i opuszczanie siekiery stało się rytmem, pod który podporządkowałem się w całości. Szybko zauważyłem, że niezwykle ważny przy tej pracy był kąt uderzenia. Gdy ten był bowiem zbyt duży, ostrze ześlizgiwało się po pniu w dół; kiedy znów był za mały, siekiera wbijała się zbyt mocno w drewno, a jej późniejsze wyciągnięcie było nieco kłopotliwe.
Na pytanie Bertiego na moment zatrzymałem ruch ramion - tylko po to jednak, by prychnąć.
- On chyba bardziej zadomowił się w Beaulieu niż ja - rzuciłem z lekkim przekąsem. Nie ukrywałem swojego niezadowolenia, które było wynikiem przeniesienia się z cichego i skąpanego prywatnością Hylands do głównej siedziby rodu. - Zagospodarowałem dla niego kawałek ogrodu nad stawem i chyba zaczyna mnie akceptować.
Jesteśmy w trakcie tresury
- odparłem wyczerpująco, raz po raz robiąc przerwy w zdaniu, w czasie której po lesie rozbrzmiał kolejny odgłos cięcia.
Pracowaliśmy przez chwilę w ciszy, kiedy do mojej głowy trafił pewien nie dający mi spokoju temat.
- Byłeś w jednym domu z Josephine? - zapytałem, chcąc wyjaśnić co tak właściwie się w tym Hogwarcie działo z tą dwójką. Bywałem bowiem od czasu do czasu ciekawski, a zachowanie Josie kiedy nasza rozmowa zeszła na Botta było całkiem intrygujące.
Zamachnąłem się znów, a spod ostrza siekiery odprysnął kawałek drewna, z impetem trafiając mnie z kolano. Syknąłem z bólu, zaraz jednak wracając do rąbania. Po kilku kolejnych razach drzewo zachwiało się. Postąpiłem kilka kroków w bok, ostrzegając Berta - zaraz też brzoza nad którą tak się znęcałem runęła z trzaskiem łamanych gałęzi. Jedno z głowy - toteż zaraz zacząłem rozglądać się za kolejnym drzewem do ścięcia.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dróżka na skraju lasu - Page 5 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]08.12.17 3:05
- Tak, jestem w dobrym rytmie do takich rzeczy. Mamy... mały remont w Ruderze, to podobna robota.
Stwierdził jedynie. Tam pomacha młotkiem, tu siekierą, w każdym razie wszystko ostatecznie będzie zrobione. Jego dom stoi, zostanie odremontowany do reszty, już z resztą niewiele brakuje, a Chatę postawią na nowo - to też idzie im właściwie całkiem dobrze. Dużo osób zabrało się za pracę, a taką wielką grupą będą w stanie wiele zdziałać.
- Uważaj. Masz wydłubać kawałek, w sensie najpierw pod kątem od góry, potem od dołu, łatwiej będzie je w dobrej chwili złamać. Ale jak przywalisz za mocno i zbyt z góry skończysz z siekierą w nodze, hm? - odezwał się, kiedy Selwynowi zjechało narzędzie, a w oczach Botta stanął już obraz wrzeszczącego z bólu uzdrowiciela z narzędziem wystającym mu z uda. - Nie znam zaklęć leczniczych.
Uśmiechnął się jeszcze nieznacznie i wrócił do pracy. Wspomnienie niuchacza za to sprawiło, że jego uśmiech się poszerzył. Tresura? Przez chwilę nawet próbował to sobie wyobrazić, ale chyba jednak nie bardzo był w stanie.
- Nie, ona była Puchonką, ja Gryfonem. Ale trzymaliśmy się dość blisko, można powiedzieć. - zawsze ją lubił, być może ich krótki związek teraz oboje mogli wspominać raczej ze śmiechem, jednak prócz tego łączyła ich po prostu przyjaźń, co wydawało mu się znacznie cenniejsze. - Przez chwilę nawet miała mnie podszkalać w lataniu na miotle bo chciałem się dostać do drużyny, ale jakoś szybko zrezygnowała. Nie wiem, o co mogło jej chodzić. - dodał ze śmiechem świadczącym o tym, że może jednak jakiś powód był i być może był to fakt, iż Bott latał z rozgarnięciem równie wielkim jak to z jakim poruszał się na nogach. Być może panienka Fenwick nie chciała mieć trupa na sumieniu? - Jestem pewien, że nie chciała wyszkolić sobie za dobrej konkurencji. - dodał zaraz. - Znacie się bliżej?
Uniósł lekko brwi w ciekawości, nie miał pojęcia że coś mogło ich wiązać... cóż przed całym tym koszmarem z odsieczą oczywiście.
Zaraz znów zamachnął się na drzewo, uderzając po kilka razy od dołu i od góry, by wyłupać odpowiedni fragment.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 5 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]08.12.17 21:31
- Mały remont? - zapytałem zaintrygowany. Nie rozmawiałem z Bertiem w ostatnich dniach, toteż byłem odrobinę nie na bieżąco z tym, co działo się w Ruderze. Moja ostatnia wizyta w tym ciepłym, wiecznie pachnącym dobrym jedzeniem domu miała miejsce dobre dwa tygodnie temu, kiedy zjawiłem się tam na wezwanie Eileen. Bertie wyglądał lepiej niż wtedy, kiedy nieprzytomnego znalazłem go na kanapie, nadal jednak jego wyglądowi było daleko do tego sprzed Odsieczy. Ta pozostawiła bowiem wyraźne piętno na każdym z nas - już nic nie było dokładnie takie samo jak przedtem.
Pokiwałem głową na dobre rady Berta odnośnie techniki uderzania siekierą o drzewo. - Na cale szczęście ja znam - oznajmił z westchnieniem, posyłając zmęczone spojrzenie Bertowi. Zaraz jednak w moich oczach zalśniły złośliwe ogniki, a usta wykrzywiły się w uśmiechu wyrażającym ni mniej ni więcej niż samozadowolenie. - Jasne, będę uważał - odparłem, a następnie zrobiłem dokładnie tak, jak mi powiedział: wpierw uderzenie od góry, by wyrąbać szczelinę w twardej, zbitej strukturze pnia, a następnie od dołu, by podważyć naruszony kawałek i obserwować z satysfakcją, jak wyrwany z integralnej całości pnia upada na leśne poszycie i ląduje wśród miękkiego, zielonego mchu.
Doszedłem wtedy do wniosku, że każdy mężczyzna powinien w życiu ściąć przynajmniej jedno drzewo - by poczuć w swoich dłoniach ciężar siekiery, by uświadomić sobie siłę własnych ramion i wartość swojego wylanego potu. Widok upadającego drzewa miał w sobie coś smutnego: oto umierało życie, Niosło też jednak ze sobą obietnicę czegoś nowego, bezpiecznego. Schronienia. Domu. Stara chata stała się bowiem dla Alexandra - i zapewne nie tylko dla niego, a też i dla innych Zakonników - drugim domem. Takim, w którym każdy z nich czuł się akceptowany i potrzebny.
Oparłem siekierę na moment o ziemię, drugą rękę opierając na biodrze, kiedy Bert udzielał mi odpowiedzi na pytanie odnośnie Jo. Byłem szalenie ciekaw, jakie były między nimi relacje, coś bowiem nie dawało mi spokoju. Miałem przeczucie, iż coś zdecydowanie jest na rzeczy. Wróciłem jednak do pracy, bowiem mieliśmy jeszcze trochę lasu do wyrąbania, a dzień nie miał trwać wiecznie. Powoli zaczynałem czuć, jak na moich dłoniach zaczynają formować się zaczątki odcisków od ściskania twardego trzonka siekiery. - Latanie na miotle, mówisz. Nie spodziewałbym się - powiedziałem między uderzeniami w drzewo. Josephine i latanie na miotle, no proszę. Na następne pytanie Bertiego wzruszyłem lekko ramionami, choć chyba bardziej zrobiłem to sam do siebie niż do Botta. - Pomagałem jej odzyskać pamięć, gdy dostała tymczasowej amnezji. Wypadek na kursie aurorskim - wyjaśniłem. - Później miałem okazję jeszcze z nią porozmawiać w kawiarni i okazało się, że wasza dwójka się zna. Ciekawość, tyle - wyjaśniłem po prostu, od czasu do czasu robiąc przerwę na sapnięcie. To nie była lekka praca, a ja nie nawykłem też do takiego wysiłku. Powoli jednak, minuta po minucie, drzewo po drzewie praca szła do przodu. Słońce wędrowało coraz wyżej na niebie, jawiąc się nam tylko jako przeświecające między liśćmi złotawe plamki na leśnym runie.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dróżka na skraju lasu - Page 5 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Strona 5 z 11 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 9, 10, 11  Next

Dróżka na skraju lasu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach