Wydarzenia


Ekipa forum
Dróżka na skraju lasu
AutorWiadomość
Dróżka na skraju lasu [odnośnik]10.03.12 23:10
First topic message reminder :

Dróżka na skraju lasu

Pod skrajem lasu ciągnie się długa, wydeptana ścieżka, spacerniak, służący mugolom za odprężenie po męczącym, pełnym zajęć dniu. To nie jest część puszczy, można tędy spacerować, nie obawiając się niebezpieczeństw związanych z zagubieniem w głębi bądź napotkaniem dzikich zwierząt. Powietrze pachnie drzewami, żywicą klonów, słychać radosne ptasie trele, a raz na jakiś czas, można wychwycić co osobliwsze dźwięki dochodzące z kniei; dźwięki, których źródła, dla własnego bezpieczeństwa, lepiej nie próbować identyfikować. Wokół dróżki rosną kępki zielonej trawy, mniejsze bądź większe polne kwiaty, chwasty, a czasem maleńkie drzewa, wyrastające z ziaren przywianych tutaj z głębi mrocznego lasu.

Sadzenie sadzonek

Na początku 1900 roku królewski Waltham Forrest był jednym z większych obszarów leśnych w tej części kraju. Jako ulubione miejsce polowań na jelenie, zające i lisy był często odwiedzany przez czarodziejów w celach rozrywkach. Mugolskie władze, potrzebując miejsca na rozbudowę swoich miast, dróg i szkół rozpoczęły proces intensywnej wycinki lasu. Kurczące się granice i przerzedzenia doprowadziły do zmian w strukturze lasu, nad którymi nieustannie pracowali zielarze i leśnicy, lecz nieprzerwana ingerencja mugoli nie umożliwiała skutecznego odtworzenia zniszczonych terenów. Dopiero pozbycie się mugoli z Londynu w Bezksiężycową Noc umożliwiło uczynienie ze stolicy bezpiecznego miejsca przyjaznego czarodziejom, ale jak się okazało, także Matce Ziemi, którą czcimy w trakcie tego tradycyjnego święta. Ministerstwo Magi postanowiło przyczynić się do odbudowy zniszczonej flory ,a z okazji Brón Trogain, święta płodności, zachęca przy tym wszystkich czarodziejów do pomocy i wspólnego budowania nowej, lepszej rzeczywistości.

Takie słowa padły z ust Ministra Magii 10 sierpnia przed szeregiem dziennikarzy na skraju lasu. Z rąk gajowego, Johna Wilkesa, odebrał kilkunastocentymetrową sadzonkę sosny, by włożyć ją w zwolnionym tempie do wykopanego wcześniej (oczywiście przez gajowego) dołka. Minister Magii zatrzymał się przy ziemi, dając czas reporterom na uwiecznienie tej chwili i dokładne jej zrelacjonowanie. Po wszystkim wyprostował się i zaprosił pierwszych filantropów do wsparcia tej słusznej sprawy. Każdy z kolejnych czarodziejów przyjmował tę samą pozycję przed reporterami, wkładając do wykopanej przez zaklętą łopatkę dziury sadzonkę sosny. Obecny przy tym nieustannie Minister każdemu z nich dziękował osobiście uściśnięciem dłoni (w chwilowo zamrożonym geście by dać szansę reporterom).



Sadzonki

Aby przyczynić się do odbudowy zniszczonej przez mugoli przyrody wystarczy podejść do gajowego i odebrać od niego kilkunastocentymetrową sadzonkę drzewka, a następnie włożyć ją do przygotowanego wcześniej dołka (uśmiechając się przy tym do reporterów, którzy będą zainteresowani każdą postacią z poziomem rozpoznawalności II i większym).

Po wszystkim młoda czarownica ubrana w lnianą, jasną sukienkę do ziemi, w wianku splecionym ze źdźbeł trawy i zbóż ofiaruje ci lub (a jeśli otrzyma zgodę) przypnie do stroju pamiątkową gałązkę sosnowego darczyńcy. Wedle dawnych wierzeń, otrzymana za zasługi, zabrana do domu i powieszona nad progiem zapewni jego mieszkańcom pomyślność tak długo, póki nie straci wszystkich igieł.



Polowania

Tradycja polowań sięga odległych czasów. Zdażało się mawiać przy tym: kto idzie na niedźwiedzia, niech gotuje łoże, a kto na dzika – mary. I choć lasy Waltham pozbawione są już dzisiaj niedźwiedzi i dzików to można w nich spotkać lisy, zające, jelenie, sarny oraz rozmaite ptactwo.

Na syto zastawionych stołach podczas festiwalu płodności nie brakuje dziczyzny, ta jednak jak wszystko w trakcie obchodów Brón Trogain jest darem Matki Natury, który należy odpowiednio zdobyć, oprawić i przyrządzić, a ostatecznie tradycyjnie podać. Każdej nocy, od rozpoczęcia festiwalu organizowane są zbiorowe pościgi za zwierzyną. W trakcie nocnych gonitw czarodzieje rywalizują ze sobą o tytuł króla polowań, ten zaś przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą zwierzynę. Każdą ustrzeloną zdobycz czarodzieje zabierają na Polanę Świetlików, w miejsce wielkiej uczty, gdzie czekają na nich już ścięte gałęzie drzew sosnowych, tataraku i trzciny, gdzie z wyrazem szacunku układa się ją celu oddania jej hołdu, a ich wielkość lub rzadkość poddaje się ocenie. Każdego myśliwego symbolicznie honoruje się uciętą gałązką sosny, która jest wyrazem czci upolowanej zwierzyny. Myśliwemu przysługuje przywilej noszenia jej do końca festiwalu. Ogłoszenie i koronacja zwycięzcy z poprzedniego dnia(spośród wszystkich myśliwych biorących udział danej nocy) odbywa się codziennie tuż po zachodzie słońca na Polanie Świetlików. Wieniec z liści laurowych zdobi głowę zwycięzcy.

Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie i upoluje zwierzynę, rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch tygodni, postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę, zostaje królem polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]09.12.17 1:25
- Mhm. Mieliśmy mały potop. Ale już jest okej. Prawie kompletnie. Sporo rąk do pomocy się znalazło. - przyznał, bo Rudera powoli przestawała śmierdzieć wilgocią, co dało się naprawić było już naprawione, ostatnie rzeczy wymieniali, przede wszystkim miał pewność że zaklęcia chroniące ściany są już solidne. - Gdybyś miał kiedyś zaczarowany dom, zaklęcia na nim warto sprawdzać częściej niż raz na dwieście lat.
Dodał z rozbawieniem, bo taki z niego dzisiaj Pan Dobra Rada się zrobił. W sumie to nie był pewien czy to zabawne, ale jego bawiło więc chyba tak. Choć rozbawienie go nigdy nie było jakimś szczególnie wysokim progiem do przeskoczenia.
Przez chwilę obaj skupili się na pracy. Kolejne uderzenia, odłupywanie coraz większych fragmentów, by na koniec być w stanie wywrócić swoje dzisiejsze zdobycze. Dość młode rzecz jasna.
Dalej trzeba było drewno przygotować, przede wszystkim pozbyć się małych, kruchych gałęzi i porąbać do odpowiedniej wielkości. Ostatecznie pewnie zmniejszą je zaklęciami żeby dało się przenosić, skoro jednak wzięli się za robotę, warto doprowadzić ją do samego końca.
- Mhm. Była całkiem niezła. - przyznał. Zaraz jednak słuchał słów Lexa i uniósł lekko brew. Widać było, że słowa o wypadku mu się nie spodobały: nie podobało mu się, że komuś kto był mu bliski działa się krzywda, a on o tym nie wiedział. Oczywiście: szkole ich drogi trochę się rozeszły, znajomość się nie zatarła, każdy jednak wpadał w wir ogarniania swojego nagle dorosłego życia i było to całkowicie naturalne. Utrata pamięci brzmiała mu jednak na tyle poważnie, że mimo iż sytuacja miała miejsce najpewniej już dość dawno, poczuł się z tym dziwnie.
- Nie widujemy się ostatnimi czasy zbyt często, ostatni raz poprawialiśmy sobie nastroje ciasteczkami dwa tygodnie temu. - przyznał, zdecydowanie woląc określić termin, niż fakt, iż działo się to przed odsieczą. - Może czas trochę nadrobić. Widujesz czasem znajomych ze szkoły? W sensie to musi być dziwne, wynieść się nagle tak daleko.
Dodał, bo kiedy myślał o tym z kim kontakt po Hogwarcie udało mu się zachować, a kto zniknął z jego życia, pomyślał też o tym że Lex właściwie po szkole chyba zaczynał życie w Anglii całkowicie na nowo.
Spojrzał na Selwyna przez chwilę, zaraz jednak wrócił do zajmowania się drzewami.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]11.12.17 23:17
Uniosłem brwi do góry, lekko zadziwiony. Mały remont, mały potop, mała katastrofa?
- Potop? - zapytałem żywo zainteresowany tematem. - Mi anomalie zniszczyły rezydencję w Chelmsford. Południowa część budynku przestała istnieć i zostałem zmuszony przenieść się do nestora w Boreham - wzruszyłem ramionami, mimo wyraźnego niezadowolenia z całej sytuacji lekko rozbawiony absurdalnością sytuacji. Rozmawialiśmy o pogodzie, lecz wykroczyło to zdecydowanie poza standardowe "dzisiaj jest ładnie" bądź "ależ się rozpadało!" - maj był o wiele bardziej nieprzewidywalny niż to; wymiana zdań o zniszczeniach dokonanych przez niepowstrzymane żywioły była już na porządku dziennym. Zwłaszcza wśród arystokratów - większość musiała zmieniać lokum, przenosząc się nierzadko do siedzib nestorów, ponieważ te z reguły chronione były najsilniej i nie ucierpiały aż tak bardzo w czasie burzy, która miała miejsce zeszłego czwartku. Zaśmiałem się, kiedy moje rozważania o zaklęciach zabezpieczających domy przerwał Bert, nawiązując dokładnie do tego samego tematu. - Sam się o to w takim razie poniekąd prosiłeś - skwitowałem wszystko, dalej rąbiąc drzewo. - Nie potrzeba ci już na pewno żadnej pomocy? Bowiem odkrywam w sobie powoli smykałkę do prac budowlano-remontowych - zaprzestałem pracy na moment, wypinając przed siebie dumnie pierś, w uniesionym podbródkiem i zębami wyszczerzonymi w firmowym uśmieszku. Tak naprawdę to powoli zaczynałem być już zmęczony, nie mogąc z kolei pochwalić się powalającą wytrzymałością na wysiłek fizyczny. Czas leciał szybko, z każdą chwilą wokół nas pojawiało się coraz więcej ściętych drzew, które były na tyle grube, by przerobić je na deski. Nie porywaliśmy się na razie na żadne większe sztuki, skoro znajdowaliśmy dość takich pni na wielkość w sam raz. Coraz bardziej jednak rosło moje zainteresowanie piłą, która z minuty na minutę stawała się coraz większa, zbliżając się już chyba do swoich rzeczywistych rozmiarów. Rzuciłem jej jeszcze ostatnie spojrzenie, nim nie wróciłem do machania siekierą. Pot spływał mi po skroniach i skraplał się na czole, czułem też jak koszula coraz ściślej przylega do mojego torsu, przyklejona gromadzącą się na moim ciele wilgocią. Rozmowa jednak pozwalała zająć myśli, odwodząc je od niewygód i nieprzyjemności pracy fizycznej - czegoś, czego arystokracja przeważnie nie miała okazji doświadczyć w swoim przepełnionym luksusem i służbą życiu.
- Wszystko już nią w porządku, nie musisz się martwić - powiedziałem, kiedy zauważyłem na twarzy Bertiego przebłysk niezadowolenia. Bott troszczył się o nią, to było widać. - Może faktycznie powinniście nadrobić co nieco - dodałem, myśląc o tym, że wspólna Odsiecz temu zdecydowanie nie sprzyjała. - Kogo ze szkoły? Ja nie miałem tam znajomych - zażartowałem, jednak nie byłem pewny czy nie był to przypadkiem ten rodzaj żartu, który bawi tylko opowiadającego. - Nie miałem zbyt wielu osób, z którymi miałem większy kontakt niż zdawkowe "cześć" na korytarzu. Przez pewien czas mieszkała w Londynie moja przyjaciółka, mugolaczka Monique. Wyjechała jednak pod koniec lutego na powrót do domu, do Francji. Oprócz tego są jeszcze siostry Baudelaire, ale tylko z młodszą mam kontakt. Jest krawcową i szyje mi ubrania - odpowiedziałem, nie licząc do grona znajomych ani Rosierów, ani Crouchów. Złapałem z Bertem na moment kontakt wzrokowy, nim obaj nie powróciliśmy do pracy. W rzeczywistości nie była to zbyt długa lista znajomych i dlatego prawdopodobnie na wiosnę tak zaczęła doskwierać mi samotność. - Ale to nie jest dziwne. Nie byłem społecznym typem w szkole, a pod koniec ósmej klasy jeszcze napytałem sobie biedy - machnąłem ręką, po czym przykucnąłem nad powalonym drzewem i zacząłem oczyszczać je z gałęzi. Taka praca na świeżym powietrzu była mimo wszystko dość przyjemna - wkoło był las, szumiący swoimi odgłosami, zieleń i słońce, ciepło i z zapachem mokrej ziemi unoszącym się w powietrzu.
- Czasem trochę tęsknię za Francją, jednak Zakon... tam mam wszystko, czego potrzebuję. To taka druga rodzina - odpowiedziałem, pomijając fakt, że właściwie to większość mojej rodziny też stała w szeregach Zakonników. - A jak tam układa Ci się w pracy? - zapytałem, będąc ciekaw jak idzie cukierniczy interes Bertiego.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dróżka na skraju lasu - Page 6 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]12.12.17 15:01
- Taa, trochę za mocno zaufałem dawnym budowniczym chyba. - cóż, Bertie nie miał nawyku zastanawiania się. Nie był mistrzem budowlanki, podobało mu się jednak kiedy kupił Ruderę, dopiero zaczynał interesowanie się tematem. Właściwie to nadal nie wiedział o nim wiele choć na pewno zamierzał to rozwijać - ot, jako całkiem przydatne hobby. I sposób na zaoszczędzenie pieniędzy, których po ludzku nie miał. - No i nie spodziewałem się magicznej zawieruchy.
Nikt nie spodziewał się szaleństw z jakimi mieli do czynienia ostatnimi czasy. Marudzenie na pogodę nabierało powoli nowego znaczenia. Na informację o dworku Alexa skinął lekko głową.
- Słyszałem, że dość sporo padło. - przyznał. - Rany, trudno mi sobie wyobrazić powrót do rodziców. W sensie wiem, że to kompletnie inna sytuacja, inne tradycje i chyba relacje ale jednak. - wzruszył ramionami. Trudno było mu sobie to wyobrazić w jakikolwiek sposób. Uwielbiał swoją rodzinę, darzył szczerą miłością każdego Botta czy Rossa, ale jak chyba każdy dorosły potrzebował swojej przestrzeni, a tradycja jaką były szlacheckie dworki go lekko przerastała. Mieszkać z całymi pokoleniami Bottów? Aż trudno się zdecydować czy byłby to większy plac zabaw czy pole prawdziwego armagedonu.
Tak czy inaczej odbierał to podobnie też pod kontem finansowym. Nie wątpił że Selwyna ubodła strata, niewątpliwie jednak w ciągu miesięcy będzie w stanie postawić kolejny dworek a jeśli będzie mu spieszno to po prostu dom. Głównym problemem był sentyment i właśnie konieczność powrotu do rodziny.
- Dzięki, jak będziesz miał czas i chęci to zawsze znajdziesz u mnie zarówno jedzenie jak i robotę. - uśmiechnął się wesoło na wyraz dumy malujący się na twarzy Selwyna. - Dużo osób przyszło pomóc. - dodał po chwili, bo i faktycznie go to cieszyło: poczucie, że kiedy jest źle, nigdy do końca nie zostaje sam. I każdej osobie po kolei i z osobna był szalenie wdzięczny, tak samo jak kolejnym którzy jak Selwyn się oferowali: bo nie wątpił że oferta jest szczera i jeśli faktycznie zajdzie potrzeba, i on złapie młotek i kilka desek wraz z nim powymienia. - Trochę jestem zmęczony ale już jest prawie normalnie. - dodał zaraz, bo i wiele osób pomagało kiedy miało czas, on jednak wpadł w małą manię doprowadzenia Rudery do dobrego stanu i poświęcał na to absolutnie każdą wolną chwilę. - Będziesz stawiał nowy dworek? Czy po prostu dom byle szybciej?
Dopytał zaraz, między kolejnymi uderzeniami w drewno, pozbywając się kolejnych gałązek. Rozmowa przerywana chwilami bardziej wytężonej pracy sprawiała, że szło im szybciej, po chwili Bott podniósł z ziemi piłę która wróciła już do swoich naturalnych rozmiarów.
- Łap z drugiej strony. Będzie trochę łatwiej, możemy obalić nią jedno większe drzewo jeszcze i chyba na tym staniemy bo to wszystko trzeba jeszcze przetransportować. Choć najbardziej logicznie będzie chyba zmniejszyć po prostu.
Stwierdził. Jasne, magii trzeba teraz używać ostrożnie i tak dalej ale Bertie mimo wszystko nie zamierzał wpadać w paranoję i kombinować. Przez chwilę pomyślał o wykorzystaniu Miętusa, nie sądził jednak by taka podróż była bezpieczna, a i musieliby wtedy kawałki drewna skrócić co może później okazać się złym ruchem.
- Zdecydowanie. - były relacje które wymierały naturalnie ale były też takie którym po prostu nie wolno dać wymrzeć i to była jedna z nich. Dalej jednak słuchał co Lex ma do powiedzenia.
Uśmiechnął się pod nosem na żart-nie-żart i przyglądał przez chwilę towarzyszowi, nim zaczęli solidnie piłować drzewo.
- O, Clemmy? Faktycznie, nie pomyślałem o tym ale przecież uczyła się we Francji. - uśmiechnął się na wspomnienie niewidomej dziewczyny, której dawno nie widział i której siostrę najwidoczniej trochę lepiej znał Alex.
- Jakiej biedy?
Spytał ciekawsko. Trochę inaczej rysował mu się obraz Lexa do tej pory, dopiero co opowiadał mu w końcu o własnych wygłupach, wydawał się pełen werwy a takie osoby, pełne energii zazwyczaj jakimś sposobem przyciągają ludzi. Cóż, nie znali się jednak szczególnie dobrze, na każdą historię i dopełnienie obrazu przyjdzie jeszcze czas.
Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie o drugiej rodzinie, miał w Zakonie wielu przyjaciół, egoistycznie jednak wcale się z tego nie cieszył. Jednocześnie przyszła do niego myśl, że miałby zobaczyć kogoś ze swojej rodziny w szeregach organizacji: nie wyobrażał sobie tego. Chyba za bardzo chciał wszystkich chronić.
- Dobrze. Prowadzimy badania nad nowymi słodyczami, jesteśmy blisko całkiem fajnej rzeczy. Jeśli znajdziesz czas na spacer pierwszego czerwca, wybierz się na Pokątną. - uśmiechnął się pod nosem. Byli blisko wynalezienia lizaków działających jak bańki mydlane, które zamierzali w ramach promocji wydmuchać na ulicy w trakcie spaceru. Niechaj świat na chwilę nabierze kolorów, a ludzie złapią swoje słodycze. - Będziemy musieli trochę przystopować chyba, ale za jakiś czas znowu ruszymy.
Dodał, nie biorąc się za wyjaśnienia, bo te wydawały mu się oczywiste: badania to pieniądze, remont to pieniądze, a cukiernik musi czasem wybierać. Nie wątpił jednak, że kiedy tylko się odbije, od razu wróci do działania.
- Musisz wpaść, spróbować nowości. - dodał po chwili. Był dumny z tego co razem z rodzeństwem Frotescue tworzyli. Może nie ratowali w ten sposób świata, jednak po części rozprowadzali trochę radości dookoła: a to czasami wystarczy.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]14.12.17 0:04
Na moich ustach pojawił się malutki uśmieszek. Tak, Bertie był ufny, a w mojej opinii czasami nawet zbytnio ufny. Przez myśl przemknęło mi, że kiedyś to może się źle skończyć, jednak szybko to od siebie odepchnąłem. Będzie dobrze. U Botta zawsze jakoś wychodziło na dobrze.
- Owszem, całkiem sporo. Archibald z rodziną też musieli się przenieść - westchnąłem. Lubiłem West Lulworth, a stojąc teraz przed wizją, że w najbliższym czasie nie będę mógł się schronić w tamtejszej kuchni przed tym wszystkim, od czego chciałem uciekać, napawała mnie przeogromnym smutkiem. Zabawne, to przecież były tylko cztery ściany i najważniejsze zawsze było tylko i wyłącznie to, kto razem za mną w nich przebywał; jednakże w ogromie zniszczeń, jakie dotknęły czarodziejskie domostwa chyba popadłem w delikatną tendencję do dramatyzowania. Ale tylko odrobinę. - Powrót pod skrzydła nestora to jest.... ech. Jakby mi ktoś kaganiec założył - westchnąłem, tęskniąc za moją utraconą prawie-że-autonomią. Kiedy ojciec był w rozjazdach miałem dla siebie tak naprawdę całe Hylands, mogłem gospodarzyć nim podług woli. Teraz moja swoboda została znacznie ograniczona.
Kiedy kolejne drzewo padło pod moją siekierą zaprzestałem na chwilę pracy, ocierając mokre od potu czoło rękawem koszuli. Byłem już trochę zmachany, na moich policzkach wykwitły zapewne pokaźne rumieńce, a ciało całe lepiło się od potu. Mimo wszystko czułem z tego satysfakcję i poniekąd dumę - nie wiem, czy jakikolwiek z moich krewnych na przestrzeni ostatnich kilku wieków chwycił w ręce narzędzia, by oddać się fizycznej pracy. Czułem się po prostu dobrze. Kiedy łapałem oddech Bert zapytał się o dworek, a ja nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, nie od razu.
- Nie wiem, nie myślałem jeszcze o tym - zmarszczyłem brwi. - Ale wydaje mi się, że raczej chciałbym coś mniejszego. Nie rzucającego się w oczy. I pod Fideliusem - dodałem, zamyślając się. - Coś trochę większego niż Stara Chata, ale na pewno mniejszego niż Rudera. Dom, tak, zdecydowanie dom - wzrok wbiłem w przestrzeń, oczami wyobraźni widząc już moją przyszłą posiadłość. Mój własny, ukryty przed światem dom. Całkowita cisza i spokój. I żadnej ciotki Brunhildy plotkującej o moich sprawach sercowych.
Odłożyłem siekierę na bok, opierając ją o drzewo, po czym przytaknąłem towarzyszowi i razem z Bertiem złapałem za długą piłę. Byłem odrobinę podekscytowany. Ostrze wyginało się lekko, emitując przezabawne dźwięki: coś trochę jakby uderzać o dno metalowej miski, jednak w połączeniu z konsystencją galaretki. Nie miałem pojęcia, jak da się połączyć konsystencję galaretki z dźwiękiem, lecz tak właśnie go odbierałem. Zgodnie z poleceniami Bertiego zacząłem razem z nim piłować pień - był to całkiem inny rodzaj wysiłku niż machanie siekierą. Czułem, jak inne partie mięśniowe w moim ciele zaczynają pracować na zwiększonych obrotach. To naprawdę było świetne uczucie. O wiele lepsze niż wspomnienia z ostatniego roku w Beauxbatons.
- Dziewczyny Bertie, dziewczyny - westchnąłem ciężko, wznosząc oczy ku niebu. Zawahałem się na moment, jednak ostatecznie zadecydowałem się na objawienie przed nim tego kawałka mojego życia. Wióry leciały spod piły w równym tempie, a środek pnia drzewa był coraz bliżej. - Przez trzy lata miałem w szkole dziewczynę. Inteligentna, urocza, śliczna. I mugolaczka - zerknąłem na Botta, ciekaw jego reakcji. Zaraz jednak podjąłem opowieść. - Skończyło się bardzo źle, jakaś zołza spoiła mnie amortencją i zdradziłem moją Annabelle. Ciągle nie mogę sobie tego darować - dodałem, tym razem na Botta nie patrząc. Nie przepadałem za mówieniem o tym, czułem się wtedy taki brudny. Zawiodłem zarówno ją, jak i siebie, jednak przede wszystkim ją. Może i zamknąłem to w szufladzie ze sprawami, do których nie powinienem wracać, lecz wciąż ten element mojej historii był zbyt istotny, by pomijać go przy poznawaniu się z kimś. A moja znajomość z Bertem zaczynała się coraz bardziej pogłębiać.
- Pierwszy czerwca? Zapamiętam i wezmę bratanków. W sensie dzieci bliższego kuzyna. Archiego. Och, to skomplikowane - westchnąłem w końcu, jednak poczułem potrzebę wytłumaczenia tej zawiłości. - Bo widzisz, siostra mojego ojca to matka Archibalda. A siostra ojca Archibalda była moją matką. Jesteśmy spokrewnieni trochę bliżej niż normalne kuzynostwo - powiedziałem, a w moim głosie pobrzmiewała wręcz duma. Prewett był dla mnie autorytetem w wielu dziedzinach, mogłem na niego liczyć w tarapatach i wtedy, kiedy trzeba było poużalać się na irytujących krewnych. Ciotkę Brunhildę najczęściej. Uniosłem do góry jedną brew, kiedy Bert napomknął o przystopowaniu z badaniami. Chciałem już się pytać: dlaczego?, jednakże wpierw chwilę mieliłem tę informację w umyśle, nim nie doznałem olśnienia. Puściłem wtedy piłę i wyprostowałem się.
- Bertie. Znamy się już w mej opinii dość czasu, żeby w razie problemów móc się zwrócić do siebie wzajemnie - zacząłem, patrząc uważnie na Zakonnika. - Jeżeli potrzebujesz pieniędzy na rozwój to po prostu powiedz. I tak nie mam co z nimi zrobić, a jeżeli mogą się komuś przysłużyć to nie widzę powodu, dla którego nie miałbym ich udostępnić - powiedziałem, całkowicie mając na myśli to, co mówiłem. Uśmiechnąłem się przy tym, całkiem skuszony wizją współudziału w tworzeniu cukierniczego królestwa Botta. - Wspominałem już, że mam słabość do słodyczy? - rzuciłem jeszcze na podparcie moich słów, znów łapiąc za piłę. Raz-dwa i drzewo już leżało na ziemi. Wyprostowałem się, przeciągnąłem i westchnąłem.
- To chyba czas się zabierać stąd powoli - oznajmiłem, po czym schyliłem się i zacząłem zbierać nasze rzeczy.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dróżka na skraju lasu - Page 6 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]15.12.17 0:04
Uśmiechnął się pod nosem na słowa dotyczące kagańca - w pewnym sensie mógł to zrozumieć. Byli już dorośli. Może to bardzo wczesny etap dorosłości, zdążyli jednak przywyknąć do pewnej swobody, do tego że w spokoju robią co chcą, kiedy chcą i gdzie chcą. No, Selwyn był pod tym względem bardziej ograniczony, nadal jednak nie tak bardzo, jak gdyby mieszkał z rodziną. Powrót pod rodzinny dach oznaczał w wypadku Bertiego ciągłe pytania i marudzenie na jego styl życia, domyślał się że w wypadku Alexandra mogło być w gruncie rzeczy gorzej. Ostatecznie szlachcice więcej oczekują od swojego zachowania, niż nie wracaj pijany do domu, czy wracaj na noc do domu.
- Mhmm. Przemyśl Dolinę, fajnie będzie mieć nowego sąsiada. Mamy fajną okolicę. - stwierdził luźno, może trochę zdziwiony bo i nie spodziewał się tak skromnych potrzeb po szlachcicu. Uśmiechnął się pod nosem, w sumie to byłaby bardzo dobra opcja. Im więcej ludzi dookoła tym weselej, prawda?
Dalej słuchał opowieści Lexa o dziewczynach, a doskonale wiedział jak te potrafią namotlać w sercu, duszy i życiu. Wystarczyła taka jedna, która zakręci człowiekowi w głowie i nagle wszystko było inne, a człowiek zachowywał się jakby nie był sobą. A może to on tak miewał? A może po prostu wpadł po uszy i w zestawieniu z młodzieńczą burzą emocji powstał taki miks, który w swojej wyobraźni podkręcił i trochę wyidealizował?
- Myślisz, że mógłbyś z nią być? - spytał ciekaw, bo i dopiero co żegnał przyjaciela, którego rodzina postanowiła wysłać do odległej Francji. Spotykanie się z wątpliwego pochodzenia dziewczyną było tylko jednym z jego przewinień względem głowy rodu, nadal jednak stanowiło oczywisty problem, coś co nie mogło mieć miejsca. - Tak czy inaczej historia niezła.
Przyznał.
- Kobiety bywają szalone, nastolatki szalone są z zasady. - uśmiechnął się pod nosem, przez chwilę przyglądając się Lexowi, zaraz jednak po prostu wrócił do pracy. Robiło się późno, musieli się powoli zbierać, kiedy kolejne drzewo padło.
- Czasem mam wrażenie, że wy wszyscy jesteście spokrewnieni. Znaczy cała szlachta. - stwierdził wcale nie zdziwiony tą zamianą, bo ile razy rozmawiał z przedstawicielem szlacheckiego rodu o rodzinie, zawsze miał okazję wysłuchać wielu szlacheckich nazwisk. Aż dziw, że oni są jeszcze w stanie się żenić z niby nie krewnymi.
Propozycja, jaka padła później była miła, jednak uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na rozmówcę, na moment przerywając pracę.
- Mam już dług u Titusa który będę spłacał do śmierci. Za Ruderę. A skoro jeden dług spłacę jako dziadek, z drugim mogę się nie wyrobić. - uśmiechnął się szeroko. - Nie jestem dzieckiem, nie muszę wszystkiego mieć na już, odłożę na te badania. Ale dzięki, miło z twojej strony. - nie do końca zrozumiał widocznie, że chodzi o jakąś formę współudziału, bo i wypowiedź Lexa zabrzmiała bardziej jak oferta darowizny, czy pożyczki - tej pierwszej nie mógłby wziąć, drugą pewnie by wziął, gdyby miał szansę spłacić w tym życiu. Trochę chyba jednak bał się pogłębiać w dalsze długi, a to że Alex sam nie wie co robić z pieniędzmi nie było argumentem: to nadal jego pieniądze.
- Obraziłbyś mnie gdybyś nie miał słabości do moich słodyczy. - stwierdził zaraz wesoło. Lubił swoją pracę. Była cudownym oderwaniem od szarej rzeczywistości.
Zaraz zaczęli się zbierać, trzeba było pomniejszyć przygotowane drewno, pozbierać narzędzia. Bertie podniósł jedną z siekier i nie zauważając Lexa odwrócił się idealnie, by szpikulcowatym końcem trafić w jego głowę.
Przerażony w pierwszej chwili odskoczył, niewątpliwie pobladł, bo ZABIŁEM SELWYNA, skoro ten jednak nie upadł to może nie stała się tragedia. Serce Bertiego biło jednak jakieś tysiąc razy szybciej niż normalnie i podskoczyło z żołądkiem pod sam przełyk.
- Rany, przepraszam. Ej... - podszedł zaraz, jednak widząc jak twarz Lexa zalewa się krwią nawet nie wiedział co ma robić. - Na wrzody Merlina, siadaj, wezwę kogoś.
Złapał go za ramiona, odstawiając pod drzewo, żeby aby nie poleciał zaraz na ziemię.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]15.12.17 19:51
- Dolinę? Właściwie to mogę się zastanowić - powiedziałem, przygryzając po tym dolną wargę. Nie zastanawiałem się przecież wcześniej nad tematem, toteż teraz kiedy w końcu wypłynął moją głowę całkowicie zaprzątnęły galopujące pomysły, jeden po drugim zajmujące uwagę. Mijały w międzyczasie godziny, przedpołudnie zamieniło się w popołudnie, a wokół nas zalegało coraz więcej powalonych drzew. Rozmowy były przyjemnym przerywnikiem w pracy, splatały się w szumie liści w dość osobliwą melodię. Ta puszcza, a dokładnie jej głębsze części były niebezpieczne, nieprzyzwyczajone do ludzkiej obecności. I choć okolice dróżki na skraju lasu były zdecydowanie bardziej przystępne to i tak czuło się w tym lesie pewną dzikość i niedostępność. Zdecydowanie nie chciałbym tutaj kiedyś trafić całkiem sam.
Pod wpływem pytania Berta zacząłem przypominać sobie wszystkie miłe chwile, jakie spędziłem z Annabelle. Te kilka lat naprawdę wiele w moim życiu zmieniły, jednak teraz byłem już w zupełnie innym miejscu niż wtedy, kiedy kończyłem szkołę. Każde z nas żyło swoim własnym życiem, nie wiedzieliśmy o sobie nic. Tak się po prostu stało.
- Wiesz, czasem mam wrażenie, że tak. Jednakże stało się jak się stało, bardzo długo trułem się poczuciem winy, w końcu odpuściłem. Im dłużej się nad tym zastanawiam tym bardziej wydaje mi się, że prędzej czy później ten związek skończyłby się katastrofą - westchnąłem, rozmasowując sobie z lekka ręce, nim dalej nie przyłożyłem się z Bertiem do piłowania. - Są szalone, bardziej niż nam się wydaje - prychnąłem śmiechem, zastanawiając się, jak układały się statystyki płciowe pacjentów na oddziale magipsychiatrii w szpitalu świętego Munga. Postanowiłem, że sprawdzę to w archiwum przy pierwszej lepszej okazji, bowiem istniał taki rejestr, ba, nawet zdarzało mi się go aktualizować. Nie skupiałem się jednak nigdy na całościowym ujęciu. Podłapałem wzrok Bertiego i wzruszyłem ramionami. Pracowaliśmy dalej. - Bo jesteśmy - odparłem swobodnie, a w moim głosie wręcz było słychać, że gdybym nie miał teraz zajętych rąk to wzruszyłbym ramionami. - Bliżej bądź dalej. W pierwszej linii kuzynostwa jestem spokrewniony choćby z Prewettami, Fawleyami, Crouchami i kilkoma rodzinami czystej krwi jak na przykład Vane'owie - oznajmiłem, lekko marszcząc czoło. - Taki stopień pokrewieństwa to stąpanie po kruchym lodzie. Mnie się poszczęściło i nie mam żadnej choroby genetycznej, ale to jest niczym rosyjska ruletka. Albo trafisz albo nie - powiedziałem dość ponuro, przypominając sobie córkę Samaela. Wstrząsną mną lekki dreszcz, bowiem w dalszym ciągu takie rzeczy były dla mnie nie do pomyślenia. Z własną matką. Tak oto kończyło się zbyt bliskie pokrewieństwo rodziców dziecka i choć Avery byli przypadkiem skrajnym to powinien on służyć ku przestrodze. Inna sprawa, że poza mną raczej nikt o tym nie wiedział, wszyscy pozostali świadomi tego okropieństwa albo wyjechali, albo nie żyli.
Zmarszczyłem odrobinę brwi, gdy Bertie zaczął dziękować mi za propozycję. Nie o to mi chodziło.
- Chyba trochę źle ubrałem to w słowa - praktycznie przerwałem mu, kiedy mi dziękował. - Miałem na myśli to, że chętnie byłbym współudziałowcem. Szkoda, żeby mój kapitał leżał w skrytce, kiedy mógłby zacząć generować zyski - o to mi chodziło kiedy powiedziałem, że mogłyby się komuś przysłużyć - uśmiechnąłem się szeroko, opuszczając rękawy koszuli. Zatraciliśmy się w pracy tak, że powoli zaczynało już robić się chłodniej. - Praca w Mungu mnie satysfakcjonuje, lecz to może nie trwać wiecznie. Dobrze byłoby mieć coś choć po części swojego, w razie gdybym postanowił zmienić nazwisko - powiedziałem, zerkając na Bertiego. Mówiłem rzeczowo, to nie były żarty. Czułem pod skórą, że moje życie zaczyna zbiegać do jakiegoś punktu kulminacyjnego, po którego przekroczeniu wszystko się całkowicie zmieni. Lód szlacheckich konwenansów po którym stąpałem trzeszczał coraz głośniej, nawet dla mojej rodziny - nastawionej do mugoli pozytywnie - moja ideologia była nad wyraz poufała. Przymykali na to jeszcze oko, mówili: młody jest, wyszumi się i mu przejdzie. Ja jednak widziałem, że z wiekiem wcale nie zmieniałem zdania. Może gdyby ojciec bardziej przyłożył się do mojego wychowania to teraz wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
I tak, rzeczywiście brak słabości do słodyczy Bertiego byłby wielką obrazą. Zaśmiałem się, napawając się lekkością i niezobowiązującą atmosferą tego dnia, kiedy nagle wszystko trafił szlag. Ktoś dając nam do ręki ostre narzędzia powinien uwzględnić w rozrachunku fakt, że faktycznie któryś z nas ucierpi. I tym razem padło na mnie. Poczułem wpierw na czole dziwne swędzenie, lecz nim zdołałem choćby unieść rękę by sprawdzić o co chodzi, moją twarz zalała ciepła krew. Wdzierała się do lewego oka, wpływała do ust, skapywała z nosa. Prychnąłem i wyprostowałem się gwałtownie, zaszokowany. To jednak nie był dobry ruch, bowiem od razu zakręciło mi się w głowie, a różdżka wyślizgnęła się spomiędzy palców.
- Co to... - wymamrotałem, czując metaliczny smak na języku. Zaraz jednak był przy mnie Bert, naprowadzając dłońmi pod drzewo, gdzie mogłem się oprzeć. Otworzyłem prawe oko, jednak mroczki przyprawiły mnie tylko o dodatkowy zawrót głowy. Siekiera. Rękoma namacałem pień i powoli opuściłem się na ziemię, gdzie zdjąłem z siebie i tak już zakrwawioną koszulę, pozostając jedynie w białym podkoszulku. Zwinąłem materiał w kłębek i lewą dłonią przycisnąłem do czoła. - Nie wzywaj. Daj mi różdżkę - powiedziałem cicho, wyciągając przed siebie umazaną krwią prawą rękę. - Różdżka, Bert, bo Ci zemdleję - mówiłem już lekko rozwlekając sylaby, tak jakbym był trochę pijany. Urazy głowy niestety miały to do siebie, że krwawiło się obficie, a odpływało w nicość jeszcze szybciej. W sumie to było idealne porównanie, bowiem tak jak po alkoholu otaczający mnie świat wydawał się być nierealny. Kiedy w końcu poczułem w palcach hikorowe drewno odjąłem koszulę od głowy, opierając koniec różdżki na czole. - Curatio Vulnera Maxima - wymamrotałem, czując przyjemne mrowienie magii w ciele, Siedziałem tak z zamkniętymi oczami, nie ruszając się, jednak krew przestała mi już ciec po twarzy. - Będę miał po tym bliznę - westchnąłem, otwierając prawe oko. Nadal było mi słabo, ale świat już na szczęście przestał wirować. Zaśmiałem się nawet lekko, widząc przerażenia na twarzy Berta. - Jestem w dobrym rytmie do takich rzeczy - przedrzeźniałem Berta sprzed paru godzin, po czym zacząłem się śmiać. - Jak chuj Bertie, jak chuj - trząsłem się ze śmiechu, siedząc na ściółce i wyglądając, jakbym wyszedł z krwawej jatki na śmierć i życie. - Prawie mnie zabiłeś! - śmiałem się dalej. - Bert, jakie to by było głupie umrzeć w ten sposób. Wielka wojna, dobro ze złem, Avady śmigające w powietrzu? Nie, kurwa, siekiera! - śmiałem się dalej, rzucając przekleństwami na prawo i lewo, chyba odreagowując tak stres. Serce bowiem zaczęło mi teraz walić jak opętane. Rany, jakie to życie było kruche.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dróżka na skraju lasu - Page 6 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]15.12.17 19:52
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - CZ' :
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Rsb7Clw
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]22.12.17 23:54
Przez kilka chwil Bertie skupił się na pracy i zamiast paplać - słuchał co ma Selwyn do powiedzenia. Na wspomnienie o pięknych szaleńcach uśmiechnął się tylko pod nosem, bo i nic dodać nic ująć, pchnął mocno piłę i ustawiał ją, pracowali aż kolejne drzewo nie runęło i zaczęli się zabierać za pomniejszanie ich i szykowanie do transportu.
- Tak, wiem. - skrzywił się, bo dopiero co, zaledwie chwilę temu Titus wspominał że jego siostrze się pogorszyło ostatnimi czasy. Lubił małą Kyrę, była urocza, młoda dama jednak z ikrą jak to małe dziecko. Bott nigdy nie mógł pojąć, jak czarodzieje którzy oczywiście nie w pełni, ale w dość dużej mierze mają się za lepszych mogą popełniać tak jawne głupoty tylko po to, by nie dopuścić do siebie odrobiny mugolskiej krwi doprowadzać do tego, że z wysokim prawdopodobieństwem kolejne pokolenia w ich rodzinie będą tylko słabsze i słabsze. - To idiotyczne. W sensie... e, nie ważne.
Chyba nie było sensu się rozwodzić nad sprawą. Na pewno jeszcze kiedyś spyta Alexandra, dlaczego nawet rody otwarcie promugolskie robią sobie w ten sposób krzywdę i w ten sposób może Selwyn pomoże mu postawić kolejną cegiełkę na niewielkim Murku Zrozumienia Świata jaką Bott miał w głowie. Było wiele rzeczy które wydawały mu się po prostu nielogiczne. To jednak kwestia na kolejne rozmowy.
Dalej jednak Bertie uniósł brwi bo to co mówił Selwyn było ciekawe. Do tej pory to on, Bott fundował w większości badania, dlatego z resztą były one dość ubogie. Odpowiadały sponsorowi, choć efekty i tak napawały go zasłużoną dumą. Co, gdyby mieli zdecydowanie więcej pieniędzy? To, że Selwyn byłby jak to określił, udziałowcem nie stanowiło problemu, Bertie nie wątpił że zyski mogą się zdecydowanie powiększać.
- Brzmi zachęcająco. - przyznał. - Muszę pomyśleć, pogadać z pozostałymi ale pewnie za kilka dni się odezwę. - stwierdził jeszcze, nie chcąc istotnych decyzji podejmować bez jakiejkolwiek konsultacji, bez dogadania z resztą grupy, ostatecznie bez przemyślenia, bo okazuje się że nawet Bott ma takie dziedziny w których nie lubi podejmować pochopnych decyzji.
Dalej wszystko działo się w przeciągu sekundy, koniec pracy, odkładanie rzeczy, Selwyn bez krwi, Selwyn z twarzą bez krwi, Bott z poczuciem że zaraz padnie na zawał bo zabił towarzysza dzisiejszej pracy. Czuł jak serce tłucze mu w piersi jakby co najmniej Ben Wright tłukł w nie żelazym młotem.
Przeżył odsiecz ale nie przeżyje głupiego rąbania drewna w moim towarzystwie. Myśli pełne paniki malowały wyraz lęku na jego twarzy, odbijały się w jego spojrzeniu.
Nie był wcale pewien czy powinien podawać Selwynowi różdżkę, ostatecznie właśnie palnął go siekierą w głowę, czy ktoś z takim urazem powinien czarować? Widocznie jednak groźba mdlenia podziałała, bo Bott sięgnął po przedmiot i podał go właścicielowi, wpatrując się w zakrwawioną koszulę.
Nie znał rzucanego zaklęcia, jednak ewidentnie krew przestała w końcu cieknąć. Informacja o blizny była w tej chwili dla Botta jak z innej galaktyki, śmiech Lexa tak samo.
Rozluźnił się dopiero kiedy Selwyn wypowiedział kilka bardziej złożonych zdań świadczących o tym, że wie gdzie się znajduje, jest żywy i nie cofnął się mentalnie do poziomu pięciolatka.
Kiedy wszystkie emocje runęły z niego jak głazy w trakcie kamiennej lawiny, sam zaczął się śmiać, choć zdecydowanie bardziej nerwowo. Odreagowywał, nie był w tej chwili zbyt wesoły, może za jakiś czas spojrzy na to inaczej. Choć widok żywego Lexa zdecydowanie był powodem do radości.
- Bottokalipsa. Bycie ofiarą Bottokalipsy to godna śmierć, choć byłbyś pierwszy. Zazwyczaj szkodzimy sami sobie. - przyznał. Dał Selwynowi czas na dojście do siebie, sam w tym czasie zajął się zmniejszaniem drewna i pakowaniem wszystkiego, choć zerkał jeszcze na szlachcica i upewniał się, czy z tym aby na pewno jest okej.
- Chyba lepiej jeśli cię dzisiaj odwiozę, czy coś. - normalnie w życiu nie zabrałby drugiego faceta na motor, jednak chyba nie chciał żeby Alex się dziś teleportował lub łaził gdzieś w poszukiwaniu kominka. Szybciej będzie polecieć.

zt x 2



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]18.05.18 20:24
| 03.07

Wiele się wydarzyło. Bardzo żywo pamiętała pożar w ministerstwie, szatańską pożogę przed którą ledwie uciekła. Nawet nocami śnił jej się szalony ogień popielący wszystko na swojej drodze i wyciągający po nią parzące macki. Budziła się zlana zimnym potem, a potem docierało do niej, że to naprawdę się stało. Ministerstwo w obecnym kształcie przestało istnieć, wielu zginęło. Ona z jakiegoś powodu przeżyła, ale widziała, że czarne chmury złych zmian były coraz bliżej, już docierały do Londynu, niszcząc jeden z fundamentów magicznego świata. Ministerstwo wiele razy ją zawiodło, ale przerażało ją to, co się stało i ten ogrom tragedii zwykłych ludzi, pracowników takich jak ona, którzy już nigdy nie wrócili do swoich rodzin, a zginęli w jeden z najgorszych możliwych sposobów.
Zastanawiało ją to, a także możliwe powiązania z wcześniejszą pożogą w Białej Wywernie, tą, która prawie zabiła jej brata. Czekała z niecierpliwością na spotkanie Zakonu Feniksa, ale i sama starała się rozglądać za potencjalnymi wskazówkami. Nie było łatwo, zwłaszcza że ministerstwo było w rozsypce i poszczególne departamenty zostały rozproszone w różnych miejscach, a wszelkie akta spłonęły. Na dodatek nie działała teleportacja, a sieć Fiuu szwankowała, więc podróżowanie było utrudnione. Na szczęście Sophia mieszkała w Londynie, więc jakoś sobie radziła z docieraniem do pracy. Teraz siedzibą jej departamentu, a więc i Biura Aurorów było Tower. Pewna ironia losu, że zwykle to aurorzy zamykali tu ludzi, a teraz sami mieli biura zaadaptowane w celach. Nie było to miejsce przyjemne, ale musiała do niego przywyknąć. Nie wiadomo, kiedy ministerstwo zostanie odbudowane i jak długo będzie pracować w Tower, choć najtrudniejsza była świadomość, jak wielu zginęło, jak wiele rodzin zostało rozdartych. A ona przeżyła, więc musiała dobrze wykorzystać szansę od losu.
Mimo rozgardiaszu Biuro Aurorów starało się działać, więc działała i Sophia, często pracując ponad normę i zostając po godzinach. Była uparta, wręcz zapalczywa; bardziej obchodziła ją praca niż własne dobro i komfort. W obecnej dobie chaosu męty spod ciemnej gwiazdy czuły się jeszcze bardziej bezkarnie, nie brakowało zgłoszeń o incydentach, w których pojawiała się czarna magia.
Jedno z takich zgłoszeń otrzymali wczesnym rankiem trzeciego lipca, od czarownicy mieszkającej na przedmieściach Londynu, w pobliżu lasu. Kiedy rano wyszła by wypuścić z domu kota, zobaczyła leżącą w swoim ogródku półżywą dziewczynę ze śladami po zaklęciach, bardzo prawdopodobne, że czarnomagicznych, co musieli zweryfikować aurorzy, bo starsza kobiecina niezbyt się na tym znała. Jak się okazało, dziewczyna była mugolką i uciekła z miejsca, które opisywała jako stary, podpiwniczony dom w lesie, pełną dziwacznych przyrządów i groźnych ludzi w długich szatach, którzy mierzyli w nią drewnianymi patykami i sprawiali jej tym ból. Samo to sprawiało, że aurorzy musieli się tą sprawą zainteresować. W ostatnich miesiącach niestety pojawiało się coraz więcej łajdaków krzywdzących mugoli.
Aurorzy przyjęli zgłoszenie. Sophia miała towarzyszyć Johnowi Simmonsowi, aurorowi w średnim wieku, któremu już pomagała w paru sprawach. I jako że teleportacja nie działała, musieli się tam udać w inny sposób – na miotłach, po zastosowaniu odpowiednich środków zaradczych, by nie zauważyli ich mugole. Oboje zarzucili na siebie peleryny-niewidki znajdujące się na wyposażeniu Biura; to musiało szybko zakupić nowe, kiedy wszystkie poprzednie pomoce aurorskie spłonęły w pożarze. Na szczęście Sophia latała całkiem nieźle; w ostatnich miesiącach trenowała trochę w tych nielicznych dniach wolnych od pracy, żeby odzyskać dawną sprawność, jaką miała w Hogwarcie w czasach gry w drużynie Hufflepuffu.
Starannie zawiązała niewidkę wokół siebie, by ta nie zsunęła się w trakcie lotu, a obie miotły Simmons zaczarował zaklęciem kameleona. Niewidoczni z ziemi mogli przelecieć nad spowitym mgłą Londynem. Od dnia pożaru ministerstwa mgły były niemal codziennością i to w znacznie większym stopniu niż zwykle miało to miejsce w ich deszczowym, brytyjskim klimacie. W tym przypadku mgła okazała się jednak pomocna, bo trudno byłoby przez nią cokolwiek zauważyć, gdyby tak któremuś z nich zsunęła się peleryna. Kilkanaście minut później wylądowali nieopodal uliczki, której nazwę podała starsza czarownica. Kobieta czekała na nich, opowiadając o rannej dziewczynie i dokładniej opisując jej relację o miejscu, z którego udało jej się uciec, kiedy napastnicy, czarodzieje, myśleli, że jest już umierająca i nie pilnowali jej zbyt starannie. Według niej mugolka miała kilka połamanych kości, dużo ran ciętych i siniaków, a w kilku miejscach zupełnie zdartą skórę. Była też brudna jakby spędziła w niewoli co najmniej parę tygodni.
- Gdzie ona jest? Z nią też będziemy musieli porozmawiać – odezwała się Sophia, ale czarownica powiedziała, że umieściła ją u swojej zaufanej sąsiadki, uzdrowicielki, która miała uleczyć jej obrażenia i później zmodyfikować jej pamięć.
- Teraz nie ma na to czasu, musimy ich znaleźć. Wyślę patronusa do Biura, zaraz przyślą kogoś, kto się tym zajmie – powiedział Simmons. Tak też zrobił; wyczarowany patronus w postaci niedużego psa pomknął do Biura Aurorów, mając ściągnąć kogoś, kto zajmie się dokładniejszym przesłuchaniem czarownicy oraz rannej, kiedy ta już odzyska przytomność i będzie zdolna do złożenia zeznań. Należało to zrobić przed zmodyfikowaniem jej pamięci, jej zeznania mogły być bardzo ważne, ale dziewczyna podobno straciła przytomność krótko po wyznaniu staruszce, co ją spotkało.
Dwójka aurorów musiała zająć się zlokalizowaniem sprawców, zanim ci zbiegną. Być może już odkryli brak swojej ofiary, więc było kwestią czasu, jak opuszczą kryjówkę, a na to nie można im było pozwolić, dlatego aurorzy znów wskoczyli na miotły, lecąc nisko nad lasem, wypatrując czegokolwiek, co wyda im się dziwne i odbiegające od normy.
- Wyczuwam coś niedaleko stąd. Ślady magii, prawdopodobnie jakieś zaklęcia ochronne, być może osłabione anomaliami – rzucił do niej Simmons lecący parę metrów przed nią. Nikt nie rzucałby zaklęć ochronnych bez powodu, a choć jeszcze nie widzieli żadnego zabudowania, nie ulega wątpliwości, że coś tam było. – Lądujemy. Teraz.
Oboje zniżyli lot, wlatując ostrożnie między drzewa, uważając na gałęzie, które mogłyby ich poranić, a także spowodować niepotrzebny, alarmujący hałas. Spowici pelerynami-niewidkami wylądowali na leśnej ściółce, rozglądając się dookoła.
- Krew – szepnęła Sophia, zauważając krwawy ślad na pobliskim drzewie, i kawałek dalej, na ściółce. Może to tędy uciekała ranna dziewczyna, i słaniając się z bólu otarła się o drzewo, a potem upadła na ziemię? I tak musiała być bardzo silna, skoro dała radę opuścić las i dotrzeć aż do zabudowań. Dzięki niej aurorzy w ogóle mogli się dowiedzieć, że w tych okolicach działo się coś złego. Znowu. Lasy były lubianymi miejscami na dyskretne kryjówki, z dala od miasta, gdzie ktoś mógłby dużo łatwiej zobaczyć lub usłyszeć coś niepokojącego, a w obecnych czasach nawet zaklęcia zabezpieczające nie dawały całkowitej gwarancji, że brudne sprawki pozostaną bezpiecznie ukryte. Nie był to pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy miała szukać śladów przestępstwa oraz ich sprawców w tym lesie.
Trzymając różdżki w pogotowiu, ostrożnie ruszyli dalej. Miotły trzymali w drugich, wolnych od różdżek dłoniach; w razie konieczności mogli je rzucić, wskoczyć na nie, lub nawet użyć jako broni w walce wręcz, zdzielając kogoś trzonkiem. Poruszali się cicho i bezszelestnie, idąc tak przez jeszcze kilkanaście minut. Być może zajęłoby im to szybciej, gdyby nie to, że rozglądali się, badając otoczenie i wypatrując śladów, a także próbując wykryć ewentualne klątwy, zabezpieczenia i inne przeszkody. Choć niedługo w okolice lasu miały dotrzeć posiłki, musieli zrobić przynajmniej rozpoznanie.
Na szczęście ślady krwi okazały się pomocne. Dzięki swojej spostrzegawczości Sophia mogła podążyć ich śladem, odtwarzając drogę, którą mogła pokonać ranna mugolka. Co jakiś czas na liściach widziała drobne smugi i krople; posoka musiała skapywać z ran, kiedy młoda kobieta w panice pokonywała kolejne metry.
- Jest – szepnął auror, wyciągając rękę, by ją zatrzymać. Oboje dostrzegli budynek, prawdopodobnie dawno opuszczony dom. Nie była to mała, mizerna chatka, ale dom pozostawał mały, murowany, z omszałym dachem i brudnymi, mętnymi oknami. W jednym z nich paliło się mdłe światło, prawdopodobnie świecy. Przez dłuższą chwilę oboje wpatrywali się w nie, w pewnym momencie dostrzegając nikły cień przesuwający się w pomieszczeniu.
- Więc ktoś wciąż tam jest... – odezwała się półszeptem Sophia, mocniej zaciskając palce na różdżce i zastanawiając się, co działo się w tym budynku. Po samej obserwacji wiedzieli już, że w środku jest co najmniej jedna osoba. Nie mogli wykluczyć ewentualności, że jest ich więcej i że być może było tam więcej ofiar takich jak tamta dziewczyna, której udało się uciec. Pytanie tylko, czy ci ludzie spodziewali się, że ktoś może trafić na ich trop?
Simmons znów wyczarował patronusa, który miał poinformować aurorów gdzie są i ściągnąć posiłki. Po chwili, korzystając z tego, że wciąż mieli na sobie ministerialne niewidki, cicho przemknęli bliżej budynku; jeszcze wcześniej sprawdzili teren zaklęciami wykrywającymi pułapki i ludzką obecność. To drugie wykazało, że w środku znajduje się sześć osób; trzy na górze i trzy niżej, w piwnicach, a na dom było nałożone zaklęcie antyteleportacyjne, ale to teraz i tak było bezużyteczne kiedy nikt nie mógł się teleportować.
- Zaraz dotrą posiłki – szepnął do niej Simmons, kiedy przesuwali się wzdłuż ściany, wykonując rekonesans i szukając słabego punktu, przez który mogliby się dostać do środka. Ominęli frontową ścianę, przemykając od tyłu, ale drzwi, które napotkali, były zamknięte na głucho, żeby się dostać do środka musieliby posłużyć się magią lub znaczną siłą. Sądząc po stosunkowo skąpej ilości magicznych zabezpieczeń, ofiarami mogli być wyłącznie mugole, którzy nie wymagali tak wielu środków zaradczych jak czarodzieje. A może winne były anomalie, które osłabiły zabezpieczenia i może tylko dzięki temu w ogóle zauważyli dom? Tak czy inaczej wystarczyły solidne mury i drzwi, żeby skutecznie uwięzić mugoli w tym zapuszczonym przybytku. Tylko po co? Dla eksperymentów? Dla zabawy? Nie dowiedzą się, póki nie złapią tych, którzy mogli być za to odpowiedzialni, i nie dokonają szczegółowego przeszukania domu.
Jedne z drzwi także nosiły na sobie nikłe ślady krwi.
- To tędy musiała się wydostać – zauważyła Sophia. Mimo niewidzialności zachowywała najwyższą ostrożność. Te drzwi wyglądały nieco mniej solidnie. Może to one były słabym punktem, lub po prostu któryś z oprawców w roztargnieniu nie zamknął ich jak należy?
- Ubezpieczaj mnie – mruknął auror i podszedł do drzwi, rzucając niewerbalne zaklęcie Abspectus, by mogli zajrzeć do środka. Sophia z różdżką w pogotowiu także się zbliżyła, ubezpieczając plecy aurora, na wypadek gdyby ktoś odkrył, że koło domu pałętają się aurorzy. Być może osoby znajdujące się w budynku były na tyle aroganckie, że nie spodziewały się nalotu aurorów? Jeśli tak, to działałoby na ich korzyść.
Zostawili swoje miotły oparte o ścianę metr od drzwi. Przez wyczarowane okno, niewidoczne ze środka, mogli zajrzeć do zapuszczonego wnętrza. Był to jakiś korytarz, nieco dalej było widać zejście do prowadzących w dół schodków – to tam musiało znajdować się wejście do piwnicy. Nie zobaczyli jednak żadnej osoby; domniemani czarnoksiężnicy znajdowali się z przodu budynku, w jego frontowej części, tam, gdzie wcześniej zauważyli okno z palącą się świecą. Tyłu nikt nie pilnował. Przynajmniej nie w tym momencie.
- Zaraz wchodzimy – zdecydował Simmons. – Niedługo przybędą posiłki. Zostaw dla nich jakiś znak, by wiedzieli, że weszliśmy już do środka i nadal tu jesteśmy.
Sophia oddaliła się na moment, pozostawiając umówiony znak. Już wcześniej przez całą drogę Simmons dyskretnie oznaczał drzewa, choć sama krew też była wystarczającą wskazówką, dokąd iść. Było kwestią niedługiego czasu, kiedy wezwani aurorzy dotrą, choć gdyby działała teleportacja na pewno już by tutaj byli.
Drzwi zostały ostrożnie otwarte zaklęciem. Uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a aurorzy odczekali chwilę. Nie słysząc tupotu szybkich kroków ostrożnie wsunęli się do środka, wciąż niewidzialni i z różdżkami w dłoniach.
- Sprawdź piwnicę, Carter. Będę cię ubezpieczał – zwrócił się do niej Simmons.
Zgodnie z poleceniem Sophia bezszelestnie zbliżyła się do piwnicznych schodów i zeszła po nich z wyciągniętą różdżką. W piwnicy panowała nieprzyjemna, drażniąca woń, w której można było wychwycić zapachy jakichś eliksirów... I metaliczną woń krwi? Bardziej szokujące było jednak to, co ukazało się jej oczom, gdy znalazła się na samym dole.
Pod jedną ze ścian stało kilka dużych klatek. W trzech z nich znajdowały się zmaltretowane ludzkie sylwetki w brudnych, zakrwawionych ubraniach i ze śladami po ranach. Było tu dwóch mężczyzn i kobieta, a ostatnie dwie klatki stały puste. Być może w jednej z nich wcześniej przebywała znaleziona uciekinierka. Sądząc po ubraniach, to także mogli być mugole. Dwoje z nich było pogrążonych we śnie lub nieprzytomnych (miała nadzieję, że wciąż żyją), a jeden z mężczyzn wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń i zatrząsł się ze strachu, słysząc cichy szelest od strony schodów, ale nie widząc tam nikogo. Zaczął się wycofywać w głąb swojego więzienia, zapewne w obawie, że nadchodzi któryś z ich oprawców. Nie chcąc by któreś z nich zaczęło alarmująco krzyczeć, wycofała się; zanim ich uwolnią i zadbają o ich stan musieli spacyfikować napastników. Wiedziała już jednak, że ofiary są przetrzymywane w piwnicy, i tym samym zdobyła dowód, na podstawie którego mogli dokonać zatrzymania. Szeptem powiedziała o tym Simmonsowi, z którym wspólnie zaczęli przemieszczać się w kierunku pomieszczenia na przedzie domu.
Czarodzieje nie spodziewali się ich. Zajęci grą w karty i piciem alkoholu stracili czujność. Jeden z nich natychmiast padł rażony zaklęciem petryfikującym, ale dwóch kolejnych wyciągnęło różdżki, próbując mierzyć w niewidocznych aurorów. Jednemu z nich udało się zlokalizować Simmonsa po strudze zaklęcia które rzucił, i choć obronił się przed jednym z uroków, drugi trafił go gdy tylko zniknęła wyczarowana przez niego wcześniej tarcza. Auror zawisnął w powietrzu do góry nogami, a peleryna opadła w dół, odsłaniając jego ciało z wyjątkiem głowy, którą przysłoniły opadające fałdy niewidzialnego materiału. Sophia w tym czasie rzuciła celną Drętwotę, unieruchamiając napastnika który rzucił zaklęcie. Ostatni rzucił się w kierunku okna, najwyraźniej próbując uciec. Ci czarodzieje nie wyglądali na zbyt udolnych, biorąc pod uwagę, jak dali się podejść i łatwo pokonać dwójce aurorów. Całkiem możliwe, że byli tylko pionkami zajmującymi się tym miejscem, a ten, kto naprawdę brał odpowiedzialność za przetrzymywanych w piwnicy mugoli, na ich nieszczęście był akurat nieobecny?
Gdyby nie anomalia, przez którą nie wyszło jej zaklęcie, pewnie udałoby jej się oszołomić czarodzieja zanim otworzył okno i wyskoczył przez nie. Klnąc pod nosem na kapryśność magii podbiegła do okna, przeskakując nad spetryfikowanym wcześniej czarodziejem. Uciekinier wylądował na ziemi, podczas upadku prawdopodobnie skręcając lub łamiąc kostkę, bo uciekał chwiejnie i utykał. Sophia znów strzeliła w niego zaklęciem, za pierwszym razem mijając o kilkanaście cali, ale za drugim udało jej się sprawić, że jego ciało zesztywniało, a on sam zwalił się ciężko na ściółkę. Chwilę po tym w pobliżu domu pojawiło się jeszcze kilku aurorów na miotłach. Sophia tymczasem szybko odczarowała swojego kompana, który przez ostatnich kilka minut wisiał do góry nogami. Zdjęła też pelerynę, stając się znów widzialną. Wspólnie z Simmonsem starannie skrępowali oszołomionych napastników i wyciągnęli ich na zewnątrz.
- Na dole w piwnicy jest trzech rannych mugoli, prawdopodobnie używano na nich czarnej magii. Trzeba ich uwolnić i zabrać do uzdrowiciela – powiedziała Sophia, przekazując wleczonego przez siebie czarodzieja innemu aurorowi, który miał podczepić jego unieruchomione ciało do swojej miotły. – Kobieta mieszkająca pod lasem, którą pewnie odwiedziliście, znalazła rano ranną mugolkę. Prawdopodobnie uciekła właśnie stąd – uzupełniła.
Obydwu czarodziejów zabrano, trzeciego, tego który wyskoczył przez okno, także właśnie przywiązywano pasami do miotły. Tajemniczy zanik teleportacji wszystkim mieszał szyki, ale jakoś musieli zabrać opryszków do Tower i zamknąć w celi, gdzie poczekają na przesłuchanie.
Sophia tymczasem w towarzystwie dwóch innych aurorów wróciła do domu i do piwnicy, gdzie mugole zostali natychmiast uwolnieni z klatek. Niewiele starsza od Sophii aurorka miała ich uspokoić i zadbać o ich transport do uzdrowiciela, który miał ich wyleczyć z czarnomagicznych ran, a po przesłuchaniu przez kogoś z Biura Aurorów zmodyfikować pamięć i umożliwić im powrót do ich świata, z którego zostali zabrani. Dokładniejsze okoliczności ich uprowadzenia i pobytu tutaj były czymś, co musieli dopiero zbadać, bo nie było to coś, co można było odkryć po pobieżnym tylko obejrzeniu miejsca zdarzenia.
Kiedy zarówno czarodziejów, jak i mugoli stąd zabrano, Sophia została na miejscu, by wziąć udział w przeszukaniu domu i zabezpieczeniu wszelkich śladów, które mogły się okazać pomocne. Po zakończeniu czynności tutaj, prawdopodobnie późnym popołudniem lub wieczorem, wraz z Simmonsem mieli przesłuchać trójkę schwytanych mężczyzn. Kilka godzin spędzonych w Tower na pewno im nie zaszkodzi, a może sprawi, że staną się skłonni do zeznań. Ich różdżki zostaną szczegółowo sprawdzone pod kątem możliwości użycia czarnej magii; liczyła też na to, że ich zeznania doprowadzą do osoby, która mogła nad tym wszystkim czuwać, bo nie wierzyła, że mieli w swoich rękach wszystkich odpowiedzialnych. Zbyt łatwo poszło im złapanie ich, ale po nitce do kłębka znajdą tego łajdaka, który zaaranżował to odrażające miejsce. Z zapisków znalezionych w piwnicach wynikało, że mugole rzeczywiście służyli do eksperymentów i testowania na nich czarnomagicznych klątw i eliksirów, których rezultaty były starannie zapisywane. Zaczęła się zastanawiać, czy może ta grupa ma związek z inną podobną porywającą mugoli, nad którą pomagała pracować kilka miesięcy temu. Może to odłam tej samej grupki, która wówczas nie została schwytana w całości, a może inni, którzy w obliczu anomalii atakujących też niemagicznych wpadli na podobny pomysł? Ewentualne powiązania też czekały na odkrycie. Jaka szkoda, że akta tamtych spraw spłonęły! To niestety miało wszystko znacząco wydłużyć, bo nie tak łatwo będzie ustalić powiązania tej sprawy z inną, skoro akta przestały istnieć. Nie było to śledztwo, które dało się rozwiązać i zamknąć w jeden dzień, zwłaszcza że tych kilku aurorów wyznaczonych do sprawdzenia budynku i jego okolicy pracowało na miejscu aż do późnych godzin wieczornych. Kilkanaście metrów za domem znaleźli nawet stosunkowo świeże groby z zakopanymi tam trzema ciałami w stanie mniej lub bardziej zaawansowanego rozkładu, ale z wciąż widocznymi obrażeniami mogącymi wskazywać na użycie czarnej magii. Także ciała zostały zabezpieczone i zabrane do dokładniejszych badań, podobnie jak znalezione zapiski i przedmioty. Teraz aurorów czekał powrót do obecnej siedziby ich departamentu oraz przesłuchania złapanych domniemanych sprawców, a później cała masa innej mozolnej roboty, którą musieli wykonać, żeby doprowadzić sprawę do końca.

| zt.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]15.06.18 18:21
-> ciąg dalszy

Udało im się zapanować nad anomalią. Ta znikła sprawiając, że powietrze stało się wolne od plugawej magii, a historyczne ruiny wciąż mogły w spokoju trwać. Samuel i Anthony wznieśli się na miotłach w powietrze oddalając się od historii na tyle daleko by jednak nie zainteresować niepożądanych spojrzeń, lecz na tyle blisko obrzeży by móc skontrolować, czy czarna magia gnieżdżąca się w tym miejscu zdołała wpłynąć w nieodpowiedni sposób na okolicę. Z wysokości nic nie było widać przez gęstą mgłę zbijającą się pomiędzy wystającymi konarami.
Anthony wylądował nieco niepewnie. Miotła jednak nie była jego ulubionym środkiem transportu. Odetchnął więc z nieskrywaną ulgą, że obie stopy dotykają płaskiego, stałego gruntu. Oddech zamienił się w obłoczek widzianej pary. Pomimo iż był lipiec to anomalie wciąż trzymały pogodę w szponach sprawiając, że nocami termometry pokazywały temperaturę na poziomie kilku kresek ponad linią zera.
Blondyn zadarł swoje spojrzenie ku gwiazdom. Jego oddech wciąż się normował po podniebnej podróży, którą w tym momencie kontynuował z ziemi przenosząc spojrzenie od jednej do kolejnej gwiazdy, czytając kierunek ich marszu.
- Myślę, że najrozsądniej będzie przemieszczać się na wschód. Dojdziemy do ścieżki na obrzeżu. Idąc nią obejdziemy półokrąg, kończąc patrol na skraju lasu - oczywistym było, że nie będą w stanie rozejrzeć się dokładnie i przejść cały las upewniając się, że po wyciszonej anomalii nie zostało jakieś echo. To była jednak zdaniem Thonego w miarę rozsądna trasa łącząca to co chcieli wykonać z ich możliwościami.
- Możemy uznać, że teraz trwa już potem? - podjął gdy już jakiś czas zgodnie przemieszczali się w obranym kierunku, a adrenalina związana z naprawą anomalii w ruinach opadła. Anthony faktycznie się nie zmienił, Samuel miał rację - nie zwykł odkładać rzeczy w czasie. Gdyby dziś nie chciał podjąć tematu to w ogóle by o nim nie wspominał.
- Mam obawę, że nie będzie potrafiła w pewnym momencie dźwignąć sytuacji. W którymś momencie będzie musiała się ubrudzić - to była kwestia czasu kiedy to przyjdzie jej się skonfrontować z ponurą stroną medalu zawodu który obrała, a z którego w chwili obecnej prawdopodobnie nie do końca zdawała sobie sprawę. Tu ludzie umierali. Nie rzadko z powodu jakiegoś błędu popełnionego przez siebie lub kogoś innego. Czasem również czarnoksiężnicy okazywali się silniejsi. Czasem zaklęcia obronne nie wystarczało. Czasem trzeba było zrobić więcej. Zadecydować o tym, kto otworzy kolejnego dnia oczy. Albo my, albo oni. Westchnął - Wybory. To są trudne wybory, po których podjęciu żyje się do końca. Ona rzuca się w ich wir pełna ideałów - łaknie ich, chce przed nimi stanąć twarzą w twarz, konfrontować się, a z drugiej strony przeżywa przegraną potyczkę ze żmijoptakiem zdecydowanie...na wyrost - podkreślił znacząco ostatnie słowo przemykając swym spojrzeniem między smukłymi pniami drzew. To nie było coś od czego zależało bezpośrednio czyjekolwiek życie. Potencjalna porażka mogła zostać również wymazana przez innych zakonników - Krytykę z mojej strony przyjęła źle uznając że powodem tejże jest jej płeć, a nie postawa - nie potrafił nie ściągnąć brwi w niezrozumieniu kiedy sobie to przypomniał - Nie wiem jak z nią o tym rozmawiać. Może byłem za szorstki? Może trzy lata nieobecności to jednak trzy lata - chciałby ją przygotować, Sophię do tego by dała radę dźwignąć konsekwencje tego, że być może w przyszłości przyłoży rękę do czyjejś śmierci, że to większa tragedia. Nie wiedział jak się za to zabrać widząc jak wielkie emocje wywołała w niej nieudana akcja na cmentarzu. Przynajmniej jeszcze.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]07.07.18 0:29
Pierwsza w "sezonie" nowego miesiąca - anomalia, została pokonana. Mdła, przeraźliwie dławiąca aura czarnej magii rozwiała się, pozostawiając rzeczywistość wolną od chaosu. Przynajmniej w okolicy Ruin. Patrząc przez ramię, Samuel widział masywny rys wielkiej, starej budowli i w pewien nieokreślony sposób czuł ulgę. Inną od tej, którą czuł po pokonaniu anomalii. Tajemnica, którą kryły mury została ochroniona. I to cieszyło Skamandera. Plugawy mrok nie zdobył przeszłości.
Powietrze w górze było chłodne, ale nie tak przyjemne, jak kiedyś, gdy wznosił się ku chmurom na miotle. Czy pamiętał jeszcze gorejącą we krwi adrenalinę, gdy rozgrywał mecze? Czy pamiętał przyjemne napięcie beztroski, która raźno oplatała przeszłość? I czy chciał jeszcze pamiętać? Zignorować tępy, nieustający, ból, ogniskujący się gdzieś w klatce piersiowej. Cień uśmiechu zakołysał się na spękanych ustach i w tym samym momencie, wraz z kuzynem obniżyli lot, by finalnie opaść na ziemię.
Buty zaryły w ziemi, znacząc ścieżkę hamowania. Spojrzał na jasnowłosego mężczyznę i krytyczny wzrok kierowany na miotłę. Nie skupiał się na dyskomforcie. Mieli zadanie. Podążył spojrzeniem za Anthonym, zerkając w niebo. Niestety, tym razem to Samuel zmarszczył brwi. On sam widział na niebie po prostu gwiazdy, dawno temu gubiąc nauki wbijane mu przez nauczyciela astronomii. Może powinien przypomnieć wiedzę? Jak wiele innych - Zdaję się na ciebie w materii wyznaczania kierunku. Chyba, że mnie poinstruujesz, co takiego bierzesz za punkt odniesienia, tam w górze - mówił poważnie, spokojnie, ale w głosie nadal kryła się jakaś zdarta nuta. Był zmęczony, ale doskonale wiedział, że nie byłby w stanie odpoczywać, zanim nie zajmą się sprawą do końca. Anomalia została uciszona i zdawało się nawet, że ta czysta magia powoli buduje wokół niewidzialną barierę. Na to było za wcześnie, ale Skamander wierzył, że niedługo okolica rzeczywiście odetchnie, pozbawiona ciężaru plugastwa.
Miotła znalazła się pod ramieniem, przytrzymywana lewą dłonią, dla pewności, że nie wysunie się z ujęcia. Druga dłoń pozornie luźno opadała, tylko od czasu do czasu zatrzymując się przy kieszeni, w której trzymał papierosy. Nie zapalił - Możemy - potwierdził skinieniem i przez kilka chwil, w milczeniu słuchał słów towarzysza. Zmrużył oczy, przyglądając się poruszeniu gdzieś w cieniu, ale wbrew pozorom - uważnie rejestrował wypowiedź przyjaciela - Możliwe, że miałem udział w jej rozdrażnieniu - zaczął, wciąż, uparcie przypatrując się konturom tańczącym w otaczającym ich mroku - Jakiś czas temu poruszyłem kwestię jej zajęcia, jako kobiety. Dołożyłem szorstkich słów - z cieni nie umknął żaden wróg, nie zaatakowało go podłe zaklęcie. Hałasy nocy - Ale z krytyką i porażką u niej ciężko - wsunął dłoń do kieszeni i wyciągnął paczkę tytoniu. Wysunął jednego i podsunął mężczyźnie - Wciąż wypomina pojedynek w Klubie i sposób, w jaki ją na nim potraktowałem. Liczyła na ulgę... ale może dało jej to do myślenia - sam wyciągnął jeden zwitek tytoniowy i wsunął go do ust. Odpalił mugolską zapalniczką i zaciągnął się dymem - Twoja nieobecność nie ma z tym zbyt wiele wspólnego. Sophia po prostu musi dorosnąć, Szczególnie teraz. - wojna. Już nie dało się uniknąć powiedzenia głośno, co się działo. Nikt, kto rzeczywiście angażował się w walkę, nie mógł liczyć na specjalne traktowanie. Nie mógł też być ślepy, że czas wymagał ostrzejszych środków.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]26.07.18 0:20
- Gwiazda Polarna - zaczął podnosząc swoje spojrzenie na nocne niebo - Nie jest najjaśniejsza ale ma swoje stałe miejsce, zawsze wiadomo gdzie można się jej spodziewać - dlaczego tak było? Tego już nie wiedział. Znajomość zmian zachodzących na niebie ograniczała się w jego przypadku do tego co było praktyczne. Do tego, że Gwiazda Polarna nie biegała chaotycznie po angielskim niebie - jest częścią gwiazdozbioru małej niedźwiedzicy lub też małego wozu chociaż mi to przypomina bardziej chochlę albo fajkę. Widzisz, tam - jego wyobraźnia była zbyt ograniczona by widzieć w zlepku kilku gwiazd wozy które przecież powinny mieć koła albo też zwierzęta ale nie przeszkadzało mu to w przekładaniu tego na swoje - prowadząc linię prostą od Gwiazdy Polarnej w dół o długości mniej więcej pięciu odległości między nią a drugą, sąsiadującą gwiazdą dochodzimy do Wielkiej Chochli czy tam wozu. Poprowadzona linia w kierunku Wielkiego Wozu pokazuje północ. reszt robi się potem już oczywista. Wiele osób wynajduje kierunek odwrotnie, rozpoczynając od Wielkiego Wozu gdyż gwiazdozbiór ten jest bardziej widoczny i od niego dochodzą do gwiazdy polarnej, jednak mi łatwiej jest na odwrót - schował wyciągniętą chwilę wcześniej rękę do kieszeni szaty. Oparł palce na rękojeści różdżki obracając nią w zamyśleniu nad podjętym kolejnym wątkiem. Sophie była ważna. Anthony na swój sposób oferował troskę. Bywał przy tym apodyktyczny, oceniał wszystko swoimi miarami narzucając się tej drugiej stronie. Nie inaczej zrobił to i tym razem uznając, że ma rację i kuzynka potrzebowała odpowiedniego nakierowania. Najwyraźniej dostrzegał to również Samuel.
- To akurat mnie nie dziwi. Zawsze mieliśmy problem z krytyką - dźwignął kąciki ust nieco wyżej mając przez nas na myśli Skamanderów jako ogół. Wojownik na polu walki nie mógł pozwolić sobie na zwątpienie w samego siebie. Próba podburzenia fundamentów aurorki nie mogła nie spotkać się z agresją - Rozumiem, że to iż jest kobietą ma oczywiście wpływ na to jak przebiegał jej kurs, na to jak teraz wygląda jej walka o miejsce w biurze jednak wydaje mi się, że wymknęło jej się to spod kontroli. Szamocze się w tym momencie ze wszystkimi, jak również z samą sobą. Wątpię by doprowadziło to do tego by się znienawidziła za to kim jest jednak umęczy się tym - tą potrzebą walki ze wszystkimi. Z wrogami, sprzymierzeńcami, sobą. Anthony skinął głową na ostatnie słowa kuzyna w pełni się z nimi zgadzają - Będę zatem próbował dalej. Obawiam się, że nie ma czasu na dorastanie. Musi to zrobić już teraz.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]29.07.18 1:44
Uniósł wzrok, gdy tylko padło słowo Gwiazda Polarna. Kiedyś powiedziałby, że brzmiało dość romantycznie i mógłby wykorzystać informację przy niektórych rozmowach z kobietami, ale teraz tylko zmarszczył brwi, odsuwając absurdalną myśl. Wyznacznik miał mu pomóc właściwie odnajdować się terenie - Zawsze? - powtórzył i spojrzał na krótko w stronę kuzyna. Przez moment cisnęło mu się pytanie o naturę zjawiska, ale skoro Thony nie rozwiał od razu wątpliwości - znaczyło, że albo nie potrzebował tej informacji, albo jej nie znał. Podchodził praktycznie do podobnych biegłości, więc wcale by się nie zdziwił. Dalej wędrował spojrzeniem po niebie, na którym - o dziwo - widoczne było nie tak chmurne niebo. W nocnym mroku gwiazdy migotały, jak oddalone mrugnięcia - Ja tam widzę wykręconą różdżkę - stwierdził po dłuższej chwili milczenia. Bywał w końcu na tyle giętkie, że można było je dosyć precyzyjnie zawinąć - Ale wiedza przydatna. Myślałem, że astronomia przyda się bardziej alchemikom - skwitował cicho, nadal unosząc wzrok do góry, wypatrując wskazanych przez aurora punktów na niebie. Kilka powtórzeń i rzeczywiście mógłby zapamiętać namiary. Bywały w końcu chwile w terenie, gdy gubiło się nie tylko trop, ale i towarzystwo. Zdani wyłącznie na siebie.
Od czasu do czasu wracał na ziemię (dosłownie), wypatrując w mroku cieni - innych niż te, należące do natury nocy. Brzmiało to dosyć karykaturalnie, bo ci, z którymi walczyli, w ten brudny sposób tonęli w ciemności. Innej niż panująca wokoło. Tej plugawej, pożerającej serce i duszę. I człowieczeństwo.
Obrócił w palcach wyciągniętego papierosa. Pozostałe wsunął na powrót do kieszeni. Milczenie kuzyna względem jego niewerbalnej propozycji zapalenia, odczytał jako zwyczajną odmowę. Odpalił mugolską zapalniczką i zaciągnął się mocniej, oddychając szarym dymem - Natury nie oszukasz - uśmiechanie nie wychodziło mu najlepiej, ostatnimi czasy. Ale wspomnienie rodowych naleciałości uniosło kącik warg, nadając twarzy Skamandera nieco wilczego wyrazu. Bardziej, jak gdyby zaraz miał warknąć, wyszczerzyć sie i zaatakować - Ciągłe udowadnianie wszystkim swojej wartości, nigdy nie wychodziło na dobre - niemal filozoficzne stwierdzenie zabrzmiało bardziej, jak wyrwany z kontekstu fragment - Może nie nam oceniać jej zachowania, ale... tak, już nie ma czasu, ani miejsca na naiwność. Nie dla niej. Nie dla tych walczących - chmura dymu rozwiała się, gdy przeszedł przez jej opary, zostawiając za sobą dziwaczną, niknąca w cieniu aureolę. Wędrówka kończyła się, gdy zatoczyli szeroki łuk, nie natrafiając na nic, co uznali za niebezpieczne. Anomalia wypłoszyła potencjalne ofiary. A jedynymi łowcami okazali sie być oni. Przynajmniej tej nocy.

| zt x2


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]05.08.18 22:43
To nie tak, że zupełnie nie wychodził z domu. Wychodził. Najczęściej późnym popołudniem, kiedy wszyscy spacerujący, a przynajmniej ich większość, decydowali się na powrót do domów. Wolał chodzić bardziej opustoszałymi ścieżkami, wolał spokój, wolał ciszę, wolał szum otaczającej go przyrody niż rozmów przechadzających się w pobliżu ludzi. Wśród ciszy czuł się po prostu bardziej komfortowo, mógł się skupić, miał czystsze myśli. Jedyny dźwięk, oprócz szelestu drzew, którego mógłby słuchać cały czas, to tykanie zegara – słuchanie pracy małego mechanizmu, a jeszcze mechanizmu, do którego działania przyłożył rękę, było prawdziwie odprężające. Ciche, regularne tik tak przynosiło relaks – Lugus jednak nie spodziewał się, że ktokolwiek to zrozumie, to raczej kwestia pasji. Elinor narzekała, że robi z siebie pustelnika, ale on nie próbował nawet zaprzeczać – zwyczajnie wolał tylko swoje towarzystwo. Nie wspominał jej nigdy, choć ona pewnie zdawała sobie z tego sprawę, że owszem, zdarzało mu się z własnej woli wychodzić do ludzi, ale wtedy najczęściej był to wątpliwej reputacji bar, gdzie lubił wypić parę głębszych. Goście podobnych przybytków nie należeli do zbyt rozmownych osób, co akurat w pełni mu odpowiadało. Inaczej sprawa miała się, gdy drobna sprzeczka przeradzała się w prawdziwą burdę, gdzie obrywał praktycznie każdy, kto się nawinął pod pięść – wtedy dyskretnie wycofywał się z lokalu.
Dzisiaj jego celem nie był jednak bar, a miłe okoliczności przyrody. Dróżka przy puszczy wydała mu się być idealna na przechadzkę – nawet, jeśli był to tylko skraj lasu, wygłuszał wszelkie odgłosy z zewnątrz, pozwalając mu chłonąć szum drzew i śpiew ptaków. Słodki, żywiczny zapach, jaki dochodził do jego nozdrzy, a także delikatna woń mchu tylko zachęcały do wejścia głębiej. Dobrze jednak wiedział, że nie należało jednak zagłębiać się w ten las za bardzo, bo zamieszkiwały go stworzenia, których mógłby nie chcieć spotkać – gdyby mugole mieli świadomość, co takiego może się tam czaić, prawdopodobnie nigdy nie weszliby nawet na tę dróżkę.
Do zmroku pozostało trochę czasu; słońce, choć w dalszym ciągu zbyt słabe jak na tę porę roku, przebijało się przez korony drzew i obsypywało promieniami ścieżkę, którą podążał. Było umiarkowanie ciepło, ale nie odważył się założyć samej koszuli: miał na sobie jeszcze ciemną marynarkę. Dzisiaj preferował mugolskie ubranie, było zwyczajnie wygodniejsze i w mugolskim świecie, w którym lubił się obracać, kiedy szukał samotności, nie zwracało na siebie uwagi. W takim stroju najłatwiej było uniknąć czarodziejów, pod warunkiem, że nie wchodziło się do czarodziejskiego przybytku – wtedy mogło być powodem niesnasek.
Dzisiaj jednak nie miał przecież zamiaru nigdzie wstępować. Dzisiaj w planach miał samotność. A przynajmniej tak mu się wydawało, dopóki nie zobaczył uważnie wpatrującej się w niego pary oczu w pobliskich krzakach. Lugus przystanął, unosząc jedną brew. To mógł być gnom, ale jednocześnie to mogło być coś o wiele gorszego. Tylko „coś o wiele gorszego” nie patrzyłoby na niego z takim strachem w oczach.
Czyjaś zguba?
No wychodź z tych krzaków – westchnął, po piskach podejrzewając, że ma do czynienia z psem. I się nie mylił – już po chwili z liści dość niezgrabnie wszedł sporych rozmiarów czarny i kudłaty szczeniak. Zwierzę spuściło głowę i znów zapiszczało, patrząc na niego niepewnie. – Nie bój się, nic ci nie zrobię – mruknął, kucając i wyciągając w stronę psiaka dłoń. Większa zachęta nie była mu potrzebna: już po chwili kręcił się przy Lugusie, dla odmiany popisując dość radośnie. Beddow pogłaskał psa, jednocześnie upewniając się, że nic mu nie jest i stwierdzając, że jest zbyt zadbany, żeby był niczyj. – Komu się zgubiłeś, hm? – Starał się wykrzesać ze swojego głosu nieco więcej życia, by zabrzmieć bardziej pozytywnie, ale przez brak szczerych chęci średnio mu to wychodziło. Rozejrzał się jeszcze uważnie wokoło, wytężając słuch, by zlokalizować ewentualne zagrożenie, którego przestraszyła się zguba, ale niczego nie zarejestrował. Być może psiak przestraszył się po prostu zgubienia opiekuna. Nikt nie posyła szczeniaków samych do lasu, więc właściciel lub właścicielka nie mogli być daleko. Lugus wstał i bez dalszych zbędnych czułości ruszył w dalszą drogę, a pies, oczywiście, poszedł za nim. Nie zamierzał specjalnie się nim opiekować, ale nie zamierzał też go od siebie odganiać, dlatego chwilowo zgodził się na jego obecność.
Razem nie uszli zbyt daleko – niedługo dotarli do pięknego, rozłożystego dębu, pod którym Beddow zdecydował się położyć, a psiak po kilku chwilach przysiadł koło niego: zachęcony drapaniem za uchem, położył mu łeb na klatce piersiowej.
No, to znalazł sobie towarzystwo.
Kręcąc głową, ale patrząc na zgubę przychylnie, sięgnął za marynarkę, by wyciągnąć z niej piersiówkę. Zawarta w niej Ognista Whisky dość mocno zapiekła go w gardle, ale był już na tyle przyzwyczajony, że nawet się nie skrzywił, a zwyczajnie pociągnął następny łyk.
Jedną ręką głaskał psa, a w drugiej trzymał piersiówkę – z jego dość zużytymi ubraniami dla kogoś postronnego wyglądał pewnie przynajmniej na bezdomnego. Cóż. Niewiele przejmując się zdaniem przechodzących w pobliżu osób zamknął oczy i wsłuchał się w dochodzące zewsząd odgłosy natury.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Dróżka na skraju lasu [odnośnik]08.08.18 17:02
Długie spacery w niezwykle rozmownym towarzystwie Kudłacza stały się idealnym sposobem na rozchodzenie problemów. Benjamin gnił od środka, gdy musiał przebywać ciągle w tym samym pomieszczeniu, w tym samym budynku, w tych samych okolicznościach, dlatego też wyrywał się na łono natury, gdy tylko miał taką okazję. Uwielbiał swoją pracę w rezerwacie, ale odkąd otrzymał awans, większą część doby spędzał przy biurku, próbując okiełznać szaleńczy stos dokumentów, piętrzący się niemalże pod starą, żeliwną lampę. Teren wzgórz Peak District znał też jak własną, podziurawioną i wypełnioną setką zbędnych przedmiotów, kieszeń, dlatego też wypuszczał się na nieznane tereny, zabierając ze sobą niezawodnego towarzysza. Mógł zaprosić tutaj Fredericka, mógł wysłać sowę do Jackie lub Tonks, ale ostatnio - co zaskakujące dla tak intensywnego ekstrawertyka - potrzebował samotności, by stawić czoła wyrzutom sumienia oraz nawarstwiającym się refleksjom, nie prowadzącym do niczego dobrego. Czuł przecież, że zawiódł, że anomalie są tylko jego winą, że ciągle popełnia błędy, że faktycznie niektórzy Zakonnicy słusznie obdarzają go nieufnością - na co dzień powstrzymywał żałosne i nastoletnie użalanie się nad sobą, zmuszony do jego rekompensowania sobie w innych okolicznościach. Okolicznościach przyrody, dzikiej i pięknej, obcej i pełnej interesujących zapachów, gwarantujących Kudłaczowi odpoczynek od białej sierści Śnieżki i dziwnej woni wybuchającego mugola. Szczeniak potrzebował wybiegania, a niemagiczne otoczenie nie sprzyjało długim spacerom - zabrał więc swego rozczochranego przyjaciela do lasu, traktując to jako relaks dla nich obydwu. Spuścił psa ze smyczy, samemu pogrążając się w niezbyt wesołych myślach. O nagłym zniknięciu Seliny, o Fredericku, o zaginięciu Leonarda, o niewiadomym losie Garretta - obawiał się najgorszego. Śmierć Weasleya w potężnym pożarze Ministerstwa Magii oznaczałaby, że to on, Benjamin, stał się najdłuższym stażem i najbardziej zaangażowanym Gwardzistą. Uniesienie takiej odpowiedzialności przerastało jego nadwyrężone popełnionymi błędami możliwości, nie zamierzał jednak rezygnować; szedł więć w głębokim zamyśleniu, na chwilę tracąc Kudłacza z oczu.
W nieobecności psa zorientował się po dłuższej chwili - zdezorientowany zaczął wołać czworonoga oraz przeszukiwać pobliskie krzewy jeżyn, niedojrzałych jeszcze z powodu ograniczonego anomaliami słońca - nie przyniosło to jednak rezultatu. Coraz bardziej zaniepokojony losem przybłędy, sprowadzonej na Nokturn przez beztroską Charlotte, zboczył z głównego traktu i ruszył przed siebie, raz po raz przyzywając szczeniaka po imieniu. Szedł coraz szybciej, potykając się raz po raz o wystające z ziemi korzenie; zazwyczaj przeskakiwał je z gracją godną niezwykle zwinnego tura, ale teraz był zbyt rozkojarzony i przygnębiony. W końcu usłyszał ciche hauknięcie oraz głosy; ostrożnie ruszył w tamtą stronę, starając się robić jak najmniej hałasu; zaprzestał także dziecinnych prób nawoływania szczeniaka i - krok po kroku - przybliżył się do polany, otaczającej wiekowe drzewo. Dąb, rozpoznał go prawie od razu, ale nie to przykuło jego uwagę: pod rozłożystą koroną półleżał bowiem mężczyzna o niezbyt wyględnym ubiorze, a tuż obok niego leniwie otwierał ślepia...
- Kudłacz! - zawołał oburzony Benjamin, nie tyle wstrząśnięty nagłą ucieczką zwierzaka, co faktem potwornej zdrady: pies wydawał się bowiem niezwykle zadowolony z nowego towarzystwa, swobodnie czując się przy swym chwilowym opiekunie. Na szczęście nie wzgardził powrotem prawowitego pana. Szczeknął kilka razy cienkim głosikiem, po czym zerwał się na równe, choć krzywe, łapki i pobiegł w jego stronę, zostawiając za sobą zdezorientowanego dżentelmena. Wright najpierw pochylił się nad swoją zgubą, upewniając się, że ma odnóża oraz klapnięte uszka na miejscu i dopiero wtedy podniósł wzrok na rozczochranego jegomościa, rozkładającego się u stóp pnia dębu. Ciepłe oczy, ciemne włosy, spiętrzone nad czołem w tej samej niefrasobliwej plątaninie loków, jaką mógł pochwalić się sam Ben - na chwilę Gwardzista stracił rezon, po prostu wpatrując się w obudzonego ze snu lub letargu bezdomnego; szybko odzyskał jednak pewność siebie, zerkając to na piersiówkę, to na przystojną twarz nieznajomego.
Sądził, że zaprzestał już oceniania mężczyzn przez ten pryzmat, ale coś zakłuło go w piersi. Odchrząknął niezbyt elegancko i łypnął na bruneta spode łba. - Chciałeś go porwać? - spytał bezpardonowo, przykucając, by pogładzić rozentuzjazmowanego szczeniaka po łebku. Kudłacz wcale nie wydawał się zdenerwowany, wręcz przeciwnie, skakał i dokazywał, domagając się zabawy - tak, jakby natrafił na kogoś, komu można było w pełni zaufać.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Dróżka na skraju lasu - Page 6 Frank-castle-punisher
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright

Strona 6 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 9, 10, 11  Next

Dróżka na skraju lasu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach